Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Postanowiłem dać upust frustracji, która narastała we mnie cały semestr. Temat: piekielny…

Postanowiłem dać upust frustracji, która narastała we mnie cały semestr. Temat: piekielny przedmiot.

Pierwsza piekielność z nim związana miała miejsce, zanim w ogóle się zaczął. Widzicie, jest to bardzo zaawansowany przedmiot inżynieryjny, który był poprzedzony przez kilka podstawowych przedmiotów. Moim zdaniem, integralną częścią tego wycinka studiów powinny być zajęcia laboratoryjne. Jasne, wszelkie modele matematyczno-fizyczne i obliczenia są równie istotne, ale moim zdaniem, bez praktyki są nic nie warte. To trochę tak jakby programistę uczyć programowania wyłącznie poprzez pisanie kodu na kartce, bez jakiegokolwiek kontaktu z komputerem. Czysty absurd, musicie przyznać. Myśmy żadnych zajęć laboratoryjnych nie mieli, ani nie mieliśmy mieć. Pięknie.

Druga piekielność kryła się już w samej formule przedmiotu: ponieważ jest to przedmiot inżynieryjny, to kluczem do jego zrozumienia jest rozwiązywanie zadań, więc logicznym powinno być dołączenie do wykładu ćwiczeń audytoryjnych, albo chociaż projektowych. Nic z tego, sam wykład.

Dalej nastąpił zwyczajny wysyp piekielności. Prezentacje z wykładów stanowiły ściany wzorów matematycznych, bez jakichkolwiek objaśnień, czy założeń. Czego brakowało na slajdach, wykładowca dopisywał na tablicy, bez jakichkolwiek tłumaczeń. Wykładowca zresztą też posiadał niebywały talent do nieumiejętności przekazywania jakiejkolwiek wiedzy. Gdyby mówił po chińsku, rozumiałbym tyle samo. Zadań zresztą też prawie nie robił, a jeśli już, były to rzeczy kosmiczne przy których przeskakiwał po kilka kroków naraz tak, że samemu nie dało się tego odtworzyć.

"Na szczęście" przedmiotowi towarzyszył skrypt typu zadania z rozwiązaniami. Cudzysłów jest tutaj bardzo na miejscu. Ponieważ bardzo zależało mi na tym, by to piekielne diabelstwo zdać, stwierdziłem, że spróbuję uczyć się ze skryptu. Płonne me nadzieje. Nie udało mi się przebić przez żadne z początkowych zadań, ponieważ owe rozwiązania polegały na pokazaniu wzoru, od którego należy zacząć i od razu podaniu rozwiązania w formie wykresu. Brakowało tez porządnych wstępów teoretycznych ze wszystkimi niezbędnymi do obliczeń formułami. Te nieraz wyskakiwały jak króliki z kapelusza, bez jakichkolwiek wyjaśnień.

W akcie desperacji udałem się do wykładowcy, by wyjaśnił jak to zrobić. To, co usłyszałem, zwaliło mnie z nóg. Nie dziwota, że nie potrafiłem sobie poradzić z początkowymi zadaniami, ponieważ zadania w stosunku do nich podstawowe z rozwiązaniami bliższymi modelu "krok po kroku" były... w środku skryptu! Niestety i tamte, choć teoretycznie prostsze i lepiej wytłumaczone, były problemami pokroju pytań o sens istnienia, gdzie choć wiedziałem, jak coś policzyć, tak w trakcie obliczenia ekstremalnie się paskudziły, że bez pomocy komputera ani rusz nie mówiąc o tym, by wyrobić się z tym na egzaminie.

W końcu udało mi się dotrzeć do samych zadań (i rozwiązań) egzaminacyjnych. I tu już zaświeciła się pewna iskierka nadziei, ponieważ okazały się być one dalece prostsze niż wszystko to, co pokazane nam było na wykładzie, czy zaprezentowane w skrypcie. Tak przynajmniej wynikało z pokazanych obliczeń. Niestety, żeby rozwiązać nawet tak proste zadania, należy wykazywać chociaż minimalne zrozumienie przedmiotu, a tego nie było. Nietrudno się domyślić, że podejście całego roku, nie polegało na zrozumieniu przedmiotu, a na wykuciu na blachę schematów rozwiązań z nadzieją, że coś się powtórzy.

Zastanawia mnie jaki jest sens czegoś takiego. Przedmiotu, który bez zajęć praktycznych jest całkowicie bezużyteczny oraz pomyślany i prowadzony w taki sposób, że nie są się z niego absolutnie nic wynieść.
Zaznaczę, że lubię swoje studia i większość uwag, jakie mam do programu czy sposobu prowadzenia nawet nie zbliża się do granicy piekielności.

piekielny przedmiot

by Nikodem
Dodaj nowy komentarz
avatar casualnpc
7 11

Znam ten ból a ten jest jeszcze większy jak więcej godzin mają przedmioty typu angielski, ochrona własności intelektualnej czy bhp i ergonomia od przedmiotów które są związane z kierunkiem studiów(też inżynierskie). Miałem w tym(przedostatnim) semestrze dwa dosyć interesujące przedmioty w systemie 15h laborki 15h wykład i nawet w 10% prowadzący nie liznął tematu. Za to angielskiego miałem 3 semestry po 60h, ochronę 30h i bhp też 30h. No ale "studenciakom" to nie przeszkadza bo mniej zakuwania.

Odpowiedz
avatar katem
0 4

@casualnpc: Sądząc po ilości "minusów" danych historii owych "studenciaków" rozumujących w sposób: "czepia się" jest tu przeważająca ilość.

Odpowiedz
avatar Papa_Smerf
5 7

@casualnpc: ochrona własności intelektualnej i bhp to rzeczywiście bezsensowne przedmioty, ale 180 godzin dobrze prowadzonego angielskiego to bardzo przydatna rzecz (szczególnie, gdy można sobie wybrać poziom). Komunikatywny angielski to nie do końca poziom, na którym inżynier powinien znać angielski.

Odpowiedz
avatar nyktimene
0 4

@Papa_Smerf: Oczywiście, że angielski to bardzo przydatna rzecz dla inżyniera. Tyle że świeżo upieczony mgr inż. z brakami w języku obcym może je nadrobić na płatnym kursie językowym, natomiast braków w podstawach swojej specjalności już nie nadrobi. Oczywiście, w pracy nauczy się, jak swoją ignorancję zatuszować, ale jeśli na studiach nie "przepracuje" sobie w głowie pewnych modeli i idei, jego zawód będzie tylko małpowaniem bez zrozumienia.

Odpowiedz
avatar nyktimene
1 3

@Papa_Smerf: A poza tym moja znajoma prowadząca zajęcia językowe na uczelni technicznej twierdzi, że nagminne jest zapisywanie się na najniższy możliwy poziom języka i udawanie idioty, byle mieć przez trzy lata święty spokój na lektoratach. Na cztery prowadzone grupy tylko w jednej ma ludzi, którym zależy na rozwoju swoich kompetencji językowych, omawiają artykuły w prasie specjalistycznej, prowadzą panele dyskusyjne itp. W pozostałych obowiązują zasady "nie rozumiemy co pani do nas mówi", "o następstwie czasów w liceum nas nie uczyli" i "dlaczego ta czytanka taka trudna"( to o paragrafie n.t. budowy silnika spalinowego z brytyjskiego podręcznika dla piętnastolatków). A okazuje się, że większość z sukcesem zdawała maturę rozszerzoną z anglika. Naprawdę uważam że te 180h zajęć można pożyteczniej wykorzystać.

Odpowiedz
avatar Nikodem
0 2

@nyktimene: Przede wszystkim sprawa z językiem powinna być znacznie mądrzej rozwiązana. Zamiast matury, która nikomu do niczego nie potrzebna (jako certyfikat), obowiązek zdobycia certyfikatu językowego o określonym poziomie do końca szkoły średniej i wyższego do końca studiów.

Odpowiedz
avatar Papa_Smerf
2 2

@nyktimene: "Tyle że świeżo upieczony mgr inż. z brakami w języku obcym może je nadrobić na płatnym kursie językowym" - może 20% z tych, co mają braki zda sobie z tego sprawę. A to nie jest tak łatwo zauważyć od pewnego poziomu. I jakieś 20% z nich zechce się te braki nadrabiać (mogą zacząć uczyć się innego języka po studiach zamiast tego). A reszta nic nie zrobi. Braki w swojej specjalności (jeśli są niewielkie i człowiek jest inteligentny), nadrobi się w pracy. Zawsze można dopytać i doczytać. Zarówno braki w angielskim i w wiedzy specjalistycznej da się nadrobić. Nie jest to łatwe w przypadku wiedzy specjalistycznej, zgoda. Ale nie negowałabym całkowicie ważności angielskiego, bo potem taki inżynier będzie pisał "informations", itd. A to nie jest dobra wizytówka firmy. "A poza tym moja znajoma prowadząca zajęcia językowe na uczelni technicznej twierdzi, że nagminne jest zapisywanie się na najniższy możliwy poziom języka i udawanie idioty, byle mieć przez trzy lata święty spokój na lektoratach." - znaczy, że studenci na tej uczelni są "mądrzy inaczej" - ich strata. Ale jak to ma się do tego, co ja napisałam? "Naprawdę uważam że te 180h zajęć można pożyteczniej wykorzystać." - oczywiście, że można, ale w tym przypadku (tzn. w przypadku lektoratu na uczelni Twojej znajomej) studenci musieliby tego chcieć. To nie widna programu studiów, że studenci nic nie robią. Wątpię, że gdyby przedmiot, o którym pisałeś, dostał te 30, czy 45 godzin więcej, to byłoby to lepsze wykorzystanie waszego czasu. Tzn. teoretycznie tak, ale nie z takim prowadzącym. Gdyby chciał was czegoś nauczyć, to mógłby zrobić to i przy 15 godzinach (mniej, niż przy 60, ale też coś). Sam narzekasz na jakość wykładów- skąd wniosek, że byłyby lepsze, gdyby prowadzący miał więcej czasu?

Odpowiedz

Zmodyfikowano 3 razy. Ostatnia modyfikacja: 21 czerwca 2016 o 0:19

Udostępnij