Czasami rodzic może doprowadzić kogoś na skraj rozpaczy.
Historia mocno zaprzeszła, bo sprzed prawie dwudziestu lat. Kiedyś na wsi obowiązywały inne zasady. Miałem jakieś 12 lat, pierwszy raz pojechałem samodzielnie samochodem do sąsiedniej wioski, wysłany w jakiejś pilnej sprawie. Dla usprawiedliwienia mojego Dziadka nadmienię, że ani razu nie wjechałem na drogę utwardzoną, tzn. te 2-3 km pokonałem wyłącznie polnymi drogami, przedzielającymi okoliczne pola. Dzisiaj wiem, że zgodnie z przepisami nawet nie złamałem prawa, ponieważ poruszałem się wyłącznie po prywatnym terenie. Ale kto sobie wtedy przepisami głowę zawracał, jak jeździli bez wyjątku wszyscy i wszystkim. Nie usprawiedliwiam nikogo. Po prostu stwierdzam fakt.
„Wsysło” mnie. Co innego motorower (miałem dwa: Romet Ogar i Romet Komar 2), a co innego prawdziwy samochód. Z dumy mało nie pękłem. Tym bardziej, że (jako „miastowy”) mało miałem okazji zabłysnąć przed rówieśnikami, którzy już dawno prowadzili np. ciągniki rolnicze i nikogo to nie dziwiło. A ja wtedy robiłem wszystko, żeby w nagrodę za wzorowe zachowanie dostać możliwość chociaż krótkiej przejażdżki samochodem.
Nawet teraz, z prawie milionem kilometrów na koncie, nadal uwielbiam prowadzić.
Minęło parę lat i chyba dla nikogo nie będzie zaskoczeniem, że prawko zrobiłem za pierwszym podejściem. Tym bardziej, że jedyną dostępną opcją samochodu w LOK (Liga Ochrony Kraju do wiadomości gimbusów) był Polski Fiat 126p. Jak podjechałem na pierwszą jazdę parkując na ciasnym parkingu tyłem na oczach instruktora Mercedesem W123 (tzw. „beczka”), to się prawie chłop ze śmiechu popłakał, darując sobie tłumaczenie czym różni się kierownica od dźwigni zmiany biegów.
Lata leciały, Mercedes wiernie służył. Nie bez powodu jest okrzyknięty „ostatnim prawdziwym Mercedesem”. Czym dłużej nim jeździłem, tym bardziej kochałem to auto. W końcu dojrzałem do rozmowy z Ojcem:
- Słuchaj Tato. Samochód ma już ponad dwadzieścia lat dużo trzeba w nim naprawić, a koszty ponoszę właściwie tylko ja. Spiszmy więc umowę żebym miał pewność, że pieniążki pakuję we własny samochód.
- Oj tam, oj tam. Z własnym ojcem chcesz umowy pisać? Fuj. Własnego syna przecież bym nie oszukał.
O ja głupi. Jako, że rozmowa odbywała się przy mojej Mamie, nawet nie przyszło mi do głowy co mnie może w przyszłości spotkać. Co Ojciec sobie popił, to szantażował mnie odebraniem samochodu (za który mu zapłaciłem więcej niż cena rynkowa), ale Mama twardo stawała w mojej obronie. Średnio raz w miesiącu wypływała sprawa zmian w dowodzie rej., bo formalnie samochód nadal należał do Niego. Argument zawsze był ten sam: przecież własny Ojciec mnie nie oszuka, a tak to tylko wydam pieniądze na opłaty OC bez zniżek, podatek drogowy, przerejestrowanie itp. Koronnym argumentem Ojca było to, że i tak jako jedyny w rodzinie mam prawko, więc o co kaman.
Uspokojony argumentacją, w miarę możliwości zacząłem przygotowywać moje ukochane auto do tzw. „żółtych blach”.
Żeby samochód mógł być zarejestrowany jako zabytkowy, musi spełniać określone warunki.
Zacząłem od kapitalnego remontu silnika. Na oryginalnych częściach. Koszt drugiego takiego egzemplarza. Potem, jak dozbierałem kasy, zająłem się blacharką. Znowu blachy z Mercedesa. Że na lakiernictwie trzeba się znać, doprowadziłem mojego pupilka do stanu przedlakierniczego, czyli wszystkie potrzebne blachy wymienione, zagruntowane, pryśnięte podkładem (tudzież podwozie antykorozją) i czeka mnie tylko wizyta w lakierni. Wydatek niemały, więc jakiś czas jeździłem taką pstrokatą prawie pięciometrową puszką, ciułając grosiki na opłacenie lakiernika. W międzyczasie udało mi się dorwać w Niemczech oryginalne alumy dedykowane przez AMG do właśnie tego modelu za rozsądną cenę (na dzisiaj jakieś 1500 zł).
Już oczami wyobraźni wydziałem siebie jak pięknie odmalowanym Mercem jadę w wakacje do Siory w Berlinie, chwaląc się prawie w całości samodzielnie wykonaną pracą. Nie przewidziałem jednak toku rozumowania mojego rodziciela.
Pewnego dnia zadzwonił żebym go odebrał z knajpy pod zakładem pracy (norma). Jak zwykle nie odmówiłem, tylko wsadziłem dupę do auta i pojechałem po niego (i jego kolegów, jak zwykle). W drodze do domu kazał mi zjechać do komisu/szrotu samochodowego. Ok. Zjechałem. Nawet się nie zainteresowałem po co otwiera schowek w samochodzie, bo miałem to gdzieś. Chciałem tylko wrócić do domu i pozbyć się pijanego Ojca. Otworzyłem szyberdach, puściłem radio i czekam. Po ok. 15 minutach wrócił cały w skowronkach, wręczył mi 100 PLN stwierdzając, że mogę sobie wezwać taksówkę do domu, bo WŁAŚNIE SPRZEDAŁ MÓJ SAMOCHÓD ZA 500ZŁ!!! Po czym wyszarpnął kluczyk ze stacyjki, oddał właścicielowi komisu i razem z kolegami poszedł z powrotem do knajpy.
Wpadłem w popłochu do kanciapy faceta, żeby jakoś sprawę odkręcić. Błagałem go, że ja mu te pięć stów w zębach przyniosę. Facet jak mnie wysłuchał to aż się ze śmiechu posmarkał. Powiedział że owszem, auto jest jak najbardziej do kupienia. Za... 8 tys zł. W tamtych czasach to było jakieś 20 moich pensji. Zdesperowany, zagroziłem wezwaniem policji. Roześmiał mi się w twarz pokazując dowód rej. mojego autka, gdzie wyraźnie widniało imię i nazwisko mojego Ojca.
Na takie dictum, mimo trzydziestki na karku, po prostu siadłem na krawężniku i się popłakałem. Dzięki Tato.
P.S. A wiecie dlaczego, po tylu latach o tym piszę? Bo jak mi po operacji na onkologii, gdzie wycięli mi pół gardła, lewej nogi i lewej ręki, w końcu lekarze odłączyli mnie od tych wszystkich drenów, cewników i kroplówek, korzystając z pięknej pogody wyszedłem na dupny parking za szpitalem i co zobaczyłem? Mojego „Mesia”. Słowo. Nawet futrzane pokrowce, szyte na miarę, były te same. Własnoręcznie malowane wnętrza przednich lamp też. I tabliczka: Na sprzedaż. Popłakałem się ponownie. Po 12 latach.
Poprosiłem Żonę o telefon do sprzedającego (bez języka ciężko się rozmawia) w celu uzyskania info o cenie sprzedaży. Kuffa, przed śmiercią człowiek robi się sentymentalny. Może nerkę sprzedam albo cuś. Niestety cena jaką usłyszałem, powodowała przelicznik dla sprzedaży czterech nerek, a tyloma nie dysponuję. Z zemsty mogę jedynie Ojcu znicza nie zapalić.
z rodziną najlepiej na zdjęciu
Pan Malinowy?
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 21 marca 2017 o 18:01
Przeczytałem całą historię w oczekiwaniu na końcowa lawinę, tą szokującą okoliczność, która ma nadać nawet najgorszemu fejkowi emocji i powagi. Nie przeliczyłem się, biedny chory, pocięty na kawałki sponiewierany nowotworem autor zobaczył po 20 latach swoje cacko na parkingu pod onkologią. Przecież nie mogło być inaczej.
OdpowiedzMalinowo-mercedesowy. Ale jaja, kun by sie usmial. Jedno w co wierze, jest ze pierd*lony dwunastolatek zasuwal za kierownica przejezdzajac niewinych przechodniow, myslac, ze mu wszystko wolno.
Odpowiedz@ZaglobaOnufry: Wychowałam się na wsi i w wieku 12 lat byłam już całkiem doświadczonym kierowcą ciągnika rolniczego. Samochodem nie jeździłam, ale koledzy w moim wieku jeździli np. do sąsiedniej wsi po zakupy, jak się ojcu nie chciało albo był zajęty. Nikomu to nie przeszkadzało. Teraz oczywiście wygląda to trochę inaczej... A przechodniów na polnych drogach raczej nie uświadczysz.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 21 marca 2017 o 20:26
@Golondrina: Też sobie teraz wspominam, jak w dawnych czasach z kuzynostwem jeździliśmy po polach traktorem i motorowerami (ja miałem komara). Wtedy to było normalne, że dzieciaki najpierw się uczą jeździć by pomagać na gospodarce, a gdy osiągną wiek odpowiedni, to zdają egzamin na prawo jazdy.
Odpowiedz@vonKlauS: Komar to dopiero było coś :) Sama nie miałam, bo mnie jakoś nigdy specjalnie do jeżdżenia nie ciągnęło - ciągnikiem jeździłam z konieczności, tak jak napisałeś, trzeba było pomagać rodzicom, ale jeden z kolegów miał. Ale zadawał szyku ;)
OdpowiedzBrzmi bardzo realnie, to wszystko z tą beczką i że ojciec sprzedał auto za grosze, to też. Naprawdę, niezła historia kolego. Bardzo realna.
Odpowiedz@SirVimes: Na jej podstawie można nakręcić wręcz film na faktach - o męskiej miłości do mercedesa :) Było w TVP kiedyś takie pasmo filmowe "Okruchy życia". Historyjka pasuje idealnie.
OdpowiedzPrawdziwe czy nie, ale mi się smutno jakoś zrobiło po przeczytaniu tego. Bo samochód jak samochód, ale jak można własnemu dziecku takie świństwo zrobić.
Odpowiedz@RaniMathur: Pijak nie myśli w ten sposób, liczy się tylko to żeby mieć kasę na alkohol, dla niego to był zresztą świetny biznes - oddał samochód, który mało go obchodził, a w zamian dostał żywą gotówkę na ładną ilość flaszek. W historii zirytował mnie natomiast wtręt: "LOK (Liga Ochrony Kraju do wiadomości gimbusów)" - gimnazjum skończyłam dekadę temu, a nie wiedziałam czym jest LOK, nie widzę natomiast powodu dlaczego autor miałby mnie z tego powodu obrażać.
Odpowiedz@jass: No właśnie, skończyłaś gimnazjum, nawet dekadę temu a nie wiesz czym było LOK? Więc autor napisał to m.in. do Twojej wiadomości. Zgadza się?
Odpowiedz19 marca dodałeś historię o sklepie, gdzie wdałeś się w dyskusję z panią z działu mięsnego. Z historii można wywnioskować, że rzecz działa się kilka dni wcześniej. Dziś piszesz o przebytej operacji usunięcia m.in. języka. Nie sądzę, że tuż po rozległej operacji byłbyś w stanie spacerować po szpitalnym parkingu i klepać historie na piekielnych. Dla mnie zmyślona opowieść
Odpowiedz@TheDarkTower: o języku to on już wcześniej pisał. Ta operacja była chyba w zeszłym roku?
OdpowiedzMalinowa, gratuluję udanej operacji zmiany płci! PS. Idź gdzieś na yafuda czy coś.
OdpowiedzW pierwszej chwili nawet byłam skłonna uwierzyć, ale jak zobaczyłam że to ten od Diesla to ryknęłam śmiechem :)
Odpowiedz@Erica_Cartmanez: Też mi się styl wydawał jakiś taki znajomy.
OdpowiedzNa początku przygody izamarkow z piekielni.pl bardzo go szanowałam, myślałam że to użytkownik na miarę Besttatera. Jednak po kilkunastu historiach dochodzę do wniosku, że to niemożliwy człowiek: 2 nowotwory w małżeństwie, zły ojciec, kolega-cham, bohaterski pies, źli dresiarze, żona w sanepidzie i zła kobita w mięsnym, odcięty język, uh, długoby wymieniać... Wynoś się ma stronę cobytujeszczewymyslic.pl
Odpowiedz@Patrycja0: Mnie nie rozbraja ilość piekielności, ale ich z*ebany rozkład w czasie. Z tą już w ogóle przegiął i chyba sam się w zeznaniach poplątał.
Odpowiedz@Patrycja0: tęsknię za Bestatterem :( nagle zniknął i zamknął konto
OdpowiedzTrzeba było naprawdę nie słuchać ojca i go przerejestrować. Popłakałam się czytając, łatwo potrafię sobie wyobrazić twój ból. Jakiś czas temu byłam zmuszona sprzedać swoje ukochane autko, przy którym się tyle nastukałam. Sprzedałam go osobie mieszkającej kilka domów dalej. Teraz wiem, ze nie powinna byłam, bo chociaż mam nowy samochód, to ilekroć widzę swój stary przejeżdżający, po prostu serce mi się ściska.
Odpowiedz@letmefly: Niby jak mógł przerejestrować samochód, który formalnie nie należał do niego?
Odpowiedz16 marca stał w sklepie po mięso, 19 widział, że sklep zamknięty, a 21 wychodził już cały pocięty z onko? Sorry, nie wierzę.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 22 marca 2017 o 10:11
Każda historia na piekielnych może być zmyślona, więc nie będę starał się weryfikować autentyczności twojej. Jednak rodzina, pieniądze i zaufanie... Jeśli napisałeś prawdę, to naprawdę cię poniosło. Powinieneś rozegrać sprawę zupełnie inaczej, czyli kupić sobie starego mercedesa tego samego typu i wtedy go remontować. Twój, własny, za twoje pieniądze. Ani ojciec ani reszta rodziny nie mieliby nic do gadania. A jeszcze jak ktoś, tak jak twój ojciec, ma zwyczaj spieniężania za flaszkę czegoś o znacznie większej wartości, to zaufanie do kogoś takiego powinno być mocno ograniczone. Bo w końcu może dojść do momentu, kiedy nie zostanie mu już nic więcej do sprzedania, a wtedy żadne złożone obietnice nie mają znaczenia.
OdpowiedzZmyślając historie postaraj się chociaż przeliczyć daty żeby wyglądało to bardziej wiarygodnie. Jeśli 20 lat temu ktoś miał 12 lat to najprawdopodobniej dzisiaj ma 32. Trudno więc, aby wiele lat wstecz, osobnik miał 30 lat podczas okrutnego odebrania auta przez ojca alkoholika i dziś po kolejnych wielu latach przypomina sobie tą historyjkę. Dziękuję, dobranoc. Sam styl historii 1/10. Żałośnie ckliwie-mdły, żaden facet na świecie nie pisze w taki sposób.
Odpowiedz@antylemur: Też zwróciłam na to uwagę. Poza tym: nie jestem od dawna gimbazą a pierwsze słyszę o LOK-u.
Odpowiedz@biala_czekolada: LOK - Liga Obrony Kraju - Kojarzę coś z młodości, jeszcze chyba moje koleżanki prawko tam robiły. U mnie w mieście dawno zniknęło wyparte przez szkółki jazdy.
Odpowiedz@biala_czekolada: gimbaza to negatywne okreslenie osób, które nic nie wiedza a chodza lub chodziły do gimnazjum ale może prawidłowo siebie nazwałaś ;p
OdpowiedzTo i jak głaza, nie kamyczka dorzucę.20 lat temu miał 12 lat, to prawo jazdy zdobył najwcześniej 5 lata później. To staż jako kierowca ma lat załóżmy nawet 15. Teraz ma prawie milion km na koncie (załóżmy milion). Daje to, ni mniej ni więcej, 66 666 km rocznie do przejechania czyli miesięcznie ok 5 tys. Czyli prawie 170 km dziennie. Prawie wykonalne. Ale co z życiem osobistym, chorobami, użeraniem się z ojcem? Oj przepraszam nie zauważyłem Sienkiewicza pod łóżkiem. Wyłaź mi stąd.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 22 marca 2017 o 23:48
@zmywarkaBosch: Akurat ta część jest całkiem prawdopodobna. Sam będąc na studiach dorabiając w weekendy robiłem samochodem średnio 5 tys. km miesięcznie (w każdy weekend trasa z nad morza, do Warszawy i stamtąd do jakiegoś innego miasta gdzie akurat odbywała się faktyczna robota). Poza tym osobiście znam dwie osoby które codzienne dojeżdżają do pracy po około 60km w jedną stronę co daje ok 30tys rocznie na same dojazdy do pracy.
OdpowiedzByłam gimbusem, skończe w tym roku 31 lat.. i denerwuje mnie jak ktos uważa, że skoro do gimnazjum nie chodził to juz wszystko wie, a reszta to ciemna masa..
OdpowiedzKolejny ckliwy fake... nie ma takich operacji które łącza w sobie taki zestaw amputacji ;)
OdpowiedzHistoria sprzed niemal 20 lat, kiedy miales 12, a ty przeciez jestes po czterdziestce. Zaden z ciebie Zemeckis, remek, wiec nie probuj tu krecic czwartej czesci Powrotu do przyszlosci. Swoja droga, na zdjeciach wygladasz calkiem zdrowo.
OdpowiedzTrzeba było zostać dawcą nasienia, żeby mesia odkupić.
Odpowiedz