Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Pracuję w przychodni w administracji. Główną siedzibę mamy w miejscowości gminnej Piekiełkowie,…

Pracuję w przychodni w administracji. Główną siedzibę mamy w miejscowości gminnej Piekiełkowie, w okolicznych wioskach posiadamy również filie zwane punktami dojazdowymi. W większości poza lekarzami POZ pracują dentyści.

Z nowym rokiem postanowiliśmy zrobić małą podmiankę tzn. zamieniliśmy dwóch dentystów miejscami (u nas - w tej głównej siedzibie - pacjentów jest sporo, a tam w Diabełkowie mniej). Stało się tak głównie dlatego, że z Piekiełkowa ludzie i tak jeździli do tamtego stomatologa, ponieważ miał same dobre opinie. Facet jest naprawdę świetnym lekarzem. Od dziecka panicznie bałam się otwierania paszczy na fotelu dentystycznym, a nie chciałam, żeby moja córka na starcie zraziła się do grzebania w zębach. Dziecię moje (lat: prawie 4) tak polubiło nowego dentystę, że co jakiś czas mi się żali, że ma nowego próchniaczka i trzeba iść go wyleczyć :-)

Na tym całym przeniesieniu oprócz paru niezadowolonych pacjentów, ucierpiałam ja i w sumie nadal cierpię. Dlaczego? Najpierw kilka słów wyjaśnienia.

Stomatolog [S1], którego do nas przeniesiono, jest totalnym antybiurokratą, ale mimo wszystko da się go czasem zmusić do papierologii. Swoje świadczenia sam wpisuje w kartę pacjenta, sam również każdą wizytę nanosi na tzw. kupon, a także wprowadza wizytę do systemu i ją rozlicza. Sam w komputerze i papierowym kalendarzu prowadzi swoje kolejki pacjentów ("zwykłą" i protetyczną). W niczym nie trzeba mu pomagać, czasem tylko zadzwoni, jak mu się zawiesi komputer albo nie zadziała drukarka.

Stomatolog [S2], którego przeniesiono od nas do Diabełkowa, znany jest z tego, że np. nie wyrywa zębów. Świadczenia wpisuje w kartę i na kupon, a potem pod koniec miesiąca daje mi kopertę z tymi kuponami i ja muszę wprowadzić wizyty do systemu oraz je rozliczyć. Udało mi się go zmusić, żeby sam się zajmował swoimi kolejkami, bo ja zwyczajnie nie mam na to czasu, ale ile biadolenia przy tym było...

Na podstawie świadczeń wprowadzonych do systemu mam obliczoną ilość wyrobionych przez nich punktów. Liczę kwotę, jaką muszą wpisać na faktury (są na kontrakcie). Mnożę po prostu kwotę i wyrobione punkty. Łatwo wywnioskować, że im więcej punktów, tym więcej pieniędzy.

Kilka sytuacji, które wyprowadziły mnie z równowagi:

1. Kiedy S1 i S2 się już poprzenosili z całymi swoimi majdanami i zaczęli pracę, S1 dzwonił do mnie kilka razy dziennie, że brakuje mu kart pacjentów. Wyglądało to tak, jakby się rozpłynęły w powietrzu. Przyszła do niego pacjentka z dzieckiem - karty oczywiście brak. W systemie info, że dzieciaczek był na 5 wizytach za czasów poprzedniego dentysty. Pyta więc matkę, czy widziała, żeby S2 wpisywał coś w kartę, może zwróciła uwagę, gdzie ją odkłada. Kobieta zdziwiona: "Jakie 5 wizyt? Tylko na jednej z synem byłam..."

2. Miesiąc przed przeprowadzkami zadzwoniła do mnie babka z firmy, która zajmuje się u nas comiesięczną kontrolą rentgenów i poinformowała mnie, że RTG w gabinecie S2 jest zepsuty. Nic mi o tym nie było wiadomo, więc porozmawiałam z S2, twierdził, że na ostatniej kontroli była jakaś nowa kobieta i pewnie nawet nie potrafiła tej kontroli prawidłowo przeprowadzić. Znów telefon do firmy i wszystko staje się jasne. RTG nie działa od 4 miesięcy, a nie od ostatniej kontroli, wszyscy zdziwieni, że stomatolog mnie nie poinformował, choć nie raz się zarzekał, że to zrobi. I najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że przez te miesiące nie raz wprowadziłam do systemu świadczenie związane z rentgenodiagnostyką. Jak on to robił z niesprawnym aparatem? Do dziś się zastanawiam.

3. S2, kiedy już się wyniósł, zostawił po sobie taki syf, że S1 przez kilka dni musiał szorować szafki. Pacjentów nie miał zamiaru przyjmować w brudzie.

4. Pewnego dnia zadzwonił do mnie pacjent, że on by chciał swoją kartę z Diabełkowa do Piekiełkowa przenieść. Ja zdziwiona, bo z jakiej racji do mnie dzwoni w tej sprawie. Okazało się, że S2 wszystkim chcącym karty mówił, że mają się kontaktować ze mną, bo ja się teraz zajmuję ich kserowaniem. WTF? Już wsiadam w auto i jadę te 10 km, żeby skserować papier... Do przeprowadzki jakoś S2 nie miał problemu z tym, żeby to robić, nie mam pojęcia, co się zmieniło od tamtej pory. Może to jakaś forma zemsty.

5. S2 postanowił zrobić psikusa mi i S1, i wszystkich swoich pacjentów zapisał do kolejki S1. "A bo mi się pomyliło". I przez jego "mi się pomyliło" musiałam przez 3 godziny robić porządek w kolejkach.

6. S1 się wściekł, bo dzień w dzień odtwarza karty przynajmniej 3 pacjentów, przez co czasu na resztę biurokracji ma mniej. Jak przyszedł do mnie pewnego dnia i powiedział, że on to rozliczanie pier...i, bo odtwarza karty, to się prawie popłakałam. Nie wyrabiam się przy moim nawale obowiązków, ale też go rozumiałam. Zostawił po sobie porządek, a przyszedł do kompletnego burdelu.

7. Robiłam roczne sprawozdanie z wykonanych świadczeń. Po wielu mozolnych obliczeniach wyszło mi, że S2 przyjął załóżmy 2000 pacjentów, a S1 1500, co było dla mnie dziwne, bo nigdy nie widziałam tłumów przed gabinetem S2 (czego już nie można powiedzieć o S1 - tam zawsze były długie kolejki). Pokazałam S1 parę kuponów przekazanych mi przez S2 (nie jest to naruszenie ochrony danych osobowych, te same dane są w systemie i są widoczne dla określonych pracowników). Zaśmiał się. "Jak on mógł wykonać to świadczenie z tym, skoro ich się razem nie wykonuje, bo lek z tego wypłucze lek z tamtego?" Powoli wszystko zaczynało się stawać jasne.

I teraz przejdę do meritum. Okazało się, że S2 zbyt wielu pacjentów nie miał, więc w wolnej chwili wpisywał w karty i na kupony wykonanie świadczeń, których w rzeczywistości nie wykonał. Nikt mu przecież nie udowodni takiego wałka, no chyba że pacjent sam przyjdzie i powie, że czegoś nie miał, ale skąd ma o tym wiedzieć. Zaginione karty były prawdopodobnie dowodami zbrodni. Szkoda, że nie pomyślał, że w systemie mam to samo, co było w kartach. Brakuje głównie kart dzieci. Ponoć częsta praktyka wśród dentystów, to wyrywanie mleczaków (tylko na papierze) - bo i tak wypadnie, więc w razie jakiejś kontroli NFZ, dziecko już dawno może tego zęba nie mieć. Wpisuje się wtedy w kartę wyrwanie zęba i dostaje się za to punkty (mimo iż w rzeczywistości pacjenta na wizycie nawet nie było).

A ja jak totalna idiotka siedzę i wprowadzam do systemu świadczenia, których nie wykonano...

służba zdrowia

by Nieniecierpliwa
Dodaj nowy komentarz
avatar konto usunięte
25 25

Zgłosić do NFZ i do prokuratora. To powinno gościa wyleczyć z takich praktyk.

Odpowiedz
avatar ampH
9 9

@haji: Tylko żeby nie trafić na jakiś beton umysłowy, który przy okazji pociągnie do odpowiedzialności autorkę, mimo że biedna kompletnie niczemu nie jest winna. Jak się taki urzędas uprze, że w końcu brała w tym procederze udział to może być kiepsko.

Odpowiedz
avatar mahisna
16 18

Czy planujecie powzięcie jakichś środków w związku z zaistniałą sytuacją? Czy sprawa "rozejdzie się po kościach"?

Odpowiedz
avatar Nieniecierpliwa
14 16

@mahisna: szukam takiego rozwiązania, żebym przy okazji ja nie straciła pracy. Już raz rozmawiałam z szefem na ten temat i miał z tym dentystą pomówić. Jeszcze nie dostałam kupony za luty, ale zobaczę jak będzie wyglądał ten miesiąc w rozliczeniu (może się ogarnął).

Odpowiedz
avatar imhotep
7 7

@Nieniecierpliwa: koniecznie daj znać co tam wyszło.

Odpowiedz
avatar karusia10
5 7

@Nieniecierpliwa: i zacznij szukać dobrego adwokata, bo jak ta sprawa wypłynie, to to się okaże, że szef nic nie widział i nic nie słyszał, a Ty pójdziesz siedzieć za współudział. W końcu wprowadzałaś dane do systemu, więc pewnie o wszystkim wiedziałaś. Ale przynajmniej o pracę nie będziesz się musiała martwić, rząd zapewnia wikt i opierunek

Odpowiedz
avatar mskps
6 10

I naprawdę musiałaś czekać aż Ci inny stomatolog powie, że pewnych świadczeń nie da się wykonać razem? Ja bym sie zatrzymała już przy tym, gdzie kobieta zgłosiła, że na wizycie z dzieckiem była raz, nie pięć.

Odpowiedz
avatar Nieniecierpliwa
4 4

@mskps: to była kwestia dosłownie 2 dni między tymi zdarzeniami.

Odpowiedz
avatar Loin
12 12

A jak się nie ogarnie to co mu zrobicie? Poprosicie, żeby był grzecznym dentystą i kradł mniej? To kradzież, zwykła kradzież.

Odpowiedz
avatar ZaglobaOnufry
2 4

Za takie ujawnione machlojki (po prostu oszustwa!) traci normalnie lekarz zezwolenie na prace zawodowa, mozliwosc rozliczenia z kasa chorych i dostaje wielka grzywne pieniezna, tylko jak ma szczescie, bo moze tez pojsc kiblowac, przynajmniej tu w Niemczech, bo ani prokurator, ani ubezpieczyciele, cackaja sie z falszujacymi wpisy, polegajace na zaufaniu dwustronnym. Czesto wychodzi dranstwo przez przypadek na swiatlo dzienne, a wtedy taki dran traci przewaznie duzo wiecej, niz zyskal na oszustwie. Inna sprawa, ze przepisy rozliczeniowe sa czesto niezrozumiale, niejednoznaczne i mozna je (czasem) roznie interpretowac, co nie jest zawsze proste, ale wstawianie leczen w ogole niezrobionych - to jasne przestepstwo, wymagajace duzej kary!

Odpowiedz
avatar tova123
0 0

Miałam podobną sytuację, tylko z pielęgniarką środowiskową. Po narodzinach córki, była u nas 1 raz. kilka miesięcy później byłam z małą na szczepieniu i korzystając ze sposobności (zostawiła nas same w gabinecie) zajrzałam do karty. Ileż tam wizyt było wpisanych! Najśmieszniejsze jest to, że papugowała wszystkie zalecenia, np. podczas pierwszej wizyty pytała czym przepajam dziecko. Jako, że jeszcze nie miałam okazji (a to moje pierwsze było), więc powiedziałam, że nie wiem, pewnie rumiankiem. I ten rumianek pokutował w karcie przez następne miesiące. O ile dla niemowlaka ok, o jednak dla starszego dziecka są dostępne różne herbatki i takowe stosowałam. Jednakże ponieważ ograniczyła się do tej jednej wizyty nie miała możliwości tego się dowiedzieć. Niestety, nie wiedziałam gdzie i komu o tym "donieść", więc nic z tym nie zrobiłam. Zresztą niedługo potem zmieniłam poradnię.

Odpowiedz
Udostępnij