Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Kiepska pogoda, szaro, wilgotno i raczej chłodno. Taka pogoda przypomniała mi o…

Kiepska pogoda, szaro, wilgotno i raczej chłodno. Taka pogoda przypomniała mi o ogólnie pojętym nietakcie i efektach "bezstresowego" wychowania (czytaj: "dzieci, róbta co chceta"). Zanim przejdę do opisywania piekielności mniejszych lub większych, nakreślę osnowę całości.

Mieszkam w domu – parter i piętro. Na dole moi rodzice, na górze siostrzenicą ze mną. Rzecz działa się podczas jednego z weekendów i pogoda była mocno burzowa. Ale pogoda nie będzie dyskutować z ważnym rodzinnym jubileuszem – ten musi się odbyć i koniec. Z tej właśnie okazji zjechała się rodzina, a część miała nawet zostać na noc. Tu warto wspomnieć, że rodzinne uroczystości tego rodzaju to z reguły organizacyjne (oby tylko) piekło samo w sobie w przypadku dużej rodziny (a rodzinę mam dużą i dość ze sobą zżytą) – gdy w jedno miejsce zjedzie się ze dwadzieścia osób.

Przygotowania zaczęły się odpowiednio wcześniej, a w piątek z samego rana do pomocy przybyła moja siostra cioteczna z mężem, tak jak było ustalone wcześniej. Przygotowania szły pełną parą, kobitki pichciły radośnie w kuchni, panowie zajęli się cięższymi zajęciami i ogólnie wszystko szło gładko – do czasu.
Późnym popołudniem z wizytą zjawiła się kuzynka z mężem – niezapowiedziana, bez wcześniejszego telefonu ani nawet sms–a – oczywiście, żeby "pomóc w przygotowaniach". A mieli być następnego dnia, w sobotę, tak jak reszta gości. Na domiar złego, przybyli z dziećmi.

Wszystkim nieco gul skoczył, bo było mówione nie raz, że pomoc nie będzie potrzebna i mają być w sobotę. Państwo kuzynostwo szanowni, zaburzyło tok przygotowań swoim niespodziewanym przyjazdem i podejściem z grubej rury: "no to może herbatka, kawka, co?". Usadowili się w salonie. Moja matka zła, ale uraczyła ich herbatką i przeprosiła, bo musi zająć się rzeczami w kuchni. Siostrzenica, tata i ja, zostaliśmy oddelegowani do dotrzymania towarzystwa kuzynostwu. Kilka dobrych chwil zeszło na jakichś wspominkach i wyjaśnianiu kto kim dla kogo jest w świetle zaistniałej sytuacji: to znaczy, moja siostrzenica, której spora część rodziny praktycznie nie zna. Dalej już standardowo rozmowa o wszystkim i niczym.

Ale długo tak być nie mogło – dzieci się nudzą, ich matka nalega, żeby czymś ich zająć. W wieku czternastu i piętnastu lat, to zrozumiałe w obliczu rozmowy na temat o tym, jak to czyjaś stryjna się przekręciła (a to taka poczciwa babka była).

Moje zamiłowanie do motoryzacji nie jest jakąś tajemnicą, więc stanęło na tym, że pokażemy dzieciakom nasz "park maszyn", żeby się nie nudziły. Na pierwszy ogień poszedł mój Fiat. "Co to w ogóle jest?", "Ile ma koni", "Ile jedzie?", "Ma klimę?", "Ile pali?", Ile ma lat?" – cierpliwie odpowiadałem na pytania, przedstawiłem historię tego pojazdu na tyle ciekawie aby nie zanudzić młodzieży. Przez cały czas zwracając uwagę, żeby nie pstrykali każdym przełącznikiem czy pokrętłem.
Wyszło na to, że "Łee, przecież to staroć, nasza Skoda ma klimę!". Pomyślałem, że dzieciaki niespecjalnie zainteresowane motoryzacją – nic to, niezrażony kontynuowałem wycieczkę.

Może jak im pokażę zabytek, to coś tam zatrybi, że wartość historyczna, że zabytkowy, że już mało takich, że coś tam... Pokazałem im mój zabytek – fakt, wygląda niespecjalnie ogółem (chociaż to określenie jest trochę na wyrost) i czeka na restaurację. Ot brudny i pordzewiały samochód – jednak widać na pierwszy rzut oka, że jest dosyć stary i nijak nie przypomina z kształtów współczesnych aut. Po streszczeniu historii, przedstawieniu całości na miarę nastoletnich głów, usłyszałem: "To stary złom jest, wygląda jak g*wno! He he.".

No nic, zapasy cierpliwości nadwyrężone ale jeszcze są, sprostowałem młodzież uwagą o nieodpowiednim zachowaniu i doborze słów z nadzieją, że poskutkowało. Idziemy dalej: maluch siostrzenicy, więc o nim ona opowiadała – równie ciekawie jak ja wcześniej. Tu nadmienię, że maluszek jest po gruntownym remoncie i renowacji, więc faktycznie wygląda jakby wyjechał prosto z fabryki. W podsumowaniu usłyszeliśmy odpowiedź w tonie: "Haha, maluch! Co za wieś! Buraki jeżdżą takim g*nem!".

To mnie nieco zdenerwowało, bo docinki w tym tonie to, jak na moje oko, brak szacunku i zakrawały już o personalne wycieczki. Wystosowałem odpowiednią, ostrą reprymendę o tym jak należy się odzywać i zarządziłem koniec "lekcji muzealnej" – bachory obrażone.

Powrót do domu. Po tych około czterdziestu minutach można by się spodziewać, że państwo kuzynostwo zaczną już w czymś faktycznie pomagać. Niestety nie – jak siedzieli, tak siedzą dalej z tą różnicą, że kuzynka rozsiadła się w kuchni – poplotkować i podzielić się "dobrą radą" jak moja mama ma gotować zupę. Mąż kuzynki w salonie nadal rozmawiał z moim ojcem, ale to akurat nie było niczym dziwnym, bo męskie zajęcia związane z przygotowaniami już się skończyły.

Upłynęło raptem kilka chwil i bachory rzuciły się do ojca z wyrzutem mniej–więcej takim: "Tata! Mówiliście, że wujek ma fajne fury, a to same złomy!" i jeszcze skarga, że zebrali burę "za nic" – krótko mówiąc "strzeliłem karpia", skoro ten opieprz sprzedałem "za nic" w ich mniemaniu. Widzę też, że facet pali buraka. Sprawa zachowania dzieciaków jednak rozeszła się po kościach. Do wieczora był spokój, bo młodzież wyciągnęła swojego laptopa, smartfony i zaginęła w internetach.

W sobotę z samego rana miałem jechać po babcię i dziadka, tak więc położyłem się spać dużo wcześniej niż zwykle. Niby to "tylko" sto kilometrów, ale lepiej być wypoczętym. Zdążyłem ledwie zamknąć oczy, a tu kuzynka mnie szturcha dźga paluchem. Obok niej stoi moja siostrzenica, wbijając we mnie przepraszający wzrok. Kuzynce posłałem najbardziej bazyliszkowe spojrzenie na jakie mogłem się wysilić: "Co?" – zapytałem równie groźnie. A ta rozpoczyna litanię, która przeradza się w żądanie – abym użyczył garażu na noc, bo wichury, burze, spadające gałęzie mogą uszkodzić ICH samochód. Ciśnienie mi podniosła. Bardzo stanowczo odmówiłem – ona strzeliła focha i na odchodne rzuciła: "To do ch*ja nie podobne z tą rodziną!" a ja odparłem z płonącym we mnie ogniem po niespodziewanym wybudzeniu: "Sama jesteś do ch*ja niepodobna!". Zamknąłem oczy z nadzieją na wyspanie się.

Otworzyłem je znów dwie godziny później – pierwsza dwadzieścia. Tym razem siostrzenica mnie budzi. Ponieważ w tym domu jestem czwarty po Bogu, to uderzyła do "najniższej instancji". Ale na nią się akurat złościć nie potrafię – i nie musiałem bo wnet dobiegły do mnie powody tego wybudzenia: "Ty pe*ale! Sk**synu pi**ony!", "J**ny fartuch!", "Ty ob**any k**sie! Za**bie cię!". Do tego odgłosy uderzania w coś. Wulgaryzmy dochodziły zza ściany, gdzie ulokowana na noc została młodzież. Steki wyzwisk i wulgaryzmów sypały się jak z rękawa, aż włosy dęba stają. Słownictwo takie, że zgasiłoby niejednego zakonserwowanego alkoholem przedstawiciela marginesu społecznego – a co jak co, ci wiedzą jak operować podwórkową łaciną. No, a tu gnoje klną jak szewcy.

Tak się złożyło, że kuzynostwo nocowało w pokoju dokładnie piętro niżej. Tam się udałem. Upewniłem się, czy faktycznie było słychać przez sufit – było. Załomotałem w drzwi pokoju i odczekałem kilkanaście sekund, żeby nie wyjść na chama co wchodzi bez pukania. Mąż kuzynki spał, ona nie. Zapytałem, krótko i po żołniersku, czy słyszy oraz co to ma w ogóle znaczyć. Odpowiedź zwaliła mnie z nóg: "Czasem ich trochę ponosi, przeszkadza ci?". Postawiłem pewne ultimatum: ona pójdzie i te rozwydrzone bachory uciszy, albo zrobię to ja. Skończyło się na tym, że zrobiłem to ja. Wyprodukowałem im tak solidny opi**ol, że potem chodzili jak w zegarku. I skończył się także dostęp do netu przez wi-fi. A geneza tych wulgaryzmów? Obaj nakręcali się wzajemnie rżnąc w Counter-Strike'a – popularną strzelankę.

Po babcię i dziadka pojechałem jak z krzyża zdjęty. Na szczęście cała uroczystość udała się idealnie.

by E4y
Dodaj nowy komentarz
avatar afr0dyzjak
3 37

Strasznie się to czytało. Nie wiem, czy taki masz styl, ale chyba za bardzo jesteś przekonany o swoich zdolnościach literackich i trafnych metaforach. :) Wystarczyłoby historię opowiedzieć krótko, prosto i zdecydowanie bardziej zwracając uwagę na stylistykę. A co do samej historii, kuzynka tak piekielna, że mam tylko nadzieję, że jak wróciłeś z dziadkami, to już jej kochanej rodzinki nie było. Chyba że to ten typ, co swojej winy nie widzi i jest przekonany o własnej zajebistości na zasadzie "przyjechałam, to będę siedzieć!". Szkoda tylko, że to ty musiałeś dzieciaki "wychować". Jedna noc, a pewnie szoknęło nimi to mocno, że ktoś ogólnie zareagował na to, co wyprawiają.

Odpowiedz
avatar E4y
7 19

@afr0dyzjak: Pisarzem niestety nie jestem, przekonany o swoich zdolnościach również nieszczególnie, jednak sprawia mi to pewną satysfakcję – po prostu lubię smarować przydługawe teksty ;) Po powrocie, już z dziadkami – rodziny było jeszcze więcej, ponieważ to właśnie dziadków święto było. Więc piekielna kuzynka z mężem i dzieciakami również. No i nie mam pojęcia co ona sobie myślała przyjeżdżając dzień wcześniej. Wiem natomiast, że męża ma pod pantoflem.

Odpowiedz
avatar Dziewczynazmarcepanu
7 21

@afr0dyzjak: Nie wiem, skąd czepianie się autora i jego stylu. Nie jest to może literatura na miarę nobla, jednak po wielu dość niechlujnie napisanych historiach, w których czasami przez braki językowe nie można się połapać w treści, dla mnie przyjemnością jest przeczytanie historii, do której ktoś się bardziej przyłożył i włożył w pisanie trochę więcej serca. Jak już taki leniwiec łapie, że nie chce się czytać to na następny raz zalecam pominąć.

Odpowiedz
avatar Jon
-1 5

Bardzo fajnie się to czytało.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
8 8

Masakra! MNie w wieku nastu lat eksploatowano na całego w ramach przygotowań. Buraki i chamy i zero szacunku

Odpowiedz
avatar Sandziunia
-1 3

Po wycieczce w garażu do samego końca stresowałam się, że poślą do grobu, któreś z aut. Sądziłam, że to będzie maluch,jako że wyglądał jak nówka. Myślałam, że go wypchną z garażu albo że dzieci w zamian za miłe słowa od ciebie go porysują i/lub wgniotą. Po przeczytaniu końcówki mialam jedno wielkie "uff". Niemniej jednak i tak gratuluję cierpliwości, nie wytrzymałabym gdyby ktoś o moim wozie wyrażał się w ten sposób. I to jeszcze ktoś, kto ocenia przez pryzmat auta rodziców. Udusiłabym z miejsca. Chociaż z drugiej strony przez piekielnych miałam podejrzenia o zniszczenie samochodu więc na twoim miejscu chyba spałabym w garażu.

Odpowiedz
avatar E4y
1 1

@Sandziunia: Przez cały ten czas odkąd mam dość rzadkie auto nauczyłem się panować nad paranoją "a jak coś się stanie?". Chociaż sam fakt, że musiałem pilnować aby nie pstrykali każdą ruchomą częścią powodował, że wewnątrz mnie szlag trafiał. Co do negatywnych ocen i "opinii" o samochodzie – to mnie już nie rusza, bo sam wiem lepiej ile ten samochód pochłonął nerwów, siwych włosów, pracy i nawet mojej własneh krwi. A jak ktoś mówi, że stary? No cóż, prawdę gada. Jest stary i tego zmienić już nie sposób. Bardziej mnie irytowało, że moja siostrzenica może za bardzo się tym przejąć (młoda, mało odporna na toksyczności), bo maluch to w zasadzie jej dzieło. Ja tylko byłem mentorem i pomocą.

Odpowiedz
avatar Sandziunia
0 0

@E4y: Generalnie nie chodzi o sam fakt, że jest stary, bo można powiedzieć "jest stary, ma już x lat" normalnym tonem, ale można też jak wyżej sam opisałeś. To tak jak o rysunku. Mozna wyrazić opinię "nie podoba mi się" albo można obrazić autora i jego pracę, słowami typu "ale gówno narysowałeś". Sposób się liczy ;> Może jestem przewrażliwiona, ale po samych historiach na piekielnych widać, że ludzie lubią się mścić na samochodach. Czy to sąsiad, którego się stawiało do pionu, puszczając głośniejszą muzykę niż on czy dzieciaki z osiedla, no ale rozumiem. Przyzwyczajenie robi swoje. ;)

Odpowiedz
avatar zapomnijomnieszybko
1 3

Chciałabym żebyś odpowiedział mi na jedno pytanie. Nie jest ono istotne dla historii ale odpowiedź bardzo mnie intryguje. Z historii wychodzi na to, że rodzinka przyjechała na bezczela dzień wcześniej i musieliście zapewnić im nocleg. Nie było możliwości, żeby ich wyrzucić. Ja wiem, że to rodzina, ale pretekst zawsze się znajdzie. W dodatku po takim zachowaniu dzieciaków.

Odpowiedz
avatar E4y
2 4

@zapomnijomnieszybko: "Nie było możliwości, żeby ich wyrzucić?" – przypuszczam, że to właśnie miało być pytanie. Przyjechali dzień wcześniej na bezczela a dzieciaki narobiły smrodu – zgadza się. Nie jest to wystarczający powód, żeby zaraz wyrzucać za drzwi rodzinę. Powiedzenie głosi, że "z rodziną wychodzi się najlepiej na zdjęciach" i w tym jest sporo życiowej prawdy. Jest też pewne "ale": to nadal rodzina. Jak zacznę na lewo i prawo odcinać się od ludzi bliżej czy dalej spokrewnionych, to w końcu zostaną może ze cztery najbliższe osoby i pies. Albo skończy się to tak, że zostanę sam jak przysłowiowy "palec w d*pie". I co dalej? Ponadto dodam, że gdybym w taki sposób postępował, to moja siostrzenica nadal by pewnie tkwiła w piekle ze swoim bratem, ojcem i macochą. A tak, mogłem przynajmniej jedno życie z gnoju wyciągnąć.

Odpowiedz
avatar zapomnijomnieszybko
-2 2

@E4y: Tak to miało być pytanie :) Proszę nie porównuj sytuacji siostrzenicy do tej opisanej tutaj. To zupełnie co innego.

Odpowiedz
avatar E4y
1 1

@zapomnijomnieszybko: Nie porównuję, wskazałęm jedynie jakie konsekwencje mogłoby mieć zjawisko odcięcia się od rodziny. Dalej w gdybanie wolę się nie zagłębiać.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
1 3

Kiedy czytam takie historie, coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że dobrze zrobiłem, zrywając kontakty z większością rodziny. Mam święty spokój.

Odpowiedz
avatar bazienka
0 2

ja to w ogole nie rozumiem, dlaczego Ty miales sie zajmowac cudzymi dziecmi? po to sa rodzice, by ich pilnowac i rozrywki zapewniac a nie sprzedawac je innym, " zeby sie zajeli"

Odpowiedz
Udostępnij