Umieszczacie tutaj bardzo dużo historii o listonoszach- widmo/awizo i niekompetentnych „panienek z okienka”, więc dorzucę coś poświadczającego, że permanentny burdel w Poczcie Polskiej wyżej też ma się świetnie.
Jakieś pół roku przed początkiem przygody z onkologią dostałem cynk od sąsiadki, że w nieodległym mieście potrzebują pilnie listonosza i jak reflektuję to ona szepnie kierowniczce słowo i dostanę skierowanie na szkolenie/zatrudnienie. Na propozycję przystałem i dostałem skierowanie na szkolenie. Koleżanka zaznaczyła, że wylatują lada dzień na wakacje zagraniczne, więc dalsze losy są w moich rękach. Ok. Dorosły jestem.
Nastał ten wyczekiwany dzień, tylko że już od kilku dni czułem potęgujący się ból w lewym boku. Ale przecież facet z byle czego nie robi problemu. Poboli i przestanie. Tym bardziej, że szkolenie miało odbyć się w piątek, a w poniedziałek po podpisaniu umowy należało stawić się do pracy. Przecież do poniedziałku ból na pewno przejdzie. Nastawiony na „pracę marzeń” (1500zł/mc, umowa zlecenie) odpukałem kilka godzin szkolenia o takich rewelacjach jak nieotwieranie listów, nieokradania paczek i nieprzywłaszczania pieniędzy należących do innych. Podpisałem, że zrozumiałem, parafawowałem umowę i w pn do roboty.
Tutaj nastąpił pierwszy zgrzyt: Nikt nie potrafił mi powiedzieć do której placówki mam się zgłosić (jest ich sześć). Bo oni są tylko od szkolenia. Nic. Wrócę do domu, wygooglam i po nitce do kłębka… no o prostu będę dzwonił. Niestety organizm zrobił mi psikusa i, nie wdając się w szczegóły w sobotę z całodobowej przychodni podobno zabrało mnie pogotowie. Podobno, bo dopiero koło wtorku ogarnąłem gdzie jestem i dlaczego.
Jak tryb myślenia ogarnął te kroplówki, łóżko i współlokatorów to najpierw pomyślałem, że nie stawiłem się w nowej pracy, a dopiero później co ja tu robię. Po uzyskaniu info od lekarza i Żony pomyślałem, że warto by było powiadomić mojego niedoszłego pracodawcę, że w obocie się raczej szybko nie stawię.
Pomijam ile wykonałem telefonów na wszystkie możliwe numery, w tym ten na umowie. 90% po prostu nie było odbieranych, reszta rozmówców nie umiała mi udzielić informacji, bo „to nie leż w ich kompetencjach”. Nie rezygnowałem (co ma robić człowiek nudząc się w łóżku jak mops) w piątek dodzwoniłem się bezpośrednio do p. kierownik, która zatrudniała mnie z polecenia sąsiadki. Po raz n-ty od początku streściłem sytuację i dostałem zaskakujące pytanie:
- Jak to? To kto od poniedziałku roznosi przesyłki? Bo ja mam w systemie wakat zlikwidowany?
No cóż nie ja.
Tak że jak czekacie na pilną przesyłkę z Poczty Polskiej nie wyzywajcie od razu listonoszy (niedoszłych), bo być może właśnie byczą się na OIOM-ie.
A po co zgłaszałeś? Jeden pracownik magistratu w Hiszpanii ładnych kilka lat brał pensję bo się nie wychylał :) http://www.tvp.info/28856674/10-lat-przychodzil-do-pracy-i-tylko-odbijal-karte-pobieral-pensje-dyrektora http://wiadomosci.onet.pl/swiat/hiszpan-nie-przychodzil-do-pracy-przez-14-lat-ale-nikt-sie-nie-zorientowal/dhjc0x
OdpowiedzZmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 30 czerwca 2017 o 22:37
W moim mieście listonosze zastrudnieni przez pocztę,pracuja na umowie o pracę. Ci,którzy zatrudnieni są przez agencję pracy,pracują na umowe zlecenie. I na poczcie przeszkolenie prowadzi listonosz na rejonie.
Odpowiedz