Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Na co dzień żyję za granicą, a konkretnie w Irlandii. Życie jednak…

Na co dzień żyję za granicą, a konkretnie w Irlandii. Życie jednak pisze różne scenariusze i nagłe problemy zdrowotne zmusiły mnie do przyjazdu na dłuższy czas do Polski.
Dzisiaj część druga opowieści o tym, jak kreatywnych mamy w narodzie ludzi, jeśli chodzi o zatrudnianie pracowników. Motyw przewodni: "Zaplecze socjalne? Nie znam, nie słyszałem".

Jest to tendencja, która doprowadza mnie do szewskiej pasji. Na wszystkie odwiedzone do tej pory miejsca trafiłam na jedno (jedno!), które podeszło po ludzku do kwestii zaplecza dla pracowników. Wszystkie inne mają absolutnie gdzieś to, żeby te zawrotne 15 minut dziennie pracownik mógł spędzić w normalnych warunkach. Palma pierwszeństwa należy się pracodawcy z podpunktu a) z mojej poprzedniej historii (80462) oraz pewnemu zakładowi fotograficznemu, który był tak żałosny, że aż śmieszny.

a) Mili państwo "1,5 etatu płatne za 1" prowadzą duży market należący do ogólnopolskiej sieci + w tym samym budynku mają jeszcze jeden swój biznes (zajmują cały parter + część piętra). Nie brakuje więc powierzchni użytkowej, a w markecie obowiązują konkretne standardy. Niestety, sieciówki najwyraźniej wymagają jedynie tego, co widoczne dla klienta (mundurki, ekspozycja, standardy obsługi), zaplecze techniczno-socjalne mając w głębokim poważaniu.

W tym konkretnym miejscu na zapleczu nie było czajnika, szafek pracowniczych ani nawet wieszaków na ubrania. Cały "pokój socjalny" ograniczał się do... wstawienia jednego krzesła do magazynu zwrotów. Kazano mi przebrać się na oczach innych pracowników, a ubrania i plecak (z portfelem, komórką i dokumentami), tu cytat, "rzucić gdziekolwiek". Cała klitka szumnie zwana magazynem jest od podłogi po sufit zawalona pudłami oraz dosłownie górami luźnych ubrań, pomiędzy którymi dodatkowo walają się butelki po napojach, jakieś wymiętoszone papiery i inne atrakcje (podejrzewam, że gdyby sieciówka widziała, jak się traktuje zwroty, to szybko zerwałaby współpracę z tym miejscem). Trzeba jakoś się przez ten bajzel przedostać za każdym razem, gdy chce się skorzystać z toalety umiejscowionej za magazynem. Natomiast po skończonej pracy trzeba przekopać się przez te sterty barachła, żeby znaleźć swoje ubrania oraz torebkę lub plecak, cały czas modląc się, żeby nikt nas jeszcze nie zdążył okraść oraz żeby nasze ciuchy nie zostały wysłane razem ze stertą zwrotów...

Miejsce zgłosiłam do PIP, zarówno za praktyki godzinowe, jak i za to obrzydliwe zaplecze (poparte zdjęciami).

b) Zakład fotograficzny "z tradycją". Pomijam już kwestię tego, dlaczego PUP mnie tam skierował (w ogóle nie mój rejon) i jakie przeżyłam przeboje z odwoływaniem się, pozwolę to sobie opisać jako osobną historię, bo trochę tego jest. Skupię się na zapleczu i ogólnych warunkach pracy.

Cały przybytek mieści się nieocieplonym baraku na dworcu i utrzymuje się w zasadzie wyłącznie z ekspresowych zdjęć do dokumentów. Tradycję widać, a jakże... Jak zakład założono w głębokiej komunie, tak chyba nic się od tej pory nie zmieniło. Okna były tak niemiłosiernie brudne, że ledwo przebijało się przez nie światło, a że cały zakład był oświetlany zawrotnymi dwoma jarzeniówkami (jedna na parterze i jedna na pięterku), to było w nim... posępnie.

Lada, która biegła przez cały parter i oddzielała nas od klienta wykonana była ze sklejki obitej ceratą (design "wściekle zielone kwiatuszki w rzędach", hit późnych lat 80-tych) i na wszelkich łączeniach, zawiasach i od spodu lepiła się tak, jakby zakład specjalizował się w faworkach, a nie w fotografii. Część lady była dodatkowo zastawiona gablotami na towar, które to gabloty z nieznanych mi przyczyn wykonane były ze szkła dymnego i stanowiły kolejną zaporę dla światła. Klawiatura i myszka były tak potwornie zasyfione, że cofało mnie na samą myśl o dotykaniu ich (dla zwizualizowania: niektóre klawisze po naciśnięciu nie chciały z powrotem wracać na swoje miejsce, bo tak się kleiły). Jedynie kasa lśniła nowością, widać stara się zepsuła.

Podłogę stanowiła zeszlifowana w miarę na gładko wylewka betonowa, na pięterku miłosiernie przykryta płytkami.

Kiedy zapytałam o toaletę, wskazano mi... dworzec. Zakład nie ma swojej toalety, nie ma w ogóle zaplecza. Do kibelka biega się na dworzec, jedzenie trzyma się w gablotach na towar (nie ma to jak trzymać jogurt pomiędzy albumami foto, w 30-stopniowym upale, mniam!), a czajnik stoi na minilabie. Za to kubki jakie stylowe, z durapleksu! ;)

Całość okraszono hojnie jednym jedynym kaloryferem (na parterze, zimą na pięterku pozostawało chyba tylko grzać się pod lampami fotograficznymi), cerberem pod postacią bardzo niemiłej pani właściciel (równie komunistycznej, co wnętrze) i ofertą życia... Ale to już może w następnej historii.
Jak łatwo się domyślić, spieprzałam stamtąd w podskokach. Do dziś zastanawia mnie, jakim cudem taki relikt PRL-u przetrwał na rynku i jak przechodzi kontrole sanepidowskie...

Mówiąc krótko, ręce i nogi opadają.

poszukiwanie pracy

by leprechaun
Dodaj nowy komentarz
avatar MyCha
21 21

@thebill: Gdzie autor napisał, że wymaga SPA? On chce tylko, dla niektórych chyba aż, dostępu do toalety, bieżącej wody, miejsca gdzie można bezpiecznie zostawić rzeczy osobiste (torebka/mały plecak, kurtkę/płaszcz nie więcej), możliwości zrobienia sobie herbaty/kawy i miejsc gdzie można usiąść i coś zjeść w czasie przerwy jak i przebrać się jeśli pracodawca wymaga mundurków i tylko jeśli tego wymaga. To jest na prawdę dużo? Zaś opis wnętrza całego zakładu może zniechęcać samych klientów. Co prawda jedzenia się tam nie kupuje ale przyjemniej się odwiedza czyste i estetyczne wnętrza.

Odpowiedz
avatar leprechaun
14 14

@thebill: Not sure if troll or just stupid... Jeśli mówisz poważnie, to współczuję twoim ewentualnym pracownikom.

Odpowiedz
avatar BlueBellee
7 7

@thebill: Czyli wspólne, ale jest. Jest gdzie się załatwić, zrobić herbatę i raczej nie trzeba robić striptizu. A w kioskach zdarzają się ubikacje ;) I jeśli dla Ciebie toaleta i czajnik są na miarę SPA, to pozostaje mi współczuć miejsca pracy i życzyć powodzenia w dalszym użyźnianiu przyrody. Oby liście do podcierania się duże trafiały ;) Jak ja "kocham" ten argument. Wybacz, że się trochę zniżę do poziomu, ale trzeba mieć niezłe niedo**banie, aby takowy stosować. Wymienię tylko główne kontrargumenty. Po 1) jak sobie wyobrażasz świat, gdyby każdy firmę założył? Mam nadzieję, że nie muszę dalej tłumaczyć - i tak się czuję lekko ogłupiała po przeczytaniu tego komentarza. Po 2) nie każdy ma predyspozycje do prowadzenia własnej firmy. I nie ma w tym kompletnie nic złego.

Odpowiedz
avatar leprechaun
4 6

@thebill: Nie jestem "returnmanem", nie wróciłam do RP na dobre. I nie szukam pracy przez PUP (większość ofert w PUP to kpina) - jestem tam zarejestrowana wyłącznie po to, aby na wszelki wypadek (tfu, tfu!) mieć ubezpieczenie pokrywające koszty hospitalizacji, bo moje ubezpieczenie irlandzkie tego nie obejmuje. Zasiłku nie pobieram, na koszt państwa się nie leczę (lekarze prywatnie, leki 100% płatne). A na to, że PUP przymusowo wysyła na różne staże i oferty pracy, nie mogę nic poradzić. Sanitariat i pomieszczenie gospodarcze wspólne dla kilku miejsc pracy to trochę inna sprawa, niż kompletny brak pomieszczenia gospodarczego i konieczność korzystania z paskudnej toalety dworcowej, przez którą przewija się codziennie bóg wie ile osób, bóg wie na co chorych... Mężczyźni może trochę inaczej na to patrzą, ale dla kobiet jest to naprawdę nieprzyjemne (pomijam już wątpliwe dostosowanie tamtej toalety pod kątem kobiet mających miesiączkę). Argument o własnej działalności wspaniały, zaiste. Do podobnych wniosków musieli dojść fotografowie w mojej pipidówce, w efekcie mamy teraz 8 czy nawet 9 zakładów fotograficznych i każdy z nich przędzie cieniutko, cieniutko... Zgadnij, dlaczego.

Odpowiedz
avatar Michail
11 11

Pisałaś, że wróciłaś z Irlaindii. Może wykorzystaj angielski i do jakiegoś service desku (nie mam na myśli wciskania komuś czegokolwiek, tylko support IT) w korpo. Nie jest to praca marzeń, ale zarabia się ponad minimalną, są kuchnie, multisporty, medicovery i inne. Oczywiście nie przez PUP, ale ludzi teraz brakuje.

Odpowiedz
avatar leprechaun
11 11

@Michail: Niestety, najbliższe typowe korpo mam prawie 100km od domu, a przez przyjmowanie określonych leków nie mogę póki co prowadzić samochodu. Autobusy z kolei mam jeden co 2,5 godziny (trasa w jedną stronę zajmuje od 1h30min do 2h, w zależności od warunków), koszt biletu miesięcznego to grubo ponad 400zł (prywatny przewoźnik). Gdyby nie ta ograniczona mobilność, już dawno miałabym sensowną robotę, wykorzystującą mój język, doświadczenie zagraniczne itd. itp. Niemniej dziękuję za poradę. :)

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 16 listopada 2017 o 14:38

avatar bloodcarver
9 9

Skąd pomysł, że sanepid kontroluje w ogóle zakłady foto?

Odpowiedz
avatar mesing
6 6

@bloodcarver: Dokładnie tak. Punkt handlowy, w którym nie prowadzi się sprzedaży żywności lub nie ma się bezpośredniego kontaktu z klientem (np.: salon kosmetyczny czy fryzjerski) nie musi mieć odbioru z sanepidu.

Odpowiedz
avatar leprechaun
7 9

@mesing: Szczerze powiedziawszy, sądziłam, że każdy zakład przyjmujący uczniów / stażystów z PUP musi spełniać jakieś normy (a cały tamten pierdzielnik obsadzony był głównie wiecznym uczniami i stażystami...), ale rzecz jasna mogę się mylić. Dodatkowo zastanawia mnie ten brak toalety, jakim prawem to przeszło. Mam w rodzinie osobę, która prowadzi jednoosobowy zakład szewsko-rymarski (maleńka klitka w bloku, ledwo się tam mieszczą maszyny i regał na gotowe rzeczy), parę lat temu ta osoba musiała wywalić regał i w jego miejsce wstawić kiszkowatą toaletę, bo inaczej miałaby problemy prawne.

Odpowiedz
avatar timka
0 0

@leprechaun: dziwne bo w wielu mscach toalet nie ma..

Odpowiedz
avatar milonka
0 8

A Irlandia to jakiś trzeci świat,że musisz leczyć się w Polsce?

Odpowiedz
avatar BlueBellee
4 6

@milonka: A Polska to czwarty? Może niedługo, ale bez przesady ;) A nie wpadłaś na to, że osoba chora i być może w pewien sposób przez to ograniczona "życiowo", może po prostu przyjechać do rodziny? No nie znam sytuacji leprechaun, ale skąd taka myśl, że to leczenie?

Odpowiedz
avatar leprechaun
5 7

@milonka: W Irlandii mieszkałam w hrabstwie, na wieść o którym każdy "pozahrabstwowy" Irlandczyk reagował słowami "Oh god, poor man! We're so sorry...". ;) Na leczenie musiałabym dojeżdżać do najbliższego większego miasta (prawie 100km w jedną stronę), co przy jednej osobie z banem na samochód (ja - przez leki) oraz drugiej pracującej na 1,5 etatu (więc nie mogącej służyć mi za prywatnego szofera) byłoby więcej, niż upierdliwe. Dodatkowo tutaj mam lekarza, który prowadzi mnie i moją przypadłość już od wielu lat, ufam mu bezgranicznie i wolę, żeby przy tak delikatnej materii majstrował ktoś zaufany, nie zaś ktoś obcy (a lekarze w Irlandii bardzo nieprzyjemnie mnie potraktowali). Dręczy mnie przypadłość, która raz źle poprowadzona, może uprzykrzać życie przez długie lata, więc lepiej się parę miesięcy przemęczyć i ogarnąć sprawę porządnie, niż rozwalić sobie organizm. Mam nadzieję, że to rozwieje wątpliwości odnośnie mojego generalnego podejścia do Irlandii, którą absolutnie kocham. :)

Odpowiedz
avatar szafa
3 3

@milonka: Z opowieści mojego znajomego wynika, że poza tym, że więcej zarabia, to wszystko pozostałe jest w tyle za Polską ;)

Odpowiedz
avatar leprechaun
3 3

@szafa: Dla mnie, poza pewnymi kwestiami, które uprzykrzają życie (np. nieocieplone budynki, problem z dostępem do internetu poza miastami), to właśnie zacofanie Irlandii sprawia, że jest szczególna i tak dobrze się w niej czuję. :) Sporo Brytyjczyków na emeryturę przenosi się do Irlandii na wieś, bo właśnie cenią sobie ogólną życzliwość, wolniejsze tempo życia, celebrowanie pierdół itd. :)

Odpowiedz
avatar szafa
2 2

@leprechaun: No, w sumie ten znajomy to typowy miłośnik wielkomiejskiej kultury, więc to by się zgadzało ;).

Odpowiedz
avatar leprechaun
2 2

@szafa: No a ja najszczęśliwsza jestem na odludziu, najchętniej bez żadnych sąsiadów w zasięgu słuchu. I wszystko jasne. ;) Choć w tym "moim" dotychczasowym hrabstwie przeżyłam izolację w wersji extreme i po powrocie do Irlandii zamierzam przenieść się na południe.

Odpowiedz
avatar Dorotexia
-2 4

Aż się zarejesttowałam, żeby skomentować. Pracuje w sklepie w Anglii i jadam siedzac na słoikach, zgrzewkach wody itp. Nie ma mikrofalówki a o czajniku nawet nie wspomnę. Więc czy ja wiem czy Polska sie czyms rozni bardzo od zagranicy?

Odpowiedz
avatar leprechaun
2 2

@Dorotexia: O Anglii osobiście nie mogę się wypowiadać, gdyż przez UK tylko przemknęłam w drodze z promu na prom, a jedyni żyjący tam na stałe znajomi zajmują się własną działalnością w Szkocji. :) W Irlandii z kolei nawet w moim...no nie bójmy się tego słowa, zacofanym hrabstwie, miałam szczęście trafić na cywilizowane warunki, znajomi również nie narzekali. Raz tylko trafiłam na rozmowę do miejsca, gdzie kibelek był drewanianą, nieoświetloną sławojką, a lunch jadało się na oczach klientów, gotując wodę w ekspresie do kawy, bo zaplecze było mikroskopijne. No ale to była miniaturowa, prywatna stacja benzynowa dosłownie pośrodku niczego, ludzie nawet rzadko tam tankowali, głównie przyjeżdżali po Kerosene i węgiel, bo było tanio. I tytoń ze szmuglu, jak się potem dowiedziałam. :D Całe życie prowadzili to właściciele, dopiero po śmierci żony właściciel zaczął szukać kogoś z zewnątrz do pomocy. Inną sprawą jest też godzina przerwy na lunch, a 15 minut... W godzinę zawsze można zjeść choćby na tym zapleczu i jeszcze iść się gdzieś przejść, kupić sobie herbatę / kawę gdzie na wynos etc. (nie mówię już o tym, że wiele osób zawsze jada lunch na mieście, kupny). Ja często brałam kanapki, herbatę, wychodziłam i w pubie naprzeciwko siadałam sobie w zadaszonym ogródku. Pub i tak otwierał się dopiero o 17:00, więc nikt się nie czepiał, a przynajmniej mogłam odetchnąć świeżym powietrzem i deszcz mi się nie lał na łeb. :)

Odpowiedz
avatar LoonaThic
2 2

W zakładzie foto - SANEPID? Do czego?

Odpowiedz
avatar leprechaun
0 2

@LoonaThic: Jak napisałam kilka komentarzy wyżej: Szczerze powiedziawszy, sądziłam, że każdy zakład przyjmujący uczniów / stażystów z PUP musi spełniać jakieś normy (a cały tamten pierdzielnik obsadzony był głównie wiecznym uczniami i stażystami...), ale rzecz jasna mogę się mylić. Dodatkowo zastanawia mnie ten brak toalety, jakim prawem to przeszło. Mam w rodzinie osobę, która prowadzi jednoosobowy zakład szewsko-rymarski (maleńka klitka w bloku, ledwo się tam mieszczą maszyny i regał na gotowe rzeczy), parę lat temu ta osoba musiała wywalić regał i w jego miejsce wstawić kiszkowatą toaletę, bo inaczej miałaby problemy prawne.

Odpowiedz
avatar secret85
1 1

Sanepid nie kontroluje zakładów fotograficznych. Nie ma obowiązku czegoś takiego zgłaszać. Jeśli ktoś w rodzinie miał kontrole z sanepidu w zakładzie szewskim, to możliwe, ze sam ten zakład do sanepidu zgłosił. Być moze na tamten czas był obowiązek zgłaszania wszystkich zakładów. Prawo jest bardzo zmienne

Odpowiedz
avatar leprechaun
0 0

@secret85: Być może, było to parę lat temu i nie wnikałam w szczegóły. :)

Odpowiedz
Udostępnij