Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

O tym, jak znienawidziłam egzaminy pisemne na studiach. Pierwszy rok, pierwsza sesja…

O tym, jak znienawidziłam egzaminy pisemne na studiach.

Pierwszy rok, pierwsza sesja - wiadomo, stresu co niemiara, jak nagle zdajesz sobie sprawę, że w 5 dni masz zdać 5 egzaminów, gdzie materiał na każdy z nich to kilkaset stron. W sumie życie studenta pełną parą.

W pierwszej sesji czekał na mnie przedmiot X. Przedmiot typowo teoretyczny, jednak, jak każdy wpajał, niezbędny do dalszej edukacji oraz późniejszej pracy w zawodzie. Spięłam się więc i starałam wyuczyć się jak najlepiej potrafię, choć przyznam, przedmiot nie należał do moich ulubionych. W końcu przyszedł dzień, kiedy 250 osób, w tym ja, stawiło się na auli w celu napisania egzaminu z tego przedmiotu. Jakoś poszło, miałam wręcz wrażenie, iż ów przedmiot poszedł mi bardzo dobrze.

Kilka dni później wyniki i lekki szok - obok mojego nazwiska widniało 2. Sprawdziłam kilka razy dla pewności, bo sama uwierzyć nie mogłam. Ale nie, pomyłka to to nie była, gdyż w sumie okazało się, że szczęśliwców, którzy ten przedmiot zdali było około 40 osób. Trochę dziwna sytuacja, ale w sumie starsze roczniki nie wypowiadały się na temat tego egzaminu zbyt pochlebnie, więc może faktycznie tyle osób przyszło nienauczonych? Może nie wstrzeliliśmy się w klucz odpowiedzi? Cóż zrobić, za 3 tygodnie poprawka, to spora część osób z mojego roku przysiadła nad tym przedmiotem ponownie.


Nadszedł drugi termin i powtórka z rozrywki. Dostałam kolejne 2. Nie tylko ja zresztą, razem było nas coś koło 100-120 osób, które oblały dany egzamin. Tu miarka się przebrała, chcieliśmy zobaczyć swoje prace, gdyż wiele osób - tak jak i ja - było pewnych, że udzielili dobrej odpowiedzi. I zaczął się cyrk na kółkach.

Profesor, który wykładał dany przedmiot początkowo nie chciał rozmawiać z żadnym ze studentów. Po prostu zamykał się na klucz w katedrze i siedział tak do końca konsultacji. W końcu jednak staroście i kilku osobom się udało - byliśmy w środku w katedrze i poprosiliśmy o okazanie prac i weryfikację. Jednak to zdenerwowało profesora i mówił, że "jakbyśmy się nauczyli, to byśmy zdali". Ta, jasne. Prac nie chciał okazać w ogóle. Przepychanka słowna trwała dłuższą chwilę, ale niestety nic nie daliśmy rady ugrać. My w kółko powtarzaliśmy, że chcemy zobaczyć swoje prace, on w kółko, że nie ma czasu na takie pierdoły.

Jednak nie odpuściliśmy i postanowiliśmy tę sprawę zgłosić wyżej, kolejny w hierarchii uczelnianej był dziekan, więc wybraliśmy się do niego. On podumał i zapowiedział, że nie, no tak być nie może i on POROZMAWIA z profesorem. Jego rozmowy chyba niewiele dały, gdyż profesor nadal nie chciał nam okazać naszych prac. W sumie to przestał pojawiać się na swoich konsultacjach w ogóle. Skończyło się więc na tym, że sprawa naszego niezdanego egzaminu wylądowała nawet u rektora - jednak tu kolejne pudło, gdyż w tamtych czasach rektorem uczelni był serdeczny przyjaciel profesora. Tak naprawdę to nawet nie zajął się tą sprawą wcale - zgodnie z tym, co przekazały nam panie pracujące wraz z rektorem, nie chciał w ogóle rozmawiać z nami na ten temat.

Zresztą po czasie dowiedzieliśmy się, że dana sytuacja powtarza się co roku, profesor oblewa lwią część studentów, bo co prawda część zrezygnuje, ale część zapłaci za warunki.
Ktoś z roku poszedł także do lokalnej gazety, jednak oprócz paru artykułów w gazecie nic to nie dało. No może oprócz tego, że na komisach zdało tylko kilka osób z podchodzących do tego egzaminu.

Tak więc na pierwszym roku wiele osób musiało wyłożyć Y złotych, aby zapłacić za warunek, żeby mieć możliwość kontynuowania studiów. Bez możliwości wglądu we własne błędy na egzaminie. Tak właśnie przegraliśmy walkę z pracownikami uczelni, gdzie każdy traktował studenta jak zło konieczne. Ale zło, które "przynajmniej" ufunduje warunkami nowe okna, drzwi, ławki.

Dobrze, że koniec końców udało mi się zakończyć te studia, już bez większych problemów.

uniwersytet

by noxiss
Dodaj nowy komentarz
avatar konto usunięte
12 20

A zgłosić oszustwo i próbę wyłudzenia? Tyle, że ze studiów wtedy się na bank wyleci, bo Cię niezdrowa solidarność w zbrodni się ujawni wśród wykładowców. Patologia w tej grupie społecznej jest tak samo mocno rozpowszechniona jak wśród sędziów

Odpowiedz
avatar Drill_Sergeant
8 16

Otóż to nie Yale, Princeton czy inny Oxenfurt gdzie wykładowca jest dla studenta. Tutaj profesor jest po to żeby ci udowodnić, że nic nie umiesz i za wielu nie dopuścić do wyższych stopni naukowych bo potem konkurencja się robi. Ideałem by było aby studentów na uczelni nie było bo plątają się pod nogami i trzeba prowadzić głupie wykłady zamiast w spokoju bić się o stołki, granty, stanowiska i publikacje. Obecnie modne jest wśród ćwiczeniowców ściganie się kto więcej uwali, oczywiście na państwowej uczelni bo ten sam koleś co każdego uwala na polibudzie to w szkole prywatnej daje wszystkim piątki. W Gliwicach na AEiI PŚ średnia studiowania to 7 lat a to tylko przez PTC, PUC, UA, PUA, PIFE, CKiUA gdzie na przykład jak zdasz ustny to cie dopuszczają do pisemnego ale jak nie zdasz pisemnego to idziesz znowu na ustny który łatwo możesz uwalić. Oczywiście najpierw laborki trzeba zdać z zadaniami z dupy.

Odpowiedz
avatar Jasiek5
0 0

@Drill_Sergeant: Najpierw ustny a potem pisemny? To ciekawe, bo chyba odwrotnie? :-)

Odpowiedz
avatar konto usunięte
14 14

Takie coś podpada pod oszustwo i wyłudzanie pieniędzy i to się zgłasza. Fakt, że po takim numerze na danej uczelni jest się już spalonym, bo wszyscy wychodzą z założenia, że ręka rękę myje. No ale przynajmniej oszus... przepraszam- "szanowny i poważany pan profesor" przekona się, że jednak nie może sobie tak pogrywać. Nawet, jak ma za kumpla rektora. I taka patologia występuje w edukacji na całej długości- od jakichś podstawówek po uniwersytety. I choćby z tego powodu ja poszedłem na prywatną uczelnię, mimo drwin i podśmiechujek, że to nieuczciwe i w ogóle to nie studia, tylko kupowanie papierka, bo zdam wszystko nawet nic nie robiąc, "bo w końcu płacę i wymagam". Aha, i praca inżynierska pewnie też się sama za mnie napisze i obroni. Cóż- zmartwię tych wszystkich ekspertów. Moja kasa, sam na nią zarobiłem, mogę z nią robić co mi się podoba, a wykształcenie to dość dobra inwestycja. Może i płacę, ale wymagania są takie same, jak na publicznej uczelni, nie ma taryfy ulgowej, a osoby myślące "płacę więc zdam" bardzo szybko i boleśnie przekonują się, że to jednak tak nie działa. Świadczyć może o tym fakt, że z niecałych 400 osób przyjętych na 1. semestrze do 2. zdała ledwie połowa, do 7. semestru dotrwało 60. Z czego niecała połowa w bólach. I przynajmniej mam gwarancję, że nie będę traktowany z góry, jak śmieć przez jakiegoś tetryka, który dorobił się profesora i myśli, że wszyscy będą się mu w pas kłaniać, tylko klient, bo tym studia są: uczelnia dostarcza usługę zwaną kształcenie, studenci to klienci. I niestety, ale nie od dzisiaj wiadomo, że jak coś jest darmowe, to sobie to można wsadzić tam, gdzie światło nie dociera.

Odpowiedz
avatar sinna
0 2

Brzmi jak anatomia...

Odpowiedz
avatar madziulka
4 6

Na mojej uczelni też tak było dopóki nie wprowadzono darmowych warunków

Odpowiedz
avatar Kropka898
0 4

Niestety takie są polskie uczelnie. U mnie było podobnie, tzn niektórzy podobno mieli szczęście i widzieli swoje prace, ale i tak nic z tego nie wynikało, ponieważ w pytaniu opisowym na ok 1 stronę A4 i tak nie było nic podkreślone tylko + albo -, a minus był za cokolwiek :) Po zapłaceniu za warunek (a u nas płaciło się od liczby godzin przedmiotu) Pan-Nie-Do-Ruszenia-Ze-Stołka stwierdził, że i tak wszystko nam powiedział i na wykłady nie przychodził. Jak poszliśmy na wojnę i włączył się dziekan to twierdził, że sami nie przychodziliśmy, nie chcieliśmy mieć wykładów, bo wszystko wiemy, a on zawsze był w gotowości. Co gorsza to nie był pierwszy rok, kiedy możesz decydować zapłacić czy zacząć od nowa ten lub inny kierunek, tylko trzeci rok studiów, przedmiot z dupy, chyba że ktoś chciał iść na specjalizację w tym kierunku... Tyle stresu, nerwów, pieniędzy, ale wydaje mi się, że i tak się na moim wydziale nie zmieniło i profesorek robi sobie dalej to samo.

Odpowiedz
avatar mrkjad
2 2

Trzeba było pisać do ministerstwa, oni naprawdę pomagają w takich sytuacjach.

Odpowiedz
avatar didja
11 13

I tu właśnie kłania się brak edukacji prawniczej w szkole średniej. Każdy uczeń, co najmniej od liceum, a i w gimnazjum podstawy by się przydały, powinien mieć 1 godzinę w tygodniu prawoznawstwa, gdzie dowiadywałby się rzeczy istotnych dla jego codziennego funkcjonowania. Zgadzam się, że należało złożyć zawiadomienie do prokuratury oraz MNiSW i RPO. Rozważyć też złożenie zawiadomienia do Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów Naukowych oraz PIP. Pan profesor podlega wymogom prawnym tak naukowo (CK), jak i jako pracownik uczelni (ma wykonywać pracę zgodnie z regulaminem). A także - jeśli nie udałoby się to na poziomie rektora, to również prawnie - żądać egzaminów pisemnych z weryfikacją wyniku przez niezależnych ekspertów. I wnieść pozew cywilny m. in. o naruszenie dóbr osobistych.

Odpowiedz
avatar noxiss
1 3

@didja: mocno Cię zdziwię jeżeli dodam to, że historia miała miejsce na jednym z wydziałów prawa i administracji? Cóż przyznam szczerze, że oprócz prób załatwienia czegoś u dziekana/rektora nie chciałam się w tę sprawę mieszać bardziej. Nie chciałam zostać wyrzucona ze studiów na których mi zależało. Może powinnam zrobić więcej, ale jakoś nie żałuję. Tylko pozostał mi lekki niesmak po tej całej sytuacji.

Odpowiedz
avatar noxiss
4 4

@didja: zresztą prawoznawstwo bynajmniej w tym akademickim wydaniu, nie jest ściśle przedmiotem, gdzie można dowiedzieć się, jak to określiłaś- istotnych rzeczy dla funkcjonowania ludzi. Jest to przedmiot na którym studenci prawa uczą się takich rzeczy, jak to czym jest język prawny, a czym język prawniczy, a także wykładni tekstów, systemów prawa itp. Jednak jak najbardziej też popieram to, żeby w szkole wprowadzić taki przedmiot, jednak musiałby się on bardzo różnić od materii omawianej na prawoznawstwie na studiach.

Odpowiedz
avatar nessa22
-1 1

@noxiss: Osobiście w ogóle mnie to nie dziwi. Egzaminy bez żadnych komplikacji na tym wydziale to na moim uniwersytecie rzadkość. W zeszłym roku jednak pewien wykładowca przeszedł samego siebie niezadowolony z frekwencji na wykładach, które jak wielokrotnie powtarzał nam dziekan, gdy próbowaliśmy ingerować w nasz plan, gdy wykłady pokrywały się z ćwiczeniami, są nieobowiązkowe. Do terminu zerowego dopuścił jedynie osoby, które znalazły się na jego liście sporządzonej na jednym z wykładów i nie ważne było, że to był jedyny wykład, na którym było się nieobecnym, przy czym to jeszcze w zasadzie to jeszcze nic. Zaczęło się, gdy doszła do jego uszu pogłoska, że ktoś miał czelność ściągać na tej zerówce. Oczywiście uwierzył i nie omieszkał w akcie zemsty sprawdzać prac z taką skrupulatnością, że połowa z tych osób, które dostąpiły zaszczytu wcześniejszego podejścia do egzaminu, oblała. Niestety nie usatysfakcjonowało to egzaminatora, więc na pierwszym terminie dał nam pytania, na których część nawet podręcznik nie dawał odpowiedzi, tak żeby nikt nie miał szans dostać wyższej oceny niż dostateczna, a nawet tej łaski nie dostąpiło więcej niż 20% zdających, bo znów sprawdzał wyjątkowo skrupulatnie. Potem nawet udostępniliśmy pytania jednemu z prowadzących i okazało się również on musiał sięgnąć do dodatkowych źródeł, żeby móc udzielić na nie odpowiedzi. Później niby nastąpiła poprawa, bo odpowiedź na pytania można było znaleźć w podręczniku, ale skrupulatność nie zmniejszyła się ani o jotę. Zdało może 30% z przystępujących do tego egzaminu. Pozytywnego rozpatrzenia wniosku o egzamin komisyjny nie doczekał się nikt (dziekan miał związane ręce, bo egzaminator to jego kierownik katedry). Ostatecznie ponad sto osób ma z tego przedmiotu warunek i to tylko z naszego trybu, bo studiujących niestacjonarnie z warunkiem też nie brakuje. Jedno nas jednak pociesza! Egzaminator za pół roku bardzo pożałuje swojej decyzji, bo przyjdzie mu sprawdzać ponad 1000 prac i to tylko z tego przedmiotu (tzw. "warunkowicze" z III roku, II rok i I, któremu zmieniła się organizacja studiów). Liczymy, że jeszcze odbije mu się to czkawką.

Odpowiedz
avatar noxiss
3 3

@nessa22: czyżbyś mówiła o UW?:)

Odpowiedz
avatar didja
2 2

@noxiss: Tak, wiem, co to jest prawoznawstwo akademickie. W szkole średniej nie musi się to nazywać prawoznawstwo, może np. elementy prawa, podstawy prawa itd. W mojej szkole (a było to dawno, dawno temu) przedmiot nazywał się prawoznawstwo (stąd rzuciłam taką propozycję) i zawierał zarówno informacje dotyczące np. wykładni prawa czy ogólne informacje związane z tworzeniem i funkcjonowaniem prawa, jak i konkretne zagadnienia, głównie z zakresu prawa pracy i kodeksu cywilnego (ze względu na profil klasy), choć nie tylko. Uważam, że był to jeden z najlepszych przedmiotów, jakie miałam w edukacji. Wprowadzenie go masowo do edukacji dałoby, moim zdaniem, uczniom, a potem absolwentom więcej odwagi i świadomości w zakresie praw i obowiązków, co skutkowałoby np. bardziej stanowczym egzekwowaniem praw pracowniczych, mniejszą ilością bardzo śmieciowych śmieciówek, sprawniej załatwianymi reklamacjami w sklepach czy lepszą pozycją w umowach z bankami. Po prostu mniej osób dawałoby się perfidnie oskubać. Może przemawia przeze mnie idealistka, ale uważam, że wiele problemów z takiego "codziennego prawa" bierze się z całkowitego braku rozeznania w przepisów (choćby z grubsza) i przez to - braku odwagi do walki o swoje.

Odpowiedz
avatar koszi
-3 3

Tak z ciekawości, czemu komisa zdało kilka osób z masy oblanych? Dalej chodziło o przyjacielskie stosunki między psorami? Czy może komisja wykazała się jakąś odrębną piekielnością? Twoja historia przypomniała mi, że u mnie na studiach zdarzały się podobne sytuacje. Niektórym wykładowcą ciężko było się dostosować do regulaminu, mimo że uczelnia jedna z większych i teoretycznie powinno być mniej kolesiostwa.

Odpowiedz
avatar noxiss
1 1

@koszi: osobiście na komisie nie byłam, ale słyszałam, że koledzy z katedry pana profesora byli baaardzo nastawieni na opcję, aby udowodnić, że profesor się nie mylił i nie bez przyczyny oblał tylu studentów. Zresztą na komisa poszło około 30 osób, a nie wszyscy którzy nie zdali. Część po prostu stwierdziła, że znajdzie inne studia, część nie dostała zgody na egzaminy komisyjny.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 31 stycznia 2016 o 14:52

avatar Mementomoris
1 1

@koszi: Egzamin komisyjny to jest ryzyko, więc nie wszyscy mogą chcieć podchodzić. Nie jestem pewien jak na innych uczelniach, na mojej ocena z komisa była ostateczna. Dwója oznaczała, że ze studiami można się pożegnać.

Odpowiedz
avatar noxiss
1 1

@Mementomoris: Z tego co pamiętam u mnie było tak samo.

Odpowiedz
avatar JasniePanQrdupel
0 0

@noxiss: Jeżeli egzamin był pisemny, to nie występuje się o komisa, tylko komisyjne przejrzenie prac. Profesor, inny wykładowca z danej dziedziny, dziekan i - na życzenie - przedstawiciel samorządu studentów. I przeglądają to, co zostało napisane. Wtedy już wykładowca nie może powiedzieć, że "nie pokaże pracy, bo nie".

Odpowiedz
avatar zaana
0 0

Takie kwiatki zdarzają się wszędzie, nie tylko na państwowych uczelniach. Ja kończyłam uczelnię prywatną i też na pierwszym roku miałam takiego profesorka, który 2/3 roku na egzaminie uwalił. Ja zdałam za którymś razem. Najlepsze było, gdy kumpel, który ściągał ode mnie dostał 4 a ja 2. Prac też obejrzeć nie mogliśmy. Zreszto starsze roczniki mówiły nam, że tak jest ale byliśmy młodzi i naiwni i nie mieściła nam się w głowach taka nikczemność. Na mojej uczelni zasada płacisz, więc wymagasz nie istniała. Uczyć trzeba było się tak jak na państwowej. Pracy licencjackiej i magisterskiej też nikt za nas nie napisał i nie obronił.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 0

A ja się zastanawiam, czy może nie ma trochę prawdy w tych dowcipach, w jaki sposób są wystawiane oceny z egzaminów - te kartki, które spadną na podłogę to dwója, te które spadną na stół to trzy. Jeden z egzaminów w tej sesji zdało 6 osób z mojego roku. Najśmieszniejsze jest to, że ja też zdałam, chociaż to, co napisałam na egzaminie, miało bardzo mało wspólnego z wiedzą, za to dużo z intuicyjną, radosną twórczością... Aha, i nie było oceny wyższej niż 3+

Odpowiedz
avatar noxiss
0 0

@Igielka: Na tym samym uniwersytecie spotkałam rok później doktora, który sam otwarcie przyznawał, że tak sprawdza prace- ile było w tym prawdy nie wiem, ale faktycznie oceny nie odzwierciedlały nic, były same 2 i 3 i nic wyżej, więc kto wie? :D

Odpowiedz
avatar grupaorkow
0 0

Miałam dokładnie identyczną sytuację. Egzamin oblany, mimo, że napisałam dobrze. W podobnej sytuacji jest jeszcze kilkadziesiąt innych osób. Szanowny profesor zamknął się na katedrze i nikogo nie wpuszcza, telefonu nie odbiera, na maile nie odpisuje. Dziekan obiecuje, że z nim "porozmawia", efekt rozmowy jest taki, że dziekan jest zdania, że profesor ma rację i mamy spadać. Facet był dobrym ziomkiem wszystkich ważnych szych na uczelni i nawet gdyby kogoś zamordował to reszta kadry co najwyżej pomogłaby ukryć zwłoki. Rzuciłam te studia.

Odpowiedz
avatar kropla
0 0

Na MIMUW/FUW jak pisało się kolokwium/egzamin, to w USOSie były informacje z oceną za każde zadanie łącznie z informacją, kto je sprawdzał, można było przyjść i się spytać, albo skontaktować mailowo, zresztą na egzaminie ustnym często siadało się do tego zadania, którego się nie zrobiło/zrobiło źle i można było się wybronić. Teraz poszedłem na politechnikę i prośba o obejrzenie pracy często spotyka się ze stwierdzeniami typu "a po co?", "jakby było dobrze, to by były punkty", "jakby mi 100 studentów przyszło to bym nie mógł się zająć moją pracą naukową" (o tak, doktorat robiony 8 lat i 3 publikacje w materiałach konferencyjnych to rzeczywiście pan doktor jest bardzo zabiegany), bądź "czego chce przecież dostał 3".

Odpowiedz
avatar kaede
0 0

Podobna sytuacja była u mnie na wydziale, standardowo pisma do dziekana/rektora itd - a dodatkowo studenci poszli do ombudsmana. Tłumaczą problem z prof. X a ombudsman 'Pani x? Halineczka? :D'. Nie podskoczysz.

Odpowiedz
avatar Kampo
0 0

Hah, u siebie na studiach magisterskich miałem identyczną sytuację - w sumie pięć podejść do egzaminu (pierwsze podejście, poprawka, warunek i podejście trzecie, poprawka, poprawka poprawki), podobnie jakieś 2/3 roku. "Profesor" nigdy nie chciała pokazać egzaminów, a kiedy komuś wreszcie się udało swój zobaczyć, był pusty - to jest, bez żadnych kresek, krzyżyków, ocen, tak, jak oddany po napisaniu. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że ona wie, kiedy jest źle, więc po co ma zapisywać na kartce i długopis marnować. -.-

Odpowiedz
avatar mr_Snorri
0 0

HPP u Dariusza S. na UG?

Odpowiedz
avatar JasniePanQrdupel
0 0

Nie wiem, jak to uczelnia, ale wiem jedno. Gdyby na naszym wydziale pojawił się taki profesor, sprawa mogłaby wyglądać następująco: 1. Roznosi się fama wśród studentów, ze tu się studenta robi w wała. 2. Ta wieść trafia do licealistów. 3. Nie chcą wybierać naszego wydziału. 4. Mamy mniej kandydatów, mniej studentów, brakuje godzin dydaktycznych dla pracowników. 5. Kogoś trzeba zwolnić, bo nie wyrabia pensum dydaktycznego. 6. Zgadnijcie, kogo? Jeżeli pan profesor sobie z Wami pogrywa od kilku lat, a mimo to jest aż 250 osób na roku - w epoce niżu demograficznego! kiedy to uczelnie tłuką się o studentów niemal do krwi - to... to ja nie wiem...

Odpowiedz
Udostępnij