Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historia wciąż aktualna, sprawa w toku, prosto z uczelni, na której studiuję.…

Historia wciąż aktualna, sprawa w toku, prosto z uczelni, na której studiuję.

Jak wiadomo, na każdym kierunku studiów, zwłaszcza na roku pierwszym i żmudnym, pojawiają się wykłady z serii zapchajdziura, za mało punktów ECTS z samych przedmiotów ważnych, trzeba im coś dodać. O taki właśnie przedmiot rozchodzi się na moim roku batalia doprowadzająca nas, studentów, do istnej białej gorączki, marazmów i sprawiająca, że powątpiewamy w celowość naszej edukacji.

PANI DOKTOR (i żeby ci do głowy nie przyszło tego nie zaznaczyć!) prowadziła nam zapchajdziurowe wykłady o średnim stopniu ciekawości, słuchałam w życiu ciekawszych wywodów, ale co kto lubi. Przez cały semestr wesoło nie sprawdzała obecności, bo te kartki się gubią, po co i na co, kto to robi na wykładach tak właściwie.

Niestety ku naszej uciesze (choć tylko w pierwszej chwili) na przed lub "przed przed" ostatnim wykładzie została uświadomiona przez kogoś wyżej, iż podstawa do zaliczenia tegoż przedmiotu to frekwencja na wykładach, do czego sama po cichu się przyznała ("okazuje się, że ten wykład był obowiązkowy, myślałam, że nie.." cytat autentyczny).

Zgubna była nasza radość, gdy rozmarzeni wyobrażaliśmy sobie, jak to pani doktor zalicza nas wszystkich ze względu na własny, spory jak by nie patrzeć, błąd. Okazało się, że zabawa dopiero się zacznie.

Na ostatni wykład zaprosiła nas mailowo, po wpisy, bez obaw, wszystko będzie dobrze. Nie było. Na wykład uczęszczały dwa kierunki, mój bardzo liczny, i drugi o wiele mniej.
Pani doktor postanowiła, że każdy z drugiego kierunku, tego mniej licznego, z tak zwanego automatu dostanie jej zaliczenie. Ponieważ ona tych ludzi widziała, pamięta, zna wszystkich jak własną kieszeń. Z mojego kierunku nie zaliczy nikogo, nas nie zna, jesteśmy be i ogólnie to idźcie już sobie, bo nie mam ochoty na was patrzeć.

Wpisy wyglądały standardowo, kolejka do biurka, przy nim magiczne pytanie "Jest pani z kierunku A czy B?" A=żegnam, nie znam pani. B=ależ proszę, oto wspaniały wpisik, wpisuniunio, prosto do indeksiku. Jednak nie znała ich tak wspaniale, każdego musiała zapytać z jakiego jest kierunku.

Nas zaprosiła na zaliczenie w późniejszym terminie, podała zagadnienia i kazała się uczyć. Nie wspomnę o biednych osobach, które naprawdę chodziły na wykłady cały semestr, a nie dostały zaliczenia przez to, z jakiego są kierunku.

Zaliczenie, czekamy na panią doktor już od godziny pod wskazaną przez nią dzień wcześniej salą. Gdy zaczynamy się już zbierać do domu, ktoś przypadkiem dowiaduje się, że wspomniana wyżej czeka w innej sali. Oczywiście zero wyjaśnienia, zero czegokolwiek, o przepraszam już nie wspomnę.

Szybki test, wyniki za kilka dni. Z ok. 40 osób zdało 8, mimo współpracy, ściągania, przepisywania przez ramię, wszystko z jednych i tych samych notatek tej samej osoby. Czy możemy przedyskutować dlaczego nie zaliczono, co w danej odpowiedzi powinno się znaleźć? Ależ oczywiście, że nie. Zapraszam na sesji.

Termin sesyjny zbliża się, a ja dostaję gęsiej skórki. Jestem dobrą uczennicą, chyba śmiało mogę powiedzieć, że kujonem. Jeśli utrzymam średnią, będę kwalifikować się do stypendium naukowego, staram się o miejsce na Erasmusie, jestem osobą funkcyjną w samorządzie. Gdy pomyślę o tym, że przez taki przedmiot mogę to wszystko stracić, włoski jeżą mi się na plecach.

Niestety jeżeli odpowiedzi z notatek sporządzonych na wykładach pani dr nie są dla niej prawidłowe, to co jest? To pytanie pozostaje niestety bez odpowiedzi..

uczelnie wyższe

by ~littlemisssunshine
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Painkiler
24 38

Jak widać dajecie się rżnąć jak potulne baranki w rzeźni, no ale to wasza sprawa - studia to koniec maminej spódnicy i czas zacząć brać odpowiedzialność za swoje życie.

Odpowiedz
avatar ewilek
19 31

@Painkiler: dokładnie to samo myślę. Studia wymagają juz od ludzi samodzielności i zaradnosci. Pozwalacie jeździć po sobie jak po Łysej kobyle? Trudno, żegnaj stypendium. No chyba ze zaczniecie działać.

Odpowiedz
avatar insystem
21 25

W każdym samorządzie powinna być jednostka/osoba zwana "komisją kształcenia" - warto się do nich zwrócić. Pomagają. Jako studentka w Samorządzie powinnaś wiedzieć. Z resztą, jest jeszcze możliwość wglądu do swojej pracy, w regulaminie studiów jest zaznaczone (przynajmniej u mnie). Jeśli mimo to nie chce, jest Dziekan. Nie wiem ile u Ciebie wynosi stypendium naukowe, ale u mnie jest to 500zł. 2500 zł za semestr. Czy uważasz, że godzina załatwiania aby obejrzeć swoją prace jest warta więcej niż wspomniana kwota? W całości zgadzam się z Painkierem i ewilkiem.

Odpowiedz
avatar FizjoGacie
14 16

To w końcu do białej gorączki czy do marazmów? Czy jednych do tego, innych do tego? Trochę dziwne zestawienie. Może chodziło o spazmy? Pani Doktor piekielna, ale na niemalże każdej uczelni się taki prowadzący znajdzie. Trzeba więc zacząć walczyć o swoje. Wątpię, żeby ktoś z tytułem zaledwie doktora był jakąś wielką szychą, której nie da się ruszyć. Powodzenia.

Odpowiedz
avatar inga
8 8

To nie "zapchajdziura, bo za mało ECTS", ale wymóg ministerstwa. W programie każdego kierunku musi być jeden przedmiot nie związany z nim bezpośrednio, ot, dla poszerzenia horyzontów. Doprowadzająca do marazmów - i w tym chyba problem ;)

Odpowiedz
avatar misiafaraona
10 12

Witajcie w dorosłym życiu "uczniowie"

Odpowiedz
avatar Malibu
8 8

Nie ma na tej waszej uczelni jakiegos opiekuna roku/ kierunku ani dziekana? Krążą plotki, że mogą pomóc.

Odpowiedz
avatar jerzynka78
3 3

@Malibu: akurat moim rokiem opiekował się porządny człowiek, do którego jak się udało z jakimś problemem to wychodziło się z rozwiązaniem. Tylko nic za darmo nie ma. Trzeba się ruszyć i trochę wysilić, a nie siedzieć cichutko jak mysz pod miotłą i czekać co kot wymyśli...

Odpowiedz
avatar tvh
12 12

Na studiach liczy się samodzielność, dbanie o swoje sprawy, umiejętność samodzielnej nauki i robienia notatek, praca z literaturą/źródłami, zrozumienie materiału ( z wyjątkiem gdy się nie da i trzeba zakuć na pamięć). Bardzo doby uczeń czy nawet kujon może być kiepskim studentem bo to są inne wymagania i tylko niektórzy wykładowcy podają "na tacy" co trzeba zapisać i wiedzieć.

Odpowiedz
avatar haszira
0 4

Jako współcierpiąca na sesję wykazuję pełne zrozumienie dla autorki. Studiowałam na 2 uczelniach i na obu było to samo. Są tacy wykładowcy, którzy są nie do ruszenia, bo powinni już dawno być na emeryturze ale gdyby odeszli byłoby za mało profesorów do prowadzenia danego kierunku. Więc siedzą sobie, uczą przedpotopowych rzeczy i łamią wszystkie możliwe regulaminy, bo wiedzą, że nikt im nic nie zrobi.

Odpowiedz
avatar green_tea
16 16

Podstawą zaliczenia była frekwencja, ona nie robiła list, a wy jak jak gdyby nigdy nic zgodziliście się na brak zaliczenia i jakiś test? Nikt nie poszedł do "kogoś wyżej" (kto uświadomił piekielną, że wykład obowiązkowy), żeby to zgłosić? Żaden wykładowca nie zna wszystkich studentów z widzenia. Powinna udowodnić, że kogoś nie było pokazując listy obecności. Nie popisaliście się zaradnością i walką o swoje prawa.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 12 lutego 2016 o 12:38

avatar Latte
11 11

O tym samym pomyślałam. Potulnie wszyscy pochylili głowy. Następnie po teście potulnie zgodzili się na kolejny...

Odpowiedz
avatar Armagedon
17 17

Moim zdaniem macie to, na co zapracowaliście sobie sami. Zapchajdziura, czy nie - na wykłady się po prostu chodzi i notatki robi. PANI DOKTOR nie sprawdzała obecności, bo nie wiedziała, że wykłady są obowiązkowe. Ale przecież WY wiedzieliście. Powinno was zaniepokoić to, że listy nie sprawdza, skoro JASNE było dla was, że podstawa zaliczenia to obecność na wykładzie. Ale, podejrzewam, że większość ludzi "z twojego kierunku" uznała, że skoro baba obecności nie sprawdza, to można sobie przebimbać ten "przedmiot" i nie przychodzić wcale - bo po co? Z góry założyliście, że wam pozalicza z automatu, no bo JAK udowodni, kto chodził, a kto nie chodził? Czyli uznaliście ją za idiotkę, albo za dobrotliwą ciocię-klocię, która na swój własny przedmiot leje ciepłym moczem, bo przecież WIE, że to dyrdymały są, nikomu niepotrzebne. A tu ZONK! No i panika się zaczęła. "Z ok. 40 osób zdało 8, mimo współpracy, ściągania, przepisywania przez ramię, wszystko z jednych i tych samych notatek tej samej osoby." No, to świadczy tylko o tym, że NIKT nie miał zielonego pojęcia o przedmiocie, oprócz tej jednej osoby, która na wykłady chodziła i rzetelnie robiła notatki. Jak się o meritum zaliczenia nie wie NIC zgoła, to i przepisać można źle, usłyszeć coś nie tak, ściągnąć niedokładnie. A zaliczająca "doktorka" też chyba ślepa i głucha nie była? Nie twierdzę wcale, że wykładowczyni zachowała się fair. Nie sprawdzała obecności, więc nie miałaby "podkładki" na jakiej podstawie zaliczyła WSZYSTKIM? Więc tyłkiem zatrzęsła z lekka i postanowiła się "zrehabilitować". Poza tym zorientowała się, że WY wiedzieliście, iż jej wykłady są obowiązkowe. A tu na wykładach przeciągi w auli. No to zrobiła, jak zrobiła.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 12 lutego 2016 o 16:39

avatar mesiaste
2 2

U mnie takie rzeczy co jest podstawą zaliczenia i jak jest z obecnościami, ustalano na pierwszych zajęciach, dwa: mieliśmy siatkę programową udostępnioną i każdy mógł sprawdzić co to będzie za przedmiot (forma) i co jest podstawą zaliczenia, trzy: w razie takich sytuacji szło się do dyrektora instytutu i wyjaśniało sprawę. Natomiast z tej historii mam wrażenie, że każdy olał po trochu: może nieuświadomiona i rutynowo podchodząca do zajęć wykładowczyni, nie zauważyła, że coś się zmieniło we wpisie z zajęć (tak zgaduję, po jej zdziwieniu) a może po prostu miała to gdzieś, ale wy też się nie popisaliście, olewając temat i licząc na zaliczenie za ładne oczy. Dlatego jak pisałam, takie sprawy się ustala na początku/interweniuje gdy umowa jest niedotrzymana, a nie robi smutną minkę, bo jak sami o siebie nie zawalczycie i nie będziecie ustalać i potem tych ustaleń pilnować, to nikt tego za Was nie zrobi.

Odpowiedz
avatar 123tomek
1 3

Co to się na tych studiach porobiło! Wykłady obowiązkowe?! Sprawdzanie obecności?! Ocena za obecność a nie za wiedzę?!

Odpowiedz
avatar tuxowyznawca
1 1

Straszne, nie będzie naukowego. Z tego co pamiętam to naukowe miało być swojego rodzaju wyróżnieniem i nagrodą za dobre wyniki a nie celem samym w sobie. Pisać na piekielnych jest komu, ale żeby poszukać w internecie informacji jak radzić sobie z takimi przedmiotami, to już nikomu się nie chce.

Odpowiedz
avatar conrad_owl
0 2

Minusy będą, ale... Jest was dużo, zero protestu. Do tego przyznajecie się do ściągania, kłamstw, oszustw. Krótko pisząc - nieważne co studiujesz - obys nigdy nie trafiła do mojej firmy bo zwolniłbym Cię od razu. Banda dzisiejszych lemingów i idiotów z srajfonami w kieszeniach rurek jak widać nie ma pojęcia czym powinno być wykształcenie wyższe! A to, że ty jesteś jedną z lepszych z kierunku sprawia, iż załamuje ręce i chyba nigdy nie wrócę do kraju. Nawet gdybym mógł zapewnic pracę stu osobom i mieć spory zysk.

Odpowiedz
avatar conrad_owl
-2 2

I z ciekawości: to uczelnia prywatna typu WSB czy cos takiego? O kierunek nie pytam bo w ciemno można obstawiac coś typu psychologia, socjologia czy jakaś sztuczna ekonomia o czymś tam. Aby uniknąć pytań: studiowałem na AEK obecnie UEK w Krakowie i rzuciłem to by pracować. Jeszcze nie mam 30ki, a żaden z znajomych ze studiów nie ma tego co ja (poza tymi, którym rodzice dali majątek) więc myślę, że dobrze wybrałem. W życiu liczy sie niestety pieniądz, a ja kocham fotografie (drogie obiektywy), podróże i wygodę.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
3 3

Od razu rozwieję Twoje nadzieje na stypendium - Nam dowalili zajęcia z inną grupą (ten sam kierunek, głównie wieczorowy) popołudniami (zajęcia kończe ok 19-20 przez to) Cały rok zakuwałam, żeby mieć jak najwyższą średnią i w końcu skończyłam rok ze średni a 4,92 - ale nie zakwalifikowałam się do stypendium, bo ten drugi kierunek (mający o 50% mniej zajęć i przedmiotów niż my - mn zero sesji, a robienie jakichś tam prac) dostali, bo mieli średnią 4,95 - 5,0. Trzy tygodnie temu sama wróciłam z Erasmusa - Przeżyłam tam koszmar, który się za mną ciągnie i boję się, że będzie się ciągnął dalej. Jeśli jedziesz sama - to dobrze. Ja pomimo zakuwania pół roku na tym zakichanym wyjeździe, zostałam oceniona grupowo z osobami z mojej uczelni z Polski. Osoby te miały wszystko gdzieś, nie zjawiały się na zajęciach, zaliczeniach, kolokwiach, ich prace semestralne były ściągnięte z wikipedii i przetłumaczone przez translator na angielski. Ja ryłam, siedziałam w bibliotekach, sporządzałam tłumaczenia tekstów i książek, a mam te same oceny co (czyli ledwie zaliczające) przez to mogę zapomnieć o stypendium w tym roku. Gdybym mogła cofnąć czas, żeby czasem nie jechać na tego erasmusa - zrobiłabym to.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 7 marca 2016 o 19:53

avatar Gadzina
1 1

Przykro mi, że to tak wygląda. Za ściąganie i współpracę na egzaminie/kolokwium to powinni Was wszystkich skreślić z listy studentów. A nie stypendium dawać...

Odpowiedz
Udostępnij