Poszukuję mieszkania w Poznaniu do kupienia. I wiedziałam, że będzie to wyzwaniem ze względu takiego, iż chcę mieszkanie o metrażu od ok. 40-45m2, w "PRLowskim" bloku (żeby ściany nie miały grubości kartki papieru jak w nowym budownictwie, gdzie obecnie wynajmuję mieszkanie-bez wysiłku słyszę sąsiada z mieszkania obok), z C.O miejskim i w okolicy zielonej lub niedaleko DK11. Dodatkowo budżet mam dość ograniczony z dwóch względów:
1. Zdolność kredytowa.
2. Chcę mieszkanie do całkowitego remontu, bo chcę mieć już je całkowicie według siebie- gołe ściany mi wystarczą, ale remont też swoje kosztuje.
I to wszystko za cenę w okolicach 200.000 z wyżej wymienionych względów.
Zadanie prawie niemożliwe, a jednak udało mi się znaleźć coś w okolicy moich wymagań. Jednak gdyby to było tak piękne, jak i prawdziwe, to te słowa pisałabym z aktem notarialnym w ręce, a tak to dalej przeszukuję OLX, gratki itd.
1) W ogłoszeniu, że mieszkanie ma C.O miejskie. Po dojeździe na miejsce okazuje się, że właściciel odłączył je od C.O, a zamontował sobie piec gazowy, ale w razie czego przecież będę mogła sobie przyłączyć na nowo C.O. Poprosiłam więc o numer do spółdzielni, żeby się w sprawie zorientować. I co? Nagle właściciel zaczął się wykręcać, że on nie ma numeru, a tu coś, a tu tamto. Po moich naciskach, że w umowie zaznaczę, że jeśli po zakupie mieszkania okaże się, że do C.O się nie podłączę, to zwraca mi połowę kwoty, którą zapłacę, odpowiedział, że trudno było do spółdzielni uzyskać pozwolenie na odłączenie, a w międzyczasie była już modernizacja sieci i już mieszkania bez modernizacji nie podłączę. Podziękowałam.
2) Oferta za równe 200k. Jednak właściciel zgodził się na upust przy płatności gotówką. Ale na miejscu stwierdził, że on to mieszkanie remontował i musi mi policzyć jeszcze koszty remontu. Ja WTF, a on kontynuuje, że odmalował ściany w maju, a w łazience położył płytki dwa lata temu. Przy czym mieszkanie jeśli chodzi o stan techniczny, no cóż, kolokwialnie mówiąc- wszystko do wywalenia. Za to liczy sobie 10k, czyli tyle ile obiecał opuścić.
3) Agencje nieruchomości. Raz pokusiłam się o zajście do takiego przybytku, skuszona mieszkaniem na witrynie. Miła Pani pyta się o wymagania, odnotowuje, bla, bla. I na końcu- pytanie o budżet. Mówię, że 200k, ale nie wymagam za to cudów. I nagle jakby Pani dostała resetu. Przecież ona mi za 200k w Poznaniu nic nie znajdzie, że tu ceny to minimum 300k. W tym momencie mówię, że mieszkanie na witrynie jest wystawione za 210k. I co? Pani mówi, że ta oferta zeszła jakieś pół roku temu, ale nikt jej nie chciał ściągnąć. Aha.
4) Podejście chrzestnej, gdy usłyszała, że również rozglądam się za mieszkaniem z aukcji komorniczej. Zakazała mi kupować takiego mieszkania, bo przecież będą do mnie windykatorzy przychodzili i mnie z tego mieszkania wyrzucą za czyjeś długi. Albo, że kupię mieszkanie z lokatorami. Wszystko w tonie mieszkaj na ulicy w kartonie, ale nie kup mieszkania od komornika. I mam się nie bawić w kredyty, bo skoro wynajmuję mieszkanie to jest mi dobrze. Na nic tłumaczenia, że ja za najem płacę samego "najmowego" 1000 zł+180 do spółdzielni+opłaty za mieszkanie 28m2, a rata kredytu wyniesie mnie mniej i będę mieć swoje. No nie kupować jeszcze i no nie!
Przy czym chrzestna sama ma komornika na koncie. :D
I cóż, będę szukać, a może coś w końcu znajdę. :D
poszukiwanie mieszkania
Mieszkania z aukcji komorniczych to swoją drogą niezły interes. Czasem można coś dorwać za o wiele niższą cenę, niż to co znajdzie się w normalnych ogłoszeniach.
Odpowiedz@Habiel: Dokładnie. Pierwsza licytacja, to o ile dobrze pamiętam, 2/3 albo 3/4 wyceny (które często, zwłaszcza przy przedmiotach pokroju samochody czy nieruchomości mieszkalne są zaniżone), a przy 2. licytacji cena początkowa to 50% wartości, biorąc pod uwagę niewielką popularność wśród Polaków takich aukcji to można nieźle się obłowić.
Odpowiedz@Habiel: Może kiedyś, dziś licytacje są obstawione na długo przed terminem. Szukałam w ten sposób mieszkania i na kilku licytacjach widziałam te same twarze. Wydaje mi się że ludzie którzy mogli sobie pozwolić na zainwestowanie w taki interes robią to na naprawdę dużą skalę.
OdpowiedzSerio ten pan chciał 200 tys. _gotówką_? W sensie, w papierowych banknotach??? Ciekawe co by z nimi zrobił :-)
Odpowiedz@xpert17: hmm... Może coś za nie kupował. Np bułki, chleb, masło, samochód, pianino, komputer, telefon, narty, meble, skrzynki, pozytywki, owoce i warzywa. Chemię, odkurzacz, opony. Albo gdzieś pojechał, coś wyremontował, odnowil. Zasadniczo za gotówkę, papierowe banknoty, można kupić wszystko (:
Odpowiedz@xpert17: Jak moi rodzice kupowali mieszkanie 4 lata temu, ówczesna właścicielka chciała płatność w gotówce - bodajże 105 tys. - bo zwyczajnie nie miała konta w banku. Jakoś nikt w tym nie widział problemu. Zresztą taka kwota znacznie lepiej wygląda jako stosik banknotów niż 6 cyferek na ekranie ;)
OdpowiedzJakich wymagań by się nie miało - zawsze mieszkanie ciężko znaleźć. Jasne, że w pierwszej kolejności trafia się na oferty, które są bardzo słabe, albo właściciele kombinują. Nie byłabym do końca przekonana, że wiek budynku i grubość ścian to wartości skorelowane. Ostatnio mieszkałam w budynku z 2004 roku i ściany były odpowiedniej grubości, nie słyszałam sąsiadów. Kilka razy mieszkałam w dosyć starych blokach (jeden z 1970 roku, drugi nie wiem, znalazłam tylko, że XX wiek, ale miał zsyp na śmieci i ogółem widać, że w starym stylu, wysoki, więc może PRL, może trochę później) i ściany były tak cienkie, że wszystko było słychać.
Odpowiedz"rata kredytu wyniesie mnie mniej i będę mieć swoje" - no tak technicznie, to nie będziesz. Przynajmniej dopóki nie spłacisz kredytu.
Odpowiedz@krzycz: ale wynajmowane mieszkanie nigdy nie będzie jej własnością, a kupione, nawet w kredycie kiedyś tak.
Odpowiedz@krzycz: Co w języku polskim oznacza słowo "technicznie" umieszczone w tym kontekście? Bo brzmi jak bełkot.
Odpowiedz@GoshC: chyba, że przestanie spłacać kredyt, że wartość kredytu przekroczy wartość nieruchomości i bank zażąda dodatkowego zabezpieczenia lub natychmiastowej spłaty, że w pracy przeniosą ją gdzieś dalej, że jej się mieszkanie - odpukać - spali i ubezpieczenia pokryje (nie w całości zapewne) kwotę pozostałą do spłaty. No i mówimy cały czas o perspektywie zapewne 30 lub więcej lat. Wtedy te bloki będą się zbliżać do setki, więc stan techniczny będzie jak cena - niski. Więc z zyskiem nie sprzeda. O ile blok będzie jeszcze stał, nikt go nie sprzeda słynnym poznańskim czyścicielom, itp. No i jeszcze kwestie techniczne (@jom2 - do nie wiesz co to słowo oznacza, to poczytaj, doucz się i wróć, a nie przeszkadzasz dorosłym w rozmowie) - nagłe pogorszenie sąsiedztwa osobowego i/lub przemysłowego i/lub zmiana pracy na zupełnie inną lokalizację. Jak się wynajmuje, to zawijasz manekele i przeprowadzasz się. Jak masz kredyt, to nie takie hop siup i żyjesz z centralą przeładunkową za płotem (a jak ktoś powie, że przecież są plany, to niech poczyta o podłodzkiej Srebrnej Ostoi czy jakoś tak) albo z sąsiadami robiącymi imprezy ze środy na niedzielę. Nie bez powodu w krajach rozwiniętych większość mieszkań to wynajem a nie własność.
Odpowiedz@krzycz: Z tym ostatnim się nie zgodzę - w Norwegii większość mieszkań to kupione na kredyt, ewentualnie wynajmowane innym ludziom - według znajomej mieszkającej tam od 12 lat, jakby mogli - wszystko braliby na kredyt. A Norwegia raczej kwalifikuje się do krajów rozwiniętych. Inna sprawa, że nikt przy zdrowych zmysłach nie bierze kredytu na dom/mieszkanie bez jakiejkolwiek stabilnej pracy. I fakt, kupowanie na kredyt mieszkania z "wielkiej płyty" zbyt mądre się nie wydaje.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 30 listopada 2017 o 16:26
Jeśli chodzi o grubość ścian to myślę że zależy od budynku. Obecnie mieszkam w budynku oddanym w zeszłym roku, mam małe dziecko które czasem po prostu drze mi się w nocy, aż mi głupio, że pół osiedla obudzi, a sąsiedzi twierdzą, że nic nie słychać, Z drugiej strony mieszkałam na studiach w bloku z wiekiej płyty i imprezy z dołu było słychać
Odpowiedz@Always_smile: Może po prostu masz takich sąsiadów? Ja obecnie mieszkam na obczyźnie w wynajmowanym mieszkaniu, gdzie sąsiad uczy się grać na gitarze. Codziennie katuje te same kawałki. Na szczęście wychodzi mu to nieźle i gra klasykę (np. Smoke on the Water), więc przyjemnie się tego słucha. Zdziwił się bardzo na jednym z wyjść na piwo (pracuje z moją żoną w jednej firmie), że cokolwiek słyszymy, bo nasz poprzednik na tym mieszkaniu (też pracownik tej firmy) twierdził, że nic nie słychać. Sąsiad jednak nam uwierzył, gdy rzuciłem mu tytułami utworów, które dzień w dzień gra :)
Odpowiedz@Always_smile: Też mi się wydaje, że grubość ścian nie zależy od wieku budynku. Mieszkałam kiedyś w bloku z chyba 2010 r., budowany z cegły a słychać było wszystko, a najbardziej szum wody w rurach, podobnie w bloku z 1976 r., gdzie słychać było nawet jak sąsiad kichnie. Obecnie mieszkam w budynku z lanego betonu i nawet nie wiem, że mam sąsiadów, bo nie słychać nic (chyba, że jest mecz reprezentacji ;). Także wszystko trzeba po prostu sprawdzić.
Odpowiedz@Always_smile: u mnie w obecnym mieszkaniu słychać w kuchni chrapanie sąsiada z góry :D a mieszkanie raczej dość wiekowe ;)
Odpowiedzceny mieszkan sa chore... w prlowskim bloku 5tys /m2 ?? w zyciu.. to jest dla mnie kwota zapoprowa nawet za nowe mieszkanie... Ja nie wiem na jakiej podstawie oni te kwoty wymyslaja. W zasadzie to kupno domu w zabudowie szeregowej wychodzi ntaniej... okolo 2.5k / 3k za metr i to z rynku pierwotnego. Wiec mieszkanie nowe tez nie powinno kosztowac wiecej... a z rynku pierwotnego MAX 2k
Odpowiedz@TakaFrancuska: Dwa lata temu szukałem mieszkania i ceny, o których mówisz, mogę włożyć między smoki a jednorożce. Przynajmniej w Gdańsku. Sensowne mieszkania z rynku wtórnego bardzo rzadko schodziły poniżej 5k/m2. Jeśli już jakieś mieszkanie za 4,5k się pojawiało, to sprzedawało się błyskawicznie. Swoją drogą za 4k czasem się trafiały oferty, ale nawet na zdjęciach po obróbce graficznej widać było, że całe mieszkanie po wielu zalaniach, do zwalania tynków, odgrzybiania itd.
Odpowiedz@TakaFrancuska: "Wymyślają" ceny na podstawie fakty, że znajdują się chętni na takie oferty. Tak działa wolny rynek.
Odpowiedz@Hideki Zależy od miejsca. U mnie w mieście, kilka km od centrum Katowic, mieszkania kosztują 4k/m2, a można znaleźć i sporo taniej(na rynku wtórnym.) i to wcale nie w jakimś opłakanym stanie.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 29 listopada 2017 o 9:31
@TakaFrancuska: Różnica polega na tym, że pracując w mieście (zwłaszcza w centrum) i kupując to 'drogie' mieszkanie dojeżdżasz rowerem w 15 minut do pracy, tyle samo wracasz, albo MPK, więc na zakupy czy znajomych można pojechać legalnie nawet po imprezie. We Wrocławiu ceny poniżej 5000zł już się nie zdarzają, chyba że od developera i odliczamy VAT bo przekonamy US, że tam pracujemy. Developerzy reklamują się cenami nie niższymi niż 5500zł/m2 (z tego co widzę), przy czym dotyczy to naprawdę małych kawalerek (~20-25m2), czyli coś, czego prawie nikt nie chce, a używane kilkudziesięcioletnie mieszkania w standardzie PRL-u to 6000+zł nawet jeżeli to tylko ~40m2. Większość mieszkań zaczyna się od 300 tysięcy złotych, te w naprawdę gorszym stanie i tak rzadko są poniżej 250 tysięcy, często niezależnie od powierzchni, a deweloperskie są od 6000zł do 7500zł w przeciętnym/niskim standardzie. Jeżeli przez 10 lat 300 dni rocznie dojeżdżamy 30km do pracy zza miasta tracąc po godzinie w każdą stronę to w skali 10 lat jest to 6000 straconych godzin, licząc jedynie rożnicę to 4500 godzin, w które można zarobić (po 20zł/h) 90 tysięcy złotych. Dodatkowo tracimy paliwo na przykładowe 60km dziennie, co przy jeździe mieszanej da, załóżmy, 8l/100km spalania, i cena paliwa - załóżmy 5zł/litr - daje 180 000km (w 10 lat, oczywiście), 14400l paliwa czyli 72 tysiące złotych, czyli różnica ~150 tysięcy złotych na 10 lat, czyli połowa mieszkania ;)
OdpowiedzA ten facet 1 punktu mówił dlaczego to zrobił? Ja się cieszyłem jak dziecko jak do naszej kamienicy została dociągnięta ciepła woda z sieci miejskiej i można się było wykąpać bez ryzyka zaczadzenia i wybuchu.
Odpowiedz@Kumbak: U mnie w mieście C.O. miejskie wychodzi drożej niż posiadanie swojego dwufunkcyjnego pieca gazowego.
Odpowiedz@Kumbak: W mieszkaniach spółdzielczych płaci się za ogrzewanie mieszkania cały rok.Nawet w miesiącach letnich. Przejście na ogrzewanie gazowe daje możliwość grzania tylko wtedy kiedy potrzebujemy.Np w mieszkaniu 33m koszt ogrzewania miejskiego to ok 70 zł miesięcznie,więc dwa razy większe mieszkanie to juz ok 140 zł. Pomnóżmy to przez 12 miesięcy. W ogrzewaniu gazowym latem grzejemy tylko wodę. Wiosną i jesienią włączamy tylko wtedy gdy jest zimno-takie dogrzewanie. Może dać to spore oszczędności rocznie. Teraz większość nowych mieszkań ma indywidualne ogrzewanie. A faktycznie w kamienicach gdzie były piece kaflowe i junkersy takie podpięcie do sieci to skok cywilizacyjny.
Odpowiedz@imhotep: Ja pytam o powody inne niż koszty. Zdaję sobie sprawę, że to kosztuje tylko dla mnie ogrzewanie gazowe to była zawsze taka proteza, która była stosowana tam gdzie nie dochodziła ciepła woda "z miasta". To trochę jak kupowanie auta z klimatyzacją, z której się nie korzysta bo auto więcej pali.
Odpowiedz@Balbina: Ja płacę za ogrzewanie dokładnie tyle ile napisałeś czyli ok 70 zł za miesiąc, ale... jest to wynikiem mojego ustalenia. Taką sobie ustaliłam zaliczkę. Zazwyczaj przy rozliczeniu (raz na rok) mam zwrot i jeden czynsz w miesiącu mi odpada. Mam też drugie mieszkanie, większe i zaliczki są tam takie same. Bywa, że się zmieszczę w opłacie, bywa, że mam kilkadziesiąt złotych dopłaty. Nie jest tak, że opłata za ogrzewanie rośnie drastycznie wraz z metrażem. Część opłat to niestety opłaty stałe, niezależne często od metrażu (opłata za grzanie na klatce.
Odpowiedz@Balbina: Ta spółdzielcza opłata za ogrzewanie w lecie jest zaliczką na ogrzewanie w zimie. Lepiej jest chyba płacić po 70 zł miesięcznie, niż raz do roku zapłacić 840zł. Które to jest kwotą za zużyte ciepło. U mnie coroczna zaliczka jest obliczana na podstawie poprzedniego zużycia. Czyli po rozliczeniu i dopłacie/nadpłacie to ile poprzednio wygrzałem jest dzielone na 12miesięcy. Tak przykładowo: gospodarz w domu opalanym węglem to przecież nie oszczędza w lutym podczas mrozów siarczystych. Choć ani grosza nie kosztuje go ogrzewanie, bo przecież nic nie płaci za swój węgiel który bierze z zwału. Lecz na jesień musiał wydać kilka tys zł jednorazowo za ten opał. Ale prawdziwe oszczędności biorą się z tego, że samemu można włączyć i wyłączyć ogrzewanie kiedy się chce. A nie kiedy spółdzielnia rozpocznie/zakończy sezon grzewczy. I mimo ciepłych dni, to za ciepło w C.O. trzeba płacić. Zwłaszcza gdy sąsiadom jest za ciepło i otwierają okno tuż nad kaloryferem na klatce schodowej.
Odpowiedz@vonKlauS: Oczywiście że to jest zaliczka.I na koniec okresu rozliczeniowego są nadpłaty albo niedopłaty. Podałam przykład mieszkania które wynajmuję.Mieszkanie ciepłe,południowa strona,usytuowane w środku.Jedni mieli nadpłatę i to sporą 200-250 a inni niedopłatę nawet 400 zł. Dodając do tego cenę za podgrzanie wody miejskiej to już wychodzą niezłe kwoty. Myślę że mając ogrzewanie gazowe jesteśmy bardziej świadomi w korzystaniu z niego. Założymy raczej bluzę niż odpalimy piec kiedy nie jest to potrzebne.
Odpowiedz@Grejfrutowa: Opłaty zależą od spółdzielni.Mimo że pobierają ciepło od tego samego dostawcy ceny się różnią. No i w każdym mieście są inne.
Odpowiedz@Balbina: Nie zawsze, moja matka (mieszkam z nią, nie mam jeszcze nawet 18-tki) płaci za ilość ciepła jaką zużyjemy, więc płaci tylko zimą, i nie jest to szczególnie dużo (bodajże 45 czy 65zł/msc zimą wychodzi)
Odpowiedz@Rollem: Nie wiem w jakim mieście mieszkasz ale w 99% za ogrzewanie w spółdzielniach mieszkaniowych płaci się zaliczkowo cały rok. Są zamontowane pomierniki ciepła.Odczyt jest na koniec roku przez firmy zewnętrzne(zakładają i obsługują) Wyliczenia są przekazywane spółdzielni a ona już rozlicza się z lokatorem. Może mieszkasz w bloku który ma własną kotłownię i działa na innych zasadach lub coś w tym stylu.
Odpowiedz@Kumbak: Jak przed oczami masz tylko junkersa to może to i jest proteza. Nowoczesne piece są małe i zgrabne. Piec wielkości takiego junkersa jest w stanie ogrzać mieszkanie 70m2.
OdpowiedzWg mnie meldunki powinny się anulować w chwili kupna/sprzedaży. Kto to widział, żeby nowy właściciel męczył się z jakąś patologiczną bandą (zwłaszcza w przypadku mieszkań komorniczych). Ponowne ewentualne zameldowanie się to kwestia 20 minut w urzędzie.
Odpowiedz