Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

O piekielnej mamusi, która chciała, żeby jej dzieci wyszły do ludzi. Ostrzegam,…

O piekielnej mamusi, która chciała, żeby jej dzieci wyszły do ludzi. Ostrzegam, będzie naprawdę długo.

Pracowałam w tym roku nad morzem jako wychowawczyni. Na terenie ośrodka jednocześnie zakwaterowane były dwie kolonie. Dwupiętrowy budynek, domki (nasze), boiska itp. (wspólne), kolejne domki (tamtych). Pierwszy turnus - super, grupy grzeczniejsze, niż się spodziewałam. Drugi - właściwie też, grzeczne znaczy, ale... Ale w grupie miałam też dwie dziewczynki. Jedna lat 6, powiedzmy Alinka, druga - 9, Zosia. I - mimo że też grzeczne - na kolonie wcale nie chciały przyjechać.

Poniedziałek.
Przyjazdy dzieci w czterech turach, więc zamieszanie. Organizujemy (ja z kuzynką, miałyśmy najmłodsze grupy) im na miejscu różne zabawy, gry sportowe, pokazujemy teren ośrodka, po którym mogą biegać same itd., a jednocześnie wyławiamy maluchy z kolejnych tur. W tym wszystkim dzwoni mama Alinki i Zosi, informując, że one tęsknią, że mogą płakać (bo dzwoniły już zapłakane z autobusu), że ta starsza jest bardzo wrażliwa, że pierwszy raz, więc żeby zwrócić na nie szczególną uwagę. Uspokajam mamę jak mogę, chociaż po entej "szczególnej uwadze" zapaliła mi się czerwona lampka - bo jednak dziewczynek w grupie jest piętnaście, każdą się zająć trzeba. No nic, żegnamy się miło, w kontakcie będziemy.

Wieczorem idziemy na kolację. No nie, nie idziemy, bo Zosia zaczęła płakać. Potem krzyczeć. A potem po prostu, hm... wyć? Nie to, że negatywne podejście, po prostu „chcę do mamy, boję się bez mamy, nigdy nie byłam bez mamy” zamieniło się w „yyy!”. Próbuję uspokajać, ale widzę, że ona po prostu nie słyszy, nic, jednocześnie Alinka zaczyna jej wtórować. Trudno, dzwonię po kuzynkę, żeby się wróciła ze stołówki (po drugiej stronie ulicy, więc nie mogły iść same) i zgarnęła moją grupę, bo nie zostawię przecież tych małych. Powiedziałam, że schodzę na chwilę do reszty, żeby wiedziały, że mają iść z drugą panią. Wracam, rozmawiają z mamą, mama prosi mnie do telefonu – bo Zosia powiedziała, że pani krzyczy, a ona wrażliwa, w domu nieciekawa sytuacja, bo ojciec – przemocowiec, nie wolno krzyczeć. Trochę mnie zatkało, ale może faktycznie Zosia odebrała coś nie tak, okej, uspokajają się powoli, reszta wraca z kolacji.

Cisza o 22:00, a ok. 20:00 Alinka w płacz, bo śpiąca. Nie mogę jej zabrać, bo kuzynka poszła z dzieckiem do pielęgniarki, więc siedzimy i dalej gry integracyjne. Zosia też zaczyna popłakiwać. Ja już blady strach, co będzie dalej, bo zajęcia przynajmniej do 21:00 zawsze planowane i jeśli poza ośrodkiem, to nie ma opcji, żeby małą kłaść wcześniej. Na szczęście koordynatorka tej grupy zostawała dzień dłużej i położyła ją spać. Później wracamy wszyscy, Zosia płacz, krzyk, bo głodna. Nie, słodyczy nie chce. Uspokoiła się po 23:00, no to ja też – ogarnąć się i spać.

Wtorek.
Od rana płacze i krzyki, reszta dziewczyn na szczęście wyrozumiała. Jeszcze przed śniadaniem dzwoni mama z pretensjami, że nie odpisałam jej wczoraj na SMS-y. Fakt, okazało się, że nie przeczytałam wiadomości z okolic godziny 24:00. Tłumaczę spokojnie, że wreszcie położyłam małe, więc sama też się szykowałam do spania i zwyczajnie nie widziałam. Awantura, bo skoro nie spałam, to powinnam odpisać, a w ogóle to podobno Alinka zasnęła z płaczem (no nie, Alinka spała słodko od 22:00 i nawet krzyki siostry jej nie obudziły). Na śniadanie idziemy spóźnione, bo Zosia krzyczy i się nie ubierze. Na śniadaniu płacz i „nie chcę jeść”. Dziewczyny od nich z pokoju mówią, że nie mogły spać, bo Zosia znowu zaczęła płakać w środku nocy.

Kolejna rozmowa z mamą – niech nie jedzą, jak nie chcą. A w ogóle to dlaczego tam psychologa nie ma, skoro Zosia chodzi do psychologa, bo jest taka wrażliwa, boi się wszystkiego, nawet jeśli jest tylko jedna osoba, więc potrzebuje specjalnej opieki. Co jeszcze się okazało? Że psycholog zalecił, żeby powoli przyzwyczajać dziecko do nowych osób. Matka wysłała ją na kolonie, gdzie dziewczynka znała siostrę i dwie koleżanki z klasy. Tylko. Oczywiście w karcie dziecka ani słowa.

Obiad – krzyki Zosi na całą stołówkę. Po obiedzie idziemy nad morze, tam spokojnie, bawią się fajnie. Wracamy – krzyki od nowa. Na kolację znowu nie idziemy, kuzynka zbiera resztę mojej grupy. Rozmawiam z tą koordynatorką. Jest wściekła na matkę, bo ta zapewniała, że obie są samodzielne, a Alinka, okazuje się, że nie jest. Nie zawsze potrafi się sama ubrać, wszystko gubi, więc trzeba szukać, na wszystko generalnie się spóźniamy albo nie idziemy wcale. Grupa jeszcze cierpliwa.

Koordynatorka dzwoni do matki i ochrzania ją z góry na dół (no, one miały wspólną znajomą, co wyszło przy zapisach, rozmawiały wtedy trochę, więc to nie tak, że całkiem obcą babę opieprzyła). Pojawia się temat zabrania dziewczynek z kolonii, skoro ewidentnie nie chcą tu być. Matka mówi, że się zastanowi.

Wieczorem dziewczynki chcą karaoke – Zosia krzyczy, Alinka płacze. No trudno, jeszcze jest pozostała trzynastka. Trzynastka śpiewa i się bawi, dwie siedzą w drugim końcu pokoju, chlipią i dzwonią do matki, ja się próbuję rozdwoić między „prowadzę zabawę” a „uspokajam siostry”. Matka oburzona, że ktoś się w ogóle bawi.

Środa.
Idziemy do miasta. Zosia płacze przez większość czasu, bo ona nie chce. Rozmowa z matką, która uważa, że skoro Zosia nie płakała nad morzem, to mamy chodzić tylko nad morze, nieważne, co chce reszta. Kolejne posiłki, na które grupa chodzi z moją kuzynką (spokojnie, te dwie się nie głodziły, jak przestawały płakać, latały do sklepiku).

Histerii i krzyków ciąg dalszy. Pomyślałam, że może nie umiem do nich dotrzeć, zgarnęłam najmilszą z wychowawczyń, oddelegowałam do uspokajania, zabrałam resztę. Efektu brak. Znaczy nie, efekt taki, że jak już się koleżanka poddała i wyszła, to Zosia zadzwoniła do mamy z „chcemy inną panią”. Dzwoni matka z żądaniem zmiany wychowawcy. Nie przejmuje się – jak zwykle – moimi sugestiami, że w pokoju jest też reszta dziewczyn. Reszta dziewczyn ogarnęła, o co chodzi i zamiast jednej krzyczącej było siedem.

Rozmowa z kierownikiem i wychowawcami (któraś z kolei) i decyzja, że informujemy matkę, że dziewczyny mogą zostać usunięte z kolonii. Dzwonię. Informuję. Matka gdzieś między obrażaniem a krzykami wyartykułowała pytanie o powód. Tłumaczę spokojnie, że cała grupa cierpi na zachowaniu jej córek. Że wszyscy rozumieją, że one tego nie robią złośliwie, bo poza „atakami” są świetne (zwłaszcza ta mała, jak nie płakała, to właziła wszystkim na kolana, robiła wszystko co trzeba, no ale…) i grzeczne, ale że nie może być tak, że przez dwie dziewczynki całe piętro nie śpi, nie idzie gdzieś na czas albo i wcale, że to nie jest tylko problem z posiłkami, ale i wyjściami do miasta, nad morze, wyjazdem na wycieczkę, a to wszystko ma swoją porę i nie możemy czekać, aż one się uspokoją.

- Ale na jakiej podstawie, ja się pytam? Nie co robią, tylko z jakiej racji za to mają wylecieć?
Generalnie nie chciałam tego wyciągać, bo wiadomo, że nie o to chodzi, no ale…
- Łamią regulamin kolonii.
- Ale ja żadnego regulaminu nie podpisywałam!
- Nie mam pojęcia, czy pani podpisywała, czy nie, ale regulamin obowiązuje wszystkie dzieci. Wszystkie dzieci muszą zachowywać ciszę nocną i wszystkie dzieci muszą dostosowywać się do planu dnia. Efekt jest taki sam, jak przy nastolatku robiącym głośną imprezę.

Matka oczywiście oburzona, wyciągnęła sprawę z posiłkami, bo jestem tam w pracy, więc o co mi chodzi. Pomijając już, że mi tam nawet wygodniej, bo ktoś z wychowawców zawsze mi jedzenie przyniósł, to co to za pomysł, że jak w pracy, to się posiłek nie należy?

Dalej tylko awantura i generalnie „znęcacie się nad moimi dziećmi”. Noż cholera… Skoro tak myślała, to jak mogła po nie nie przyjechać?

Czwartek.
Bez zmian. Awantury, krzyki, spóźnienia. Grupa powoli ma dość, zaczyna reagować negatywnie (przekrzykując siostry albo po prostu ostentacyjnie ignorując i odsuwając od zabaw w wolnym czasie). Telefony od matki – nie przyjedzie. Telefon od dziadka (!), który mówi, że je zabierze; poinformowany o tym, że ot tak nie wydamy mu dzieci, straszy ministerstwem. Potem jeszcze telefon od ciotki (!!!), która ma pretensje o protekcjonalne traktowanie jej ojca w rozmowie (znaczy, starałam się cierpliwie tłumaczyć, widocznie źle). Na koniec kolejne telefony od matki, straszenie sądem (znęcanie się stało się ulubionym oskarżeniem), prasą i telewizją. I informacja, że po dzieci przyjedzie w niedzielę. Małe nieco uspokojone.

Piątek.
Dziewczynki znowu histeria, bo one się będą od rana pakować, bo mama im kazała. Nie, nie mogą w czasie wolnym, bo mama… Zaczynam podejrzewać, że matka przyjedzie wcześniej. Kolejne telefony z awanturami o wszystko. Wieczorem cyrk, poszło o to, że Zosia się nie wykąpie (i to nie pierwszy dzień…), telefonów ciąg dalszy, matka odstawia cyrk z nagrywaniem rozmowy. Nie wytrzymuję, kończę rozmowę, mam dzieci do ogarnięcia. Matka dzwoni do Zosi i prosi, żeby dać na głośnik. Cały pokój słucha wrzasków, mimo że sugeruję, że nie jesteśmy same. Wszystkie dziewczynki włączają się w rozmowę, zaczynają z panią się spierać („to nieprawda, że nasza pani krzyczy”, „pani jest miła”, takie pierdoły), matka natychmiast się rozłącza. Dziewczynki przepraszają Zosię za wtrącanie się, ale powtarzają, że uważają, że mama nie miała racji. Próbują ją uspokoić. Zosia krzyczy, bo mama się rozłączyła…

Sobota.
Krzyki tylko przy śniadaniu. Wszystko opóźniane przez „muszę zadzwonić do mamy”. Dalej „nie idziemy nigdzie!”. Reszta chce gimnastykę. Wychodzimy na boisko, ćwiczymy, Zosia z Alinką siedzą z boku, nie, one absolutnie nie chcą i nie będą. Przyjeżdża matka. Małe biegną w jej stronę. Matka je olewa, podchodzi i zaczyna krzyki, że nie zauważyłabym, jakby pobiegły tak do pedofila (serio? Na terenie kolonii? W obrębie boiska do siatkówki plażowej?).

Spotkanie z kierownikiem. Matka odmawia podpisania oświadczenia, że zabiera dzieci. Nie, bo nie. Bo one są wyrzucone, a ona została zmuszona. No nie, została tylko uprzedzona o takiej możliwości, na razie zabiera je dobrowolnie. Matka wzywa policję. Robi awanturę pod hasłem „na pewno Alince nie dawała pani syropku” (co stwierdziła po rzucie okiem na butelkę…). Oddanych pieniędzy (trzymałam młodym) na szczęście nie komentowała. W międzyczasie idzie i grzebie w szafkach WSZYSTKICH dziewczyn z pokoju córek, mimo ich protestów. Na moją prośbę, żeby przestała, zaczęła coś mamrotać pod nosem, zajrzała do jeszcze jednej i odpuściła. Żąda kopii regulaminu kolonii i leci porównywać go z tym, co wisi na tablicy ogłoszeń, bo na pewno daliśmy jej dzieciom inny. Przyjeżdża policja, matka robi przedstawienie. Policjant w końcu nie wytrzymał i się roześmiał. Matka stwierdziła, że jest podstawiony, że układy itd. I zażądała jego danych. Policjant podał i pouczył, że – mniej więcej – jak się nie ogarnie, to może się głębiej zastanowić nad zasadnością wzywania policji (bo matka histeria w słuchawkę, że przetrzymujemy jej dzieci). Wreszcie matka przestała żądać papierów w związku z usunięciem z kolonii, napisała elaborat o tym, jacy jesteśmy źli (na szczęście znajdowała się tam linijka z informacją, że zabiera dzieci), zażądała też naszych opinii (mojej i kierownika, dla świętego spokoju napisaliśmy parę zdań), pod którymi napisała „uważam, że tak nie było” XD. Na zarzut niepoinformowania w karcie o tym, że Zosia potrzebuje psychologa, stwierdziła, że to nie Zosia, tylko ona sama chodzi do psychologa. I wreszcie poszła, wyzywając wszystkich dookoła.

A potem okazało się, że Alinka zostawiła torebeczkę i mamusia dzwoniła po koleżankach z klasy Zosi, żeby torebeczkę do smażalni w pobliżu odniosły. Dziewczynki miały wtedy wyjście nad morze, więc mamusia czekała długo.
I wydzwaniała nadal, ale już nie czułam się w obowiązku odbierać. Przy odnoszeniu kolejna awantura – no bo przecież powinnam zgarnąć trzynaście dziewczynek i lecieć natychmiast do pokoju, a potem do niej.

I w sumie koniec. Pozwu się nie doczekałam, mimo że groziła nim jeszcze w tej smażalni. W mediach też jakoś cisza, a pół roku minęło… I tylko powiedzcie mi, co trzeba mieć w głowie, żeby dziecko, które potrzebuje psychologa ze względu na jakieś problemy z nawiązywaniem kontaktów wysyłać na kolonie? Dziecko, które nigdy wcześniej nie spędziło NAWET DNIA bez matki? I żeby po nie nie przyjechać, uważając, że się tam nad nim znęcają?

kolonie

by Etincelle
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Issander
38 40

Z taką matką to ja się nie dziwię, że dzieci mają problemy. A skoro ojciec jest jeszcze gorszy (przynajmniej według niej samej)...

Odpowiedz
avatar greggor
75 75

@Issander: A ja po przeczytaniu tej historii myślę, że przemocowość ojca polegała na tym, że ośmielał się mieć inne zdanie niż mamusia w kwestii wychowania córeczek.

Odpowiedz
avatar Etincelle
29 29

@greggor: ojciec rozmawiał ze mną bodajże raz, pod koniec, przy tej awanturze z kąpielą. Powiedział małym, że absolutnie nie muszą się dziś kąpać, co dla Zosi byłoby drugim dniem bez mycia, gdzie większość czasu spędzały na dworze... Ale i tak miałam wrażenie, że ma w nosie, co się dzieje, byleby miał spokój.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
23 23

@greggor: Też tak myślę, matka histeryczka nakręcajaca całą sytuację. A inne dzieci miały schrzaniony wyjazd na który mogły czekać długie miesiące. To jest podłe

Odpowiedz
avatar ASpunx
-1 13

Piekielna pani wychodzi z założenia że lepiej wysłuchiwać skarg swoich córek (donoszących do matki zapewne z wypasionych smartfonów) dręczyć telefonami opiekunów na koloniach i co gorsza stresować własne dzieci niż.... No właśnie... Parę dni (jak się domyślam) spędzonych ze swoim (pewnie równie inteligentnym )partnerem wymaga pewnych wyrzeczeń... Koleżanka pracuje jako opiekunka na obozach/koloniach i znane mi są przypadki gdy na kolonie przeznaczone dla grup 11-14 gdzie teoretycznie max 18 lat jadą osoby w wieku parę miesięcy przed pełnoletnością... z powyżej podanego powodu...

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 21 stycznia 2017 o 0:37

avatar Drill_Sergeant
22 38

Mają skubane dziewuchy szczęście, że nie urodziły się w XIX wieku w zatęchłej suterenie robotniczej. Nie byłoby że boli, 7 lat i do przędzalni, kopalni albo jeździć z wózkiem po rynsztokach i ryby sprzedawać. Nawet się poskarżyć nie było komu bo dziki kapitalizm musiał się kręcić. Jedyna zabawka to było toczenie obręczy po bruku. Teraz niby postęp nauki, Korczaki, Montessori a i tak fobie i stany lękowe mnożą się bardziej niż australijskie króliki po seksie. Porażkę poniosły pseudopostępowe teorie wychowawcze doktora Spocka. W ogóle każdy reformator naturalnego wychowania rodzicielskiego jest coraz większym debilem poczynając od Rouseeau który plótł androny o wychowaniu a sam oddał wszystkie dzieci do bidula. W szkole za grosz nie ma teraz nauki savoir vivre w towarzystwie, retoryki, filozofii, robót kobiecych a potem wypuszczamy w świat zdziczałe podmioty które jak na wieś pojadą to gnoja od świni nie wyciepią bo airmaxy pobrudzą.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
3 15

@Drill_Sergeant: Szukam prywatnej podstawówki dla mojej progenitury. Byłam w szkole podstawowej prowadzonej systemem Montessori. Szkoła prowadzona bez podziału na klasy jakiekolwiek. Czyli nawet dzieci w różnym wieku uczą się razem. Pani dyrektor zachwala mi, ze nauka jest w pełni multimedialna, ze starsi ucza młodszych, ze wszystko jest razem prowadzone, ach i och. Pytam jak prowadzona jest historia. Pani dyrektor mówi, ze są zdjęcia, że rzutnik, że wyświetlają oryginalne materiały archiwalne, ze ekstra. Pytam czy nauka historii także bez podziału na grupy wiekowe. Pani dyrektor z zachwytem, że tak. pytam jak wyobraża sobie naukę o II wojnie światowej, obozach koncentracyjnych, łagrach Syberii, łapankach i rozstrzeliwaniach na materiałach archiwalnych w systemie multimedialnym w grupie dzieci gdzie są 7latki? Pytam czy ma zamiar pokazywać 7latkom takie obrazy. pani milknie i ucieka mówiąc, ze wzywają ja obowiązki. Te wszystkie nowe techniki edukacyjne są głupie i szkodliwe nawet w teorii a co dopiero w praktyce. Ja, zwykła matka bez wykształcenia pedagogicznego czy psychologicznego mogłam to przewidzieć w 3 minutowej rozmowie. Jak mogą być tak krótkowzroczni fachowcy?

Odpowiedz
avatar Drill_Sergeant
2 10

Jeszcze większego raka daje największa bzdura edukacyjna we wszechświecie czyli pedagogika steinerowska oparta na wynurzeniach jakiegoś kretyna antropozofa i okultysty. Jest ten idiotyzm znany także pod nazwą szkół waldorfskich.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 6

@Drill_Sergeant: Dzięki za ostrzeżenie poczytam o tym. Widzę, ze najprawdopodobniej pójdzie do jakiejś prywatnej szkoły pod auspicjami KK albo do państwowej, te wydają się najnormalniejsze na tle tych NOWOCZESNYCH

Odpowiedz
avatar I_m_not_a_robot
7 7

@maat_: Z twojego postu wynika, że szkoła była prowadzona systemem Montessori tylko z nazwy. Szanowna pani dyrektor nie wygląda na osobę mającą jakiekolwiek pojęcie, co dokładnie kryje się pod "Systemem Montessori".

Odpowiedz
avatar I_m_not_a_robot
1 7

@Drill_Sergeant: We Francji chcieli pójść za tym chorym trendem i zakazać stawiania ocen w szkołach aż do gimnazjum. Bo jeszcze biedne dzieci się zestresują jeśli coś im w szkole nie pójdzie i będą miały zwichniętą psychikę. Na całe szczęście to nie przeszło i ludzie będą to pamiętać jedynie jako kolejny poroniony pomysł prezydenta o rekordowym poparciu - 4%...

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-3 11

No dobra, ale 6 i 9-latka szły spać o 22? A matka oczywiście nienormalna.

Odpowiedz
avatar Etincelle
9 9

@Drago: tak, przestawiły się, nie zasypiały wcześniej. Jeśli już, to później, bo wieczór = telefon do mamy = płacz.

Odpowiedz
avatar bazienka
2 2

@Drago: 3 i 5 latki mojej przyjaciolki nie zasna przed 21 wczoraj po 23 darly sie, rzucaly zabawkami, walily w sciane, za ktora spalam ja jak zagonilam do lozek straszac zgaszeniem swiatla, matka stwierdzila, ze "wcale tak glosno nie byly" japrdl ja w tym wieku o 20 juz dawno spalam i bylam cichutenko

Odpowiedz
avatar Iras
26 28

I tak oto mamy piękny opis jak wygląda produkcja życiowych kalek..

Odpowiedz
avatar magic1948
3 3

@Iras: Mam wrażenie, że sama mamusia już jest życiową kaleką.

Odpowiedz
avatar Baobhan_Sith
18 18

Matka ewidentnie ma coś z głową i w tym duchu wychowuje dzieci. Szokujące jest to, że przez tydzień czasu nie da się nic zrobić, żeby dzieci odebrała.

Odpowiedz
avatar timo
15 15

Aż strach pomyśleć, co z nich wyrośnie przy takiej matce...

Odpowiedz
avatar SzatanWeMnieMocny
16 16

Ale to jest nagminne wysyłanie niesamodzielnych dzieci na obóz i wamaganie specjalnego traktowania dla nich. ty chociaż miałaś spoko koordynatorke, która brała Twoją stronę. Ja byłam na obozie z tak piekielna kobieta, że jeszcze by krzyczała, że to moja wina i że dziecko MUSI zostać na obozie i mam zrobić wszystko, zeby zostało ;/

Odpowiedz
avatar Etincelle
6 6

@SzatanWeMnieMocny: tak, koordynatorka była w porządku, bardzo się przejmowała, generalnie czuła się winna, że je dopuściła. No ale nie jej wina tak naprawdę, nikt nie monitoruje sytuacji w domu przed wyjazdem, liczy się oświadczenie matki. A potem przyjeżdża dziecko, które nie umie zawiązać butów i ma problem z przebraniem się w piżamę (serio, młode mnie zawołały z lekką histerią, że Alinka biega na golasa po pokoju - część była w tym wieku, że już za duże, żeby się nie wstydzić, a za małe, żeby się nie przejmować ;)). I matki nie rozumieją, że kolonie to nie przedszkole.

Odpowiedz
avatar kulka
17 17

A teraz wyobraźcie sobie, że uczestniczyłam w takiej akcji na koloniach. Taką płaczliwą, wyjącą, panikującą dziewczyną, była koleżanka z klasy, w moim wieku. W wieku lat szesnastu. Pobyt trwał około 10 dni, ZAWSZE trzeba było być blisko niej, głaskać ją do snu wieczorami (spać z nią też, co noc się zmieniałyśmy...), bo ona sama nie zaśnie. Codziennie telefony do mamy, przynajmniej dwa: rano i wieczorem. Gdzieś w połowie turnusu jej matka się ogarnęła i przyjechała ją zabrać. Tysiąc kilometrów w jedną stronę.

Odpowiedz
avatar MorogToKatolskaSzmata
11 15

@kulka: Spać z nią w wieku lat 16? W sensie chłopcy też? A to sprytna dziewczyna :D .

Odpowiedz
avatar magic1948
0 0

@kulka: To te kolonie w Pl chyba nie były, patrząc na odległość?

Odpowiedz
avatar quack
12 14

Pytanie z gatunku zasadniczych: co mówił regulamin kolonii nt. samodzielnego, nieograniczonego korzystania przez dzieci z telefonów komórkowych? Bo jedną z głównych przyczyn wydaje mi się możliwość wzajemnego napędzania się mamusi i dzieci via telefon. Np. na obozie harcerskim, na który jechał mój syn, wówczas w wieku bodajże 13 lat, był zakaz, z adnotacją, że drużynowy będzie odbierał komórki i z uzasadnieniem, że nie ma ogólnodostępnych gniazdek z prądem, więc i tak nie ma to sensu. Małżonka (na szczęście nie taka jak matka z historii wyżej, ale czasami myśląca podobnie) zinterpretowała to tak, że jak ktoś zapewni dziecku zasilanie, to może dać komórkę, wyposażyła juniora w powerpack z baterią słoneczną i telefon. Już drugiego dnia cały zestaw został skonfiskowany, z informacją SMSem do nas, żebyśmy się nie denerwowali, że dziecko nie odpowiada. Odebraliśmy sobie, odbierając dziecko z obozu (na koniec, w terminie, nie wcześniej, jak mamusia z historii). Więc wystarczyłby odpowiedni zapis w regulaminie i mam wrażenie, że paru osobom byłoby łatwiej. A może i dziewczynki, pozbawione TYMCZASOWO kontaktu z maman, dostosowałyby się zachowaniem do koleżanek?

Odpowiedz
avatar Etincelle
2 2

@quack: Regulamin na ten temat nie mówił nic. :P Chociaż na samym początku, kiedy jeszcze matka nie widziała we mnie zła wcielonego, poprosiłam ją, żeby ze swojej strony ograniczyła kontakt. Posłuchała na jakiś czas, ale to właściwie nic nie dało - bo owszem, ryczały prawie zawsze, jak rozmawiały z mamą, ale też to samo było przy wyjściach na posiłki i milionie innych losowych sytuacji, więc w sumie wielkiej różnicy nie było. Poza tym albo zabronić wszystkim, albo nikomu, a nikt inny nie miał z tym problemu. Znaczy, reszta czasem mówiła, że sobie pochlipała w poduchę po rozmowie z mamą, ale mówiła to już ze śmiechem, biegnąc się bawić, więc tak w normie.

Odpowiedz
avatar quack
2 2

@Etincelle: Szkoda. IMHO powinno się wprowadzić punkt tego dotyczący - albo po całości (bo masz rację, że albo wszyscy, albo nikt), albo "w razie konieczności, zwłaszcza gdy kontakt zakłóca życie pozostałym dzieciom i wychowawcom na kolonii", ale w przypadku opisywanej historii to oczywiście i tak musztarda po obiedzie :P

Odpowiedz
avatar konto usunięte
4 4

@quack: Też na to zwróciłam uwagę, szczególnie w tej części, w której cała grupa bawi się w karaoke, a siostry dzwonią do mamy. Już pomijam fakt, że matka nakręcała ich zachowanie, to takie coś jest po prostu niekulturalne i moim zdaniem powinno się tego dzieci uczyć, nawet na koloniach. Że to nie jest tak, że zawsze możesz wyciągnąć telefon i sobie pogadać, bo bo są takie momenty, że masz siedzieć i słuchać, albo jak jesteś w towarzystwie, to poświęcasz czas tej osobie, a z telefonu możesz skorzystać, jak już będziesz sam.

Odpowiedz
avatar Owocowa
3 3

@Etincelle: Nie wiem jak wyglądają u Was zasady pracy nad regulaminem. Kiedy tylko mogłam mieć wpływ na jego wygląd, zawsze forsowałam zapis dotyczący ograniczenia dzieciom możliwości korzystania z telefonów - wszyscy rodzice zostali o tym poinformowali wcześniej, więc mieli czas żeby się wycofać, jeśli pomysł im się nie podobał. Równocześnie dostali wszystkie namiary do wychowawców, kierownika a nawet pielęgniarki. Rozwiązywało to mnóstwo problemów - nawet dzieci, które histeryzowały przy rozstaniu z rodzicami czy w pierwszych dniach, potem dobrze się integrowały i zapominały zadzwonić do mamy. Mając porównanie, zdecydowanie lepiej pracowało mi się na koloniach, na których dzieciaki dostawały telefony na godzinę - dwie dziennie niż kiedy miały je przy sobie cały czas.

Odpowiedz
avatar InuKimi
2 4

@quack: Telefon na koloniach czy obozach to najgorsza rzecz, jaka może być. Rozstraja dzieci, powoduje płacze (co z reguły idzie lawinowo, jestem zadziwiona że reszta grupy z historii nie zaczęła wyć po koleżankach, zwykle tak się dzieje), już nie wspominając o dzieciach przyklejonych do ekranów i rozmowach tylko o fejsbuniu i innych bzdurach. U nas na obozach jest kategoryczny zakaz posiadania telefonów komórkowych. Kontakt można mieć przez wychowawcę, nie ma problemu - sami pilnujemy kiedy dziecko jest we właściwym nastroju, żeby rozmawiać, a także żeby nie spędziło połowy obozu na słuchawce. Podstawowa rzecz - nigdy nie dzwonić wieczorem! ;) Właśnie wróciłam z obozu zimowego. Oprócz nas były dwa inne - jeden z zakazem, drugi z telefonami. Ten z telefonami to była jakaś porażka. Siedzieli tylko na korytarzu z telefonem w rękach i liczyli "lajki". Puszczając "muzykę" disco polo.

Odpowiedz
avatar aklorak
3 3

Ja jeszcze trochę jestem nie w temacie kolonii, ale wiem od koleżanki, że na takich wyjazdach telefony zbiera wychowawca (nawet po to żeby dzieciaki nie pogubiły) i raz dziennie dostają aby zadzwonić. Moja córka jest zuchem i na razie bierze udział w zjazdach weekendowych. Jak pierwszy raz pojechała na zimowisko czterodniowe (miała prawie 7 lat) to dałam jej telefon i dziadyga ani razu nie zadzwoniła. Ja też, pomimo pokusy, nie dzwoniłam, bo chciałam żeby poczuła trochę wolności, a gdyby działo się coś złego to by mnie poinformowano.

Odpowiedz
avatar magic1948
1 1

@aklorak: I z takiego założenia trzeba wychodzić. Jakieś drobne uchybienia, to po co mnie informować o tym? Niech sami załatwią i jest ok.

Odpowiedz
avatar InuKimi
0 0

@aklorak: Dobrze, że nie zadzwoniłaś. Dla wychowawcy (i dziecka również!) najgorszy jest rodzic, który wydzwania i prosi o danie dziecka do telefonu, bo on tęskni, bo ono nie dzwoni, blablabla. Jeśli dziecko będzie czuło potrzebę zadzwonienia, to po prostu to zrobi. :) A jeśli nie będzie czuło - tym lepiej, zostawi więcej historii do opowiadania w domu. ;)

Odpowiedz
avatar slothqueen
5 5

Matka - awantury o wszystko, to i dzieciaki nauczyły się, że o wszystko trzeba ryczeć i krzyczeć. A "przemocowemu" ojcu szczerze współczuję życia w domu, gdzie zapewne nie ma minuty ciszy. BTW - co to w ogóle jest za tekst o "przemocowym" ojcu? jeśli jakaś matka z własnej woli mieszka nadal z dziećmi z mężczyzną, o którym otwarcie twierdzi, że jest "przemocowy", to ona powinna bać się pozwów o znęcanie się nad dziećmi i nieudzielanie im pomocy, a nie bogu ducha winne opiekunki z kolonii.

Odpowiedz
avatar InuKimi
3 3

Wysyłanie na obóz/kolonię dziecka które jechać nie chce, jest niesamodzielne i wiadomym jest że będzie przez większość czasu ryczeć za mamą jest czystą, tragiczną pomyłką. Taki rodzic powinien dobrze puknąć się w głowę. Sama miałam podobną historię, na szczęście dziewczynka była jedna i nie zaraziła nikogo poza sobą, a jej ciągłe płacze były po prostu męczące, ale nie paraliżowała grupy. Na koloniach najlepszy jest zakaz posiadania telefonów komórkowych. A jeśli kontakt jest przez wychowawcę - to dajemy dzwonić rano, ewentualnie po obiedzie, nigdy pod wieczór.

Odpowiedz
avatar Mike92
4 4

eh... z tymi rodzicami coraz gorzej... btw. byłem kiedyś opiekunem na kolonii i było takie rodzeństwo, podstawówka, wychowywał ojciec bo mama niedawno zmarła, w domu się nie przelewało, dziewczynka kompletnie nie mówiła, nawet się nie uśmiechała, wgl jej uśmiech to była ogromna nagroda za coś szczególnego, ale... z ojcem było o tyle spoko, że poinformował jaka jest sytuacja, od początku wiedzieliśmy czego się spodziewać, na co się przygotować, no i nikt nam dodatkowo nie robił pod górkę. Mam jednak nauczyciela w domu i doskonale wiem jak bardzo teraz rodzice potrafią być piekielni, niektórzy to prawdziwe wcielenia demonów...

Odpowiedz
avatar mari21
1 1

Hmm wydaje mi się że matka nie jest tylko zwyczajną histeryczką ale może mieć chorobę psychiczną zwłaszcza schizofrenię, piszę to z własnego doświadczenia, miałam w bliskiej rodzinie podobny przypadek i póki osoba chora nie brała leków miała bardzo podobne zachowanie, powiedziałabym nawet identyczne. Tutaj raczej opiekunki z kolonii nic nie pomogą ale jeśli są namiary na rodzinę, np właśnie tą ciotkę czy ojca lub męża to powinno się jakoś im to zasugerować bo dziewczynki będą miały w przyszłości strasznie zrytą psychikę jeśli matka się nie wyleczy chociaż z tego się nie da wyleczyć, można tylko kontrolować i wyciszyć no ale zawsze coś :)

Odpowiedz
avatar konto usunięte
3 3

Jak dziecko zaczyna mordkę rozdzierać, a rodzic ma to kompletnie w dupie, to trzeciego dnia dzieciątko powinno trafić do izby dziecka, a niech matka Polka tłumaczy się już policjantom.

Odpowiedz
avatar SomewhereOverTheRainbow
2 6

Gdybyście mogli zabrać dziewczynkom komórki, po dwóch dniach mielibyście dwa uśmiechnięte aniołki, ładnie bawiące się z koleżankami.

Odpowiedz
avatar Radeczek
0 0

Tej matce trzeba było w ryj dać

Odpowiedz
avatar mystery_on
0 0

Dzieci się tak zachowują bo ta matka jest jeb***ta. I lepiej żeby się wychowywały bez niej.

Odpowiedz
Udostępnij