Krótka historia o wypłacie widmo, opisana w długiej historii.
Pisałam już o tym, że pracowałam na degustacjach. Piekielni klienci to rzadkość, za to szefostwo... Oj, są materiałem na osobne historie. Może opiszę w przypływie natchnienia.
Dzisiaj mam do opisania epilog tejże pracy.
Szybkie wyjaśnienie, firma (litościwie nazwy nie podam) ma siedzibę w Rudzie Śląskiej, moje miejsce zamieszkania znajduje się natomiast w zupełnie innym województwie, więc byłam zatrudniana przez pośrednika (też piekielny) na umowę zlecenie. System płac wyglądał tak, że do 10-ego składało się sprawozdania z godzin wypracowanych poprzedniego miesiąca, a pieniądze wypłacano 25-ego. W teorii dość proste. W praktyce... O Jeżu kolczasty...
Nie zliczę sytuacji, kiedy musiałam dzwonić i tłumaczyć, że pieniądze nie przyszły, albo przyszło ich za mało, albo za dużo (chciałam być uczciwa, a co?). W większości sytuacji skutkowało i na następny dzień miałam pieniądze, a czasami nie i trzeba było czekać na poprawnie rozliczone pieniądze kolejny miesiąc. Normalnie wypłatę dostałam 3 razy na 2 lata okresu pracy.
Wkurzało mnie to, nie ukrywam, ale było do wytrzymania i jako studentka bez większego doświadczenia nie protestowałam za mocno.
Do czasu. Aż rozwiązałam umowę.
Zrobiłam ostatnie rozliczenie i naiwnie posłałam z myślą, że nie będzie jakiś większych problemów. Ta...
Posłałam je 4-ego maja, poleconym (Zawsze tak robię, aby nikt mi nie wmawiał, że nie ma), doszło przed 10-tym. Wszystko wypełnione, a tu niespodzianka. Formularz wraca do mnie 22-ego maja z prośbą o podpisanie wszystkich stron. Zdziwiłam się, bo wcześniej tego nie musiałam robić, ale cóż. Podpisy złożyłam i odesłałam tego samego dnia (znowu poleconym), żeby doszło jeszcze przed 25-tym.
Ale pieniędzy brak.
Dzwonię.
Pani w słuchawce zaskakuje mnie wiadomością, że nie otrzymała rozliczenia. Robię screena ze strony trackingu Poczty Polskiej, ślę e-mailem razem z wyjaśnieniami. Cisza, jest 16-a, więc panie się już rozeszły do domów. Och, well.
Dzwonię znowu na następny dzień. A tak, tak. Pani to otrzymała, postara mi się dzisiaj wysłać. Nie wysłała. Doskonale wiem, że w weekend się nie dodzwonię, więc czekam do poniedziałku i znów dopraszam się o swoje pieniądze, już mniej grzecznie. Jestem raczona informacją, że teraz zajmują się rozliczeniami w głównym oddziale, a że moje rozliczenie przyszło późno (Hmm, serio? Przyszło w terminie, leżało u was ponad dwa tygodnie, wróciło do mnie, ale odesłałam i otrzymaliście je jeszcze przed zamknięciem rozliczeń. Naciągany argument, zwłaszcza, że już się to wcześniej zdarzało i jakoś kasa przychodziła w terminie). Będzie w przyszłym tygodniu. Nie podoba mi się ta informacja, ale, że nie chodziło o jakąś wielką kwotę, stwierdziłam, że może być.
Nadchodzi upragniony przyszły tydzień, a raczej jego środek i pensji dalej brak, więc łapię za telefon i dopraszam się dalej. Będzie w tym tygodniu. Pani poczeka. Nie doczekałam się. Stan konta sprawdzałam o 16-tej w piątek. Przelewu brak.
Szlag mnie trafił.
Natchniona piekielnymi, wysmarowałam skargę do PIP-u opisując całą sytuację i posiłkując się screenami z PP oraz moją umową, w której stoi jak byk, że wypłata ma być 25-ego i kropka.
W poniedziałek (12.06) zadzwoniłam do ukochanej firmy jeszcze raz. Kobieta kłamie mi w słuchawkę, że pieniądze na pewno mam, a ja patrzę na swoje konto na ekranie laptopa i czuję się jakbym rozmawiała z wariatką.
Jednak, na hasło "skarga do PIP" dzieje się magia!
Nagle się okazuje, że dzwonię do zupełnie złego działu i Pani nie będzie brała odpowiedzialności za błędy koleżanek. Dostaję inny numer. Po dodzwonieniu się i wyłuszczeniu sprawy słyszę nieśmiertelne "ale ja tego nie mam". Informuję kobietę, że to niemożliwe i najgrzeczniej jak umiem, podaję jej argumenty. Nie mam serca zanudzać was przepychanką słowną, w każdym razie druga Pani też zaskoczyła dopiero na hasło. Nagle się okazuje, że wszystko jest, a pieniądze wypłacą mi na następny tydzień...
O NIE!
Informuję kobietę po drugiej stronie linii, że naczekałam się dostatecznie długo i pieniądze mam natychmiast dostać, albo oprócz skargi wniosę jeszcze wniosek o odsetki. I znowu magia. Przelew jest.
Może i byłam piekielna, ale do cholery jasnej, żeby 3 tygodnie dopraszać się o własne pieniądze?! A wniosek o odszkodowanie i tak złożyłam, a co?
gastronomia
Sam fakt pracy dla takiej firmy powinien być odpowiednim wynagrodzeniem dla Ciebie.
Odpowiedz@boom_boom: Bardzo mi przykro, ale mój czas nie jest za darmo. Zmarnowane nerwy również,. Jęsli jednak firma zatrudnia już taki plebs ze slumsów jak mnie, ale daje umowę, w której wyszczególnia stawkę za godzinę to będę na tyle niewdzięczna, żeby egzekwować moją wypłatę.
OdpowiedzTo byl sarkazm...
OdpowiedzW sumie to dziwię się że wystraszyli się skargi do PIPu.Też mi się zdarzyło taką napisać, też pracowałam na umowę zlecenie i mogłam sie wypchać bo w świetle prawa nie byłam pracownikiem i PIP nic nie zrobił. Firma po milionach maili i telefonów wysłała mi wypłatę ale i tak w niepełnej kwocie i reszty już nigdy nie odzyskałam.
Odpowiedz@RedHeadCath: Myślę, że przy takiej pracy można by wystąpić z pozwem o ustalenie stosunku pracy, może dlatego się przestraszyli.
OdpowiedzZamiast skargi do PIP wysyła się przed sądowe wezwanie do zapłaty, (oczywiście listem poleconym za potwierdzeniem odbioru) w którym daje się np. 10 dni na uregulowanie przeterminowanej płatności. Po zakończeniu okresu wyczekiwania kieruje się sprawę do esądu w Lublinie. Tam przyklepują od razu takie wierzytelności.
OdpowiedzPotrzebujesz słownika ortograficznego .... jakiCHś problemów....klienci a nie klijenci.... oczy krwawią
OdpowiedzNo cóż, historia piekielna na całej linii i na miejscu autorki też bym złożył wniosek o należne odsetki.
OdpowiedzNieważne jaką pracę się wykonuje. Zlecenie, o dzieło, na gębę. Za każdą należą się pieniądze. Powinien to wiedzieć każdy. Ja raz zostałam oszukana- ajencja Plusa, 2 tyg chodziłam do pracy, poszłam po pół wypłaty, to się dowiedziałam, że pierwsze 2 tyg. są darmowe, taki sobie wolontariat. A że gówniara naiwna byłam, to uwierzyłam, że umowa będzie przy wypłacie. Doszłam do zespołu w połowie okresu rozliczeniowego tak dla ścisłości.
Odpowiedz