Na posesji obok stoi spory dom, w którym mieszkają dwie rodziny. Mają osobne wejścia, a dom jest podzielony na dwa mieszkania. Jedna rodzina to młode małżeństwo z dzieciaczkiem, a druga to państwo około pięćdziesiątki. Młodsza rodzina jest bardzo w porządku, wymiana uprzejmości i pogawędki przez płot to standard. Starsi państwo są dość pochmurni, ledwie coś mrukną pod nosem na "dzień dobry". Z tego powodu z młodszą rodziną udało się zaprzyjaźnić, a starszych państwa nie udało się nawet poznać – do czasu.
Pewnego piątku starsze małżeństwo miało jakąś rodzinną imprezę. Młodszą rodzinę "zza ściany" i mnie "zza płotu" nawet poinformowali o tym, że może być nieco głośniej niż zwykle. Miło z ich strony. W dniu imprezy zjechali się do nich ludzie autami. Parking przed tamtym domem ma cztery miejsca, ale jak się upchnie kolanem to i sześć aut wejdzie – i wlazło. Auto pana młodszego sąsiada się do nich nie zaliczało. Goście natomiast zjeżdżali nadal i finalnie na ulicy stały jeszcze cztery auta.
Tego popołudnia pan młodszy sąsiad wrócił z pracy o zwykłej porze i wobec zaistniałej sytuacji uderzył do mnie prośbą. Jak wytłumaczył, wpierw udał się do sąsiadów okupujących parking, ale nic nie wskórał – nie przestawią aut, ponieważ już sobie wypili, a po alkoholu kategorycznie nie wolno prowadzić. Wtedy skierował swe kroki do mnie: czy nie przechowam mu auta dopóki nie zwolni się ich mini–parking. Dla mnie sprawa jasna – zaoferowałem nawet miejsce w garażu, pod dachem. Grzecznie odmówił i zaparkował sobie pod drzewkiem. Na wszelki wypadek dał mi kluczyki, gdyby trzeba było przestawić.
Póki co piekielności tyle, że zajęli cały parking "jak swój" i zastawili chodnik. Pod wieczór było już słychać odgłosy potężnej libacji. Ruszyło mnie jakieś przeczucie i wstawiłem sąsiadowóz do swojego garażu. Swoim wozem pojechałem po niewielkie zakupy. Tu zaznaczę – wyjeżdżając, bramę zamknąłem w taki sposób, że kłódkę przerzuciłem przez oczka bramy, ale nie "zapiąłem" jej. Ponadto na bramie jak wół wiszą tabliczki: "Uwaga! Groźny pies!" i zaraz obok "Teren prywatny. Osobom nieupoważnionym wstęp wzbroniony".
Dwadzieścia minut później wróciłem i mym oczom ukazał się taki kuriozalny widok: brama otwarta na oścież, samochód "od sąsiadów" (wcześniej stojący na chodniku) na mojej posesji i mój pies zajadle warczący i pieniący się na samochód. A napruty kierowca przez uchylone okno drze się o pomoc do równie nawalonych biesiadników, którzy zdążyli się zebrać za ogrodzeniem. Podszedłem zobaczyć o co w ogóle chodzi i czemu do ciężkiej cholery pan się wpuścił na moją posesję. Argument: Bo sąsiad mógł. No cóż, na taki argument najwidoczniej nie ma mocnych.
Nawalony pan w aucie chyba trochę przetrzeźwiał od tego przerażenia i prosił, żebym nie wzywał policji i "wziął to bydle" – podobnie jak cały chór zapijaczonych gąb zza płotu. Przekupstwa, prośby, groźby i cała litania "zakrętów". A mnie zastanawiało jedno – skoro pan "ja też mogę" wjechał na moją posesję, to czemu z niej nie może teraz wyjechać? Zbyt pijany, żeby prowadzić? Otóż nie. Gdy z głębi podwórka wybiegł piesek, pan się przeraził i upuścił kluczyki podczas ucieczki do auta.
Po policję jednak zadzwoniłem. Pana z auta zgarnęli, jego auto odjechało lawetą, a ja stałem się wrogiem numer jeden państwa imprezowiczów – sądząc po ilości butelek jakie znalazłem rano na swojej posesji. Było ich niemal dwieście.
Pomijając kto ma rację, tak się tworzy wrogów. Warto?
Odpowiedz@Bubu2016: nie, lepiej dać sobie wchodzić na głowę i po niej srać.
Odpowiedz@Supervillain: Są inne niż wzywanie policji metody.
Odpowiedz@Bubu2016: wojna wymaga ofiar, ale wojna w słusznym celu ma sens. Nie wyobrażam sobie życia z takim bydłem za ścianą.
Odpowiedz@Bubu2016: O to należałoby raczej zapytać tych sąsiadów, którzy urządzili taką popijawę.
OdpowiedzZadzwoniłbym drugi raz - zgłosił zaśmiecanie terenu i próbę niszczenie mienia poprzez przerzucanie butelek na twój teren.
Odpowiedz@iks: O butelki już łachów nie darłem. Więcej bym na tym stracił chyba. Jak inne śmieci będą lądować u mnie, to wtedy coś z tym będę robił.
Odpowiedz@E4y: było przerzucić tam, skąd do Ciebie trafiły ;) Z drugiej strony 200 butelek to 80-100 zł, więc można sprzedać i potraktować to jako swego rodzaju "odszkodowanie".
Odpowiedz@timo: Eee, nie da rady. To praktycznie niemożliwe.
Odpowiedz@E4y: co niemożliwe?
OdpowiedzCzyli jeszcze na tej sytuacji zarobiłeś!!! Ładna kwota Ci wpada z tych butelek.... A poważnie, czasami nie rozumiem ludzi. Tych Twoich sąsiadów też. Pozdrawiam :)
OdpowiedzCóż, nie wiem czy jest sens po jednorazowej akcji robić sobie wrogów z sąsiadów. Jeśli ich gość nic Ci nie uszkodził to po prostu kazałabym zabrać auto. I porozmawiała z sąsiadami na trzeźwo, przekazując swoje uwagi. Co innego jeśli to kolejna taka sytuacja.
Odpowiedz@KaktusStefan: Dało by radę sprawę rozwiązać bez udziału policji i "nie robić sobie wrogów". Z początku miałem z tyłu głowy taką myśl, żeby machnąć na to ręką i potraktować jako pijacki wybryk. Jakby imprezowicze może podeszli do tego z jakimś szacunkiem do mnie, przeprosili za głupotę? Ale nie, tego nie zrobili – od razu zaczęły się wulgaryzmy, przeplatane prośbami, groźbami i wyzwiskami.
Odpowiedz@E4y: wiesz, ja nie twierdzę, że nie masz racji. Wręcz przeciwnie - generalnie się z Tobą zgadzam - Twoje podwórko, Twoje zasady. Aczkolwiek, o ile nie masz mobitoringu, a sąsiedzi będą dalej podrzucać Ci śmieci i inne atrakcje to za wiele nie dasz rady z tym zrobić - policja i tak umorzy sprawę z braku dowodów. No chyba, że butelki podrzucili Ci jeszcze w stanie mocno nietrzeźwym - a po czasie dotarło do nich, że miałeś rację i na tym się sprawa skończy ;)
OdpowiedzChyba nie warto robić sobie wrogów z sąsiadów po jednorazowej akcji ich gości. Można było wziąć kluczyki i odstawić samochód. Gdyby to były powtarzające się sytuacje, to co innego.
Odpowiedz@dyndns: To mówisz, że jeszcze za szofera miał im robić? A masaż stóp sfatygowanemu kierowcy też wypadało zrobić?
OdpowiedzTo Twoje "bydle" jakiej jest rasy? Musiało być ogromne skoro facet wytrzeźwiał,
Odpowiedz@rodzynek2: Nie ukrywam, że jest duży jak na psa, niemal 45 kilo. Ludzie się go boją wszędzie, a do tego jest czarny jak smoła. A rasy nie ma bo jest nierasowy – w książeczce zdrowia ma po prostu "wilk" – no i wygląda bardziej jak wilk niż jak pies.
Odpowiedz@E4y: Spoko mam swoją wyobraźnie. Mam amstafa i owczarka niemieckiego. Amstaf nawet jak na swoją rasę jest podobno duży, Ma ok 45 cm w głębie
Odpowiedz@rodzynek2: w głębie? :-))) albo w kłębie albo w gębie!
Odpowiedz@rodzynek2: Amstafy mi się źle kojarzą, bo kiedyś jeden mnie pogryzł. Z tego też powodu (logiki tu nie szukaj) nie chcę mieć psa niższego niż 60 w kłębie. Pies to ma być pies – duży, żeby przypadkiem nie nadepnąć czy nie kopnąć, nie musieć się za bardzo schylać żeby pogłaskać, ma być widoczny z daleka i najlepiej żeby był przerażający :D. Mój obecny pies spełnia swoją rolę idealnie – a w kłębie ma 68. Edit: U weterynarza żaden mały szczur nie podchodzi zaczepiać mi psa – to jest ogromna zaleta:)
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 16 października 2017 o 11:23
No to przecież twoja wina była. Trzeba było kłódkę zakluczyć. Oczywiście piszę to sarkastycznie. ;)
Odpowiedz@niezalogowana: Dokładnie, jak by pies gościa użarł to jeszcze miałby zatrucie alkoholowe ;)
Odpowiedz