Pierwszy rok, gdy pracowałam na fajerwerkach. Będzie śmiesznie i żałośnie. Przy okazji przybliżę Wam nieco, jak wyglądają te gromko nagłaśniane, coroczne kontrole bezpieczeństwa na stoiskach z materiałami wybuchowymi.
Stałam wtedy nieopodal kiosku, w dość ustronnym, urokliwym miejscu, daleko od centrum miasta, acz upodobanym przez piwoszy. Dzień w dzień naprzeciwko mnie parkował radiowóz, na który pani z kiosku bardzo psioczyła, bo policjanci przyjeżdżali tu sobie odpocząć, lub karać mandatami bandytów, raczących się procentami, a ona nie mogła swobodnie w tym czasie wyjść na fajkę, bo by się pultali, że materiały pirotechniczne i mandacik będzie. Z mojej perspektywy to już trochę głupie czepianie się, bo odległość była bezpieczna, ale niech będzie, że ostrożności nigdy za wiele.
No i tak codziennie przyjeżdżali i upierdliwie stali.
Kilka dni później odwiedził mnie przemiły pan policjant z przystojnym panem strażakiem i zaczęła się flirciarska nawijka o tym, że gdzie jest wymagane pięćdziesiąt gaśnic na stoisku i dwadzieścia koców gaśniczych? No to ja im na to, że kocyk bardzo chętnie, bo jest dość zimno, gaśnicę mam, ale co z tego, skoro jeśli coś się wydarzy, to pierwszą rzeczą jaką uczynię, będzie teleportacja? Śmieszki, heheszki, ale przepisy itd., więc proszę powiedzieć szefowi, by dostarczył ze dwa koce. No i przydałoby się panią spisać.
Zadzwoniłam do szefa, bo się trochę zaczęłam stresować, że wszyscy zginiemy bez tych gaśnic i kocyków, a szef mi na to, że w prawie polskim nie ma nic takiego określone i jak chcą mu tak dalej dziewczynę straszyć, wymyślając na poczekaniu przepisy, to mogą się ponownie spotkać w sądzie. I niech spi*rdalają.
Powtórzyłam to panom w wersji ocenzurowanej. Stwierdzili, że "no dobra, dobra, to my już pójdziemy". Ale na koniec jeszcze grzeczne, miłe, szanujące funkcjonariuszy dziewczę (czyli ja, tfu tfu), zwróciło się do policjanta tymi słowy:
- Dziękuję.
- Ale za co?
- Bo wie pan, przyjeżdżacie tu codziennie. A tutaj strzelają petardami dookoła, agresywni ludzie łażą i się awanturują, jest niebezpiecznie. Dziękuję, że tutaj stoicie. Lepiej się wtedy czuję.
Pan policjant się trochę zapowietrzył i ze zdziwieniem w głosie odpowiedział "noo jasne, od tego tu jesteśmy, miłego dnia".
Dacie wiarę, że od tego czasu pani z kiosku, zadowolona, codziennie mogła sobie kopcić przed kioskiem jak parowóz, bo panowie policjanci już nigdy więcej nie przyjechali w to miejsce?
Wystarczyło im powiedzieć, że są gdzieś naprawdę potrzebni ;)
policja
Nawet Ci nie powiem jak ta historia jest mniam, bo by mnie Twój małżonek kijami oprawił (i miałby rację).
OdpowiedzCo się dziwisz? Przyszli poczepiali się głupot, nie wyszło bo szef ofiary znał przepisy, a ta im jeszcze dziękuje! Panowie się zwyczajnie przestraszyli. Pewnie pomyśleli, że chcesz im tak delikatnie dać znać, żeby uważali gdzie stają, bo następnym razem im odpalisz część swojego towaru pod radiowozem :P
OdpowiedzCytując stare reklamy snickersa: - Cięta riposta. - Milcz, cieniasie.
Odpowiedz