Historia Maati o chorym dziecku w przedszkolu sprawiła, że sama mam ochotę się z Wami taką opowiastką z "linii frontu" podzielić. Czemu z linii frontu, zapytacie? Otóż dlatego, że jestem przedszkolanką, a walka z rodzicami chorych dzieci to nieustanna wojna.
Po pierwsze - te dzieci chore. I nie, nie piszę tutaj o lekkim katarze czy kaszlu, który pozostał po przebytej (w domu) chorobie. Piszę tu o dzieciach z gilami zwisającymi do pasa, które przelewają się przez ręce, bladych i umęczonych. Jako przedszkolanki mamy prawo odmówić przyjęcia malucha. Tyle teorii. W praktyce bardzo często wygląda to tak, że po wpuszczeniu rodzica z pociechą do placówki nie możemy sprawdzić w jakim stanie jest dziecko, bo drzwi otwieramy domofonem. Zostało to wymyślone po to, byśmy nie musiały zostawiać dzieci samych w sali za każdym razem, kiedy trzeba wpuścić nowo przybyłych.
Rodzice doskonale o tym wiedzą i wykorzystują. Kiedy dziecko nie nadaje się do przedszkola, przebierają je w szatni i spod drzwi wyjściowych obserwują jak dziecię samo wędruje do sali... po czym dają przysłowiowego dyla do pracy. W tempie ekspresowym wybiegają z przedszkola, czasem nawet nie zdążymy otworzyć buzi, by zwrócić uwagę na stan dziecka.
Powiecie cóż za problem, zawsze można zadzwonić. Można. Prawda. Problem zaczyna się, gdy rodzic nie odbiera/odrzuca połączenia z przedszkolnego numeru przez cały dzień. Potem pod koniec dnia tłumaczą, że byli STRASZNIE zajęci. Tak zajęci, że przez 8 godzin nie byli w stanie oddzwonić na alarmującą wręcz liczbę połączeń. (Osobiście zainteresowałabym się, gdyby ktoś dzwonił do mnie 5 razy na godzinę).
Rodzice nie chcą pamiętać, że w przedszkolu jest ustalony plan dnia i ich chore dziecko nie zawsze jest w stanie partycypować. Oczywiście nie we wszystkich zajęciach musi, jeśli się źle czuje, ale są takie momenty jak spacery czy zaplanowane wyjścia, gdzie nie możemy takiego brzdąca oszczędzić. Obowiązkowy spacer i taki biedny "gil" ciągnie się z nami zasmarkany i półprzytomny.
Zaraża inne dzieci i nas, opiekunów. A zarażanie (lub według rodziców jego brak) to temat rzeka. Ilość wymówek wymyślonych przez rodziców jest kosmiczna. A bo on JUŻ nie zaraża. A bo to alergia na śnieg. A bo on coś zjadł niedobrego i dlatego taki blady (podczas wstrząsającego kaszlu "zatrutego" dziecka mama ze słodką miną zapytała, czy syn się nie zakrztusił za mocno) i tysiące innych.
Kiedyś taki chory brzdąc, brzydko mówiąc, puścił pawia na dywan po przekroczeniu progu sali. Oczywiście tata był już dawno za drzwiami placówki. Telefonu nie odbierał. No i taki jeden "pacjent zero" rozpoczyna reakcję łańcuchową. Dzieci padają jedno po drugim. Rodzice wściekli dzwonią do nas, że ich pociecha wróciła chora z przedszkola, a my bezradnie rozkładamy ręce.
Rzecz kolejna to lekki katar/kaszel. Jeśli ten lekki katar czy kaszel wpływa na dziecko i sprawia, że jest marudne, rozdrażnione czy zmęczone, to nie jest dobrze. Wielu rodziców nie rozumie, że przedszkole to nie przechowalnia walizek. Chore (nawet lekko) dzieci negatywnie wpływają na plan dnia i inne dzieci. Nie chcą brać udziału w zajęciach, ociągają się. Przez to buntują się maluchy, które też nie chcą malować/słuchać bajki /robić tego, co jest zaplanowane. No bo jak jednemu wolno, to czemu nie im? Chore dziecko to nie tylko ryzyko zarażenia innych. To też utrapienie dla przedszkolanki, która musi się nim zajmować jednocześnie z szesnastką innych podopiecznych.
Tak że moi drodzy, jeśli macie dzieci w przedszkolu, to weźcie to wszystko pod uwagę. Serdecznie proszę.
Przedszkolanka
Przedszkole
Dokładnie!
OdpowiedzNie rozumiem jak rodzic może być tak piekielny wobec własnego dziecka. Moja córka kończy w tym roku 4 lata i kiedy choruje to nie mam serca budzić jej z samego rana, ubierać, ciągnąć przez miasto do przedszkola i patrzeć jak się męczy - nie umiałabym po prostu. Rozumiem, że praca, że zobowiązania zawodowe itp, ale jak ktoś decyduje się na dziecko to dobro dziecka ma być priorytetem. Ja na rzęsach czasami staję żeby tylko mała nie musiała jechać do przedszkola i żeby mogła odpocząć i spokojnie się wykurować w domu. Nie jest to łatwe bo ja i mąż pracujemy, ale to ona jest dla nas najważniejsza i jej dobro. Tym bardziej nie rozumiem gdy robią tak matki, które na co dzień siedzą w domu i nie pracują...tz domyślam się, że dzięki temu, że wyślą chore dziecko do przedszkola będą mogły sobie w spokoju obejrzeć powtórki "M jak miłóść" lub skoczyć na plotki z koleżankami.
OdpowiedzA ja dzisiaj miałam dylemat, czy wysłać dziecko do przedszkola... Na informację, ze boli ją brzuszek chciałam już dzwonić do lekarza, jednak po kolejnych "rewelacjach" - jeszcze boli mnie główka... i ząbek... i rączka, o tutaj się uderzyłam - zaczęłam podejrzewać symulację. Zaprowadziłam do przedszkola, z ciężkim sercem i totalnym brakiem pewności, czy dobrze robię, poprosiłam panie w przedszkolu o zwracanie bacznej uwagi na moje dziecko i telefon natychmiast gdyby coś się działo, telefon potem sprawdzałam co 2 minuty, bo może dzwonił a ja nie słyszałam. Ech, chciałabym tak umieć, zaprowadzić chore dziecko do przedszkola i już się nie martwić, bo to przez parę godzin nie mój problem... Dobra, żartuję. Wcale bym nie chciała i nie rozumiem takiego podejścia.
OdpowiedzI chwała Ci za to. Ja też nie rozumiem wciskania chorego dziecka do przeszkola/szkoły :/
Odpowiedz@Raspwberry: Moja mama zawsze tak robiła, do szkoły chodziłam chora, z gorączką. Teraz jako dorosła kobieta łapię się na tym, że kompletnie nie dbam o swoje zdrowie i bagatelizuję wszystkie niepokojące objawy, bo przecież "nic mi nie jest". Rodzice, nie róbcie tego swoim dzieciom.
Odpowiedz@dadelajda: straszne :(,ja nigdy nie musiałam iść do szkoły z gorączką itp. i dzieci też chorych nie posyłam,przecież jak zostaną w domu przy tak zwanym katarze to opuszczą mniej godzin szkolnych niż wtedy kiedy naprawdę będzie już choroba rozwinięta i pozarażane pół klasy bądź grupy przedszkolnej.
Odpowiedz@dadelajda: O matko, współczuję. To już przesada. Ale i też nie zawsze trzeba wierzyć, bo "paluszek i główka, to szkolna wymówka" ;] Ja np. w podstawówce też miałam swoje "odpały" z udawaniem. Na ten przykład klasyk - termometr w herbatę. Po tym jak moja matka mało zawału nie dostała, dowiedziałam się jak bardzo złym pomysłem jest ganianie rtęci z termometru po całej kuchni ;]
OdpowiedzI błędne koło. W większości rodzin pracuje i mama i tata. W większości prac nie ma możliwości alarmowo rano załatwić sobie wolnego, bo sytuacja (czyli chore dziecko) tego wymaga. Nie zawsze jest babcia, która dzieckiem się zajmie. Ludzie tak bardzo boją się utraty pracy, że wolą wypychać chore dziecko na siłę do przedszkola niż ryzykować. Bo jak tą pracę stracą, to dziecka nie utrzymają. Odechciewa się rozmnażać w tym kraju, naprawdę.
OdpowiedzAle choroba to nie złamanie ręki. Dziecko nie dostałe gila do pasa z dnia na dzień . Był czas, 0żeby coś zrobić - witaminy, tran, syrop jakiś . Ciepłe śniadanie też dużo daje :) i wypoczynek. Wiem, bo moja od paru dni ma lekki katar, a w weekend miała coś, co bezleczenia stałoby się kaszlem. Ale trzymamy infekcje w pyzach. Grunt, to nie bagatelizować tych najdrobniejszych objawów . Wiem, ze zdarzają się rozmaite wirusówki, ale wtedy też widać, ze dziecko coś bierze. Można powiedzieć "kierowniku, dziecko mam chore , jutro muszę do lekarza, niech oceni, czy to coś poważnego. " i nie czekać, aż dziecko dostanie gorączki, tylko zacząć działać ma początku choroby.
OdpowiedzW sumie racja. Ale z.drugiej strony, ja jak dostałam telefon ze żłobka ze córcia chora i zwraca to natychmiast tam pobieglam. Nie miałabym sumienia tak ja po prostu zostawić.
OdpowiedzOczywiście, ze pobiegłaś. Wymioty u malucha to0poważna sprawa, dzdzięci się błyskawicznie odwadniają.
Odpowiedz@singri: Byś się zdziwił. Jako dziecko miałam słabą odporność. Nie raz bywało tak, że rano szłam do szkoły zdrowa a po południu miałam gila do pasa, a w piersiach grało jak na Woodstocku.
Odpowiedz@archeoziele: Też tak miewałam za dzieciaka - nie zawsze można przewidzieć.
Odpowiedz@singri: Jako dzieciak potrafiłam w jednej chwili bawić się na dywanie zupełnie zdrowa, a w drugiej dostać nagle gorączki 40 stopniowej. Współczuję mojej mamie, weź sobie cokolwiek zaplanuj :/
OdpowiedzA tak właściwie- jeżeli rodzic podrzuca ciężko chore dziecko, ucieka, a potem nie reaguje na telefony, nie możecie zawiadomić jakiegoś pogotowia opiekuńczego?
Odpowiedz@Nikorandil: Oszalałeś ? Raz dostaniesz się w ich sidła i w życiu dziecka nie odzyskasz. Słyszałeś o chłopcach odebranych normalnym rodzicom bo zrezygnowali z poradni dla rodziców i pan psycholog się zemścił donosem? Słyszałeś o dwójce zakatowanych dzieci w rodzinie zastępczej?
Odpowiedz@maat_: jak raz zobaczą, że ktoś z zewnątrz się interesuje ich rodziną, to może Przemyśla swoje zachowanie. Poza tym dziecka nie zabiera się rodzicom od tak
Odpowiedz@maat_: Spokojnie, to nie Norwegia i barnevernet czy jak im tam:) A jeśli wierzysz, jak mówią w tvn-ie, że biednej, ale absolutnie trzeźwej i niepatologicznej mamusi odebrano dzieci tylko i wyłącznie dlatego, że była biedna, to polecam poczytać blog "na marginesie życia"
Odpowiedz@Mignonne9: Nie chcę być "grammar nazi", ale mnie zabolało aż. "OT tak".
OdpowiedzMoże zmienić,stworzyć regulamin zawierający punkt o chorobach? U nas stoi jasno, że jeśli oboje rodzice + osoby upoważnione do odbioru nie odbiorą iluśtam (nie mam jak teraz sprawdzić, podpisujemy to na pierwszym w roku zebraniu) połączeń lub nie oddzwonią w ustalonym czasie, zawiadamiana jest policja - zaniedbanie. I dziecko trafia do Izby Małego Dziecka. Teoretycznie, bo nikt nie odważył się tego sprawdzić odkąd wszedł rzeczony Regulamin. Ostre ale skuteczne jak się okazuje
Odpowiedz@lendis: Czegoś takiego nie mamy. Ale dzięki za pomysł, podrzucę szefowej na następnej radzie pedagogicznej.
Odpowiedz@Evergrey: Z tego, co wiem, to wiele przedszkoli stosuje taki "przepis" i podobno jak się dobrze te (oczywiście głównie niepracujące ale koniecznie muszące codziennie do 18 robić zakupy) mamuśki postraszy pogotowiem opiekuńczym, to bardzo dobrze działa:) A swoją drogą to się po prostu w pale nie mieści, że taki rodzic nie odbiera, jak do niego wydzwania przedszkole - przecież teoretycznie coś się mogło stać, dzieciak ci może właśnie dogorywać w szpitalu, a ty się cieszysz, że taki sprytny jesteś, bo masz spokój na 8 godzin.
Odpowiedz@lendis: Genialny pomysł, przynajmniej rodzice jak widać reagują :)
OdpowiedzA ja mam pytanie. Dlaczego w przedszkolach nie zabijacie bakterii i wirusów grasujacych w powietrzu? Wystarczy kominek do olejków (lub jakąś zabaweczke na prąd) i wkropic kilka-kilkanascie kropel olejku eterycznego z drzewa herbacianego. I to odkaża powietrze.
Odpowiedz@Raspwberry: ale się uśmiałam ;)
Odpowiedz@Raspwberry: a jaki jest skład tego olejku? Bo założę się, że jest w nim coś, co potencjalnie może uczulać. I już masz odpowiedź na swoje pytanie.
Odpowiedz@Raspwberry: A jeśli przedszkole ma większy kominek, to można zawsze dziecko na trzy zdrowaśki do pieca wrzucić. Ponoć katar przechodzi jak ręką odjął. Można też spróbować egzorcyzmów, tudzież innej homeopatii.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 26 stycznia 2016 o 23:30
Ah, okej. Ja się dziwię, że nigdy o czymś takim nie słyszałam, no ale ok myślę sobie, może dlatego że na 99% rzeczy które się nazywają "olejek" jestem uczulona. A tu się okazuje, że to po prostu jakaś medycyna mocno niekonwencjonalna :D cofam w takim razie moja poprzednią wypowiedź i głupio mi, że się nie zorientowałam o co chodzi.
Odpowiedz@Raspwberry: Chociażby dlatego że przedszkole to nie dom i nie możemy sobie wstawić tam wszystkiego co się nam podoba. Wymogi sanepidu. Dodatkowo wybacz, ale ten pomysł jest....dziwny.
Odpowiedz@Evergrey: jeszcze znajdzie się jakiś alergik i kolejna zabawa...
Odpowiedz@Evergrey: I to kaszlące, zasmarkane dziecko nie będzie zostawiać bakterii w łazience, na zabawkach, wręczanych zaraz potem innemu dziecku? Nie da się odkazić wszystkiego. Olejku z drzewa herbacianego w ogóle nie powinno się stosować u dzieci, może też uczulać i podrażniać. Abstrahując od tego - jeden kominek na salę z 16 dzieciakami to za mało, żeby zapobiec infekcjom.
OdpowiedzZ obserwacji mojej mamy, również nauczycielki w przedszkolu wynika, że najczęściej takie wypychanie dziecka do przedszkola ma miejsce w rodzinach, gdzie albo jedno z rodziców nie pracuje, albo żadne. To właśnie dzieci tych rodziców najdłużej siedziały w przedszkolu w Wigilię (aż trzeba było dzwonić po rodziców i przypomnieć, że halo, dziecko trzeba odebrać, już czas), to też te dzieci chodzą do przedszkola z grypą. Więc to nie zawsze jest tak, że rodzic zaniedbuje dziecko, "bo praca", a raczej "bo nie będzie mi się gówniarz pod nogami plątał, chcę posiedzieć na kanapie i pooglądać seriale/chcę wyjść z psiapsiółkami na kawkę i nie będę gówniarza ciągnąć, bo mi dzień popsuje".
OdpowiedzParanoja . Mało , ze tylko jedna pensja, to i za przedszkole płacić trzeba . Ale przynajmniej obiadu robić nie trzeba i sprzątania mniej. I bawić się z dzieckiem... po jaką chusteczkę tacy ludzie dzieci robią? chyba dla przysłowiowej szklanki wody.
OdpowiedzSwego czasu pracowałam w szkole podstawowej. Utkwiły mi w głowie dwa przypadki 1 dziecko z ospą któremu mama wmówiła że pogryzły je komary. Telefon do rodziców co pół godziny. Oczywiście nikt nie odebrał przez cały dzień. 2. Dziecko z rotawirusem które od samego rana wymiowało. Mama odebrała powiedziała że już w nocy wymiowało i po pracy je odbierze. W obu przypadkach dzieci zaraziły pół klasy i nauczycieli
Odpowiedz@alciapralcia: A wtedy nie można po prostu wezwać pogotowia? Dziecko do pielęgniarki, karetka zabiera, rodzic ma problem, może się oduczy?
Odpowiedz@ZaZuZa: Była to maleńka wiejska szkoła, więc pielęgniarka przychodziła tylko na szczepienia. Nie wiem czy karetka przyjechała by do dziecka z ospą.
Odpowiedz@ZaZuZa: Można. Ale co dzieciak naroznosi zanim nauczyciel zorientuje się że jest chory to już inna sprawa. Ospę dzieciaki łapią błyskawicznie. Rotawirusy to też plaga. Wystarczy że takie dziecko zdąży skorzystać ze wspólnej toalety i już mini epidemia gotowa. Poza tym jak już ZaZuZa napisała ospa to nie zagrożenie życia, więc karetki się do tego nie wzywa. Bo potem trzeba pokryć koszt nieuzasadnionego wezwania. Czyli kolejna bitwa z rodzicem o to kto ma ten koszt pokryć. Bo rodzic sobie nie życzył.
OdpowiedzJedno dziecko zarazilo połowę kadry nauczycielskiej ospa? Woow
OdpowiedzNie jesteś żadną przedszkolanką, co najwyżej pomocą nauczyciela albo woźną oddziałową.
OdpowiedzJeszcze coś mi się przypomniało, bo to jednak nie zawsze rodzice są piekielni. Moja przyjaciółka któregoś dnia odebrała telefon ze żłobka, że ma przyjść po dziecko, bo gorączkuje. Dodam, że poprzedniego dnia dziecko było zdrowe, rano też żadnych niepokojących objawów nie wykazywało. Przyjaciółka była w pracy, ale natychmiast poszła do kierowniczki z prośbą o zwolnienie jej na resztę dnia (zdaje się że ok. 2 godz. do końca zmiany jej zostało) i usłyszała, że nie. Nie i już, kierowniczka się nie zgadza. Aha, jeszcze opieprz dostała za odebranie telefonu, no fakt, mieli w regulaminie punkt że telefony należy w szafkach zostawiać.
OdpowiedzNo ale z trzeciej strony, jeśli lekarz uzna, że dziecko już jest w niezłym stanie i nie wystawi zwolnienia na opiekę, to rodzic ma do wyboru podrzucić Wam gluta albo stracić prace.
Odpowiedz@KoparkaApokalipsy: Tak. Tylko mnie jako pracownika nie może obchodzić ta druga strona. Nie zrozum mnie źle. Współczuję. Rozumiem że są sytuacje podbramkowe. Dziecko budzi się chore i już. Ale rodzic się zobowiązał podpisując umowę, że chorego dziecka nie przyprowadzi. I tutaj współczucie nie ma nic do rzeczy. Bo jedno chore dziecko to za chwilę chora ja i 10 kolejnych przedszkolaków.
Odpowiedz99% rodziców ma to w głębokim poważaniu, tylko 1% się przejmuje. Moja żona, też pracuje w żłobku i ma dokładnie takie same doświadczenia...
Odpowiedz