Właśnie odbyłam rozmowę, po której ciągle nie mogę się pozbierać.
Mam dwie świnki morskie. Jedna z nich zachorowała. Zaczął się kołowrotek - lekarz, badania, diagnoza, kuracja, brak poprawy, następna kuracja, nadal brak poprawy, kolejna kuracja i wreszcie sukces - zadziałało, świnka zdrowieje. Dzisiaj byłam z nią na ostatniej wizycie kontrolnej, wszystko jest wreszcie w porządku, zwierzaczek zdrowy.
Wróciłam do domu i akurat zadzwoniła koleżanka. Znamy się od lat, też należy do osób zwierzolubnych (przynajmniej tak mi się wydawało), ma pięknego, zadbanego psa... Ucieszona powiedziałam jej, że świnka mi chorowała, było trochę problemów, ale na szczęście już wszystko dobrze. Dalszy ciąg rozmowy wbił mnie w fotel...
[K] - koleżanka, [J] - ja
[K] - Ale wiesz, skoro ona już raz zachorowała, to pewnie będzie ci teraz stale chorować. Powinnaś ją oddać i wziąć sobie zdrową.
[J] - ...ale jak to oddać...?
[K] - No normalnie, zostawiasz u weterynarza do uśpienia i po sprawie. Szkoda, że wcześniej nie zadzwoniłaś, poradziłabym ci, to byś sobie kosztów zaoszczędziła.
[J] - Co ty w ogóle mówisz, przecież to jest moja świnka, żywe stworzenie! Jakby Twój pies zachorował, też byś tak zrobiła?
[K] - No pewnie! Pamiętasz mojego poprzedniego psa? Też zaczął chorować, durny weterynarz nie chciał go uśpić, to wywiozłam do schroniska i tyle.
Zamurowało mnie. Jakoś zakończyłam tę rozmowę, siedzę i nadal NIE ROZUMIEM. Oczywiście pamiętam jej poprzedniego psa - fajny, śmieszny szczeniak, który wyrósł na równie fajnego, wesołego psa. Miała go PONAD ROK, bardzo o niego dbała, pilnowała właściwego żywienia, szczepień, odpowiedniej ilości ruchu...
Wyjeżdżałam wtedy na dłużej, po powrocie okazało się, że pies zniknął, koleżanka na pytanie o niego odpowiedziała, że zachorował i już go nie ma. Nie ciągnęłam tematu, uznałam, że choroba była poważna i pies nie żyje, bardzo jej współczułam, cieszyłam się, kiedy wzięła następnego pieska...
No nijak nie potrafię tego zrozumieć...
Nie daj Boże żeby trafiło się jej chorowite dziecko...
Odpowiedz@blaueblume: Straszne!!!!! Oddaąłby do domu dziecka? Jak dorobi się własnych zdrowych dzieci i takie wartości im przekaże to skończy pewnie w domu starców albo wywiozą ją do Holandii uśpić
Odpowiedz@maat_: Jakby się zastanowić, to moim zdaniem byłoby lepiej, gdyby oddała to dziecko do domu dziecka. Przynajmniej nie wyniosłaby z domu rodzinnego takiego sposobu myślenia
OdpowiedzJak koleżanka zachoruje, oddaj ją do schroniska i znajdź nową. Albo pomiń pierwsze.
Odpowiedz@gothicqte: Nie kuś... ;)
OdpowiedzNie staraj się zrozumieć takiego myślenia, bo po prostu się nie da. Mnie osobiście każda taka próba przyprawia o chandrę i wątpliwości co do obranej drogi życiowej. Najgorsze jest to, że mam wrażenie, że coraz więcej jest takich ludzi.
Odpowiedz@lazy_lizard: Lepiej "wyrzucić" niż "naprawiać"....Smutne.
Odpowiedz@blaueblume: Najlepiej czekać aż samo przejdzie, przecież zwierze nic nie czuje a kasy na leczenie szkoda. Ewentualnie uśpić, bo to tania i zawsze skuteczna terapia.
Odpowiedz@lazy_lizard: Może rzeczywiście nie ma co się starać tego zrozumieć. Teraz będę trzymać kciuki, żeby jej aktualny pies przypadkiem nie zachorował...
OdpowiedzEh ludzie... Nie raz miałam okazję wysłuchiwać teksty typu "na co ci te zwierzeta - weź je wyrzuć"...
OdpowiedzBardzo przykra sprawa.Jestem niesamowicie zwierzo lubna. Koleżankę masz tragiczną, pod tym względem.Choć niestety, pewnie tego typu zachowania wyniosła z domu.Widocznie jej rodzice, musieli ją tego nauczyć. Bardzo przykre...może wytłumacz koleżance, że zwierzak to nie rzecz, i jak się popsuje to się go nie wyrzuca.Możesz postawić jej za przykład ludzi..przecież jak ktoś zachoruje,albo zostaje kaleką, to rodzina go nie wyrzuca i nie zabija.. choć bywają skrajne przypadki.
Odpowiedz@Fanciocha: Wiesz, najdziwniejsze jest to, że jej rodzice są całkowicie normalni - mieszkają niedaleko moich rodziców, obie rodziny dość dobrze się znają i żadne takie zachowania nigdy nie miały miejsca. Zwierzaki domowe były traktowane normalnie, leczone, dożywały w spokoju swoich dni otoczone opieką. Skąd jej się wzięły takie rzeczy w głowie, nie mam pojęcia. Na pewno spróbuję z nią porozmawiać, ale jakoś mi się nie wydaje, żebym miała coś przez to osiągnąć.
Odpowiedz@Golondrina: skoro mówisz, że rodzice są w porządku, to albo koleżanka jest totalną ignorantką ze znieczulicą, albo ktoś nieźle na mieszał jej w głowie. Mnie też, parę razy spotkała sytuacja, że "znajomi" próbowali mi uświadomic że zwierzę nic nie czuje..i wolno je traktować gorzej niż robaka.
Odpowiedz