Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historie o dorywczych pracach z elastycznym grafikiem przypomniały mi moją własną. Będąc…

Historie o dorywczych pracach z elastycznym grafikiem przypomniały mi moją własną.

Będąc jeszcze na studiach, zapragnęłam dorobić sobie kilka groszy, żeby mieć na drobne wydatki. Pracy szukałam w każdej branży, która byłaby chętna na młodego, szybko uczącego się i w miarę ogarniającego pracownika.

I oto, wysyłając chyba dwusetne CV, zaglądam na maila, a tam - odpowiedź z jednej firmy. Nieważne, z jakiej - jeśli ktoś miał z nią do czynienia, na pewno skojarzy.

Zapraszają mnie na rozmowę, wcześniej prosząc o kontakt telefoniczny. To nic, że mój numer telefonu też mają.
Oddzwaniam, pytając wcześniej, czego ma dotyczyć praca. Otrzymuję odpowiedź, że wszystkiego dowiem się na miejscu. Jako młode i z deczka naiwne jeszcze dziewczę żółtego światełka nie doświadczyłam.

Umówionego dnia stawiam się na miejscu, a tam... TŁUMY. Ludzie na parterze i piętrze, siedzą na wszystkich dostępnych krzesłach, podłodze i parapecie. Czyżby zapraszali każdego, kto wysłał CV? No nic, żółtej lampki brak - rekrutacja to rekrutacja.

Kandydaci byli wzywani dość dużymi grupami do sali, gdzie w kółeczku, pilnowani przez rekruterów, wypełniali kwestionariusze. Kiedy padło pytanie o to, ile chcielibyśmy zarabiać, nie omieszkałam poprosić o radę jedną z pilnujących pań.

- Przepraszam - zwracam się do niej. - Ale muszę wiedzieć, na czym ma polegać moja praca, żeby wpisać, ile chcę zarabiać.
- Proszę wpisać cokolwiek, to i tak wyjdzie przy rozmowie.
- Ale jednak nie wiem, jaki ma być charakter pracy... To może na razie zostawię puste pole?
- NIE!!! - aż podskoczyłam, słysząc gwałtowność w jej głowie. - Wszystko, wszystko ma być wypełnione!!!

No dobrze... Wpisałam baaardzo wysoką, jak na tamte czasy (i województwo) kwotę - 10 zł/h.

Następnym etapem były indywidualne rozmowy z rekruterami. Kobieta, która przeprowadzała ze mną wywiad, w bardzo widoczny sposób zasępiła się, kiedy zobaczyła wpisaną kwotę.
Poza tym pytała o wiele rzeczy, jednak najbardziej interesowało ją, z kim się spotykam, jakie są moje stosunki rodzinne, gdzie pracują moi znajomi...
Jako że wtedy jeszcze studiowałam, odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że znajomi raczej nie pracują, a jeżeli już, to są to prace dorywcze. Zaś jeśli chodzi o rodzinę, to znajduje się ona kilkadziesiąt kilometrów ode mnie, z racji tego, że na studia przyjechałam z rodzinnej miejscowości do większego miasta.

W tym momencie serdeczny stosunek pani zmienił się o jakieś 140 stopni. Powiedziała, że jestem bardzo elokwentną osobą, potrafię rozmawiać z ludźmi, jednak związki koleżeńsko-rodzinne dyskwalifikują mnie jako potencjalnego pracownika, ponieważ... W mieście wojewódzkim nie mam nikogo, z kim mogłabym podpisać umowę! I dodała:
- No, chyba że w tym momencie wykona pani trzy telefony i wróci do mnie z trzema umowami, wtedy możemy rozmawiać dalej.

Tak oto, po całym procesie rekrutacyjnym, dowiedziałam się, że firma sprzedaje... ubezpieczenia. Szukali naiwnych, którzy podpisywaliby umowy ze swoją rodziną i znajomymi, oczywiście samymi osobami, które spełniają odpowiednie wymogi zatrudnieniowe i zarobkowe.

Na takie stwierdzenie nie odpowiedziałam nic. Wstałam, wyciągnęłam rękę i podziękowałam za rozmowę. Pani była nieco zdziwiona, że role się odwróciły, zdołała wydukać tylko:
- Zatem nie weźmie pani teraz telefonu do ręki?

Nie, aż tak naiwny anekk nie jest.

I co więcej - jakieś 2, 3 lata później znowu szukałam pracy. Zaproszenie na rozmowę na 8 rano. Byłam na miejscu kilka minut wcześniej, drzwi zamknięte. Czekało jeszcze kilka osób, zapytałam więc, czy również na rozmowę.
- Tak - odezwał się jeden pan. - Firma XXX...
- Aha. To ja... Dziękuję - odwróciłam się, żeby odejść.
- Chwileczkę! Dlaczego nie chce pani przystąpić do rekrutacji? Dlaczego odstraszyła panią nazwa firmy? Czy posiada pani na jej temat jakieś informacje? (dokładnie takim językiem).

Do dziś zastanawiam się, czy pan nie był podstawiony, aby zbadać rynek i zobaczyć, dlaczego ludzie na sam dźwięk nazwy firmy uciekają.

Na rozmowę oczywiście nie poszłam.

miasto wojewódzkie

by anekk
Dodaj nowy komentarz
avatar konto usunięte
14 14

Za historię dałam plusa, ale wyjaśnij jak obliczyłaś te 140 stopni ;)

Odpowiedz
avatar takatamtala
18 18

@Igielka: Bo ten stosunek do niej obrócił się, ale tak nie do końca.

Odpowiedz
avatar anekk
10 10

@Igielka: Gdyby to było 180 stopni, byłaby całkiem niemiła. A tak, poza nagłym dystansem i zmiecieniem uśmiechu z twarzy, chociaż pochwaliła za prezentację własnej osoby. :)

Odpowiedz
avatar Draco
20 20

Tu nie potrzeba nazwy firmy. Tak działają setki firm opartych na zasadzie "piramidy". Najczęściej do tego nieuczciwego procederu wykorzystują system MLM (marketing wielopoziomowy). Zasady są bardzo proste: - Nie jest ważne czym jest oferowany produkt/usługa, jest zawsze "cudowne i najlepsze" - Ofiarą są "pracownicy", a nie klienci. - Pracownika poddaje się praniu mózgu kusząc wielkimi zarobki i super stanowiskami. - Pracownik musi znaleźć potencjalnych klientów pośród swojej rodziny i znajomych. - Pracownik namawia swoich bliskich i znajomych bo chce zarobić te "miliony" i awansować. - Pracownik z dobrze wypranym mózgiem sam się motywuje i nakręca. Nie słucha rad i ostrzeżeń innych. A jak to działa? Każda firma potrzebuje klientów. Gdy się sprzedaje gówniane rzeczy/usługi to klienci nie są zainteresowani. Zaczynamy więc zabawę w "piramidę ludzką": 1. Wystawienie ogłoszenia o pracę. Najczęściej kładzie się nacisk na wysokie zarobki i brak stałych godzin pracy. Do tego często jest dawane "pogłaskanie" kandydata poprzez opisanie jak to będzie "prawdziwym biznesmenem" i że dzięki swoim chęciom zarobi więcej niż ludzie na "etacie". W ogłoszeniu zazwyczaj nie ma nawet nazwy firmy. 2. Na ogłoszenie jest duży odzew w głównej mierze świeżych absolwentów liceów i studentów. W takie osoby właśnie celują nieuczciwi pracodawcy. Czemu? Bo mają małe doświadczenie, minimalną wiedzę o przepisach i wielkie chęci by zostać milionerem. 3. Dla kandydatów organizuje się "spęd bydła". Im więcej tym lepiej. Tu następuje wstępna selekcja - odrzuca się osoby doświadczone i bez hura optymizmu co do tej pracy. 4. Potem zaczynają się "szkolenia" grupowe i indywidualne, czyli regularne pranie mózgu. 5. Firma przedstawia pracownikom swój produkt/usługę jako cudowne objawienie. Coś co nie jest dostępne dla wszystkich, ale oni w to cudowne "coś" mogą zaopatrzyć swoją rodzinę i znajomych. A że przy okazji wszyscy zarobią, to nic w tym złego. 6. Pracownicy mają do realizacji cele, czyli najczęściej sprzedaż kilku produktów/usług w ograniczonym czasie. Oczywistym jest, że pójdą z tym do najbliższej rodziny i przyjaciół. 7. Pracownicy są zazwyczaj wtedy już bardzo mocno zmanipulowani i "nakręceni". Reklamują produkt/usługę bardzo skutecznie i podpierają ją zaufaniem do swojej osoby. Jeżeli członek rodziny/przyjaciel jest oporny, to pracownik stosuje całą gamę próśb, błagań i szantaży emocjonalnych. 8. Pracownik sprzedaje kilka sztuk produktu/usługi. Ale na tym kończy się jego możliwość sprzedażowa, bo kończą się klienci z jego otoczenia. 9. Pracownik dostaje jakąś prowizje za sprzedaż. Niestety jest to dużo mniej niż liczył. Ale zasady były proste i jasne: jest dużo sprzedaży - są duże pieniądze. 10. Pracownik zaczyna myśleć (to czasem trwa kilka dni, czasem kilka miesięcy lub lat) i dostrzega, że zrobili go w jajo. Niestety jest już za późno. Bliscy pracownika mają wykupione już jakieś/usługi produkty. Często oznacza to wieloletnie umowy z dużymi karami za wcześniejsze zerwanie współpracy. 11. Pracownik kończy współpracę z firmą. Co zyskuje firma? Tanim kosztem (bo "pracownik" dostał tylko mały procent) pozyskani są klienci. Zazwyczaj jest to 3-5 osób na pracownika. Nowych pracowników jest powiedzmy kilkudziesięciu co miesiąc, więc interes się kręci. Przykładowo firma X sprzedająca łajno w papierku po 400 zł sztuka, organizuje to wszystko i zaczyna współpracę z 50 pracownikami. Każdy z nich sprzedaje 3 łajna swoim krewnym. Za sprzedaż dostaje 100 zł od osoby (prowizje muszą być kuszące). Firma zarabia 300 zł x 3 x 50 = 45000 zł ze sprzedaży łajna w papierku, które przy normalnej działalności kupiłoby o wiele mniej osób. Firmy w ten sposób zabezpieczają się też przed zwrotami i reklamacjami. Bliscy będą w tych sprawach atakować "pracownika" bo to on ręczył za "produkt/usługę". Trudno mu też będzie się przyznać do tego, że został zmanipulowany i oszukany.

Odpowiedz
avatar xpert17
1 3

@Draco: to wszystko prawda, mój teść jest ofiarą niejednego systemu MLM, zawsze liczył na niebotyczne zarobki, a w najlepszym razie wychodził na 0

Odpowiedz
avatar Draco
8 8

@xpert17: Systemy MLM nie są tu niczemu winne. Ich założenia i działanie jest całkowicie inne niż to wykorzystują twórcy "piramid". Bo to trzeba rozróżniać. To są dwie całkowicie inne rzeczy: - firmy nieuczciwe oparte na zasadzie "piramidy" - firmy uczciwe mające sprzedaż w systemie MLM w którym ktoś tworzy "patologiczny oddział regionalny" Praca w systemie MLM to praca typowo dodatkowa, opłacana w systemie prowizyjnym. Stosują to firmy, które muszą mieć dużą sieć sprzedaży, ale ich produkt ludzie kupują raczej sporadycznie. Sieć sprzedaży musi być szeroka, ale nie może generować wielkich kosztów. Do tego MLM pozwala czerpać zyski od sprzedaży osób którymi się opiekujemy. Co jest rekompensatą za poświęcany na to czas. Dlatego tak sprzedaje się np. kosmetyki, ubezpieczenia itd. Niestety ten system jest dziecinnie łatwo przerobić na "piramidę" i stworzyć patologię. Wystarczy zacząć wyszukiwać "pracowników" robić im pranie mózgu, obiecywać im miliony złotych na kontach po roku pracy... przedstawiając prawdziwe stawki prowizyjne! Stawki są prawdziwe tylko ilości się odpowiednio "podkręca". Bo firma zdaje sobie sprawę, że sprzedaż jest niewielka ilościowo, więc daje w zamian wysokie prowizje. Nieuczciwi "piramidowcy" natomiast przedstawiają to nie jako 3-4 sprzedaże w miesiącu i kilkanaście złotych prowizji, ale jako 300-400 sprzedaży w miesiącu, a wtedy kilka tysięcy złotych prowizji. I tak to potem wygląda, że normalna firma daje towar, nieuczciwy "piramidowiec" tworzy swój oddział regionalny na swoich nieoficjalnych zasadach. I tak potem: - pracownicy są wyciskani jak cytryny - "piramidowiec" dostaje prowizje od sprzedaży pracowników i jako jedyny zarabia dobrze prawie nic nie robiąc.

Odpowiedz
avatar PiekielnyDiablik
5 5

taka rozmowa o stawce, przypomina mi zawsze tę scenę: Gross: Mam pracę dla ciebie. Olo: Jaką? Gross: Za ile, nie pytasz? Olo: Jak mi powiesz jaką, to ja ci powiem za ile. Gross: Posiedzimy rok na bezrobociu, to inaczej będziemy gadać... https://www.youtube.com/watch?v=BD7DCepoKU4

Odpowiedz
avatar jerzynka78
0 4

Ta dam! Współczesny rynek pracy. Wciskaj i zarabiaj dla kogoś gruby hajs jednocześnie wpakowując w bagno innych ludzi. Masakra. Szkoda, że co raz więcej firm widzi w tym dobry interes a ludzie dają się wrabiać. Niby praca pracą, ale jakimiś wartościami mimo wszystko trzeba się kierować. Dodatkowo wkopane osoby w długi będą miały do nas pretensje, a nie do siebie, że umowy nie przeczytali czy chwili nie zastanowili się nad tym co podpisują. W sumie, tak jak autorka tego typu pracy nie podjęłabym się, bo ja szacunek do swojego nazwiska mam i niech inni też mają.

Odpowiedz
avatar anekk
0 0

@jerzynka78: Dokładnie tym się kierowałam. Nie chciałam wciągać bliskich ludzi w swoje korzyści, zwłaszcza, że podejrzewałam, iż będą one raczej mierne. Do rodziny i przyjaciół powinno się mieć zaufanie, a nie sprzedawać je za kilka marnych złotych i, co gorsza, utratę szacunku innych i samego siebie. Miałabym iść do rodziców, wujostwa, i przedstawiać im świetny produkt tym sloganowym bełkotem? Chyba nie przeszłoby mi przez gardło.

Odpowiedz
avatar katzschen
6 6

Pracownicy po praniu mózgu to jedna sprawa - ja się zawsze zastanawiam, jak mogą spojrzeć w lustro ci naganiacze :P ich już nie tłumaczy brak doświadczenia czy wiara w dobre intencje firmy. Kurde, wstawać rano z myślą "dziś znowu będę szukać jeleni i obiecywać im złote góry, tsetsetse"... Masakra.

Odpowiedz
avatar Meliana
4 4

@katzschen: To ludzie, którzy wyznają zasadę "pecunia non olet", połączoną z pogardą dla "głupków", którzy dają się nabierać. W końcu jak ktoś jest naiwny, to jest to jego wyłączny problem. Dodatkowo powtarza im się, że to nie naciąganie, bo regulaminy są dostępne, nikomu pieniędzy z kieszeni się nie wyciąga, a że ludzie nie czytają co podpisują, to cóż... Trudno oczekiwać, by taki "biznesmen" miał żałować klientów, którzy są zbyt głupi lub leniwi, by dbać o swoje interesy, prawda?

Odpowiedz
avatar LTM87
2 2

@katzschen: Jeśli działanie firmy oparte jest o MLM (a na to wygląda), to ci naciągacze wcale nie myślą "dziś znowu będę szukać jeleni...", a "dziś będę nieść dobrą nowinę wśród profanów, dziś dam im szansę na to, aby stali się bogatymi ludźmi". Ludzie siedzący w tego typu inicjatywach mają tak sprane mózgi, że po prostu wierzą w te wszystkie farmazony, które muszą przekazać. I tak jak mówi Meliana - odpowiednie wygłuszanie sumienia przez właściwie skrojone gadki, obietnice typu "najbliższe wakacje to już nie Bałtyk albo Tatry, tylko podróż dookoła świata prywatnym odrzutowcem, akurat po drodze apartament w centrum Nowego Jorku sobie kupisz..." i... mamy zombie. Bo może i ciężko w to uwierzyć, ale w takich firmach jest masa ludzi wierzących w te pierdoły, ba! Takie firmy opierają się głównie na takich ludziach. Reszta to właśnie tacy, którym żaden pieniądz nie śmierdzi, byleby jakiś był.

Odpowiedz
avatar Draco
5 5

@LTM87: Nie, nie, nie. To co piszesz to bardzo powierzchowne potraktowanie sprawy. System MLM nie jest zły, jego po prostu skrajnie łatwo zamienić w patologiczne gówno. To tak samo jak z umowami zlecenie i o dzieło. Są potrzebne bo czasem jakaś praca jest luźnym zleceniem, albo wykonaniem czegoś w formie "dzieła" na zamówienie. Ale te umowy bardzo łatwo wykorzystać do zatrudniania pracowników "na etat" zamiast na umowę o pracę. Nie można mówić, że umowy zlecenie i o dzieło są złe, bo złe nie są. Mało tego, one są niezbędne w wielu sytuacjach. Takie postrzeganie sprawy jak Twoje, powoduje, że ludzie przegrywają sprawy w sądach, bo mają pretensje do głównej firmy (uczciwej), a nie do twórcy i zarządcy patologicznego oddziału. Dam przykład z mojego życia: Kolega idiota szukał sobie łatwej pracy i wlazł w takie patologiczne gówno stworzone na systemie MLM. Tam się sprzedawało usługi w postaci wieloletnich lokat. Musiał podać kilka osób jako kandydatów do pracy tam, a ja wtedy pracowałem dorywczo i szukałem pracy więc podał moje dane. Z kolegami i koleżankami wiedzieliśmy, że ten idiota znów wdepnął z jakieś gówno tylko nie wiedzieliśmy dokładnie o co chodzi tym razem. Poświeciłem się, bo i tak miałem dużo wolnego czasu. Wypasione biuro w centrum Warszawy, pewnie ostro na kredyt bo się już "przenosili". Na starcie była rozmowa indywidualna. Menedżer stosował nieumiejętnie sporo technik manipulacyjnych, "niestety" znam je więc na mnie nie działają. Wygłaszał mi wyuczone kwestie, jak to usługa jest cudowna i że dzięki niej wszyscy będziemy milionerami na emeryturze, a my przy tym wiele zarobimy. Koleś był niesamowicie tępy. Z kwestiami ekonomicznymi i finansowymi całkowicie ne bakier. Oczywiście zero informacji o rodzaju umowy i konkretów co do współpracy. Potem był "spęd bydła". Próba prania mózgu i nakręcenia nas na bycie "milionerami" i "dyrektorami" po roku intensywnej pracy. Chodziłem na szkolenia i rozmowy do czasu, aż zażądali ode mnie podania listy potencjalnych klientów i potencjalnych kandydatów do pracy. Podsumowując wielkie gówno i patologia. Pełno szpanowania "bogactwem". Po kilku miesiącach w normalnej pracy poznałem jedną dziewczynę i przy rozmowie jakoś się zgadaliśmy, że ona pracuje dla tej firmy. Rozmawialiśmy dalej, opowiadałem jej o tej patologii, a ona była w coraz większym szoku. Okazało się, że ona pracuje dla NORMALNEGO oddziału tej firmy. Nikt jej nie obiecywał, że będzie milionerką. Nikt nie szpanował bogactwem, ani nie robił jej prania mózgu. Za to zrobiono jej dobre szkolenie z zakresu podstaw doradztwa finansowego i ekonomii. Dla niej to była praca typowo dodatkowa za którą dostawała prowizję. Mało tego. Ich "biuro" nie mieściło się w centrum Warszawy, a na obrzeżach i było (z tego co ona opowiadała) zwykłą wynajmowaną kawalerką. Tak więc: - ta sama firma - to samo miasto - ten sam system MLM tylko, że jeden oddział to była patologiczna piramida, a drugi był normalny.

Odpowiedz
avatar Meliana
3 3

@Draco: Zgadzam się, ale historia nie jest o "dobrym" wykorzystaniu MLM, tylko właśnie o patologii. LTM87 trochę uogólnił, fakt, ale nie ma co się oszukiwać - patrząc po rynku pracy, 99% firm opartych na tym systemie, to patola w czystej postaci. Ja sama miałam kontakt z może 15 takimi firmami (podczas szukania pracy oraz jako potencjalna "ofiara" właśnie ze wskazania) i tylko 1 działała W MIARĘ normalnie, tzn. bez przesadnej ilości tej wymuszonej, wyuczonej gadki mającej zmanipulować słuchacza.

Odpowiedz
avatar Morog
1 1

@katzschen: ludzki umysł jest świetny w oszukiwaniu samego siebie szczególnie jak się ma syna do wykarmienia

Odpowiedz
avatar LTM87
2 2

@Draco oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że - jak zwykle - system dobry, tylko zaraz znajdują się tacy, którzy znaczną wykorzystywać go po swojemu i wychodzi "mutant". I to z mackami tego mutanta (oddziały działające na swoich wydumanych zasadach) mają do czynienia potencjalni pracobiorcy. Może dobrym sposobem byłoby zgłaszanie tak działających oddziałów do centrali firmy? W końcu jakby nie patrzeć, psują renomę, bo chętny do pracy widząc co tu się odwala, faktycznie może pomyśleć "Aaa, firma X, to są manipulanci i sekciarze...", a to nie "firma X" tylko "oddział firmy X".

Odpowiedz
avatar Draco
0 0

@LTM87: Cieszę się, że widzisz różnice. To jest o tyle ważne, żeby wiedzieć kogo oskarżać ;) Bo jeżeli oskarży się firmę (mniej lub bardziej uczciwą), a patologia była tylko w kilku oddziałach, to nie dość, że w sądzie się przegra, to jeszcze firma będzie mogła nas pociągnąć za zniesławienie.

Odpowiedz
avatar PiekielnyDiablik
0 0

@Draco: no niby można pozywać firmę krzak, której najczęściej już nie ma. Z tym że ta firma używała znaku i renomy firmy matki legalnie? Ze zwykłymi oszustami co sie podszywają sprawa jest faktycznie prostsza. Tutaj jednak często przedstawiciele i placówki figurują na stronach oddziałów krajowych, a te na stronach zagranicznych firm matek. Czy centrala nie odpowiada jakkolwiek? (ubezpiecza się od tego/takich nadużyć?) Ma/powinna mieć chociaż jakieś minimalne narządzie kontroli. Zastanawiam się czy nie można jednak ich pozywać o współudział, czy ułatwianie takiego czy innego przestępstwa, czy z kodeksu pracy. W sumie to może być celowe działanie używanie "dużej czystej Markowej Firmy" jako reklamy, a wszystkie pretensje jakbyco odrzucać z ogonem jak jaszczurka.

Odpowiedz
avatar marzannasierpniowa
1 1

Trochę inna sytuacja mnie spotkała, ale niestety młoda, naiwna i spragniona fortuny dałam się nabrać. Opis w ogłoszeniu: praca biurowa. No super, czysto cisza, spokój, tylko żeby to jakieś call center nie było. Pojechałam na wskazany adres na rozmowę rekrutacyjną. Osiedle domków jednorodzinnych, nie wiem co myśleć, ale kurczę, przecież ogłaszają się oficjalnie w internecie to nie może być oszustwo. No i faktycznie jeden domek służy za siedzibę firmy. Rozmowa niczego sobie, odezwiemy się. Odezwali się. Proszę pod ten sam adres wtedy i wtedy. No i fajnie to jadę. Jeśli praca biurowa no to lecę. Na miejscu czeka jeszcze dwójka młodych ludzi, nie ubranych rekrutacyjnie. "Szef" mówi, że jedziemy. I wszyscy jadą, no to ja też pojechałam. Przekonana, że jadę do drugiej siedziby, czy coś. Wysadzili nas kilka kilometrów dalej w okolicy przystanku tramwajowego, z którego miał odjechać tramwaj wiozący nas na dworzec kolejowy. Nie wiedziałam już wtedy jak się z tego wycofać, więc pojechałam. Wylądowaliśmy w trochę mniejszej miejscowości. A tam od bramy do bramy, od drzwi do drzwi..."Dzień dobry akcja taka i taka sprzedajemy to i tamto". Starałam się stać z boku, bo nie mogłam spojrzeć w twarz tym ludziom otwierającym drzwi. Masakra. Gdzie w tym wszystkim jest "praca biurowa"?

Odpowiedz
Udostępnij