Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historii o faworyzowaniu jednego z dzieci było już tu sporo. Ponieważ zbliżają…

Historii o faworyzowaniu jednego z dzieci było już tu sporo. Ponieważ zbliżają się Święta, postanowiłem opisać swoją.

Mam rok młodszą siostrę, nazwijmy ją Asią, która to właśnie jest faworytką rodziców. Historii o tym mam sporo i jeśli zechcecie to opiszę, teraz jednak opowiem wybrane, w tym tę, która przelała czarę goryczy.

Będąc na studiach dziennych, dorabiałem sobie czasami nocami i weekendami, żeby mieć parę groszy na swoje potrzeby. Zbliżała się zima, a ja potrzebowałem nowych butów zimowych. Znalazłem fajną promocję na porządne buty, jednak brakowało mi ok. 100 złotych, aby je kupić. Poszedłem do ojca i zapytałem, czy mi dołoży.

"A wiesz, krucho teraz z kasą. W poprzednim miesiącu musieliśmy opłacić OC, w tym trzeba kupić zimowe opony, a jeszcze w międzyczasie ten popsuty zawór…".

Rozumiałem to doskonale, dlatego dalej już nic nie wspominałem, tylko kupiłem tańsze buty, bo akurat nie było jak tej stówy dorobić. Nie minął tydzień (konkretnie 6 dni), siedzimy z mamą w kuchni, Aśka wraca z "miasta" z tatą i od progu chwali się mamie nową torebką - nie policzę już, którą z kolei w jej szafie. Mówi, że tata jej kupił, przy czym wiesza mu się na szyję, a tatuś uśmiechnięty od ucha do ucha i dumny.

Matula mówi, że musiała być droga ta torebka, a Aśka: "Nie, promocja była, 90 złotych”. Obdarzyłem ojca takim spojrzeniem, że uśmiech momentalnie mu zgasł, po czym ewakuował się z kuchni. Jakiś czas później postanowił chyba obrać strategię "przecież nic się nie stało", przyszedł do mojego pokoju.

- Co tak leżysz? To i to jest do zrobienia, wstawaj, pomożesz.
- Niech córeczka ci pomoże. Za taki ładny prezent na pewno chętnie to zrobi
- A co ty, zazdrosny jesteś niczym jakiś gówniarz?!
- Nie. Po prostu cieszę się, że przez niespełna tydzień tak poprawiła się nasza sytuacja materialna.

Ojciec coś pomamrotał i poszedł.

Kolejna sprawa to właśnie studia.

Chciałem iść na studia do wojewódzkiego miasta na polibudę na dość znaczący kierunek. Uważam, że poradziłbym tam sobie. Rodzice mi powiedzieli, że jednak nie mają jednak kasy na studia poza domem. No trudno, jakoś to przełknąłem. Wybrałem najbardziej odpowiadający mi kierunek na uczelni w naszej mieścinie i studiowałem na miejscu, mieszkając w domu.

Rok później, kiedy Aśka szła na studia, wybrała pedagogikę w tym samym mieście wojewódzkim, w którym ja chciałem studiować i oczywiście pieniążki się znalazły. Nie, nie mieliśmy wtedy żadnych większych dochodów, wszystko było jak rok wcześniej, no może z wyjątkiem moich dodatkowych kilku groszy, które miałem na wyjście na piwo z kolegami z roku, czy też zaproszenie koleżanki do kina. No i oczywiście kiedy Asia zjeżdżała na weekend, to niemal jakby papież przyjeżdżał. Mama gotowała to, co Asiunia lubi, a potem pakowała jej jeszcze "słoiczki". Ogólnie traktowali ją, jakby przyjechała raz na rok z drugiego krańca świata, ja natomiast robiłem za służbę, parobka. Jak raz miałem ochotę na spaghetti, kupiłem produkty i poprosiłem mamę o przygotowanie, to usłyszałem, żebym zrobił je sobie sam.

Jak Asia w weekend chciała spotkać się ze znajomymi, to jak ja nie chciałem albo nie mogłem, to tatuś robił jej za taksówkę. Jak ja go raz poprosiłem, żeby mnie odebrał ze spotkania klasowego, to usłyszałem, żebym sobie jakiegoś kolegę poprosił.

Skończyłem studia, znalazłem pracę w naszym mieście, bo oczywiście jak tylko wspomniałem o wyjeździe za granicę, albo chociaż do wojewódzkiego miasta, to zaraz był lament, że rodzice już swoje lata i swoje choroby mają, że potrzebna im pomoc itd. No wiadomo. Więc nie porzuciłem ich, tylko zostałem. Aśka po studiach nie mogła znaleźć pracy, a oczywiście w grę wchodziła tylko praca w mieście wojewódzkim, bo "tam już ma znajomych itp., a tu u nas nic nie znajdzie, a jak już, to jakaś beznadziejną robotę…”. Mama jej powiedziała, żeby się nie przejmowała, i że na czas poszukiwań pracy rodzice nadal będą ją wspierać finansowo. Aśce było w to graj, bo teraz już obowiązków żadnych, a żyła sobie spokojnie, co miesiąc dostając pieniążki. W związku z tym oczywiste było, że pracy tej szukała niezbyt wyrywnie.

W pewnym momencie jednak nastąpiła seria niefortunnych zdarzeń, która mocno naruszyła domowy budżet, więc mama ze smutkiem poinformowała Asię, że niestety, ale od przyszłego miesiąca nie będzie ich stać na utrzymanie drugiego domu. Aśkę wizja powrotu do małego miasta, pod dach rodziców i pod ich kontrolę (chociaż była ona mocno "wyrywkowa") tak skutecznie wystraszyła, że szybko znalazła pracę jako ekspedientka w jednej z sieciówek z ciuchami. Wiązało się to z tym, że pracowała też w weekendy, więc do domu mogła rzadziej przyjeżdżać. Oczywiście przez to w oczach rodziców Asia została cierpiętnicą i jednocześnie bohaterką, bo "Asia taka zaradna, sama się utrzymuje!" (no tak średnio, ale to temat na inną historię), a więc jej przyjazdy stały się jeszcze większym świętem.

Czara goryczy przelała się w Wigilię ubiegłego roku. Musiałem niestety niespodziewanie wyjechać służbowo na kilka godzin. W drodze powrotnej zadzwoniłem do mamy, powiedziałem, na którą mniej więcej będę, i czy może okazało się, że czegoś brakuje, to jak znajdę otwarty sklep po drodze, to dokupię.

„Nie, wszystko jest, przyjeżdżaj, bo czekamy". Wpadłem do domu głodny jak wilk (mam taki zwyczaj, że w Wigilię jem dopiero na wieczerzy, po przełamaniu się opłatkiem) i krzyczę:

- Już jestem! Raz-dwa się przebiorę i możemy zaczy… - tu urwałem głos, gdyż moim oczom ukazała się moja rodzina, zajadająca wigilijne przysmaki (z wyjątkiem dziadka, o czym będzie za chwilę).
- Noo, już, ogarnij się i chodź, podziel się opłatkiem ze wszystkimi i siadaj.

Chociaż nie jestem jakoś przesadnie rodzinny czy też uczuciowy, to w tym momencie ścisnęło mnie w gardle.

- Zaczęliście beze mnie?
- Aaa, no bo Asia już taka głodna była...
- No tak, Asia, oczywiście… - powiedziałem tylko i poszedłem do swojego pokoju.

Jak byłem głodny jak wilk, tak momentalnie całkowicie odechciało mi się jeść. Wszystkiego mi się zresztą odechciało.

Po chwili przyszedł nieśmiało właśnie dziadek, z opłatkiem w ręku i mówi, że chciałby się ze mną podzielić, bo on nie jadł jeszcze, bo czekał na mnie, a jest głodny. Coś tam próbował żartować, ale widząc, że nic z tego, odpuścił sobie. Podzieliliśmy się opłatkiem, złożyliśmy sobie życzenia, no i dziadek próbował mnie namówić, żebym z nim poszedł do stołu. Powiedziałem, że teraz nie mam ochoty siedzących tam osób oglądać, i że chyba rozumie sam, dlaczego.

Poszedł, a po chwili wrócił z talerzem pierogów i dwoma widelcami. Słyszałem ojca, krzyczącego z salonu, żeby "zostawić go w spokoju, zgłodnieje, przejdą mu te fochy, to sam przyjdzie".

Usiedliśmy u mnie w pokoju i zjedliśmy te pierogi, przy okazji rozmawiając. Tamtej nocy prawie nie spałem, byłem tak roztrzęsiony. Przypominałem sobie te wszystkie niesprawiedliwości i koniec końców podjąłem decyzję, że to koniec. Skoro najbliżsi mnie tak traktują, to nie ma sensu, żebym ja przekładał ich dobro nad własne. Podjąłem decyzję o wyprowadzce.

W 1. dzień Świąt zadzwoniłem z życzeniami do jednego z kolegów i przy okazji zapytałem, czy nadal ma chęć się usamodzielnić, jak to mówił jakiś czas wcześniej. Odpowiedział, że tak i zapytał, czemu go o to pytam. Powiedziałem, że właśnie też podjąłem decyzję o wyprowadzce i że później mu opowiem, dlaczego. Ucieszył się, bo akurat tak się składało, że znalazł przed Świętami ciekawą ofertę wynajmu dwupokojowego mieszkania, ale dla niego samego jest zbyt drogie i szukał właśnie kogoś do drugiego pokoju. Od razu po Świętach zadzwoniliśmy, obejrzeliśmy i podpisaliśmy umowę od nowego roku.

Kiedy mama zobaczyła, że pakuję swoje rzeczy, wielce zdziwiona zapytała, co robię. Oświadczyłem, że się wyprowadzam. Poleciała do ojca, przyszli potem oboje i zaczęli mi robić wyrzuty, że jak to, że zostawiam ich samych, że oni potrzebują pomocy, że co ja sobie wyobrażam.

Odpowiedziałem, że skoro tak, to niech ich ukochana córeczka wróci i im pomaga. Ojciec zaczął się ze mną kłócić, lecz ja miałem już tak bardzo wywalone, że wygarnąłem im wszystko - tę torebkę, studia i wiele, wiele innych rzeczy, puentując to wszystko sytuacją z Wigilii. Nie mieli żadnych argumentów. Obrażeni odeszli ze spuszczonymi głowami.

A teraz niczym w "Trudnych sprawach", obraz sytuacji rok później. Mieszkam z kumplem i mieszka nam się zajebiście. Świetnie się dogadujemy, obaj lubimy porządek - wiadomo, nie jest tak, że mieszkanie zawsze lśni, ale znajomi, którzy do nas wpadają, jak również właściciele mieszkania, są pozytywnie zaskoczeni, że dwóch facetów ma taki porządek. Żyjemy sobie po swojemu, po pracy robimy to, na co mamy ochotę. Można powiedzieć, że trochę odbijam sobie te studia, które spędziłem w domu rodziców, a nie w akademiku czy na stancji. :)

A rodzice? Ojciec na początku był urażony i kiedy zaglądając do nich proponowałem, że w czymś mu pomogę, odburkiwał tylko, że sam sobie poradzi. Z czasem jednak zrobił się mniej honorowy i widzę, że głupio mu się przyznać, ale docenia teraz, ile im pomagałem i ile stracili. Mama natomiast od początku tej sytuacji chce pokazać, jaka to ona jednak dobra jest i jak zaglądam, to jestem też traktowany jak gość z daleka, a nawet na odchodne dostaję "słoiczki", żebym miał coś na obiad na następny dzień.

A Asia? Asia oczywiście ma wyrąbane i nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby wrócić do domu rodzinnego i pomagać rodzicom, ale cóż, jak sobie wychowali, tak mają.

rodzinka

by ~bornintheusa
Dodaj nowy komentarz
avatar BlackVelvet
37 39

Kolejny dowód na to, że większość ludzi docenia wartość czegoś, dopiero kiedy to straci. Bardzo lubię takie historie, zwłaszcza, że sama jestem tym mniej docenianym dzieckiem i świetnie rozumiem, przez co przeszedles. Tzn. byłam przez 25 lat, do momentu kiedy, tak jak Ty, po ukończeniu studiów (również w rodzinnym mieście) nie wyprowadziłam się z domu. Został w nim za to mój brat - który nie skończył nawet gimnazjum, w młodym wieku wpadł z nowopoznaną koleżanką, który mial problemy z utrzymaniem jakiejkolwiek pracy i ciągłe konflikty z prawem, a rodziców po dziś dzień traktuje jako kasę zapomogowo-pozyczkową. I tak sobie żyją po dziś dzień połączeni niewidzialną pępowinką - nadopiekuńcza, neurotyczna mamusia po pięćdziesiątce, tatuś z problemem alkoholowym i wiecznie niańczony trzydziestolatek, a ja mam wreszcie święty spokój :-) Co więcej - od niedawna sama jestem matką i nie wyobrażam sobie traktować swoich dzieci niesprawiedliwie i faworyzować któregoś z nich. A Tobie autorze gratuluję najlepszej życiowej decyzji i życzę, by nadchodzącą Wigilia była wyjątkowa! Ps. Dziadek z talerzem pierogów skradł moje serce! :-)

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
32 34

Popełniłeś błąd, nie wyprowadzając się od nich wcześniej. Wtedy już wcześniej miałbyś święty spokój i życie, jakie chciałeś prowadzić, a i rodzice wcześniej by zaczęli cię doceniać. Ale dobrze, że w końcu to zrobiłeś i masz swoje życie. Gratulacje i powodzenia.

Odpowiedz
avatar KukuNaMuniu
17 19

W niektórych momentach miałam wrażenie, że czytam o sobie :) I u mnie też po wielu latach w domu była kropla, która przepełniła czarę, po ktorej zdecydowałam się na wyprowadzkę..I jakie to typowe, że ludzie doceniają to co mieli, kiedy to stracili..dobrze, że chociaż do Twoich rodziców coś dotarło i że ty potrafiłeś w jakiś sposób im wybaczyć. Powodzenia

Odpowiedz
avatar mijanou
8 16

Moi rodzice zawsze faworyzowali brata. Kto zgadnie, które z nas opiekowało się tatą przed śmiercią a teraz opiekuje się mamą? Zwycięzcy stawiam browar :D

Odpowiedz
avatar konto usunięte
10 10

@mijanou: Zastanawiam się jak to jest, że to właśnie te "mniej lubiane" dzieci praktycznie zawsze opiekują się na starość rodzicami. Moja mama ma 3 rodzeństwa i to, że babcia traktowała przez całe życie najgorzej z całej czwórki widzi praktycznie każdy poza samym rodzeństwem. Zresztą, ja też byłam zawsze tą "najmniej udaną" wnuczką. Moja mama odczuła to traktowanie na tyle mocno, że nie chciała mieć więcej dzieci poza mną. Dziwnym trafem to właśnie moja mama przyjęła babcię do swojego mieszkania, kiedy ta już nie bardzo dawała sobie radę sama, podczas kiedy reszta rodzeństwa ma delikatnie mówiąc wyrąbane.

Odpowiedz
avatar imhotep
11 13

@elfia_luczniczka: Czy rodzeństwo miało cały czas lajtowo i ma nadal. Mają mieć jakieś powody do narzekań? A twoja mama usilnie chciała udowodnić, że zasługuje na miłość i cały czas to robi. A nie sądzę, żeby stosunek twojej babci do twojej matki się zmienił.

Odpowiedz
avatar butelka
2 4

@mijanou: uslyszalam kiedys taka teorie od pani psycholog - najlepiej traktujemy nie te dzieci ktore najbardziej kochamy ale te ktore najbardziej sie boimy stracic, bo np. widzimy ze nie trzymaja sie domu, sa egoistyczne, nie dbaja o rodzicow itp. oczywiscie to wszystko sie dzieje raczej podswiadomie. i to, ze traktujemy te dzieci lepiej wcale nie wychodzi na dobre w ostatecznym rozrachunku.

Odpowiedz
avatar bazienka
0 2

@elfia_luczniczka: bo maja nawyk i przymus udowadniania sobie i innym, ze sa cos warte? i nadzieje, ze moze ktos wreszcie to doceni?

Odpowiedz
avatar Nimfetamina
1 1

@mijanou: W mojej rodzinie było to samo. Babka miała swojego ukochanego pierworodnego (mojego stryja), ojciec młodszy od niego o 6 lat był wiecznie przez swoją matkę gnojony, że głupszy, że mniej zaradny itd. A starszy cud miód, nieważne, że urządzał imprezy, wracał nachlany, nie słuchał się. Nie był jakimś degeneratem, ale cudem go też nazwać nie można. Los okazał się dla mojej babuni nieco okrutny, bo jej ukochany syn zmarł nagle na zawał w wieku 38 lat. Nie była na pogrzebie, zresztą ani razu na grób nie poszła, spotkali się dopiero po ponad 20 latach 2 metry pod ziemią. Przez ostatni rok życia bardzo chorowała i to mój ojciec jej opatrywał odleżyny, zmieniał pieluchy, karmił i mył.

Odpowiedz
avatar mrshydeqwert
15 17

Czytałam kiedyś o pewnym eksperymencie. Grupę piskląt rozdzielono pomiędzy dwie mechaniczne nianie. Jedną z niań zaprogramowano, by co jakiś czas mocno biła swoich podopiecznych po głowie. Zaobserwowano, że bite pisklęta niechętnie oddalały się od "matki", nie czuły potrzeby samodzielnego poznawania otoczenia i im mocniej były bite, tym bardziej tuliły się do opiekunki. Jak czytam takie historie, to widzę identyczny schemat - pupilek wylatuje w świat, a pomiotło zostaje w rodzinnym domu.

Odpowiedz
avatar butelka
6 6

@mrshydeqwert: hm, przeczytalam twoj komentarz po dodaniu swojego wyzej i tak mysle, ze to dziala w 2 strony. dzieci mniej kochane bardziej zabiegaja o rodzicow, a rodzice bardziej zabiegaja o dziecko ktore ich mniej kocha (w uproszczeniu oczywiscie).chyba zaczynam doceniac bycie jedynaczka.

Odpowiedz
avatar leprechaun
5 5

@butelka: Ja byłam jedynaczką, a i tak całe życie słyszałam, że "na miłość to sobie musisz zasłużyć!". Jednocześnie nigdy nie byłam dostatecznie dobra, żeby sobie zasłużyć... Dopiero w dorosłym życiu zrozumiałam, jakie stały za tym schematy i pobudki, że nie była to moja wina itd. Trochę czasu zleciało, zanim zdołałam ułożyć relacje z rodziną po swojemu i przede wszystkim zanim przestałam próbować "zasłużyć sobie" na miłość w związku. Ale nie żałuję żadnej godziny pracy nad sobą i swoim spaczonym światopoglądem. :)

Odpowiedz
avatar marcelka
21 21

podobno dzieci bite, odtrącone przez rodziców itd. mają tak, że podświadomie winy szukają w sobie, coś na zasadzie "skoro moi rodzice kochają moją siostrę i są dla niej dobrymi rodzicami, a dla mnie nie, to coś nie tak musi być ze mną". I że ponieważ nigdy nie czuli się akcpetowani i docenieni, to starają się w dwójnasób, żeby w końcu na tę miłość zasłużyć... smutne to. Ale dziadek pierwsza klasa.

Odpowiedz
avatar Naa
21 21

Spytaj dziadka, czy nie wolałby spędzić Wigilii u Ciebie, zamiast u Twoich rodziców - zdaje się, że on jeden był wobec Ciebie w porządku, i może by mu to odpowiadało? Co do reszty rodziny - dobrze, że wreszcie się uwolniłeś, i nie pozwól, żeby znów Cię wciągnęli w ten chory układ, np. pod pozorem pomocy w szykowaniu świąt... Niech się pokiszą we własnym sosie, i pozastanawiają, czy odpowiada im Wigilia tylko w trójkę - oraz co powinni zrobić, żebyś jeszcze kiedyś rozważył coś więcej, niż krótką wizytę w pierwsze lub drugie święto.

Odpowiedz
avatar Irena_Adler
21 21

Do mnie, niestety, nie miał kto przyjść z pierogami. Piękna opowieść. Poruszająca.

Odpowiedz
avatar WilliamFoster
15 15

Cholera... Jak czytam takie historie, to mnie szarpie w dołku. Swoje przeżyłem, nasłuchałem się w trakcie praktyki takich rzeczy, po których człowiek chciałby sobie umyć mózg mydłem i zalać spirytusem, żeby zapomnieć, ale wciąż mnie to rusza. Odrzucenie, zaniedbanie, zepchnięcie na dalszy plan, potrafią sprawić większą krzywdę niż jawna przemoc. A na koniec jeszcze pretensje, że ośmielasz się mieć dość takiego traktowania. Wybacz, ale nie wierzę, że to się zmieni. Małe szanse, że kiedyś usłyszysz też słowo - przepraszam. Dobrze, że się wprowadziłeś. Zacznij budować swoje życie na swoich wartościach, a rodzince pozwól dojrzewać we własnym sosie. Cieszę się, że masz takiego dziadka. Kochany człowiek... Może faktycznie zaproś go do siebie na święta? Chyba obu wam to wyjdzie na zdrowie.

Odpowiedz
avatar pan_arcjusz
1 7

Cała historia na plus (jakkolwiek by to głupio nie brzmiało) ale poniższy fragment u dorosłego to mała łyżka dziegciu w całości. "Jak raz miałem ochotę na spaghetti, kupiłem produkty i poprosiłem mamę o przygotowanie, to usłyszałem, żebym zrobił je sobie sam."

Odpowiedz
avatar szafa
3 3

Kurczę, nie tylko poruszająca sytuacja, ale i świetnie napisana historia. Podziwiam, że starałeś się tak długo być w porządku i podziwiam, że w końcu doszedłeś do tego, że jednak nie warto. Pomagaj im o tyle o ile, w końcu coś tam im zawdzięczasz, ale nie daj się wykorzystywać i żyj własnym życiem :)

Odpowiedz
avatar bazienka
0 4

Gratuluje, ze (wreszcie) podjales decyzje o wyprowadzce, szkoda tylko, ze tak pozno... i szkoda, ze nie do miasta wojewodzkiego, jak siostrunia. Mam nadzieje, ze siostre konsekwentnie olewasz i ze rodzice wreszcie ockna sie, jaka jest ona, a jaki ty... Powodzenia!

Odpowiedz
avatar rajmund10
3 3

Jest mi autentycznie smutno. Nie rozumiem, jak w rodzinie mogą panować takie podziały...

Odpowiedz
avatar Herszel
1 1

@rajmund10: Też tego nie kumam. Osobiście znam taki przypadek i nie mogę zrozumieć tych ogromnych różnic w wychowaniu dzieci. Jedno pracowite i niedoceniane, drugie leniwe, pyskate strasznie i oczywiście oczko w głowie rodziców.

Odpowiedz
avatar leonkennedy
2 2

Nie wiem jak Ty ale ja w takiej sytuacji zerwał bym wszelki kontakt skoro rodzice mają "tylko jedno dziecko ". Drastyczne ale ja każdego traktuje jak ktoś mnie. Swoją drogą fajnego masz dziadka. Chyba jako jedyny w rodzinie jest za Tobą.

Odpowiedz
Udostępnij