Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Wiecie jak jest wyrównywany poziom (ocen) w szkole podstawowej mojej córki. Poprzez…

Wiecie jak jest wyrównywany poziom (ocen) w szkole podstawowej mojej córki.

Poprzez zajęcia dodatkowe... też, ale to mało efektywne,

Poprzez ćwiczenia podstaw, powtórki, zadania domowe, ciekawe lekcje... nie - to wymaga od nauczyciela dużego zaangażowania.

Otóż niektórzy nauczyciele wymyślili sobie, że podzielą uczniów na głąby, zdolniejszych i wybitnych.

Słabi uczniowie, którzy generalnie nie radzą sobie z niczym dostaną zadania z serii "pokoloruj drwala" - 3-4 zadania z podstaw podstaw.

Ci "normalni" dostają drugi zestaw pytań - 5-8 zadań, strona formatu A4.

Ci wybitni dostają zestaw pytań na dwie strony A4.

Wszyscy piszą na jednej lekcji i teoretycznie z tego samego zakresu materiału, ale każda grupa ma inne zadania. W każdej grupie można dostać stopnie od 1 do 6.

I jak wytłumaczyć 11-latce, że jej czwórka z grupy wybitnej, jest jednak więcej warta, niż 4 a nawet 5 od głąbów?
Jak zmotywować do nauki skoro "spadając" do grupy niżej, piątkę a nawet szóstkę dostanie prawie nie wkładając w to pracy?

Oraz komu i jak skutecznie skopać doopę za takie "pedagogiczne" podejście do dzieciaków oraz skuteczny system demotywacyjny.
Nie wiem czy kierunek dyrekcja jest słuszny - zamiotą pod dywan.


Gimnazjum ją (chyba) ominie, ale będzie później z takimi czwórkowymi uczniami rywalizować o miejsca w szkole średniej a tam liczącym się kryterium jest świadectwo...

szkoła

by z_lasu
Dodaj nowy komentarz
avatar kirin
12 12

Taki sposób pracy w szkole, funkcjonuje już od jakiegoś czasu. 15 lat temu stosował go mój nauczyciel od matematyki. Oczywiście, obrażając przy tym tych "mniej zdolnych" z przedmiotów ścisłych.

Odpowiedz
avatar Driada
2 14

Świadectwo jest liczącym się kryterium, ale nie jedynym. Jest jeszcze test gimnazjalny, który również gra dużą rolę w dostaniu się do liceum, więc wystarczy, że Twoja córka napisze lepiej ten test. Tzn test gimnazjalny jest teraz, później będzie to się inaczej nazywało, ale na tej samej zasadzie na pewno będzie działać.

Odpowiedz
avatar z_lasu
4 24

@Driada: Więc uważasz, że jednakowe stopnie za różne opanowanie materiału i różny wkład pracy w to włożony jest ok?

Odpowiedz
avatar z_lasu
5 15

@Massai: Często "średniak" musi się napracować. Klasowe "głąby" nie robią nic albo prawie nic. Bo gdyby robiły, bez problemu dociągnęłyby do średniaków.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 11

@z_lasu: Driada nigdzie nie napisał/a, że jednakowe stopnie za zadania o różnym stopniu trudności są ok. Ale faktycznie, składaniem podania do liceum przez córkę bym się nie martwiła- test gimnazjalny liczy się bardziej od średniej. Co więcej, dzieciaki z grupy wybitnej prędzej pójdą na olimpiady, które gwarantują miejsce w liceum itp. I nie, nie mówię, że to wszystko sprawia, że taki system pracy na lekcji jest okej.

Odpowiedz
avatar z_lasu
-3 7

@Pattwor: Wiesz, rekrutacja liceum niespecjalnie spędza mi sen z powiek :). Ale jawna niesprawiedliwość trochę "kłuje".

Odpowiedz
avatar geranium
1 1

@Driada: racz zauważyć że testów gimnazjalnych nie będzie - reforma edukacji jak by się o uszy nie obiło. a i dziecko zdemotywowane do pracy -nie ważne że się uczyłam i tak mam niższą ocenę niż Adam który tylko kolorował płotek - test też może sobie odpuścić na zasadzie a po co mam się męczyć

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 2

@geranium: Testów "gimnazjalnych" może i nie będzie, ale testy po ukończeniu podstawówki będą na pewno. W końcu i tak takie testy są- po prostu się do niczego nie liczą. Zakładam, że po reformie edukacji testy po podstawówce (jakkolwiek będą się nazywać) zyskają na ważności i to one beda się liczyć przy rekrutacji.

Odpowiedz
avatar Driada
2 4

@geranium: Zauważyłam to, spokojnie i nawet napisałam o tym w poprzednim komentarzu "Tzn test gimnazjalny jest teraz, później będzie to się inaczej nazywało, ale na tej samej zasadzie na pewno będzie działać.". Nie uważam również, że ocenianie dzieci w ten sposób jest sprawiedliwe, jak ktoś mi wcześniej zasugerował, tylko powiedziałam, że test wiedzy po ukończeniu szkoły jest ważniejszy niż oceny końcowe z przedmiotu. A uczeń ponadprzeciętny takie testy powinien napisać z palcem w nosie. A co do demotywowania uczniów - myślę, że młodzież kończąca podstawówkę po reformie będzie na tyle rozumna, że jak rodzic porozmawia i wytłumaczy, że to ważny egzamin i to on jest ważniejszy niż oceny to nie będzie problemu żeby się takie dziecko do tego testu przyłożyło.

Odpowiedz
avatar kaede
5 29

Twój przypadek pokazuje jak ważne jest tłumaczenie podstaw metodyki przez nauczyciela rodzicom, serio. "Poprzez ćwiczenia podstaw, powtórki, zadania domowe, ciekawe lekcje... nie - to wymaga od nauczyciela dużego zaangażowania." A przygotowanie trzech wersji testów nie wymaga od nauczyciela zaangażowania?? Twoje dziecko zyskuje pracując na poziomie "wybitnym" niż na uśrednionym poziomie dla całej klasy. Nie nudzi się i rozwija się. Może problem jest w selekcji tych uczniów - twoje dziecko męczy się w trudniejszej grupie bo nie jest uzdolnione? "I jak wytłumaczyć 11-latce, że jej czwórka z grupy wybitnej, jest jednak więcej warta, niż 4 a nawet 5 od głąbów?" Nie liczy się cyferka, a wiedza. Piątka z podstawowego angielskiego jest mniej warta niż trójka z zaawansowego - łatwo się przekonać o tym np. wyjeżdzając zza granice. *captain obvious flies away*

Odpowiedz
avatar z_lasu
0 24

@kaede: A przygotowanie trzech wersji testów nie wymaga od nauczyciela zaangażowania?? nie, nie uważam tego za zaangażowanie a pójście na łatwiznę i równanie w dół. Nie prościej zrobić jeden test dla całości, który zawiera zadania trudne i łatwe różnie punktowane i "z gwiazdką" na szóstkę? W ten sposób sprawdzasz całą grupę i każdy ma szansę wyrwać się ze schematu. Mam "dziwne" dzieci, uczą się bez przymusu i chętnie. Moje dziecko męczy bardziej poczucie niesprawiedliwości niż prace ze zdolniejszej grupy. Poza tym, to nie jest praca ze zdolniejszymi, żeby więcej skorzystali, nie nudzili się - bo z tym bym się jeszcze zgodził. To sprawdzanie wiedzy, tak samo każdemu wykładanej, na różnym poziomie trudności. Mówisz, że nie liczy się cyferka? W przyszłości nie będzie dla niej ważne, czy miała 3 czy 6. Teraz, to jej premia za naukę. I to dla niej, nie dla mnie jest ważny czerwony pasek na świadectwie.

Odpowiedz
avatar z_lasu
8 12

@kaede: Możesz mi jeszcze wytłumaczyć tą metodykę, która tym samym stopniem, w tej samej grupie dzieciaków ocenia różny poziom wiedzy za pomocą różnych testów? Bo ja prosty chłop jestem i nie dokońca rozumiem.

Odpowiedz
avatar Jorn
3 15

@z_lasu: W skrócie to się nazywa "socjalizm". Najważniejszym celem jest, żeby było po równo, nieważne, czy sprawiedliwie.

Odpowiedz
avatar kaede
3 9

@z_lasu: czym rózni sie twoje rozwiazanie od tego uzywanego przez nauczyciela? tylko tym ze jedno jest na 3 kartkach a drugie na jednej. Jest coś takiego jak zasady kształcenia w dydaktyce, jedną z nich jest o zasada stopniowania trudności, dokładniej uwzględnianie różnic w tempie pracy i stopniu zaawansowania poszczególnych uczniów. To przekłada się na metody nauczania/metodyke, a jak uczysz stosując takich metod to powinny przekładać się również na ocenianie. Wszystko albo nic. Coż, jesli nie negujesz takiego systemu wartości to tak jakbyś przytakiwał. Obserwowałam szóstkowe dzieci, które nie mogły mieć piątki z jednego przedmiotu - dla nich był to dramat i nie mogly tego zaakceptowac, rodzice mówili ze siedziały po nocach (małe dzieci z 3-4 klasy podstawówki!) i robiły dodatkowe zadania. Z takim dzieckiem trzeba usiąść i wytłumaczyc ze cyferki to nie wszystko.

Odpowiedz
avatar z_lasu
7 9

@kaede: Różni się przede wszystkim: brakiem zaszufladkowania, ocenianiem według jasnych dla wszystkich zasad, brakiem negatywnych odczuć wśród dzieci, które albo muszą walczyć z poczuciem niższości (ci słabsi), albo z poczuciem niesprawiedliwości (ci, od których wymaga się więcej aby ocenić ich taką samą oceną), "zasada stopniowania trudności, dokładniej uwzględnianie różnic w tempie pracy i stopniu zaawansowania poszczególnych uczniów." To jakiś bełkot, który ma usprawiedliwić brak opanowania podstawy programowej przez niektórych uczniów. Może mieć zastosowanie w klasach 1-3. Ale wyżej jest już wysoce kontrowersyjne. Poza tym wytyczne do opanowania podstawy programowej chyba dla wszystkich uczniów są takie same? Naprawdę nie widzisz różnicy pomiędzy różnymi zadaniami dla różnych uczniów a różnie punktowanymi zadaniami? Z tymi łatwymi zdolni poradzą sobie z palcem w nosie. Trudnych słabsi nie ruszą. Ale skąd będziesz wiedzieć, że leser nagle zdobył motywację do nauki, jak cały czas będziesz go odpytywać z odmiany "to be" a słownictwo ograniczysz do "how are you". No chyba, że chodzi o to, żeby ten słaby uczeń nie poczuł się gorzej, bo nie umie. Dostanie zadanie na poziomie przedszkola, rozwiąże, poczuje się dobrze i nie będzie mieć motywacji, żeby pójść krok dalej... Co do dzieciaków siedzących po nocach - albo rodzice mają przerośnięte ambicje - i to dziecko zawsze będzie miało problem, albo dziecku zależy (z różnych powodów) i tutaj niezależnie od wyniku - poprawi/niepoprawi - zahartuje się w szkolnych bojach, nauczy systematyczności i wyrobi charakter. Jeszcze nikogo jedna zarwana na naukę noc nie zabiła. Nawet 10 latka. Nie wiem czy wiesz, ale te nieważne cyferki przekładają się np. na konkretne pieniądze ze stypendiów (np. z Urzędu Marszałkowskiego czy Gminy). A te pieniądze często pomagają rozwijać zainteresowania. Akurat mojego dziecka to nie dotyczy, ale znam takie, których tak. Przyklaskujesz zawyżaniu stopni dla nieuków, a kwestionujesz ambicje tych zdolnych. Jeżeli jesteś nauczycielem to gratuluję. Równać w dół.

Odpowiedz
avatar emilyana
6 6

@kaede: Różni się tym, że jeśli każde dziecko dostaje inny test, zostaje mu na wejściu przypięta łatka "tego głupszego", wysyła się takiemu dzieciakowi jasny komunikat: "nawet nie dostaniesz tych zadań, bo i tak wiem, że sobie nie poradzisz". Polecam poczytać o efekcie Pigmaliona.

Odpowiedz
avatar MyCha
6 14

To to za dziwny cel wybrała sobie szkoła polegający na wyrównaniu ocen uczniów. Po co i na co? Czemu ma to niby służyć? Uspokojeniu sumienia rodziców głąbów udając, że wszystko jest OK? Zniechęcając do nauki robotne i zdolne dzieciaki? Promując tak na prawdę leni? Jak to tłumaczy dyrektorka tej szkoły i nauczyciele na zebraniach? Uczeń który ma problem z opanowaniem materiału powinien mieć możliwość udziału w dodatkowej lekcji na ten temat. Albo dostać jakieś dodatkowe pomoce. A nie ocenę za same chęci bo nimi to piekło jest wybrukowane.

Odpowiedz
avatar z_lasu
1 9

@MyCha: Widzisz, tym sposobem nie ma uczniów złych. Najgorsi są trójkowi. Nie można nikogo zostawić na drugi rok w tej samej klasie. Nie trzeba wymagać od rodziców, żeby zajęli się dziećmi.... Dowiedziałem się o tym niedawno. Więc jeszcze nikt mi się z tego nie tłumaczył. Ale mam ochotę zrobić aferę. Nie dlatego, że moje dziecko ma trudniej. Dlatego, że ma poczucie niesprawiedliwości.

Odpowiedz
avatar Ddonn
9 13

W szkole mojej córki również został wprowadzony podział klas ze względu na poziom wiedzy z matematyki. Zebrano wszystkie klasy szóste: A, B, C, D, E, F i na podstawie ocen z zeszłego roku utworzono grupy: piątkowo-szóstkową, gdzie uczniowe z testów dostawali zakres ocen od 1 do 6, jeśli utrzymywali lepsze oceny zostawali w grupie jeśli niższych ocen było więcej spadał dziecko do grupy niżej, do czwórkowych. Tu zakres ocen i poziom był do oceny tylko 4. Zawsze w sprawdzianach były zadania dodatkowe na 5. Jeśli uczeń wykazywał się szedł do grupy wyżej. Jeśli nie dawał rady spadał do grupy najsłabszej z 3 i 2. Tu obowiązywały podobne zasady. Trudność zadań max na 3. Zadanie dodatkowe na lepsze oceny. Każda grupa miała innych nauczycieli, a lekcje odbywały się w osobnych klasach. System się sprawdza. Córka trafiła do 4. Po po semestrze przejdzie do grupy wyżej bo zdobyła sporo 5 i nauczyciel uznał ze da radę. Wielu trójkowych również awansowała wyżej. To wszystko dawało dzieciakom motywacje by pójść do grupy wyżej. Dawało też

Odpowiedz
avatar Ddonn
10 12

Dawało też to, że dzieci się starały by nie spaść niżej do słabszych. Uważam, że to jak funkcjonuje to w szkole mojej córki jest lepsze i ma to sens.

Odpowiedz
avatar z_lasu
1 3

@Ddonn: To jest super sposób. Motywuje. I tutaj jest podział na klasy. U nas wszystko dzieje się w obrębie jednej klasy.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 6

@Ddonn: I to jest metoda. Fajna motywacja do pracy. Gdy ja chodziłam do podstawówki, szkoła zatrudniła nową anglistkę, Świeżo studiach (z tego co pamiętam), więc moja nauczycielka wymyśliła sobie nowy podział uczniów. Podzieliła swoje dwie klasy piątoklasistów na 2 grupy- mądrych i głupich. "Zatrzymała" sobie dwie grupy mądrych i połączyła w jedną, a nowej nauczycielce oddała dwie grupy "głupich" (również połączonych w jedną). I tak ja trafiłam do "mądrych", a mój bliźniak nie. On, jak i reszta odrzuconych, stracił całkowicie zapał do nauki języka.

Odpowiedz
avatar MyCha
5 5

@Pattwor: W Gimnazjum i Liceum do których chodziłam zawsze były dwie grupy angielskiego. Jedna się nazywała zaawansowana, a drugie niezaawansowana. Ja trafiałam zawsze do tej drugiej co w Liceum wyszło mi nawet na dobre bo mieliśmy lepszą nauczycielkę. Nigdy też nie czułam się źle z powodu trafienia do takiej, a nie innej grupy. Obecnie zaś nie przeszkodziło to mi w dostaniu pracy gdzie codziennie używam angielskiego. W historii jest co innego. Grupa dzieci uczyła się w jednej grupie, a podział występuje tylko na sprawdzianach. Bo ja nie porównywałam swoich ocen z drugą grupą bo jakoś to sensu nie miało. Zaś w ramach własnej już tak. Jedyne różnice na sprawdzianach jakie pamiętam to była fizyka w klasie maturalnej. Zwyczajnie nauczycielka odpuściła tym co nie zdawali matury ale z zastrzeżeniem, że jeśli ktoś chce mieć 6 i tak, to pisze wersje sprawdzianów dla maturzystów. Tylko, że tu byli ludzie prawie dorośli i doskonale znali powód takiego podziału.

Odpowiedz
avatar kaede
1 1

@Pattwor: nie chce cie martwic ale jesli to był angielski to ten podział (przynajmniej w papierach) był na podstawie zaawansowania znajomosci jezyka, nie od poziomu zdolnosci intelektualnych. Kiedy mamy klase powyzej 25 osob to jest obowiazek utworzenia dwóch grup (nie dotyczy klas 1-3 w podstawowki)

Odpowiedz
avatar kaede
-3 3

@Ddonn: Sa plusy i sa minusy takiego systemu (rozdzielenia dzieci na klasy wg. ich zdolnosci). Główny minus jest taki, że dzieci w najgorszej klasie nie mają skąd brac lepszych wzorców zachowania i są zdemotywowane do nauki ("skoro jestem najgorszy to po co sie starać").

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-2 2

@MyCha: Też miałam w gimnazjum taki podział w gimnazjum i liceum. Jednak ten podział w podstawówce sprawiedliwy nie był... dzieciaki po prostu zostały podzielone, żeby nauczycielce się lepiej uczyło. Nie robiliśmy więcej od tej drugiej grupy- poważnie, zakres był dokładnie ten sam- wiem, bo w domu mieliśmy zeszyty z zadaniami rozwiazywanymi przez obie grupy. Nawet testy były podobne. Oceny tez się tamtym dzieciakom nie poprawiły- ot, zmieniła się nauczycielka.

Odpowiedz
avatar didja
0 0

@Ddonn: Ja to samo miałam w podstawówce 30 lat temu.

Odpowiedz
avatar Rak77
2 10

Piekielność w ocenianiu jest znikoma w porównaniu jaką krzywdę nauczyciele wyrządzają dzieciom. Te dzieci już mają zwichrowane pojęcia "sprawiedliwość","uczciwość","prawda". Już teraz uczone są że te pojęcia nie dotyczą rzeczy stałych tylko względnych. Mamy potem ludzi którzy używając tych pojęć dodają przymiotniki (np sprawiedliwość społeczna)

Odpowiedz
avatar Polio
-1 7

To już nie jest socjalizm, to już jest komunizm.

Odpowiedz
avatar Shineoff
4 6

Uważacie, że to jest sprawiedliwe? To wyobraźcie sobie studia medyczne, gdzie profesor robi 3 rodzaje kolokwiów i 3 rodzaje egzaminów dla lepszych i słabszych studentów. Ci najsłabsi dysponują zasobem wiedzy w zakresie 60% zasobu tych najlepszych. Chcielibyście, żeby później leczył was lekarz z grupy najsłabszych? Inna sprawa - w jaki sposób takie dzielenie testów ma zmotywować słabszych uczniów do zdobywania wiedzy? Jeżeli teraz dostają łatwe zadania i mają dobre oceny, to w żaden sposób nie opłaca im się dużo uczyć, aby "wskoczyć" do lepszej grupy, bo tam musieliby uczyć się jeszcze więcej aby dostać takie same oceny. A dla uczniów oceny są bardzo ważne - wiem, że w dorosłym życiu nie ma najmniejszego znaczenia czy ktoś miał 3 czy 5 z matematyki w V klasie szkoły podstawowej, ale dla dzieci jest to istotne, bo ocena jest "nagrodą" lub "karą" za przyswojoną naukę. Konkurs świadectw decyduje później o przyjęciu do szkół (nie wiem czy jeszcze gimnazjów czy już liceów), a czy egzamin po podstawówce będzie - tego nie wiemy, bo jest reforma i cały system edukacji staje na głowie. Taki system jest po prostu beznadziejny.

Odpowiedz
avatar SunnyBaby
3 3

@Shineoff: oceny są ważne nawet dla dorosłych osób. To oceny decydują o różnego rodzaju gratyfikacjach jak, przykładowo, stypendia. Czy miło byłoby komukolwiek ze świadomością, że stypendium zdobyła osoba która dostała 5 za zadanie "pokoloruj drwala"?

Odpowiedz
avatar Shineoff
1 1

@SunnyBaby: Miałam tak na uczelni. Jeden z wykładowców stawiał oceny w skali od 2 do 3. Nieważne jaki był poziom wiedzy studentów, wszyscy, którzy chodzili na zajęcia mieli 3. Wyższych ocen z założenia nie wystawiał. Przez jego pomysły kilka osób nie dostało stypendiów, bo ocena znacznie zaniżyła im średnią. Prosiliśmy o egzamin, jakiekolwiek sprawdzenie wiedzy, żeby dostać lepsze oceny, ale on miał to głęboko w d....

Odpowiedz
avatar Agness92
-3 3

U mojego młodszego brata ktoś wpadł na genialny pomysł, żeby puścić dzieciakom film na podstawie lektury zanim ją przeczytają. W ten sposób nikt z jego klasy nie przeczytał książki. A potem wielkie zdziwienie, że "Polacy nie czytają"

Odpowiedz
avatar Agness92
0 2

@Agness92: zapomniałam napisać. Chodzi o 5 klasę podstawówki.

Odpowiedz
avatar didja
0 2

@z lasu - a znasz szczegóły sprawy? Czy nauczyciel robi ten podział bo tak, czy musi? Opowiem Ci sprawę z drugiej strony. Lata temu dostałam nową klasę. Przeglądam dziennik i widzę, że na bez mała 30 osób ponad połowa ma zaświadczenia o różnych zaburzeniach, od wszelkich dys- począwszy, na upośledzeniu w stopniu lekkim skończywszy. W ostatnim w ogóle było myślenie a la lądowanie Tupolewa, bo ja nie mam uprawnień w zakresie pedagogiki specjalnej, a rodzic ma prawo posłać dziecko do "zwykłej" szkoły. Na zgniłym Zachodzie w takich klasach są uprawnieni nauczyciele asystujący, no ale my przecież nie będziemy oglądać się na lewacki Zachód i w budżecie na takie fanaberie pieniędzy nie było i nie ma. Zgodnie z przepisami każda z grup ma mieć wykonywane zadania dostosowane do swoich dysfunkcji. I ja sobie wyliczyłam, że na każdą lekcję muszę opracować kilkanaście różnych zestawów tematów i zadań według wymogów każdej z dysfunkcji. A druga sprawa to kwestia zainteresowania dzieci. Jak w klasie jest kilkanaście osób przeciętnych, kilka z zaburzeniami, kilku totalnych leserów i parę geniuszy z danego przedmiotu, to specjalnie robi się takie zadania, żeby każdy miał szansę na ocenę bardzo dobrą, dodaje się zadania na celującą dla tych wybitnych, a poziom ustala się tak, żeby ci słabi mogli zrobić cokolwiek i dostać zaliczenie.

Odpowiedz
avatar z_lasu
0 0

@didja: Sprawa jest świeża, z całą pewnością będziemy o tym rozmawiać na zebraniu. Więcej, jestem skłonny rozpętać małe lokalne piekiełko kuratoryjno-prasowe. W klasie jest kilka osób z zaświadczeniami o dys-, jest 2 osoby, które na moje niewprawne oko leci na lekach wyciszających/psychotropowych, jedna z ewidentnymi zaburzeniami natury seksualnej... Jest 5-7 dzieci którym zależy i które są w czołówce klasowej w nauce i reprezentowaniu szkoły w innych dziedzinach (sport, konkursy recytatorskie, prace plastyczne). Reszta to średniaki, którym nikt nie pomaga rozwinąć własnych zdolności, a którym kilku klasowych wesołków przeszkadza wynieść z lekcji więcej niż minimum. Tragedia. Klasa jest mała, 20 osobowa ale beznadziejna. Mam nadzieję, że w przyszłym roku, przy zawirowaniach zmian "niepostrzeżenie" uda nam się przenieść Młodą do innej, normalniejszej. To co piszesz to jakiś kosmos. Rozumiem, że można łagodniej oceniać dys-. Choć uważam, że większość z tych dys- można wypracować. Gdybym się uparł (a w zasadzie tylko udał się do Poradni) moja Mała miałaby zaświadczenie o dysleksji. Ale wolę z nią ćwiczyć, zachęcać do czytania, bawić się słowami. I jak narazie daje to efekty. Mała miewa 5 z dyktand, choć jak czasem czytam coś pisane "szybko" to włosy mi się jeżą. (a sam jestem wypracowany dys-) I naprawdę nie potrafię zrozumieć różnej trudności zadań dla różnych grup uczniów, przy takim samym sposobie nauczania. Przecież podstawa programowa jest jedna i każdy uczeń powinien ją opanować.

Odpowiedz
avatar didja
0 0

@z_lasu: Tu nie tyle chodzi o łagodniejsze ocenianie, tylko o dostosowanie procesu edukacji do niesprawności dziecka. Tak jak dziecko niedowidzące ma inne materiały, dostosowane do wady wzroku, tak dziecko z dysortografią powinno mieć, i to jest dobre. Dla przykładu: jeśli dzieciak ma dysgrafię (potwierdzoną badaniami, a nie wynikającą z braku ćwiczenia w pisaniu), to ma prawo pisać prace domowe na komputerze, a na sprawdzianie nie wolno mu obniżyć ocenę za nieczytelne pismo (inna sprawa, że ja nigdy nie obniżałam, bo to niezgodne z wymogami oceniania, ale wiem, że są nauczyciele, którzy tak robią). Zasadniczo w tych podziałach chodzi o to, żeby każde dziecko coś wyniosło ze szkoły (i nie tylko paczkę kredy :)). To tak jak z niepełnosprawnymi - trzeba im dostosować możliwości edukacyjno-pracowe do stanu zdrowia, żeby mogli funkcjonować, a życie i tak zweryfikuje w przyszłości. Przecież uczeń niedowidzący, któremu dostosuje się realizację programu nauczania w szkole do niesprawności, i tak nie zostanie lekarzem. To jest też odpowiedź na rozterki Shineoff - uczeń ma prawo do edukacji, ale już na poziomie zawodowym wiadomo, że nie każdy nadaje się do każdego zawodu. Chociaż ostatnio widziałam w necie chirurga-paraplegika, który operował, usztywniony stabilizatorami. Nie wiem, jak to jest w szkole Twojego dziecka, ale pamiętam, że w tej mojej klasie musiałam mieć inne zadania dla dziecka z upośledzeniem, inne dla zdrowych, inne dla różnych dys-. Oczywiście, mimo tak rażącego zróżnicowania każdy mógł mieć piątkę. A z tą podstawą to nie do końca tak. Oceniasz nie podstawę, tylko umiejętności na poszczególnych poziomach (podstawowy-rozszerzony, samodzielnie- z pomocą nauczyciela, poprawnie - niepoprawnie w efekcie, ale podejmuje próby i pracuje - nie podejmuje prób). I w tych różnych zaburzeniach inne są kryteria oceniania. Natomiast moim zdaniem głupi jest konkurs świadectw, bo to właśnie on wypacza obraz. Popatrz, mówisz o uczniach słabszych. Ale przecież wśród osób o tym samym poziomie oceny często są różne za te same odpowiedzi, czasem nawet w tej samej szkole. Trójka w bardzo dobrym liceum jest nierzadko oceną ucznia, który ma wiedzę większą niż piątkowy uczeń ze słabego liceum. A gdzie zróżnicowanie szkół typu licea-zawodówki? Poza tym bywa i tak, że uczeń ma wiedzę, ale dysfunkcja czy nieśmiałość nie pozwala mu jej wyrazić. Ile było przypadków, że ktoś tak bał się wystąpienia na forum klasy, że nie mógł wydukać słowa, choć znał odpowiedź?

Odpowiedz
avatar Shineoff
0 0

@z_lasu: A szkoła prywatna czy państwowa? Z moich doświadczeń wynika, że w szkole państwowej rodzice raczej nie mają nic do powiedzenia, jest jak jest i koniec. W szkołach prywatnych można dyskutować z dyrekcją (w końcu jest się klientem, który płaci za usługę i może wymagać żeby była wykonana należycie). Swoją drogą to chorym pomysłem jest łączenie w jednej klasie dzieci, które są upośledzone, z dziećmi z problemami (np. na lekach) i dziećmi zdolnymi ponadprzeciętnie. Żadne z nich nie wyniesie z takich lekcji nic więcej, niż wyniosłoby z lekcji dostosowanych do ich poziomu. Jak chodziłam do szkoły to nie było dzieci "dys", tylko nauczyciele organizowali zajęcia wyrównawcze i wszyscy nauczyli się czytać, pisać i liczyć bez popełniania rażących błędów. Później w gimnazjum już nastała moda na zdobywanie wszelakich zaświadczeń o nieprzystosowaniu dziecka, bo dawało to dodatkowy czas na egzaminach państwowych i inne przywileje. Pamiętam, że 10 dzieci, które w podstawówce miały 4-5 z dyktand i nieźle radziły sobie z pisaniem zostały nagle dyslektykami, dysortografami i dyskalkulikami.

Odpowiedz
avatar z_lasu
0 0

@didja: wiesz, ja prosty facet jestem u mnie kryterium to umie-nie umie. I fakt, że życie zweryfikuje, nie zmniejsza poczucia niesprawiedliwości. Od moich szkolnych czasów z edukacją stało się coś koszmarnego. W mojej podstawówce /technikum mogliśmy porównać sprawdziany i w razie pomyłki nauczyciela w ocenianiu wszystko wyprostować. Osoby upośledzone, nieprzystosowane miały własne szkoły. Dostosowane do ich problemów. To co się dzieje, to jakieś nieporozumienie. Bo nie integruje a wywołuje poczucie niesprawiedliwości.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 30 listopada 2016 o 23:24

avatar z_lasu
0 0

@Shineoff: Szkoła państwowa. Nie chcę w dzieciakach wypracowywać "wyjątkowości" ze względu na status materialny. One same muszą wypracować swoją rynkową wartość. Bo to co za łatwe nie ma wartości. Szkoła prywatna/społeczna daje pokusę dla rodzica i dziecka na zasadzie: płacę - wymagam. Mam przyjaciela, nauczyciela w takiej szkole i z pełną świadomością zdecydowaliśmy się na szkoły państwowe. Przede wszystkim, żeby nie zmanierować dzieciaków. I ze starszą to był strzał w dziesiątkę. Z młodszą (ta sama szkoła, odstęp 4 lat) totalna porażka.

Odpowiedz
avatar Shineoff
0 0

@z_lasu: Prywatne i państwowe szkoły mają swoje wady i zalety. Jako dziecko chodziłam do obydwu rodzajów szkół podstawowych i mimo wszystko bardziej mi się podobało w państwowej. Ale patologie, które tam miały miejsce były tak dramatyczne, że w życiu bym nie posłała dziecka do państwowej szkoły. Nauczyciele nie potrafili zapanować nad klasą, dzieciaki robiły co chciały (bójki na porządku dziennym), nikt nie reagował. Dzieci w klasie pochodziły z różnych rodzin, wiele z nich z patologicznych. Te dzieci uczyły innych przekleństw, kradzieży, kłamania itp., a ponieważ były grupą z silnymi charakterami, a nauczyciele "nic nie zauważali", bo bali się awantur ze strony pijanych rodziców na zebraniach (SERIO! Mama mi opowiadała jak już dorosłam), to wiodły prym w klasie i wszyscy koledzy i koleżanki chcieli się im przypodobać. W szkole prywatnej nie było żadnych patologii, jak ktoś się źle uczył i chamsko odnosił do innych osób to był traktowany bardzo nieprzyjemnie przez innych uczniów. Nauczyciele mieli czas aby prowadzić zajęcia wyrównawcze dla słabszych, starali się również trzymać wysoki poziom zajęć. A nie lubiłam tej szkoły głównie dlatego, że nauczyciele nas za bardzo pilnowali, aż do przesady (co w dalszym ciągu uważam za krzywdzące dla dzieci).

Odpowiedz
avatar izamarkow
0 0

Nie wiem nad czym się zastanawiać. Dla dobra dziecka, mając dowody, waliłbym do kuratorium na sygnałach... z dziennikarzem pod pachą na wszelki wypadek. No, chyba że dzieciak jest z tych co lubi drwali. Z opisu nie sądzę.

Odpowiedz
avatar tomatek
-2 2

No jeśli dziecko nie jest w stanie zauważyć wyraźnego podziału klasy na bardziej i mniej zdolnych, to przepraszam, ale powinno trafić do tej grupy głąbów. ludzie, nie róbcie ze swoich dzieci kalek. Co tu dużo mu tłumaczyć, która ocena jest lepsza? I tak poza tym, takie podziały i różne zadania nie są niczym nowym. Jak chodziłem do szkoły (a było to 20 lat temu) też mieliśmy podział na trzy grupy: kroliczek - najmniej zdolne dzieci, wiewiórka - bardziej zdolne oraz dzięcioł - najbardziej zdolne. W zaleznosci od grupy, uczniowie dostawali bardziej lub mniej trudne zadania. Jakoś nikt z bardziej wybitnej grupy nie miał pretensji, że ktoś z ławki obok ma łatwiejsze zadania, a ty musisz sie glowic nad swoimi. Ja nawet mialem satysfakcję, że dostawalem trudniejsze zadania

Odpowiedz
avatar z_lasu
1 1

@tomatek: Chodzi o jedną klasę 10 latków, bez formalnego podziału i przedmioty ogólne. Czwórka to czwórka, piątka to piątka. I tu nie chodzi o to, że nie zauważają, że są mądrzejsze. Chodzi o to, że na świadectwie czwórka nie będzie opisana jako czwórka wybitnego albo głąba. Będzie po prostu oceną. Po to jest 6-cio stopniowa skala ocen aby móc ocenić nieuka na 1-2 czasem 3, zdolniejszego na 4-5 a wybitnego na 6. Ocen jest wystarczająco dużo. A poprawianie dzieciakom samopoczucia poprzez dawanie im łatwiejszych zadań uważam za duże nieporozumienie.

Odpowiedz
avatar tomatek
0 0

Mój przykład jest również z podstawówki i to była jedna klasa, ale nie 10-latków, a 7-latkow. Tak, jak mówiłem, dużo dzieci jest wychowane w tych czasach na leni

Odpowiedz
avatar mitsuuu
2 2

Tak zawsze było, jest i będzie. U mnie w szkole (i w gimnazjum i w liceum też) był taki właśnie podział na angielskim. Angielski był prowadzony w mniejszych grupach, ale zamiast zrobić to losowo albo np według dziennika, to na początku roku wszyscy pisali test i później wg wyników byli przydzielani do grupy I i II. Poziom w obu grupach był tak różny jak niebo a ziemia. Więc też miałam pretensje, że moja 4 w grupie "lepszej" nie ma prawa się równać 4 osób z grupy "gorszej", ale szczerze? Jak teraz o tym myślę, to uważam, że pomysł był dobry.... my goniliśmy strasznie z materiałem i nawet robiąc zadania z poziomu C1 (czyli chyba nawet wyższego niż obowiązywał na maturze rozszerzonej... czy się mylę?) to jaaakoś sobie radziliśmy, podczas gdy w drugiej grupie osoby miały problem z użyciem chociażby czasów przeszłych. Więc będąc w grupie z osobami, którym ten angielski nie szedł albo to a) osoba lepsza z angielskiego by się cofała albo stała w miejscu, bo materiał byłby zbyt prosty, albo b) to osoby, którym ten przedmiot gorzej szedł miałyby ogromne zaległości i problemy. Nie każdy musi być w tej samej dziedzinie co inni tak samo dobry... ja np byłam głąbem z matmy i miałam momentami problem z nadążeniem za innymi. To po prostu system szkolnictwa jest odrobinę nietrafiony... ale kim ja jestem żeby coś tu zmieniać. Warto by jednak to przemyśleć, bo każdy ma inne zdolności i będzie sobie lepiej radził w innej dziedzinie. Just sayin'

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 3 grudnia 2016 o 11:35

avatar mitsuuu
0 0

@mitsuuu: ale autorka pisze o szkole podstawowej i zajęciach ogólnych tak? i te dzieci są cały czas w jednej grupie/klasie a i tak dostają różne zadania? To uważam, że jest to już drobna przesada i należy porozmawiać o tym z nauczycielką, albo nawet i dyrektorką... to właśnie wtedy dzieci powinny nauczyć się najważniejszych podstaw etc etc i to już jednak troszkę inaczej wygląda niż taki konkretny podział na dwie oddzielne grupy mające nawet oddzielnie zajęcia.

Odpowiedz
avatar tomatek
0 0

Nie ma różnicy, czy grupa zaawansowana i podstawowa uczą się i robią zadania w jednym gabinecie (historia autorki), czy w osobnych (Twoja historia). Ciągle grupy są w tej samej klasie i dostają oceny. Ja nie widzę problemu i opisałem to bardziej szczegółowo w poście wyżej

Odpowiedz
avatar bazienka
0 0

zglos do kuratorium? ja pamietam, ajk kiedys na sprawdzianie z geometrii w liceum 90% z nas napisała na 100% po cyzm pan profesor wstawil wszystkim 4, bo " te zadania nie byly na 5"

Odpowiedz
avatar Kokapofy
1 1

Moja nauczycielka w gimnazjum stosowała podobny sposób. Jedna była jedna zasadnicza różnica. Za poziom standardowy można było dostać normalnie ocenę między 1-5. Jeżeli ktoś zdecydował (samodzielna decyzja ucznia) się na tzw, rząd C, dostawał znacznie prostsze zadania, ale na maksymalnie ocenę 3. Jeżeli ktoś nie miał ambicji, to było mu dużo łatwiej zaliczyć matmę na te 2-3 opanowując podstawy przedmiotu.

Odpowiedz
avatar StefekBurczymucha
0 0

Na Trygława i Swaroga, wiele z tego, co tu wypisujecie (zarówno OP, jak i komentatorzy) w głowie mi się nie mieści. 1. Jestem belfrem z prawie dwudziestoletnim stażem (zatem moje zdanie się nie liczy, jak wiemy) 2. Pracuję w szkole społecznej (zatem moje zdanie nie liczy się podwójnie) Nie pojmuję, co znaczy "wyrównywanie poziomu ocen". Nie mieści mi się w czerepie, oceny odzwierciedlać mają poziom umiejętności/wiedzy*, więc z natury oczekujemy krzywej Gaussa i żadne wyrównywanie nie ma sensu. *Nikt nie zajaknął się tu (nawet ci, którzy podobno robia w tym fachu) o różnych celach oceniania. (Keywords: ocenianie kształtujęce, ocenianie podsumowujące). Nie będę krytykował kolegów po fachu, powiem jedynie jak to wygląda z mojej toczki zrjenja. W trakcie semestru uczeń pracuje i jest oceniany pod kątem włożonego wysiłku, osiągnięć w stosunku do możliwości (pokazanych w trakcie testu na wejście i codziennej pracy na lekcjach) . . . . [długo nic] . . . "obiektywnej wiedzy i umiejętności" w odniesieniu do "Księgi Głupców", sorry, minimum programowego. TO JEST OCENIANIE KSZTAŁTUJĄCE. Mówi człowiekowi (tak, uczniowie też ludzie) "Pracujesz (bądź nie) na miarę swych możliwości. Twoje starania (lub brak takowych) przynoszą skutek." Co jakiś czas - według miłościwie nam panujących, co semestr, choćby kto chicał inaczej - uczeń mierzy się z zewnętrznym standardem. TO JEST OCENIANIE PODSUMOWUJĄCE! Pokazuje mu na jakim etapie (opanowanie wiedzy/umiejętności) się ów uczeń znajduje w porównaniu do A) arbitralnego standardu narzuconego przez MEN (98% badanych szympansów zdawało maturę z WOS - żart, ale ponury); B) rówieśników, niezależnie od tego w jakiej grupie/klasie/szkole się uczą [jest to największe, w opinii krytyków jedyne, osiągnięcie egzaminów zewnętrzych: szóstoklasisty, gimnazjalnego, matury) Zatem nieważne*, do jakiej grupy trafi uczeń i jakie oceny zbiera w trakcie semestru (o ile szkoła/nauczyciel są uczciwi). Ważne, czy uczeń się rozwija, poznaje świat i siebie, odnajduje w sobie i rozwija talenty. Groźne jest, jeśli nauczyciel tego nie wie (niech się szybko nauczy albo idzie na kasę do Biedronki), rodzic nie wie lub nie chce wiedzieć (nie powienien mieć dzieci), dyrekcja szkoły (nie może nie wiedzieć) ignoruje/nagina (zgłosić do kuratorium/proboszcza, bo cywilne instytucje pańśtwowe są właśnie rozmontowywane przez idiotów i cyników).

Odpowiedz
Udostępnij