Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historie takie, jak opowieść Carrotki o oczekiwaniu na śmierć są niestety bardziej…

Historie takie, jak opowieść Carrotki o oczekiwaniu na śmierć są niestety bardziej powszechne, niż ludzie chcieliby przyznać.

W pewnym domu starców, w pewnym rozwiniętym kraju, w pewnym wcale niemałym mieście żyła sobie taka Myszka, drobna, nawet bardzo drobna, szkielet powleczony pergaminową skórą. Na imię jej było Iwonka, przynajmniej w tłumaczeniu. I specjalnie używam określenia "dom starców", bowiem pod marketingowym płaszczykiem, barwnym i niemal luksusowym, kryje się przerażająco smutna umieralnia, z której niejeden horroropisarz mógłby czerpać garściami.

Iwonka przeżyła lat ponad 80 zanim podupadła na zdrowiu i nie była już w stanie żyć samodzielnie. Na rodzinę nie mogła liczyć nie dlatego, że syn wyrodny o matkę nie dbał, a dlatego, że umarł, a jego syn z kolei od nastoletnich lat mieszkał w Kanadzie, która od kraju, w którym umarła Iwonka, jest oddalona o wiele tysięcy kilometrów.

A kraj, w którym umarła Iwonka, słynie ze swej dbałości o starszych obywateli, więc z rządowym dofinansowaniem starowinka trafiła do cieszącego się doskonałą opinią domu spokojnej starości.

Mijały lata, zmieniła się zarówno Iwonka, jak i zarząd domu (nie wdając się w szczegóły prywatny dom przeszedł w ręce przeogromnej firmy) i dom spokojnej starości przeistoczył się w umieralnię. Iwonka ze żwawej staruszki w końcu stała się fizycznie rośliną, chociaż umysł zachowała ostry niemalże do ostatnich chwil. Przestała jednak najpierw chodzić, później nawet siadać, wymagała karmienia, w końcu przyjmowała tylko płynny pokarm. O jakiejkolwiek higienie nie mogło być mowy. Pieluchomajtki, szybkie podmywanie malutkim ręczniczkiem, puder na odparzenia, dwa razy dziennie przekręcanie na drugi bok, by odleżyn nie było i to był Iwonki jedyny kontakt z żywym człowiekiem. Za substytut człowieka służył Iwonce telewizor, którego nienawidziła z całego serca, ale tego zarządca umieralni nie rozumiał. Pracownicy umieralni (którzy przebywali tam głównie z powodu szczerego oddania dla ludzi w potrzebie, bo za "wynagrodzenie" nie przekraczające minimalnej krajowej ledwo dawało się przeżyć) co jakiś czas zrzucali się na kosmetyki-wynalazki, jak na przykład suchy szampon w sprayu, by choć odrobinę Iwonce podnieść standard życia.

Jednak mimo wszystko brak higieny, przeróżne choroby i ubogie wyżywienie doprowadziły do poważnych uszkodzeń skóry Iwonki, szczególnie na nogach. Z czasem w rozległe, niemożliwe do zaleczenia rany wdał się gronkowiec i Iwonka do końca swoich dni żyć miała z bandażami na obu nogach i o końskich dawkach morfiny, która z powodów prawnych nabywana była przez umieralnię inaczej niż pozostałe leki. Nie było mi dane poznać szczegółów i zawiłości procedur, ale wiem, że zamówienie na nią składało się u lekarza, który odwiedzał dom raz na jakiś czas.

I przyszedł taki raz, że lekarz (z nazwy, bo na pewno nie z powołania) zapomniał wziąć ze sobą specjalny bloczek, na którym wypełniał zamówienie na tę nieszczęsną morfinę. Cóż, lekarz też człowiek, można było mu wybaczyć, w końcu przecież wie, że Iwonce jutro morfina się kończy, więc na pewno wróci do siebie, weźmie bloczek i wypełni, prawda? Eh, nie, nieprawda.

Lekarz, tfu, nie wrócił z bloczkiem aż do następnej wizyty, skazując Iwonkę na tydzień cierpienia do kwadratu. Raz, że nagłe odstawienie, dwa, że brak pergaminu na piszczelach (skóry na nogach, znaczy się).

Na szczęście zarządowi (przynajmniej tyle im sprawiedliwości trzeba oddać) udało się załatwić wyjątkową receptę na nagły przypadek, chociaż wiem, że niemało z tym problemów mieli. Iwonka, przez dwa dni, które niestety musiała czekać na swój lek, zerwała sobie struny głosowe. Może nie tak dosłownie, fakt jednak pozostaje faktem, że po tym przerażającym incydencie przestała mówić na kilka dni.

Iwonka odeszła od nas po niecałym miesiącu od tego zdarzenia. Jedną z ostatnich rzeczy, którą do mnie powiedziała, było:

- Czy jesteś tym aniołem, który ma mnie stąd zabrać?

Jak jest ze mnie dość twarda osoba, płakałam. I płakałam. I znów płakałam. Gdybym miała jedno, jedyne życzenie, to chciałabym być tym aniołem. A to pytanie chyba będę pamiętać do końca życia.

I wiecie co? Teraz też płaczę o tym pisząc, a minęły ponad trzy lata.

domy_starosci

by ~OInnejMyszce
Dodaj nowy komentarz
avatar Carrotka
10 10

Ja też płakałam jak pisałam historię o mojej Myszce.... Serce mi pęka..

Odpowiedz
avatar Morog
4 8

Wierzę bo popłakałem się czytając.

Odpowiedz
avatar minutka
-1 3

Ja też, obydwie historie.

Odpowiedz
avatar ZaglobaOnufry
1 7

Historia naturalnie bardzo smutna i wolajaca o pomste do nieba, jednak lekarz to nie taksowka i opiekujacy sie pacjentem tez moze wspolpracowac i skoczyc do praktyki, aby odebrac recepte na tak konieczne, a konczace sie lekarstwo, aby nie bylo niepotrzebnego i bezsensownego cierpienia, a nie czekac spokojnie na nastepna rutynowa wizyte. Morfina nie zastepuje odpowiedniej opieki, ktorej brak jest tu glownym zrodlem bolu.

Odpowiedz
avatar cyanider
-1 1

Rozplakalam się.

Odpowiedz
avatar RolkaPapieru
1 3

Pracuje w jednej z tych 'umieralnii' w cywilizowanym swiecie, a dokladnie Anglii. (Bo jak mi sie wydaje z historii opisanej miejsce mialo w Wielkiej Brytanii) Jezeli moj pacjent potrzebuje jakiegokolwiek leku z ktory nalezy do grupy lekow paliatywnych (tych ktorych sie podaje zeby ulzyc w ostatnich dniach zycia), to: 1) Jakikolwiek lekarz moze wypisac recepte 2) Jezeli lek jest kontynuuacja to mozna wyslac faks do przychodnii i odesla w ciagu doby nowa recepte, bez wizyty lekarza. a ta recepte sie wysyla do apteki z ktora ma sie podpisana umowe i oni lek przywoza 3) Jezeli lekarz nie chce wypisac recepty bez widzenia pacjenta to musi wrocic do domu opieki najszybciej jak sie da 3) Jezeli z jakiegolwiek powodu lek sie skonczyl i jest po godzinach pracy przychodnii to mozna zadzwon do lekarza po godzinach i on przyjedzie i wypisze recepte - i tu teraz zalezy wszystko od pracownikow badz rodziny jak szybko sie lek dostanie. Ktos moze podjechac do najblizszej apteki i lek nabyc. Wyglada to skaplikowanie, ale tak nie jest. Jeszcze nigdy mi sie nie przytafila taka sytuacja. Winni sa wszycy pracujacy w tym domu opieki.

Odpowiedz
Udostępnij