Pracuję na wyższej uczelni jako nauczyciel akademicki.
Generalnie na studentów narzekać nie mogę, wbrew obiegowej opinii (wygłaszanej również czasem na Piekielnych), w znacznej większości są to osoby, które wiedzą, po co przyszły studiować. Oczywiście, zdarzają się wyjątki, ale raczej nieliczne.
Jednak jedna cecha studentów mnie zadziwia i do tej pory jej nie rozumiem. Może ktoś ze studiujących Czytelników mnie w końcu oświeci.
Wykłady na naszej uczelni nie są obowiązkowe. Mimo to, gdy zacząłem prowadzić swój wykład, co jakiś czas puszczałem listę. Po co? Żeby zobaczyć, po pierwsze, czy na wykład przychodzą stale te same osoby, czy też jest rotacja (w tym drugim przypadku oznaczałoby to, że nie potrafię zainteresować studentów przedmiotem). Albo żeby zobaczyć, czy istnieje korelacja pomiędzy obecnością studenta na wykładach a wynikiem egzaminu (jeśli takiej korelacji nie ma, oznaczałoby to, że mój wykład jest bez sensu i że muszę coś ulepszyć).
Już jednak listy nie puszczam. Dlaczego? Bo studenci regularnie wpisywali... swoich nieobecnych kolegów. A nie miałem zamiaru bawić się w dochodzenia, kto jest obecny naprawdę, a kto na niby - zwłaszcza że sprawa jest raczej błaha.
I tak się zastanawiam - po co studenci to robią? Wykłady, jak wspomniałem, są nieobowiązkowe, co zostało zapisane w regulaminie. Powtarzam to zresztą samym studentom - więc odpada opcja, że obawiają się, że będę się sugerował przy ocenie ich obecnościami. Po co zatem dopisują do listy nieobecnych?
Rozwiązania przychodzą mi do głowy dwa:
1. Studenci nie rozumieją, co się do nich mówi i pisze.
2. Nawyk oszukiwania jest u nich tak głęboko zakorzeniony, że oszukują nawet wtedy, gdy nic im to nie daje.
Nie wiem, którą opcję bym wolał...
studia
3. Studenci nie wierzą, że ich nie wykiwasz. To jest ta najbardziej prawdopodobna wersja. Może Ty byś tak nie zrobił, ale widziałam wykładowców, którzy potem brali pod uwagę listę niezależnie od teog, co mówili na początku.
Odpowiedz@Drago: Też to tak widzę. Uczelnia narzuca, że wykłady nieobowiązkowe, więc oficjalnie nie możesz od nich obecności wymagać. Ale kto wie? Może nieoficjalnie dajesz jakieś bonusy, albo uwalasz tych, którzy nie przychodzą?
Odpowiedz@Drago: całkowita racja. Też miałam na pierwszym roku taki przedmiot. Nudny jak flaki z olejem, prowadzony całkowicie na odwal i niezwiązany praktycznie z kierunkiem studiów. Prowadzący na pierwszych zajęciach powiedział, że jego nie interesuje kto tu przychodzi, bo on wie, że to niepotrzebne i na koniec da krótki teścik tylko dla formalności. Więc prawie nikt na to nie chodził. Więc prowadzący zaczął robić listy. No i wszyscy, którzy nie mieli co najmniej 50% obecności oblali. Dlatego studenci się nawzajem wpisują. Żeby problemów przez głupoty nie mieć.
Odpowiedz@Drago: to samo miałam napisac, to standard wśród wykładowców
Odpowiedz@Drago: Niestety też miałem taki przypadek. Pod koniec roku okazało się, że wykład nie był obowiązkowy, ale progi punktowe na zaliczenie są odwrotnie proporcjonalne do frekwencji.
Odpowiedz@Drago: Sytuacja z tej sesji: Wykład nieobowiązkowy, prowadzący puszcza listę na ostatnich zajęciach. Ci, co byli na liście mają zaliczony przedmiot w sesji, reszta trzęsie gaciami żeby jakoś to zdać.
Odpowiedz@Drago: Dokładnie! Miałam z resztą taki przypadek w tej sesji - kierunek na uczelni medycznej, wykłady z biofizyki, ale prowadzone przez kobietę, która nie miała większego związku z częścią "bio-", a więc dla studentów nudne, trudne i po chińsku, nie wspominając o tym, że już tegoroczni maturzyści po reformie liceów często fizykę po raz ostatni mieli w gimnazjum czy na początku pierwszej klasy. Prowadząca na pierwszym wykładzie obiecała, że nie ma zamiaru karać nieobecnych, ale będzie podwyższać oceny za frekwencję. Dodatkowo starsi koledzy zapewniali nas, że nigdy na koniec o tym nie pamięta, więc chodzić i tak nie warto. No i efekt był jaki był - część chodziła, część była wpisywana (chociaż nie spotkałam się z przypadkiem takiego idiotyzmu, aby ktoś był wpisany więcej niż przez jedną osobę), a część olała to ciepłym moczem. Przyszła sesja, egzamin zdali chyba wszyscy, prowadząca nas nawet pochwaliła, że tak pięknie nam poszło, po czym poinformowała nas, że ocena końcowa u osób z frekwencją na wykładach mniejszą niż 50% będzie karana obniżeniem oceny o pół :) Jakie przerażenie wywołała ta nowina u osób, które ledwo na 3 zdały, można się domyślać ;) Jedyne szczęście, że tych oszczędziła i ich przepuściła :D
Odpowiedz@Deffie: - miałem też podobną sytuację - przedmiot nudny, prowadzony tak żeby tylko był i niezwiązany z kierunkiem studiów Różnica była taka, że wykładowca by nie mówić do pustej sali postawił wymóg - na sali jest minimalnie 30 osób (rok wówczas liczył jeszcze jakieś 200 osób). Zrobiliśmy dyżury i każdy był zadowolony :-)
OdpowiedzSzkoła uczy takich rzeczy. W liceum standardem jest, że ucznia traktuje się jak śmiecia i można np. rozdawać "anonimowe" ankiety, albo na szereg innych sposobów łamać regulamin. Jak ktoś żyje w tym systemie to zwyczajnie przestaje ufać jakiemukolwiek belfrowi, a później wykładowcy. Mi kawał czasu zajęło przyzwyczajenie się, że jestem traktowana z godnością człowieka i np. szanuje się moją nieobecność na egzaminie jeśli podeprę ją zwolnieniem lekarskim, albo daje wolność wyboru co do uczęszczania na zajęcia i nikt się za ewentualne nieobecności nie mści.
OdpowiedzPonieważ ci nie ufają. Zdarza się, że wykład jest nieobowiązkowy, dla chętnych a wykładowca i tak pod koniec roku rozlicza z obecności.
OdpowiedzNa wszelki wypadek.
OdpowiedzJa nigdy nie zauważyłam żadnego związku między ocenami a ewentualną obecnością na liście. Mnie fascynuje coś innego. Często takie osoby, które są nieobecne są wpisywane na listę po kilka razy, bo w końcu każdy ma więcej życzliwych kolegów niż tylko jednego. I wtedy taki student pytany o to, czemu wpisał się na listę kilka razy w różnych miejscach i różnymi charakterami pisma nie potrafi tego wyjaśnić. I nic dziwnego. Natomiast największym fenomenem jest sytuacja, w której wykładowca prosi, żeby nie wpisywać nieobecnych bo na koniec policzy osoby, będące na sali i porówna z liczba na liście. I oczywiście co się okazuje... Studiuje dość konkretny kierunek i można byłoby się spodziewac, że ludzie na nim wykazują choć odrobinę inteligencji. Nic bardziej mylnego. Tym bardziej w momencie kiedy wykładowca obiecuje obecnym np. pół oceny do góry za uczciwość. A tym sposobem mimo tego, że jestem na wykładzie omija mnie nagroda, ponieważ ktoś o wątpliwej mądrości wpisuje kogoś, kogo nie ma mimo, że wie, że będzie to zweryfikowane. Pytam: PO CO???
Odpowiedz@takamalaa: 1) Liczy, że nie będzie zweryfikowane, że wykładowca nie doliczy tych kilku osób. 2) Nagroda dla znajomego jest dla nich ważniejsza niż nagroda dla ciebie.
OdpowiedzNawet jeśli obecność na wykładach jest nieobowiązkowa, to u mnie byli wykładowcy, którzy dla osób z list dodawali jakiś bonus do zaliczenia - a to dodatkowe punkty, a to ocena w górę, a nawet zwolnienie z egzaminu. I właśnie najczęściej, o nagrodzie nikt na początku nie wie. Nie bronię oszustwa, brzydzę się tym, ale jest to jakieś wyjaśnienie.
Odpowiedz@Noob: Nawet miałam tydzień temu sytuację, że miałam pisać egzamin u wykładowcy, ale stwierdził, że za ciasno w sali i kilka osób ma powiedzmy te 50%+ obecności i np. około 50- trójki, powyżej 80- czwórki, 100% - piątki i mogłam podejść po wpis i pożegnać spojrzeniem nieszczęśników, co musieli pisać. A wykłady na tym roku w 100% nieobowiązkowe.
OdpowiedzStudenci nie ufają prowadzącym, którzy mówią, że ich wykład jest nieobowiązkowy. Po prostu zbyt dużo krąży w sieci i wśród kolegów opowieści (niestety często bardzo prawdziwych), w których ten czy inny wykładowca brał pod uwagę przy wystawieniu ocen listy, mimo iż obiecał, że tego nie będzie robił. Masz dwa wyjścia: pierwsze to kontynuować puszczanie list w nadziei że po jakimś czasie zyskasz opinię nieuwalającego za brak na listach, drugie to spróbować mierzyć frekwencję w jakiś inny sposób, na oko albo przez samą ilość osób, albo liczyć ilość osób, która jest na sali po puszczeniu listy (możliwe przy niewielkim audytorium) za każdym razem zaznaczając że wykład jest nieobowiązkowy. W każdym razie studenci po prostu się boją, że skoro puszczasz listy to uwalasz z ich pomocą i nie chcą ryzykować, szczególnie, że, jak domniemuję, to Ty wystawiasz ocenę końcową z przedmiotu.
OdpowiedzI w efekcie nagrody nie dostaje nikt. Bardzo mądre. Poza tym z jakiej racji ma ją dostać ktoś, kogo nie ma? Jeśli wykładowca już przekłada jakoś obecność na ocenę to zawsze na zasadzie jakiegoś bonusu dla obecnych. Nigdy nie obniża oceny tym, których nie ma. Ja nie toleruje takich oszustw. Nie lubię cwaniactwa.
OdpowiedzNawet na piekielnych byla historia podobna, tylko z drugiej strony, gdzie zostali oszukani w tym tygodniu.
Odpowiedz@Rollem: No tam to wyglądało nieco inaczej. Po pierwsze - zajęcia były obowiązkowe. Po drugie - obecność na zajęciach stanowiła podstawę zaliczenia. Tylko wykładowczyni zapomniała o tym i nie sprawdzała obecności, więc nikt na wykłady nie przychodził. Wszyscy myśleli, że pozaliczają z automatu, bo nie ma jak zweryfikować nazwisk osób nieobecnych.
OdpowiedzDoświadczenie. Już pare razy mi się zdarzyło że nieobecność na wykładach szkodziła studentom, i pare razy zdarzały się bonusy dla osób chodzących na wykłady(ale w tym wypadku najczęściej prowadzący wspominał o tym na początku) - a to zerówka, a to milsze spojrzenie przy sytuacji niepewnej. Zresztą, skoro uczysz na uczelni to sam masz wyższe wykształcenie i powinieneś sam sobie odpowiedzieć na to pytanie.
OdpowiedzNiestety taki mamy poziom edukacji i kadry, że wykładowca sam nie potrafi sobie odpowiedzieć na tak banalne pytanie. Ja studia przerwałem, bo nie toleruję zasad, czy może właściwiej byłoby powiedzieć braku zasad obowiązujących na polskich "uczelniach". Skoro wybieram studia zaoczne, bo w tygodniu pracuje, to oczekuję że zajęcia, egzaminy i konsultacje będą w weekendy. Gdybym miał czas latać na obowiązkowe konsultacje, egzaminy czy przesunięte zajęcia w środku dnia w środku tygodnia, to bym poszedł na studia dzienne. Nie mam wpisu z winy wykładowcy? To też mój problem i mam biegać i szukać jamie panda w tygodniu. Ta zgraja darmozjadów pracujących na uczelniach sprawiła, że nie mam ochoty kończyć studiów, dopóki wszystko będzie wyglądać jak wygląda, a dyplom może mieć każdy idiota, któremu nie będzie przeszkadzało, że pomiata nim kretynka z dziekanatu czy naindyczony profesor po studiach moskiewskich.
OdpowiedzWłaściwie wyjaśnienia już masz. Dodam tylko, że studenci są podejrzliwi i wietrzą podstęp. No bo, skoro wykłady są nieobowiązkowe, to PO CHOLERĘ ON TĘ OBECNOŚĆ SPRAWDZA?
OdpowiedzZrób listę na którymś wykładzie, a kiedy do Ciebie wróci, powiedz że chciałbyś nieco poznać ludzi chodzących na wykład i czytaj listę po kolei, prosząc o podniesienie ręki osoby wyczytane.
Odpowiedz@zyxxx: Nie podniesienie ale o wstawanie i stanie aż do końca wyczytywania. Inaczej podniosą dwa razy. Ewentualnie o opuszczenie auli po wyczytaniu
Odpowiedz@maat_: jak studentów jest niewielu i/lub wykładowca ma dobrą pamięć, podniesienie ręki jest lepsze, bo jeśli ktoś podniesie 2 razy to wiadomo nie tylko kogo wpisali na listę, ale i kto wpisał ;)
Odpowiedz@zyxxx: u mnie wykładowca dla pewności czytał nazwisko, kazał po tym wstać i powiedzieć swoje i imię. Tez niegłupi pomysł, raczej nikt dwa razy nie wstanie.
OdpowiedzMiałam to samo! Owszem, wykład był obowiązkowy, ale limit nieobecności był dość duży (wystarczyło być na połowie zajęć). Mój rekord - na sali 30 osób, na liście 45 podpisów. Ba! jeden geniusz zbrodni nie powiedział nawet koledze, jak pisze się jego obco brzmiące nazwisko. Wkurzyłam się, bo podchodzę do studentów uczciwie i oczekuję od nich tego samego. Mówiłam na początku semestru, że jeśli ktoś nie zmieści się w limicie, może jakoś odrobić nieobecności, tylko proszę, żeby mnie nie oszukiwano. Nie zadziałało. Na ostrą reprymendę zareagowali... śmiechem! Bo po prostu nie widzieli w tym niczego złego. A teoretycznie za podrobienie podpisu na liście można nawet wylecieć ze studiów (był taki przypadek). Studenci byli podobnie zaskoczeni karami za plagiaty - tzn. stworzenie prac w całości z fragmentów dosłownie skopiowanych z różnych stron internetowych (a mieli za zadanie opisać własne przemyślenia!). Nie wiedzieli, że to oszustwo, przecież oddali pracę, dlaczego nie dostali zaliczenia? Innymi słowy - musieli przejść przez wszystkie wcześniejsze etapy edukacji podrabiając podpisy i oddając nieswoje prace, w przeciwnym wypadku nie uważaliby tego za oczywisty sposób postępowania.
Odpowiedz@inga: Kiedy studia były jeszcze studiami, a nie przedłużeniem liceum, wykłady co do zasady nie były obowiązkowe, a i tak na większości z nich frekwencja była spora, chyba że wykładowca był beznadziejny. I po co to było zmieniać?
OdpowiedzU mnie na uczelni jeśli jest lista na nieobowiązkowych wykładach, to skutkuje ona jakimś "benefitem" - zwykle jest to pół oceny wyżej na egzaminie.
OdpowiedzTo proste, przez całe studia słuchałam, że wykłady są nieobowiązkowe, ale lista była puszczana. Osoby, które były na wszystkich listach zaczynały egzamin z oceną 3 lub nawet powiedzmy słabiutkie 4. Jeśli nic nie napisałeś to 3 jeśli cokolwiek to już 4. Wykładowcy lubili frekwencję a im nudniej, gorzej i mniej merytorycznie prowadzili przedmiot tym bardziej pożądali owej frekwencji. Im większa miernota z wykładowcy tym większa miłość do list obecności. W ten tandetny sposób poprawiają sobie samoocenę. Zamiast zmienić coś w sposobie przekazywania wiedzy, dają ocenę za siedzenie i robienie widowni. Do głów im nie przyjdzie, żeby coś zmienić w swych pożókłych kajetach, by nie czytać slajdów, by poprawić w tych slajdach błędy obecne od zawsze. Chore. Właśnie dlatego student wpisze wszystkich znajomych, a później znajomi wpiszą jego. Jest to reakcja na na kłamstwa wykładowców
OdpowiedzMiałem na studiach magisterskich wykład zrobiony jako zbiorczy dla seminariów kilku różnych specjalizacji, w tym kompletnie z wykładem niezwiązanych. Prowadzący to prodziekan na dzień dobry wyszedł na środek i powiedział, że wszyscy zdali - ci, którzy nie są zainteresowani treścią jego wykładu proszeni są zatem o wyjście z sali i wrócenie w sesji po wpis. Zostało jakieś 20-25 osób na sali, do końca semestru zostało jakieś 15, nigdy nie było rotacji, a ci naprawdę zainteresowani tematem byli zawsze :)
OdpowiedzNa moich studiach wszystkie wykłady były nieobowiązkowe, a frekwencja zależała od ważności przedmiotu lub tego jak ciekawe były wykłady. Niektórzy wykładowcy puszczali listę i chodzący mieli benefit w postaci lepszej oceny i wtedy były dopisywanki. Wyjątkiem była sytuacja, gdy wykładowca zapowiedział zaliczenie za obecności, podał liczbę możliwych nieobecności i skalę ocen z tym związaną. Lista była puszczana na początku, a na końcu wykładu wyczytywał nazwisko i trzeba się było pokazać.
OdpowiedzJa widzę inne wyjście. Studenci nie wierzą wykładowcy. Sam tak miałem na studiach i wiem że to co profesor mówi, a to co robi to dwie różne rzeczy. Po prostu kadra akademicka musi popracować nad swoim wizerunkiem. Sam kiedyś nie dostałem zaliczenia, za to że ośmieliłem się poprawić profesora po tym jak błędnie zapisał moje nazwisko...
OdpowiedzCzęsto się zdarza, że niby wykład nieobowiązkowy, a tu trach - powiedzmy pod koniec semestru prowadzący wyciąga listę i np. proponuje jakieś benefity (pół oceny w górę, 3 "ze startu") dla chodzących regularnie. Kto by się nie skusił? :)
OdpowiedzNa moim kierunku byla taka sytuacja. Pierwszy wyklad, w pierwszy dzien studiow zaraz po oficjalnym rozpoczeciu. Na wyklad przyszlo tylko 5 osob, bo nie bylo jasnej informacji, ze ten wyklad sie odbedzie, czesc zrobila sobie wolne, albo miala drugi kierunek. Te 5 osob z automatu mialo zaliczenie, nie musieli ani chodzic na inne wyklady az do konca roku ani pisac testu. wyklad byl obowiazkowy, na ocene.
OdpowiedzPodczas moich studiów obecność na nieobowiązkowych wykładach, w przypadku 2 przedmiotów miała wpływ na wynik egzaminu. W jednym o tyle dosłownie, że było to 0,5 do oceny (powiedzmy, że z egzaminu wychodziło 4, mając obecności - otrzymało się 4,5.) Właśnie dlatego.
OdpowiedzWykładowca mówi, że nieobowiązkowe, ale jak już robi listę to lepiej na niej być, tego uczy praktyka, bo np potem stwierdzi, że mało osób chodziło i należy się nagroda dla chodzących lub kara dla niechodzących. Słyszałem i spotykałem się z różnymi sytuacjami, najciekawsza była gdy wykładowca mówi na ostatnim wykładzie, że egzamin będzie praktyczny(przedmiot matematyczny) same zadania, a teorie i wzory wystarczy wiedzieć kiedy wykorzysta, bo sam poda jak będzie trzeba. Potem na pierwszym terminie 70% egzaminu to była czysta teoria (twierdzenie + dowód). Jak dla mnie skoro wykład nieobowiązkowy, to nie powinno być w ogóle nic związanego z obecnością lub jej brakiem, ale wielu wykładowców robi inaczej chcąc sobie zapewnić frekwencję, lub czuję się urażonych brakiem zainteresowania i potem mści się na niechodzących. Dobry wykładowca broni się sam (nie licząc przedmiotów zapychaczy) najlepsze wykłady na moich studiach były o nieciekawej porze (coś w stylu poniedziałek 8.00), a sala była zawsze pełna.
Odpowiedzsam miałem taka sytuacje, na pierwszych zajęciach profesor wygłosił pogadanke ze do niego nie trzeba chodzic na wyklady bo nie ma takiego obowiazku, a przed egzaminem stwierdzil ze jak ktos nie chodzil na zajecia to nie ma wejscia na egzamin :) na szczescie na ktorys z rzedu poprawkach sie zlitowal
OdpowiedzJeżeli rzeczywiście chcesz puszczać listę żeby zaspokoić własną ciekawość, to wytłumacz to bardzo dokładnie studentom na pierwszym wykładzie i poproś żeby zgłosiło się kilku ochotników którzy mają zamiar w miarę często się pojawiać na wykładach, żeby na każdym wykładzie po wpisaniu się wszystkich obecnych jeden ze wspomnianych ochotników zabrał listę do domu. Bardzo prosisz wspomnianych ochotników o przyniesienie wszystkich list PO OGŁOSZENIU WYNIKÓW EGZAMINU. W ten sposób studenci nie będą mieli żadnych wątpliwości że lista obecności nie będzie wykorzystana przeciw nim.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 15 lutego 2016 o 17:34
@mooz: O! świetna propozycja!
OdpowiedzU mnie na uczelni było dużo różnych sytuacji. A to brak list na wykładach, na ostatnim lista mająca duży wpływ na zaliczenie. Listy, które dają tylko profity dla chodzących, a potem się okazuje, że niechodzący mają przerąbane. Paradoksalnie najlepszą opcją są regularne listy, zero korzyści dla chodzących, minusy dla niechodzących. Wtedy w najgorszym przypadku wykładowca dotrzyma słowa. To nie twoja wina, ani studentów, tylko tego, jakie studenci mają doświadczenia z wykładowcami.
OdpowiedzOdpowiedź jest bardzo prosta. Tak, w regulaminie jest, że wykłady są nieobowiązkowe. Ale są wykładowcy, którzy mają to gdzieś i sami stwierdzają, ze jak ktoś nie przychodzi to nie zaliczy bez względu czy coś umie, czy nie. I tyle. Wierz mi, że osobiście paru takich miałam. I nie, w 99,99% przypadków nawet nie ma co marzyć o tym, że zgłaszanie tego coś zmieni. Więc kiedy wykład jest "nieobowiązkowy", a Ty puszczasz listę automatycznie stajesz się podejrzanym o bycie właśnie takim profesorem. ;)
OdpowiedzSzczerze mówiąc - też by szukała spisku. Wykładowcy akademiccy to straszne kłamczuchy i bardzo często nie trzymają się swoich własnych obietnic.
OdpowiedzHah, no rozumiem wpisywanie nieobecnych kolegów/koleżanek jeśli wykłady są obowiązkowe tak jak na CM UMK :D ale jak są nieobowiązkowe...
Odpowiedzzwyczajnie boja sie negatywnych konsekwencji. Czy to w formie niedopuszczenia do egz, czy oceny w dół. Tak ja piszą inni-boja sie, ze mówisz jedno, zrobisz drugie. Sama byłam świadkiem jednej z takich sytuacji. niektorzy mieli 15 min przerwy, zeby dotrzeć na drugi koniec miasta na ang. Wiec studenci pytają wykładowcę "czy zrobi pan listę? Bo musimy juz wyjsc i jechać na język, inaczej nie zdążymy". Wykładowca odpowiedział "listy nie będzie, możecie jechać". A co zrobił za 15 minut jak wszyscy wyszli? Listę wlasnie.
OdpowiedzZreszta w regulaminie moze byc napisane jedno, a zajecia to często zupełnie cos innego. U nas byli tacy, którzy chcieli np 90 albo 100% obecności. A regulaminowo wyklady tez były nieobowiązkowe.
OdpowiedzAni 1 ani 2. Powodem dla którego studenci proszą kolegów o dopisanie do listy jest właśnie obawa przed sugerowaniem się listą obecności przy wystawianiu ocen. Jestem dopiero po studiach także miałam 5lat by się temu przyglądać ;) wielu wykładowców pomimo tego że ogłaszało wszem i wobec że wykłady są nieobowiązkowe byli oburzeni tym faktem i na każdych wykładach puszczali listę. Przy wystawianiu ocen oczywiście lista leżała przy indeksach. Czasami nawet jeśli wykładowca nie chciał"udupic" osób które nie chodziły to zawsze, ale to zawsze osoby ze 100% frekwencją miały podwyższaną ocenę. ;) tak to właśnie wygląda
OdpowiedzNie ma obowiązku obecności - nie ma listy obecności. Czy to takie trudne do zrozumienia ? A nawyk oszukiwania głęboko zakorzeniony wśród nauczycieli akademickich.
OdpowiedzU nas na studiach też jeden wykładowca socjologii (ekstra przedmiot na stomatologii, prawda?) puszczał listy "z ciekawości" i zapewniał, że na wykłady chodzić nie trzeba. Na koniec semestru jednak stwierdził, ze osobom, które były na minimum połowie wykładów wpisze zaliczenie do indeksu, a reszta musi pisać. Także po prostu studenci nie mają zaufania do prowadzących i ja się temu nie dziwię. Zdarzają się uczciwi, ale naprawdę rzadko.
OdpowiedzNa mojej uczelni też jest powiedziane, że wykłady nie są obowiązkowe, ale niektórzy wykładowcy raz na jakiś czas puszczają listę. Nieraz za obecność na takiej liście ma się jakiś "plusik" do oceny, z któregoś przedmiotu gwarantowało to wstęp na bardzo prostą "zerówkę". My studenci jesteśmy więc przyzwyczajeni, że to nazwisko na liście wykładowcy jednak coś daje. No i każdy na pewno spotkał na swojej studenckiej drodze wykładowcę, który jedno mówił, a robił coś zupełnie innego.
OdpowiedzPotwierdzam to, co pisali moi poprzednicy. Nas też tak kiedyś urządziła jedna pani. Studenci szybko wyciągnęli wnioski i pewnego razu na innym wykładzie prowadzonym przez innego wykładowcę było nas kilkanaście osób a na liście pojawiło się około 200 :)
OdpowiedzJeśli zależy ci na tych statystykach, powiedz na samym początku, że nie muszą wpisywać swojego imienia i nazwiska(mogą, ale nie muszą), a zamiast tego Nick, byleby był zawsze ten sam. No i oczywiście powiedz, że to do celów statystycznych. Jak będziesz robić zaliczenie to powiedz, że ci co używali Nicków mogą dodatkowo je dopisać, ale nic za to nie dostaną. Wynik statystyk będzie odrobinę przekłamany, ale to lepsze niż nic.
Odpowiedzcóż, przedmówcy opisali trzecią możliwość - że studenci nie ufają; Natomiast mnie zastanawia, dlaczego sam autor nie pomyślał o takiej możliwości?
OdpowiedzU mnie pod koniec 1 sem. okazało się, że można nie pisać egzaminu w sesji z wykładów z fizyki, gdy ma się max 1 nieobecność - czyli taka 3 za samą obecność. Tak więc teraz albo wszyscy będą przychodzić albo wszyscy będą się nawzajem wpisywać.
OdpowiedzDziękuję wszystkim za wyjaśnienie. Tak, też rozważałem po prostu brak zaufania... ale... W obecnej sytuacji, niżu demograficznego, uczelnia walczy o studentów wszelkimi sposobami. Gdyby się rozniosło, ze tu sie ze studentami "pogrywa", że regulamin sobie, a praktyka - sobie, to chyba kandydatów na studia by ubyło. To z kolei przełożyłoby się na mniejszą ilość studentów, mniejszą ilość prowadzonych zajęć, problemy z wyrobieniem pensum... Kogoś trzeba by było zwolnić. I już dziekan by się dowiedział, kto za to odpowiada ;-) Nie opłacałoby się zwyczajnie nauczycielowi akademickiemu takie zachowanie.
Odpowiedz@JasniePanQrdupel: Bynajmniej. Zauważ, że to są już studenci, a więc będą się starać do końca(nie wszyscy, dla niektórych to dobra zabawa tylko). Młodsze pokolenie jest niemal cały czas nieświadome i jedyne co ich przekonuje do uczelni to poziom nauczania, albo odległość od domu. Nie znam nikogo kto sprawdzał czy kadra profesorów uznaje regulamin. Powiem więcej, z doświadczenia wiem, że większość studentów tego regulaminu nie zna. Nie ufanie nikomu, to też dobre doświadczenie swoją drogą.
OdpowiedzMiałem podobnie, najpierw wykładowca zapewniał że nie bierze pod uwagę obecności, może raz listę puści dla siebie.Na szczęście od starszych roczników się dowiedzieliśmy że trzeba mieć ponad połowę obecności.Zajęcia na 8 rano więc dyżurowała jedna osoba i wpisywała 6 innych :D
Odpowiedz