Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Z czasu, gdy mieszkałam jeszcze w rodzinnym domu, czyli październik, dwa lata…

Z czasu, gdy mieszkałam jeszcze w rodzinnym domu, czyli październik, dwa lata wstecz. Jeśli będziecie chcieli, mogę podać w komentarzach link do lokalnej strony internetowej, w której sytuacja była pokrótce opisana. Ja jednak opiszę to ze swojej perspektywy, ponieważ wraz z mamą i sąsiadami jesteśmy stroną oskarżającą, a artykuł jest dość lakoniczny.

Mieszkałam w kamienicy. Generalnie mieścina mała, wszyscy wszystkich znają. Sąsiadów mieliśmy różnych, zdarzali się pijaczki, jak i normalni, przyjaźni ludzie. Jednak była pewna "parka", Żulietta i Żul, jakoś po 30-tce. Mieszkali piętro wyżej i znani byli z tego, że zapraszali do siebie wszelkich cesarzy i księżne melin, urządzali huczne imprezy, jednak po interwencjach sąsiadów i zagrożeniu eksmisją, zaczęli chodzić do innych melinek.

Byłoby świetnie, ale... od marca mieli psa. Ogromnego psa, nie wiem dokładnie jaka to rasa bo się na tym nie znam, ale my potocznie mówiliśmy, że to "wilczur". Raczej młody, jakieś 2 lata, nie więcej. Po kilku tygodniach spędzonych u Ż i Ż, był coraz bardziej wychudzony.

Kiedyś ktoś z sąsiadów zwrócił Żuletcie uwagę, że może zamiast na wódeczkę czy spirytusik to warto by było psa nakarmić. Zignorowała i poszła z nim na spacer. Każdy z mieszkańców bloku dobrowolnie "podrzucał" pod drzwi a to resztki obiadu, a to puszki z jedzeniem itp.

No tak, wiem... trzeba było to wcześniej zgłosić, ale później stan psa uległ znacznej poprawie. Jakoś na przełomie maja i czerwca, Żul znalazł podobno pracę i ogólnie (rzekomo) się ogarnęli, więc postanowiliśmy się już nie wtrącać. Było dobrze. Do października.

W październiku Żul widocznie porzucił "karierę" na rzecz kontynuowania pijackiego hobby.

01.10.15 r.

Wychodzą z domu około południa.

02.10.15 r.

Słychać szczekanie i skamlenie psa. Zostawili go samego. No cóż, czekamy, pytamy okolicznych pijaczków czy ich nie widzieli. Mojej mamie nawet udało się zdobyć numer do Żulietty. Nie odbiera. Wieczór, pies skamle.

03.10.15 r.

Pies jeszcze szczeka, ale jakby słabiej. I teraz wchodzi piekielność służb mundurowych. Około południa dzwonimy po Straż Miejską, opisujemy sytuację. Odpowiedź? "Niech państwo poczekają jeszcze dzisiaj, jeśli nikt nie wróci, proszę zgłosić jutro." No OK, ale jak słyszało się tego psa, to serce bolało.

04.10.15 r.

Nikt nie przyszedł. Jeden z sąsiadów próbuje dostać się do środka, jednak wyważenie drzwi nie wchodziło w grę. Poza tym zadzwoniliśmy ponownie na Straż Miejską.

- Nie, nikt się nie pojawił.
- Jest pani pewna? No to proszę zadzwonić na straż pożarną.
Nosz kur...
- Proszę pani my teraz interwencję mamy.
- To po interwencji się nie da? Albo straż z miasta obok?
- Nie wiemy ile to potrwa proszę pani, proszę dzwonić na policję!

Dzwonimy na policję.
"My się takimi rzeczami nie zajmujemy, niech pani dzwoni na stra... ale zaraz, jak? Żul? A, no mamy go na izbie wytrzeźwień. Podwieziemy go jutro pod dom!"

05.10.15 r.

Nie podwieźli. Pies już skamle od czasu do czasu. Dzwonimy ponownie na SM i mówimy, że jeśli się nie pojawią w przeciągu godziny, to będziemy sami wyważać drzwi. Obiecali, że o 17.00 ktoś przyjedzie.

Nie przyjechali, więc powiedziałyśmy z mamą dość. Kolesiostwo czasem pomaga, a mianowicie- piątego właśnie mój wujek, piastujący w policji dość wysokie stanowisko, wracał z urlopu (wcześniej dzwoniłyśmy, ale nie odbierał). Na szczęście odebrał. Gdy tylko dowiedział się o całej sytuacji, wściekły jak osa, jeszcze z lotniska zadzwonił do swojego przełożonego. Bingo.

06.10.15 r.

Poranek. Godzina jakoś 8.00. Pod nasz blok podjeżdżają dwa wozy strażackie i jeden radiowóz. Strażacy próbują dostać się przez okno, a ja z mamą i dwoma policjantami idziemy na piętro, by otworzyć drzwi (strażacy otwierali je od wewnątrz). Ja z mamą byłyśmy pierwszymi osobami, które zobaczyły TO. A ten widok zapamiętam do końca życia, podobnie jak smród.

Wyobraźcie sobie: piec kaflowy w przedpokoju. Do pieca na krótkiej lince przywiązany pies. W takiej pozycji, że nie mógł ani się położyć, ani wstać, ani usiąść. Pies jeszcze żył, na nasz widok nawet usiłował poruszyć ogonem. "Półsiedział" we własnych fekaliach, których było dosłownie MORZE. Dalej nie będę tego opisywać.

Sprawa została zgłoszona do sądu, Ż i Ż grozi do dwóch lat pozbawienia wolności.

I teraz piekielności (pomijając sam fakt doprowadzenia zwierzęcia do takiego stanu).

1. Straż Miejska, Policja, Straż Pożarna. Oczywiście nie mieli sobie nic do zarzucenia, ich zdaniem interwencja przebiegła nienagannie. I skargi nie pomogły. W artykule napisali, że "mieszkańcy zaalarmowali służby 6 października". Nic nie wspomnieli o wcześniejszych dniach.

2. Weterynarz. Psa przekazano do weterynarza, który wykrył u niego jakąś poważną chorobę podskórną i inne świństwa. Przez kilka dni odwiedzałyśmy go z mamą i na pytanie kiedy zostanie oddany do schroniska, wet odpowiedział... "Ale do jakiego schroniska? Wie pani ile to KOSZTUJE? Doprowadzimy go do porządku a jak właściciel przyjdzie i będzie chciał go z powrotem to mu go oddamy." No nie. Zgłosiliśmy sprawę do Burmistrza, który to dopiero orzekł o CZASOWYM zabraniu psa właścicielowi i umieszczeniu w schronisku.

Nie znam przepisów dotyczących takich sytuacji, musiałabym poszperać, ale zrozumiałam tyle, że jeśli właściciel zgłosi się po takie zwierzę (a wtedy był jeszcze przed rozprawą w sądzie), to weterynarz musi mu go oddać.

Jeśli ktoś z Was wie coś więcej na ten temat to z chęcią posłucham, nie jestem przecież nieomylna.

dolny śląsk

by mabmalkin
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar hatesmog
19 19

Moim zdaniem powinny psa od razu zabrać na stałe :/ i mieć zakaz posiadania jakichkolwiek zwierząt, jeśli coś takiego istnieje. Ale dużo jeszcze wody upłynie, zanim ludzie zaczną się sensownie interesować życiem i prawami zwierząt, nie tylko domowych.

Odpowiedz
avatar Crook
12 12

Przecież straż miejska czy policja powinny albo wezwać kogoś ze schroniska albo psiaka tam dostarczyć. Schronisko ma weterynarzy, którzy dobrze znają swój fach i wiedzą jak pomóc czworonożnym biedakom. I schronisko raczej takim ...(tu bardzo brzydkie słowo)czyli tym żulom psa nie wyda, jeśli psiak był maltretowany, głodzony, bity czy choćby nieleczony. Przynajmniej tak jest w moim (dużym) mieście.

Odpowiedz
avatar mabmalkin
4 4

@Crook: No właśnie. POWINNY.

Odpowiedz
avatar popielica
3 3

@Crook: nie każde schronisko ma swój gabinet weterynaryjny. Za to każda gmina ma ustawowy obowiązek mieć podpisaną umowę z takim gabinetem, działającym całodobowo. Natomiast to, czy zwierzę wróci czy nie do właściciela nie jest decyzją schroniska, a sądu. Odbiór tymczasowy to właśnie odebranie do momentu zapadnięcia wyroku, co oznacza, że zostało wszczęte postępowanie. Maksymalny czas zakazu posiadania zwierząt wynosi natomiast, o ile dobrze pamiętam, tylko dwa lata. I taki wyrok zapada bardzo rzadko.

Odpowiedz
avatar mabmalkin
0 0

@popielica: Nasza kochana gmina ma podpisaną umowę ze schroniskiem. Odległym o 340 km... .

Odpowiedz
avatar digi51
6 10

Tak sobie myślę ponieważ od cierpiącego psa, moźe w takich sytuacjach lepiej kłamać, że słyszało się jakieś krzyki, huki a potem tylko skamlenie psa. Takiego.zgłoszenia nie można chyba zignorować...

Odpowiedz
avatar krystalweedon
13 17

Ta historia idealnie pokazuje jakie są prawa zwierząt w tym kraju.

Odpowiedz
avatar mabmalkin
6 8

@krystalweedon: Otóż to. Mówię- może w większych miastach te prawa są bardziej przestrzegane, ale w tym wypadku gdyby tak na prawdę nie mój wujek, to wszystkie te służby prawdopodobnie nadal by olewały sprawę.

Odpowiedz
avatar ziobeermann
5 5

@mabmalkin: Ale gdybyś z własnej inicjatywy wjechała z drzwiami, żeby psinę ratować, to by zareagowali bardzo szybko

Odpowiedz
avatar mabmalkin
4 4

@ziobeermann: Ta i jeszcze mandat wlepili za zniszczenie czyjegoś mienia.

Odpowiedz
avatar myisza
9 11

Kiedyś uratowałam psiaka, który leżał potrącony na środku skrzyżowania. Mały, rasowy, typowo domowy piesek, pekińczyk jak dobrze pamiętam. Od razu zabrałam go do pobliskiego weta. Na szczęście tylko szok i lekkie obrażenia, ale stan tego pieska.. Gruba obroża wrośnięta w skórę, sierść brudna, splątana w dready, zerwał sie z łańcucha. Chciałam pieskowi znaleźć nowy dom, ale pani wet znała pieska i zadzwoniła do właścicieli. Przyjechali i psa zabrali. Także tego..

Odpowiedz
avatar Barcelona
1 3

Mam psa z podobnej interwencji, zabrana do schroniska ważyła ponad dwa razy mniej niż powinna, sama skóra i kości. Po obowiązkowej 2 tygodniowej kwarantannie zabrałam psiaka do domu. W schronisku powiedzieli mi, że w przypadku orzeczenia o czasowym zabraniu psa taki skurczysyn - właściciel w każdej chwili może się do mnie po niego zgłosić. Poradzili żeby zbierać wszystkie paragony z psich zakupów - karma, legowisko, smycze itp. Poprzedni właściciel jest zobowiązany pokryć cały koszt pobytu i opieki u nas, wtedy widząc ile musiałby zapłacić - rezygnuje. Na szczęście, odpukać, mija trzeci rok i nikt po nią się nie zgłasza.

Odpowiedz
avatar popielica
0 0

@Barcelona: bzdury, wprowadzili Cię w błąd. Psa odebranego czasowo nie można adoptować (czasem obchodzi się to oddając na umowę domu tymczasowego) do momentu zapadnięcia wyroku. Do tego czasu właściciel nie ma do niego praw, odebrać go może tylko w sytuacji, gdy sąd postanowi na jego korzyść. Inaczej jaki sens miałby ten odbiór?

Odpowiedz
avatar bonsai
1 1

@popielica: moja suka również jest po odebraniu poprzedniemu właścicielowi. Umowę podpisywałam na dom tymczasowy, byłam informowana od razu, że Żulek może mi się po psa zgłosić (w zależności od decyzji sądu). Mi również powiedzieli, żebym zbierała każdy, nawet najmniejszy paragon i w razie wizyty Żulka z uśmiechem na ustach obiecała oddać psa jak tylko wyrówna należność.

Odpowiedz
avatar jakubs23
3 3

Straż pozarna na pewno nie ma nic do zarzucenia. Sama z siebie nie może otworzyć mieszkania ani do niego wejść. Zawsze musi być to na polecenie policji i policja musi być z nami. Policja raczej też wywiązała się z obowiązków. Gorzej ze strażą miejska, która na pewno nie przekazała sprawy policji więc jak oni mieli wiedzieć. Trzebabyło dzwonić od razu na policję.

Odpowiedz
avatar mabmalkin
1 1

@jakubs23: No nie wiem, czy policja się wywiązała stwierdzeniem, że oni nie zajmują się takimi "błahostkami".

Odpowiedz
avatar zlosliwek
2 2

Nie na policje tylko do TOZ, oni tam juz sobie zalatwia kogo trzeba do otworzenia drzwi.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 4

I sobie ciągną w najlepsze zasiłeczki, zapomogi, dostają węgiel i żarcie. Zlikwidować pomoc dla żulerni - niech zdycha z głodu albo sama się ogarnia. Nie uśmiecha mi się fakt, że między innymi z mojej kasy utrzymywane są takie elementy.

Odpowiedz
avatar mabmalkin
2 2

@pierdut: Spieprzaj.

Odpowiedz
avatar imb
-1 1

Ojeja. Pamiętam to... Nasze miasto takie piękne, zawsze to powtarzałam. Zawsze też twierdzę (jako posiadaczka niezbyt odpowiedzialnej i doświadczonej siostry, która ma niewychowanego, agresywnwgo labradora[!]), że na psy, te duże zwłaszcza, powinny być zezwolenia.

Odpowiedz
avatar bonsai
0 0

@imb: tylko jak stwierdzić jaki to "duży" pies? Dla mojego partnera moja suka jest duża, dla mnie raczej średnia, a dla znajomego "przecież to maleństwo". Suka waży ok. 20 kg i jest niewiele większa od haszczaka.

Odpowiedz
Udostępnij