Do tej pory tylko czytałam, ale historia gregortrener #77012 przypomniała mi podobną, luźno z nią związaną, którą chcę opisać :)
Jestem studentką trzeciego roku. W zeszłym roku, po sesji, miałam miesiąc ferii, chciałam znaleźć sobie jakieś zajęcie i tak się dogadałam z kuzynką, że przez tydzień będę się zajmować jej synami (8 i 6 lat), gdy ona i jej mąż zrobią sobie krótkie wolne, bez dzieciaków. Planowali to już od jakiegoś czasu, a że lubię spędzać z chłopakami czas, to się zgodziłam.
Zaczęłam w niedzielę, więc spokój. Graliśmy sobie w planszówki, trochę na xboxie i jakoś zleciało. A potem nadszedł poniedziałek. Przez kolejne 6 dni myślałam, że nie wyrobię.
Codziennie kończyli szkołę/zerówkę o 13. Potem godzina wolnego, czas na obiad i się zaczyna. Każdego dnia przynajmniej dwa dwugodzinne zajęcia. Do wyboru piłka nożna, judo, basen, tenis. Dodatkowo młodszy ma pewne problemy i do tego trzeba dołożyć logopedę.
Gdy na początku roku szkolnego z nimi rozmawiałam, naprawdę się cieszyli, że będą chodzić na takie zajęcia, ale wiadomo. Ile można? Dodatkowo owy tenis był właśnie niespełnioną fantazją męża mojej kuzynki. Jednak ich zapał, który był na początku, szybko minął. Kilka razy, gdy się nimi opiekowałam płakali, że chcieliby chociaż jeden dzień zostać w domu. I o ile z moją kuzynką nie byłoby problemu, gdybym im pozwoliła, to z jej mężem gorzej. Gdy ostatnio zostali na kilka dni z dziadkami, potrafił codziennie dzwonić do trenerów, pytając się, czy chłopcy byli na zajęciach. Potem zrobił dziadkom awanturę, że młodszy opuścił tenis (głównie dlatego, że się rozchorował i miał ponad 38 stopni, ale to jakoś do jego ojca nie dochodziło).
O sobotach nawet nie wspomnę. Praktycznie raz w miesiącu całodzienny turniej lub mecz. W pozostałe soboty kilkugodzinne treningi.
Jak następnego dnia dziecko ma myśleć, gdy codziennie wraca do domu ok. 19, a jeszcze musi odrobić lekcje, pouczyć się, jak ma sprawdzian, zjeść kolację i, przede wszystkim, odpocząć?
Rodzice, naprawdę, myślcie albo pytajcie, czy wasze dzieci same chcą chodzić na takie zajęcia, czy to tylko wasze marzenia z młodości, których nigdy nie spełniliście.
Ambitni rodzice
"owy tenis"?
Odpowiedz@xpert17: lepiej "owy tenis" niz "ow pilka nozna" mnie bardziej boli w oczy " na prawde" i "dla tego"
Odpowiedz@xpert17: W odpowiedzi na apel autorki, powiem tak: moim marzeniem w młodości było, żeby wszyscy umieli odmienić “ów”, stawiać przecinki w odpowiednich miejscach i pisać bez błędów…no i się, k…a, nie spełniło.
Odpowiedz@bazienka: "Boli w oczy"? Przyganiał kocioł garnkowi.
OdpowiedzDzisiaj jedna pani w pracy mi powiedziała, puchnąc z dumy, że jej wnuk "nie ma ani chwili czasu wolnego". Takich ma mądrych rodziców, którzy zadbali by dziecko się nie nudziło. NIGDY!
Odpowiedz@Grejfrutowa: ja tez sie nie nudzilam starsi domownicy mieli powiedzenie- inteligentny czlowiek nigdy sie nie nnudzi to sie i wynajdowalo zajecia alee bardziej w strone hasania po podworku, czytania, uczenia sie czegos fajnego...
Odpowiedzw szczytowym momencie moich zajęć pozaszkolnych miałam ok. 12 godzin dodatkowych "lekcji" (od pn-pt), w sezonie dodatkowo treningi w weekendy, poza sezonem w soboty hala i nauka teorii. Nie pamiętam, żebym na coś nie miała czasu, jeszcze dołożyłam sobie harcerstwo. Bo tym mamy mniej czasu, im mniej mamy do zrobienia. W momencie, gdy przestałam funkcjonować na tak wysokich obrotach powoli zatraciłam się w bylejakość, rozlazłość, rozmemłanie. Mnie rodzice czasem musieli mocno "skłonić" do pójścia gdzieś. Jestem im dziś wdzięczna, czerpię korzyści z tych moich dodatkowych zajęć nawet w życiu dorosłym. ROzwinęły moje hobby, pozwoliły poznać i wciąż poznawać nowych ludzi. Nie wyobrażam sobie jak się ma rozwijać dziecko jeśli się go nie stymuluje.
Odpowiedz@BordoKropka: Jeden warunek - stymulować MĄDRZE, np. nie katować humanisty zajęciami z chemii i fizyki i vice versa, jeśli tego nie chcą. Warto obserwować nasze pociechy i rozmawiać z nimi na temat zainteresowań. Nie naciskać zbytnio, starać się być .... mentorem... tłumić słomiany zapał... ale na Boga - nie zmuszać za wszelką cenę.
Odpowiedz@jasiobe: Na szczęście to nie tobie jest dane osądzać co jest MUNDRE i dobre dla dziecka. Won do nory i odczep się od rodziców.
Odpowiedz@Rak77: Jestem rodzicem, więc... won do nory.
Odpowiedz@BordoKropka: 12 godzin zajęć dodatkowych? Zakładając, że kończyłaś lekcje o 11 (heh, nigdy nie miałem tak) to o 23:00 kończyłby się zajęcia, zakładając, że nie ma między nimi żadnej przerwy. Harcerstwo? Hmm, no też się gdzieś zmieści. Między 23 a 25, na przykład. Rozumiem, że jednymi z tych "dodatkowych lekcji" były lekcje naginania czasu, czy może pisania historii sci-fi?
Odpowiedz@Rollem: Ja zrozumiałam, że chodzi o 12 godzin zajęć dodatkowych tygodniowo, nie dziennie.
Odpowiedz"(głównie dla tego, że się rozchorował..." - błagam, popraw: "dlatego"
OdpowiedzJa, żeby on se jeszcze sam chodził na te zajęcia i kupował sprzęt do tego to jeszcze pół biedy. Ale nie, niby to hobby dziecka ale bulić za to muszą rodzice, kupować te rakiety, siodła końskie, wozić na treningi i przywozić a ja się pytam gdzie w tym wszystkim czas żeby co koło chałupy porobić, zimioki posadzić, z pieca popiół wynosić, obkaszać żyłką krzoki i koło krzypopy już nie mówiąc o takich prozaicznych rzeczach jak wieczorne piwo i meczyk. To nie bo zaiwaniaj z młodym na zbiórki Młodzieżowej Drużyny Pożarniczej, ministrantów, Strzelców, mini KOD-u, młodzieżówki ONR, pole dance, crossfitu i kij wie co jeszcze. I nic człowieku z tego nie masz ino czas marnujesz a żona marudzi że nie masz ochoty na seks z nią i ci nie staje. A jak niby masz mieć tą pieprzoną erekcję jak kursujesz tylko jak jaki szofer prywatny dla dziewięciolatka. Gram w pingponga. Tak naprawdę pierwszą porządna deskę Yoo-Sae Hyuka i długie czopy dr. Neubauera kupiłem sobie dopiero po czterdziestce a w podstawówce grało się na przerwie książkami do biologii bo twarde okładki. Jak pojechaliśmy z kuzynem na turniej to on był w dobrej sytuacji bo miał rakietkę wietnamkę (szczyt mody) i graliśmy na zmianę nią tylko był problem gdy się spotkaliśmy w finale i musiałem oddać mecz walkowerem. Ale jaka satysfakcja że do tego jak i do funkcji Członka Prezydium Zarządu Gminnego ZOSP RP doszedłem sam i jeszcze po szkole szło się od razu do pola robić a nie na tenisa, penisa czy innego srenisa za nieswoją krwawicę.
Odpowiedz@Drill_Sergeant: Miałem nadzieję że twój komentarz wyszydzi takie równanie w dół. Tym razem się zawiodłem.
Odpowiedz@Rak77: Jako że w perspektywie są nowe nabory do ESA moje dziecka nie robią nic innego ino chodzą na zajęcia dodatkowe. Droga na ISS niełatwa a po drodze pasowałoby Dęblin zaliczyć i szkolenie w EAC w Kolonii toteż mocno homeschooling a w zasadzie awayschooling gdyż chałpę sprzedaliśmy i żyjemy w kamperze przemieszczając się jak współcześni nomadzi od klubu do klubu, od szkoły do szkoły gromadząc stosy certyfikatów zdobywanych pod okiem takich tuzów sportu, survivalu, języków obcych i astronautyki jak Dawid Celt, Jacek Pałkiewicz, Tomasz Hajto, Janusz Nawrocki, Piotr Piekarczyk, Adam Kompała, Orest Lenczyk, Leszek Kucharski, Samantha Cristoforetti, Lonneke Sloetjes, Dariusz Jung, Bogdan Wołkowski, Grigorij Perelman, David Petraeus, McKayla Maroney, Michelle Jenneke, Raymond Leo Burke, Pendleton Ward, Rangasami L. Kashyap, Lotfi Zadeh, Magnus Carlssen, Edmund Janniger, Bam Margera, Chris Pontius, Jason Acuna, Zydrunas Savickas, Riddick Bowe i inni. jak dobrze pójdzie będą pierwszymi po Hermaszewskim polskimi astronautami którzy dodatkowo zdobyli medal Fieldsa, pasy wszystkich federacji bokserskich, Wielkiego Szlema, Nobla, Oscara i Koronę Ziemi a poza tym - na czym mi szczególnie zależy - odznakę "Strażak Wzorowy" i Złoty Znak Związku OSP RP.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 14 lutego 2017 o 21:34
@Drill_Sergeant:No i TAK trzymać!
Odpowiedz@Drill_Sergeant: No, akurat na wsi to dzieci są bardziej samodzielne (tak przynajmniej było za moich czasów. Mnie nikt na zajęcia dodatkowe nie woził, a trochę tego było) i rower każde ma (po 14 latach już niejedno ma i motorower), więc rodzice nie muszą robić za prywatnych szoferów. A tak z ciekawości: co to jest "krzypopa"?
Odpowiedz@Rak77: Akurat Pana Sierżanta trudno posądzać o popieranie równania w dół i tu masz rację. Tutaj On też tego nie popiera, za to wyszydza coś innego: podtykanie dzieciom na tacy kosztem własnych zajęć i własnego odpoczynku. To właśnie Jego pokolenie przechodziło trudną drogę od pastuszka przez podajcegłę do inżyniera. W międzyczasie wieczorowa matura i zaoczne studia (vide kultowe seriale: "Dom" i "Daleko od szosy"). Ale im nikt nie zmiatał pyłków sprzed nóg: uczyli się, jednocześnie pracując, i to od dzieciństwa: najpierw tylko w polu, potem na budowie/w fabryce i po południu oczywiście też w polu. Ich dyplomy były dosłownie okupione krwią, potem i łzami. Ale za to tym cenniejsze.
OdpowiedzPytanie proste. Wolicie mieć szczęśliwe dziecko z którego wyrasta sfrustrowany, niedouczony, niezorganizowany dorosły. Czy może jednak mieć nieco przytłoczone obowiązkami dziecko które w życiu dorosłym łatwo (z pewnością dużo łatwiej) osiąga sukcesy. Dziecko zawsze będzie niezadowolone z obowiązków i to rolą dorosłego jest wdrożyć te obowiązki. To że nowobogaccy w pierwszym pokoleniu widzą jak bardzo brakowało im umiejętności tańca walca angielskiego, swobody posługiwania się francuskim, możliwości pogrania z kontrahentem w tenisa, umiejętności doboru wina do posiłku itd... , i bardzo pragną by ich dzieci to nadrobiły, jest zmorą dla ich dzieci. Ale drugie lub trzecie pokolenie będzie przyjmować to naturalnie bo i będą czerpać wzorce ze swoich rodziców. Tak rosną prawdziwe elity. To lewacy rodem z bolszewickiej mentalności chcą by wszyscy byli równi, najlepiej równi im samym.
Odpowiedz@Rak77: Napisałeś coś naprawdę mądrego. Serce się czasem kraje, kiedy dziecko jęczy, że nie chce chodzić na zajęcia dodatkowe, ale moim zdaniem warto jednak je do tego namówić. Nigdy później człowiek nie uczy się tak łatwo, szkoda to zmarnować. Oczywiście jak ze wszystkim można z tym przesadzić, ale w rozsądnych granicach dodatkowy wysiłek nikomu jeszcze nie zaszkodził.
Odpowiedz@Golondrina: Napisał coś tak głupiego, że aż przez chwilę ciepło pomyślałam o pedagogach i psychologach rozwojowych. A potem jeszcze cieplej o przymusowych egzaminach przed wyrobieniem licencji na posiadanie dzieci i przygotowaniu do roli rodzica. "Nieco przytłoczone". To tak, jakby pisać, że ktoś jest nieco uduszony. Manipulacje na poziomie języka są ordynarne, ale jeszcze gorsze jest to, jaki pogląd usiłuje się w ten sposób sprzedać: przytłoczenie obowiązkami nie jest niczym złym. Przeciwnie - to element niezbędny, żeby odnieść sukces! A to wszystko pod płaszczykiem populistycznej nagonki przeciw równaniu w dół. Z dziecka przytłoczonego obowiązkami rzadko kiedy wyrośnie ktoś inny niż osoba fatalnie radząca sobie z gospodarowaniem czasem wolnym - najczęściej taki model wychowania prowadzi albo do prokrastynatów, którzy wyrywają się z kieratu przy pierwszej możliwej okazji, albo do pracoholików mających problem z robieniem czegokolwiek w czasie wolnym. Obie drogi prowadzą w kierunku zupełnie przeciwnym niż budowanie zdrowych relacji z rodzicami, rówieśnikami albo własnymi dziećmi. Tak się tworzy elity? Nie, tak się tworzy błędne koło i snobistyczne, znerwicowane, charakteropatyczne potwory, które nie wiedzą, jak kształtować zainteresowania dzieci inaczej niż przez realizację własnych niespełnionych ambicji. Bo relacje ze swoimi rodzicami widzi się przede wszystkim przez pryzmat ich nieobecności - byli w pracy, a rodzic w drugim pokoleniu na stadninie - więc nie ma się żadnego pozytywnego wzorca do naśladowania i przed spędzaniem czasu z własnymi dziećmi czuje się wyłącznie lęk. A jak jeszcze dziadkowie załapią po tych kilkudziesięciu latach, jaką krzywdę zrobili swojemu potomstwu, zarzucając ich młodość substytutami życia rodzinnego i zajmą się budowaniem opozycji wychowawczej, to mamy terapię rodzinną na kilka lat. Profit dla terapeuty. Tenisy, dodatkowe języki, treningi i lekcje śpiewu są obowiązkami dziecka dopiero wtedy, kiedy postanowi tak dziecko. I nie, w komentowanej dykteryjce nie mamy do czynienia z "namawianiem" dziecka do zajęć dodatkowych. Namawianie polega na zachęcaniu i naciskaniu z pozostawieniem wolnej decyzji. Stanowisko Raka77 i Golondriny to zmuszanie dziecka do wzięcia na siebie zajęć dodatkowych bez żadnej refleksji, czy to w ogóle potrzebne, wskazane i nieszkodliwe. To najgorszy typ rodzicielstwa, bo patologiczny dopiero po uważnym zastanowieniu się, że dziecko nie ma nic do powiedzenia w sprawie własnego życia, tego, gdzie jest, co robi i co będzie się z nim dziać - w perspektywie całego dzieciństwa. Jak ma się nauczyć podejmować jakiekolwiek decyzje o sobie, skoro rodzice z góry zaplanowali wszystko, wymusili posłuch i jeszcze twierdzili, że to dla jego dobra?
Odpowiedz@Rak77: " Pytanie proste. Wolicie mieć szczęśliwe dziecko z którego wyrasta sfrustrowany, niedouczony, niezorganizowany dorosły. Czy może jednak mieć nieco przytłoczone obowiązkami dziecko które w życiu dorosłym łatwo (z pewnością dużo łatwiej) osiąga sukcesy. " https://www.youtube.com/watch?v=JfUM5xHUY4M
OdpowiedzNAPRAWDĘ, nie "NA PRAWDĘ". Popraw, bardzo proszę.
Odpowiedz@Golondrina: Grammar nazi prezentuj broń! Serio, trzeba się przyczepić? Czy błąd w jakikolwiek sposób szkodzi historii? Nie da się jej bez poprawienia go zrozumieć? Zawodowo trudnię się pisaniem, hobbystycznie poprawiam ortografię i interpunkcję, literówki, lapsusy itd. dziennikarzom, pracownikom naukowym, prawnikom, a nawet absolwentom filologii polskiej. Uwierz, że obudzona nad ranem po mocno zakrapianej imprezie podstawionym pod nosem wydrukowanym mikroskopijnej wielkości czcionką tekstem, wychwycę w nim najdrobniejszy błąd, choćby podwójną spację, nawet gdy tekst jest wyjustowany. I jakoś bez problemu przełykam drobne błędy językowe tu się pojawiające, gdyż to nie jest portal literacki!
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 14 lutego 2017 o 23:31
@hanka_bez_pudla: Nie jest to portal literacki, ale porozumiewamy się tu za pomocą słowa pisanego. Historia napisana z błędami jest jak potrawa podana na brudnym talerzu - można ją zjeść, można zamknąć oczy i udawać, że brud nie istnieje, ale można też umyć talerz. Nie wydaje mi się, żeby poprawienie kilku drobnych błędów było jakimś szczególnym obciążeniem dla autorki historii, a może dzięki temu następnym razem uda się ich już nie zrobić. Ale co ja tam wiem, jestem przecież grammar nazi, a tylko świry dbają o poprawność pisowni...
Odpowiedz@Golondrina: "Bo błąd w mowie - to jak plama tłusta i brzydka na fotografii matki, którą kochasz, to jak niestarannie przyszyta łata na ubraniu, w którym idziesz w gościnę" (Janusz Korczak)
Odpowiedz@hanka_bez_pudla: "Bez poprawienia go" należy oddzielić przecinkami, jako wtrącenie, zawodowa poprawiaczko interpunkcji, biorąca coś na tapetę.
OdpowiedzTo może się wydawać okrutne, jak się patrzy na dzieci w takich sytuacjach. Płaczą, nie chcą. Zamiast zajęć wolałyby pobiegać po podwórku z kolegami czy pograć na komputerze, obejrzeć bajkę. Powiem jednak coś z perspektywy dorosłej osoby, która jako dziecko miała dużo zajęć dodatkowych. Angielski, francuski, basen, jazda konna, kółko teatralne... Też płakałam, jęczałam, że nie chcę, tupałam nogami. Rodzice byli jednak nieustępliwi przez baaaardzo długi czas. Za fraki i na zajęcia. I wiesz co? Dzisiaj, jeśli czegoś żałuję, to tego, że nie przyciskali mnie bardziej. Kiedy jest się dorosłym, wszystkie te zajęcia w jakiś sposób procentują. Pracując w stajni, gdzie jeździłam konno poznałam wielu wspaniałych ludzi. Dzięki wczesnej nauce języków, przyswajanie kolejnych przychodzi mi łatwiej. I nawet to pływanie - dzisiaj na basenie jestem sporadycznie. Nadal jednak ogromną satysfakcją jest dla mnie umiejętność zrobienia kilkudziesięciu długości basenu poprawnie stylowo. Ot, żeby się w zdrowy sposób zmęczyć. Zrozumienie, że te wszystkie zajęcia były dla mnie dobre przyszło zdecydowanie za późno. Żałuję, że nie wyciągnęłam z nich więcej. Jestem jednak pewna, że chłopcy kiedyś będą wdzięczni rodzicom za to, że zmuszali ich do aktywności, nawet tych niechcianych, zamiast wcisnąć im tablet w rękę, chociaż dla obu stron byłoby to łatwiejsze. Sama, droga autorko, stwierdziłaś, że dla Ciebie to był wysiłek. Pomyśl, jakim wysiłkiem jest to na co dzień również dla samych rodziców.
Odpowiedz@Dziewczynazmarcepanu: Jest jedna podstawowa zasada; jak ktoś jest dobry ze wszystkiego, to nie jest dobry z niczego. Zajęcia dodatkowe są jak najbardziej z korzyścią dla dzieci, ale posyłanie dzieciaków na wszystko jak leci to zwykła głupota. Zadaniem rodzica jest pomóc dziecku rozwinąć jego wrodzone zdolności, odkryć pasję. A nie posyłać go na wszystkie "elitarne" zajęcia, żeby było czym przed znajomymi poszpanować. Taki przemęczony, zestresowany dzieciak, który jest przez rodziców, jak to ujęłaś "ciśnięty", nie ma szans na osiągnięcie prawdziwego sukcesu w żadnej dziedzinie. Bo wszystkiego nauczy się pobieżnie. Może nawet będzie dobry z kilku rzeczy, ale z niczego nie będzie wybitny. Bo po prostu nie będzie miał czasu, żeby zająć się tą dziedziną, w której mógłby osiągnąć prawdziwy sukces. Wyobraźmy sobie co by było, gdyby taki Lewandowski przez całe dzieciństwo i wiek nastoletni miał dni wypełnione jazdą konną, baletem, walcem angielskim, nauką gry na fortepianie i do tego jeszcze kółko teatralne.
Odpowiedz@maktalena: W historii jest mowa o maluchach. W przypadku takich dzieci ciężko jest stwierdzić w jakiej dziedzinie przejawiają talent. Wiek, w którym się znajdują jest moim zdaniem jak najlepszy na to, żeby mogły poznać różne dziedziny. Z czasem wyklaruje się w czym są dobrzy i co lubią. Jeśli mają inteligentnych rodziców, to ci pozwolą im iść w stronę tego, co dla dzieci będzie nie tylko rozwijające ale i interesujące. A jak nawet okaże się, że interesuje ich zupełnie coś innego, to moim zadaniem, praca włożona w dotychczasowe zajęcia nie pójdzie na marne. Może nie będą wybitni w dziedzinach narzuconych przez rodziców, jednak jak wspomniałam wcześniej, zajęcia te będą procentować. Nie każdy chodzący na zajęcia z tenisa musi się stać kolejnym Nadalem. Nie każdy chodzący na piłkę nożną musi stać się kolejnym Lewandowskim. Stanie się jednak z pewnością człowiekiem, który będzie coś potrafił (zagra debla z szefem albo pobiega za piłką ze współpracownikami) i będzie zadowolony, że nie odstaje, a czasem uda mu sie zabłysnąc w towarzystwie jakąś umiejętnością. Nawet jak nie będzie mistrzem świata
Odpowiedz@Dziewczynazmarcepanu: No właśnie. Mowa jest o maluchach. Dla prawidłowego rozwoju maluchów niezwykle ważne jest nie tylko ciągła nauka, ruch i nieustanne stymulowanie rozwoju, ale również odpowiednia ilość snu, odpoczynek, a nawet zabawa. Jeśli maluch jest przemęczony i nadmiernie zestresowany, to musi się to niekorzystnie odbić na jego zdrowiu. I tak jak piszesz, rodzice powinni być mądrzy i pozwolić dzieciom iść w stronę tego, co ich interesuje i z czego są dobre. A wielu rodziców to ignoruje, nie słuchają swoich dzieci i dalej posyłają je na wszystko, na co się da. Mnie rodzice zmuszali, żebym zawsze miała najlepsze oceny i najwyższą średnią w klasie. Bo przecież trzeba być wszechstronnym. W rezultacie nie przykładałam się do tych przedmiotów, które mnie naprawdę interesowały, bo one przychodziły mi łatwo. Za to poświęcałam czas i energię na nielubiane przedmioty, żeby z nich też mieć piątki. Dlatego nie osiągałam sukcesów w olimpiadach i konkursach. Natomiast moja koleżanka z większości przedmiotów miała trójki, ale za to wygrywała olimpiady matematyczne i tak wywalczyła sobie indeks jednej z najlepszych uczelni w Polsce. Za to ja miałam piątkę z Przysposobienia obronnego i z Religii.
Odpowiedz@Dziewczynazmarcepanu: Jedynym moim "narzuconym" zajęciem dodatkowym był angielski. Godzina. Raz w tygodniu. I co więcej, rodzice mnie nie zmuszali do tych zajęć. Sama siadałam i się uczyłam na korki, bo chciałam. Nie musiałam tupać nogami i się zapierać przed zajęciami. Wiem, że o wiele lepiej na tym wyszłam. Lubię dalej ten język, staram się go rozwijać i używać, nawet jeśli popełnię drobne błędy. Za to dzieci, które właśnie tupały, że nie chcą, a rodzice mieli to gdzieś, obecnie, jako dorośli, boją się użyć tego języka. Nie chcą go trenować, mają gdzieś. A gdy mają coś powiedzieć włącza im się blokada. Dziecko samo powinno decydować na jakie zajęcia chce chodzić, a nie spełniać marzenia rodziców, których może nie podzielać.
Odpowiedz@Dziewczynazmarcepanu: Rozumiem, że musisz sobie zracjonalizować tresurę, której zostałaś poddana, ale nie wciskaj tego kitu innym. Po co ci te kolejne języki? Kiedyś przeczytałem w wywiadzie z pewnym poliglotą, że bardzo go denerwuje, jak ludzi pytają ile zna języków. Bo nikogo nie interesuje, czy ma w nich coś do powiedzenia. Po co ci ten poprawny styl pływania, skoro pływanie cię nie bawi? Człowiek musi mieć w życiu czas - Starożytni Grecy nie zapierniczali z zajęć na zajęcia - mieli czas żeby popatrzeć w gwiazdy, żeby się zastanowić nad sensem życia itd. A argument z tabletem to tania zagrywka - nie każdy kto nie sięga z szermierki na mongolski siedzi z tabletem.
OdpowiedzTo są ludzie, którym po prostu nie chce się zajmować dziećmi + spełnianie własnych fantazji. Jak dzieciaki ciągle są na zajęciach, to przecież nie trzeba ich w ogóle wychowywać :D Zajęcia, jasne, ale nie wszystko, nie na raz.
OdpowiedzWiedziałam że prędzej czy później pojawi się argument że "lepiej gonić na siłę na zajęcia, niż żeby miał się kisić przed tabletem". A według mnie- przede wszystkim dać dziecku żyć i ograniczyć bodźce które mogą być szkodliwe, mogą ogłupiać, rozleniwiać i uzalezniać, czyli właśnie dostęp do gier, filmów, bajek, internetu. Zwłaszcza dziecku podatnemu na ich zły wpływ. Jednak zdecydowana większość dzieci rozsądnie wychowywanych (tj. bez elektronicznych ogłupiaczy) z którymi miałam kontakt nie robiła się "rozmemłana". Wszystkie zdrowe dzieci mają etap kiedy uczenie się i ćwiczenie nowych umiejętności sprawia im prawdziwą radość. Rozwijają się wtedy w tym kierunku w którym mają największe predyspozycje i który być może obiorą na przyszłość. Tyle że część rodziców uważa że większą wartość mają zajęcia plastyczne za które zapłacą, prowadzone przez fachowca, niż to że dziecko, nieskrępowane, dostanie fabry,kartkę, klej i inne artykuły plastyczne i robi co chce. A nawet nie "dostanie"- ma do nich dostęp. Że większą wartość mają udziwnione "warsztaty kulinarne" dla maluchów niż to że nauczą się z babcią lepić pierogi. Też uważam że na pewnym etapie trzeba dziecku dać możliwości i pokazać coś więcej- bo skąd ma wiedzieć że pokocha wspinaczkę, balet czy grę na pianinie. Ale to zaczyna się kiedy na placu zabaw dziecko wchodzi na mini ściankę, bez interwencji i pod okiem dumnego rodzica, kiedy w domu dostanie keyboard i rzępoli niemiłosiernie ale z zapałem, kiedy tańczy na chodniku przy ulicznym muzykancie. A nie kiedy czterolatek jest wożony z zajęć na zajęcia i nie ma okazji pójść na ten plac zabaw, w domu ma być cisza bo ma rysować szlaczki a nie grać, a muzyka nie posłucha na ulicy bo mama się śpieszy i ciągnie za rękę, jak chce to może go do filharmonii zabrać... Tak, kupmy bilety, opłaćmy zajęcia, sprzęt, książki,zabierzmy do muzeum- jeśli dziecko chce i wykazuje zainteresowanie. Naprawdę,stwierdzenie że "inteligentny człowiek się nie nudzi" odnosi się również do dzieci. A dzieci są inteligentne, rozwijają się błyskawicznie, mają niesamowity potencjał. Naprawdę nie widziałam dziecka które, nauczone że samo organizuje sobie czas a nie ma ciągle zapełniony kalendarz, które nie ma nawyku siedzenia przed ekranem- żeby usiadło z płaczem "bo się nudzi". Wręcz przeciwnie, ich inwencja czasem wręcz przeraża nieprzygotowanych opiekunów... Tyle że rodzice na pewnym etapie muszą sobie odpowiedzieć czy chcą żeby ich dziecko odnosiło ogólnie pojęty sukces (co jest zwykle sprowadzane do powodzenia finansowego i wysokiego prestiżu zawodu), czy chcą żeby było szczęśliwe...
OdpowiedzTyle lat prowadzi się akcje informacyjne, tyle setek pedagogów corocznie produkujemy i ludzie wciąż mają mentalność dziewiętnastowiecznego kapitalisty - wycisnąć z dziecka wszystko, co się da i jeszcze trochę, bo dlaczego nie. Rozwojem dziecka trzeba kierować. Dziecko trzeba wychowywać i oswajać ze światem. Dziecko trzeba uczyć i prowadzić. Niby slogany, ale prawdziwe do bólu. Bo odkrywanie i wspieranie talentów u progenitury a programowanie ich to dwa skrajnie różne modele wychowania, zarówno w przebiegu, jak i konsekwencjach. Zmuszanie potomstwa do zasuwania 24/7 da jedynie to, że ktoś będzie całkowicie wypalonym życiowo dwudziestopięciolatkiem (bo przecież studia i zawód też wybiorą rodzice), bez samodzielnie zbudowanej tożsamości i światopoglądu. Dzieciństwo jest czasem uczenia się świata i samego siebie. Wybieranie dziecku zainteresowań i wmuszanie ich jest tak samo odbierane przez dziecko, jak rodzice odbierają "dobre rady" teściów co do wychowania, gotowania, sprzątania i życia w ogóle. Jeszcze pół biedy, kiedy rodzice spędzają ten czas z dziećmi, to trochę ogranicza szkody. Ale tak jest bardzo, bardzo rzadko i zazwyczaj wspólne zajęcia dodatkowe pojawiają się w wieku adolescencji albo później, po usamodzielnieniu się. Najczęściej - w miażdżącej większości sytuacji rodzinnych, z których analizami się zetknęłam - zagospodarowanie czasu dziecka jest równoznaczne z separacją od rodziców. W efekcie dziecko wychowuje się prawie zupełnie poza rodziną, w często zmienianych grupach, pod ciągłą presją czasu i obowiązków. To wychowywanie całego pokolenia młodych zawałowców. Jestem głęboko wdzięczna mojej matce za to, że nie próbowała zrealizować swoich niespełnionych życiowych ambicji moimi rękami i nie zmuszała mnie do lekcji malarstwa, kiedy zorientowała się, że zwyczajnie tego nie lubię. I z niepokojem słucham opowieści szwagra o tym, jakim to piłkarzem nie będzie jego syn, który na razie kopie ściany macicy. Innej wizji syna szwagier nie ma. I będę naprawdę ciekawa, co się stanie, kiedy okaże się, że mój siostrzeniec jednak postanowi zostać plastykiem, nie zawodowym sportowcem.
Odpowiedz@Ursueal: Trochę wyżej Pan Sierżant wspominał coś, że dzieci nie mają czasu pracować w polu i w obejściu, bo muszą chodzić na zajęcia dodatkowe. I chyba mówicie o tym samym - praca w gospodarstwie RODZINNYM to z definicji WSPÓLNA sprawa CAŁEJ rodziny. Nic tak nie łączy, jak wspólna robota, serio.
OdpowiedzA mnie zastanawia jedno ... Porozmawiać z kuzynką i jej mężem to nie ... Ale wyżalić się na ludzi w internecie to można. I ta wciąż obecna na piekielnych maniera na koniec: "Rodzice, naprawdę, myślcie albo pytajcie, czy wasze dzieci same chcą chodzić na takie zajęcia, czy to tylko wasze marzenia z młodości, których nigdy nie spełniliście." Dziwi mnie jak dużo ludzi nie potrafi z bliskimi pogadać i próbować ich przekonać, ale głosem wieszcza wyrzucać wszystkim w internecie to już łatwo. Nie wiem jak was ale mnie to irytuje.
Odpowiedz@kocur666: Przeczytałeś całą historię? Jest tam napisane, że ich ojciec potrafił dzwonić do trenerów i robić awanturę, jak opuścili treningi, więc raczej zwykła rozmowa nie sprawiłaby, że nagle przestanie naciskać na dzieciaki, a ich mama nie robi problemu, gdy opuszczą jakieś zajęcia...
OdpowiedzDołączę do krytykujących krytykanctwo. Będę dozgonnie wdzięczna moim rodzicom za umożliwienie mi poznania tylu niesamowitych rzeczy. Uczyłam się (poza szkołą) trzech języków obcych jednocześnie - dziś w dwóch porozumiewam się biegle (jednego nawet uczę), w dwóch kolejnych - znośnie. Chodziłam na dodatkowy taniec (różne, od popu po taniec hinduski, a także salsę, rock'n'rolla), na zajęcia w Pałacu Młodzieży, jeździłam konno, grałam w tenisa, uczyłam się malarstwa. Do tego dochodziły kółka chemiczne i biologiczne oraz SKS-y w szkole, narty, basen... Weekendy spędzałam z rodzicami w muzeach, w kinach, na wycieczkach. Co roku od 8 roku życia wyjeżdżałam na obozy z językiem angielskim, często łączone z jazdą konną lub innymi sportami. Pierwszy raz w operze byłam jako sześciolatka. A kiedy nie biegałam z kolegami i koleżankami po podwórku, nie łaziłam po drzewach, nie jeździłam na rowerze albo rolkach - bawiłam się w domu lub czytałam. Jednym z moich ulubionych sposobów na spędzanie wolnego czasu było czytanie serii bardzo dobrych podręczników do języka angielskiego i słuchanie kaset do nich. Oprócz tego przeczytałam chyba wszystko, co było dostępne w szkolnej bibliotece. I wiecie co? Dziś żałuję tylko tego, że nie uczyłam się jeszcze do tego śpiewu ani grania na żadnym instrumencie. Niestety, zaprzyjaźniona pani profesor stwierdziła, że słuch mam, ale wirtuozem nie będę, więc rodzice odpuścili mi zajęcia muzyczne. Dziś mam ponad 30 lat, prowadzę małą firmę, zarabiam na życie mózgiem. Utylizuję teraz to, czego nauczyli mnie lub pozwolili się nauczyć rodzice. A moim marzeniem jest, żeby zapewnić mojemu dziecku co najmniej tyle samo możliwości, ile miałam ja.
Odpowiedz