Pracuję w osiedlowym supermarkecie jako pracownik tzw. poliwalentny - czyli jam "kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boję" i oblatuję na sklepie każde możliwe działy, więc piekielnych sytuacji mogłabym opisać od groma. Dziś skupię się na dwóch typach klientów, którzy prawdopodobnie nie mają pojęcia o swojej piekielności. Wielce prawdopodobnym jest również to, że wielu z Was świadomie bądź nie, zdarzyło się uprzykrzyć życie pracownikom sklepów w opisany niżej sposób. Ba! Wielu z was zapewne uzna, że nie ma w tym nic piekielnego, a to część moich obowiązków. Ale do rzeczy...
Pierwszy typ klienta to Pan "rozmyśliłem się, więc odłożę to gdzieś tu, bo nie chce mi się wracać do tamtej półki". Kto pracował w sklepie ten wie, jak bardzo uciążliwe potrafi być takie zbieranie fantów. Wiele już było o tym historii. Wiele razy zbierałam papierki z wodą, które kiedyś były lodami na patyku. Wiele razy wywalałam kluchę, która była pierogami mrożonymi... Mogłabym tak bez końca. Ktoś zaraz napisze, że to moja praca, za to mi płacą, więc to mój za*rany obowiązek. Że klient mógł się rozmyślić i nie pamiętać, skąd wziął dany produkt, albo najzwyczajniej mieć lenia i nie chce mu się wracać. Tak, tak... słyszałam/czytałam to już nie raz i nie dwa.
Macie rację, klient ma prawo zmienić zdanie, ale do jasnej anielki, czy nie można po ludzku zostawić towaru kasjerce? Nikt Was nie zabije za to, że zrezygnujecie, a w ten sposób produkt (szczególnie ten wrażliwy) szybciej trafi na swoje miejsce. Piszę o tym, ponieważ kilka dni temu mieliśmy z tego powodu bardzo nieprzyjemne zdarzenie na sklepie.
Zaczęło się od tego, że w alejce z herbatami i kawami zaczęło brzydko wonieć. Drugiego dnia woniało jeszcze gorzej, ale nie udało się zlokalizować problemu. Trzeciego dnia klienci zaczęli się skarżyć, bo faktycznie waliło już "na kilometr", a sprawcy dalej ani widu, ani słychu. Padła decyzja o zdjęciu części towaru, bo może coś gdzieś spadło i nie widać. Czasem klienci rozmyślają się z zakupu krojonej wędliny i zostawiają ją właśnie w tej alejce, bo jest po drodze między stoiskiem a kasami. Zazwyczaj taka paczuszka leży na wierzchu, więc szybko jest lokalizowana. Tym razem trzeba było przekopać się przez stos herbat, by znaleźć problem - zielone, cuchnące skrzydełka na tacce. Wierzcie mi, ledwo zdążyłam dobiec do toalety. Powiedzcie mi, bo naprawdę nie jestem wstanie zrozumieć: DLACZEGO?
Dlaczego ktoś zadał sobie tyle trudu, by zabunkrować tę cholerną tackę tak głęboko? I czy naprawdę uważacie, że do moich obowiązków należy codzienne zdejmowanie całego towaru z półek, żeby sprawdzić, czy ktoś przypadkiem nie rozmyślił się z zakupu mięsa? Tak profilaktycznie?
Przy okazji, pozdrawiam gorąco Pana Złodzieja, który co jakiś czas kradnie surowe kotlety schabowe, a opakowania po nich wyrzuca w tej nieszczęsnej alejce z herbatami. Tak, puste opakowania wrzucone za herbaty też śmierdzą po kilku dniach. Rozumiem, że jest Pan głodny, ale proszę dać nam szansę na szybsze znalezienie pudełeczek ;)
Drugi typ klienta to Pan "ups! Stłukłem słoik, więc odstawię go na miejsce, żeby nikt nie zauważył, że to ja".
Wczoraj koleżanka rozwaliła sobie rękę przy "fejsowaniu"*, bo jakiś idiota odstawił na półkę stłuczony majonez i zasłonił go innymi słoikami. I nie jest to odosobniony przypadek. Wiele razy wywalałam z półek stłuczone dżemy, ogórki czy inne słoiki albo butelki. Wiele razy złapałam taką osobę na gorącym uczynku, która jak gdyby nigdy nic odstawia słoik na miejsce stłuczonym denkiem do góry, żeby nie pobrudzić półki. Po takiej akcji i tak wszystko jest upaćkane jeszcze bardziej niż byłoby, gdyby słoik został na podłodze. Rzadko w takiej sytuacji słyszę "przepraszam". Zwykle dowiaduję się z pretensjami, że to nasza wina, bo tak ustawiamy, że spada. Owszem, czasem jest to nasza wina, ale czy nie wystarczyłoby zgłosić pracownikowi, że w alejce takiej a takiej leży rozwalony towar? Naprawdę, korona Wam z głowy nie spadnie, a w 99 na 100 przypadków nie będziecie musieli nawet płacić za szkodę. Nam, pracownikom też zdarza się coś stłuc i sklep jest na to przygotowany, ale jeśli klient jest przy tym opryskliwy i złośliwy, my też możemy odpłacić się tym samym. Odrobina życzliwości kochani!
* - nie, nie przeglądała Twarzoksiążki, a wysuwała towar do przodu, aby zatkać dziury w pólkach ;)
sklep
Rozumiem, że nie wszystkim klientom chce się odkładać towar na miejsce, mnie czasami też nie. Ale jeśli jest to, jak nazwałas, towar wrażliwy to mimo wszystko się zmuszam. Absolutnie nigdy w życiu by mi nie przyszło do głowy, że jest to obowiązek kasjerki odłożyć coś za mnie na miejsce tylko dlatego, że się rozmyśliłam. Wyjątkiem są sytuacje, gdy np przy kasie sie okazuje, że brakuje mi pieniędzy i z czegoś muszę rezygnować. Więc z mojej strony minus za nawet przedstawianie sprawy w ten sposób. Piszesz, że koleżanka rozwaliła sobie rękę przy fejsowaniu towaru. Nigdy nie pracowałam na sklepie, ale jakoś wiem co to tak zwane twarzowanie towaru i nie widzę powodu dlaczego trzeba by było używać dziwnego anglicyzmu, który jak sama zauważyłaś chyba wymaga dodatkowych wyjaśnień, niż normalnego polskiego zwrotu. Co do drugiego typu to zależy od sklepu. Jakoś nie bardzo sobie potrafię wyobrazić sytuację, w której to pracownik jest winny temu, że klientowi coś wypadło i się rozbiło, bo było źle ułożone. Sama w takim przypadku wolałabym nie płacić za coś, z czego nie skorzystam ale wiadomo, wypadki chodzą po ludziach. A jeśli jestem niezdarą i mi lecą produkty przez ręce to nijak nie jest to wina pracowników raczej.
Odpowiedz@Niamh: Ty się zmmusisz do dołożenia towaru a 20 innych osób nie. Rozumiem, ze dałaś minus, bo Ty odkladasz na miejsce, i tak? Jak nie potrafisz sobie wyobrazić sytuacji, w której pracownik jest winny, ze klientowi coś spadnie, to masz bardzo ograniczoną wyobraźnię. Wystarczy słoik ustawiony połową tylko na półce i bach, trącisz koszykiem i zbite. Bywa że ktoś ułożył zbyt chwiejna piramidke z keczupow i tez nieszczęście gotowe. Zgadzam się z Autorką, wystarczy to zgłosić, przeprosić (nawet jeśli nie do końca to nasza wina) i po kłopocie.
Odpowiedz@Niamh: wiec mozna ten sloik z majonezem, stluczny, ustawic na podlodze, ktos przy podnoszeniu go bejrzy a nie ustawiac wsrod podobnych sloikow, gdzie na pierwszy rzut oga roznica umknie szczeglnie jesli jest wcisniety za inne i nie widac go zbyt dobrze
OdpowiedzGdyby sklep zrobił półkę, lub koszyk na niechciane produkty, to może częściowo by rozwiązało problem odkładanych gdzie popadnie produktów.
Odpowiedz@grruby80: przecież masz kasę. Do niej i tak musisz dojść,a półka czy koszyk wymaga dodatkowego chodzenia.
Odpowiedz@grruby80: Nie sądzę. Ludzie potrafią wyrzucać śmieci na ziemię obok kosza. To nie kwestia niemożliwości, tylko mentalności.
Odpowiedz@grruby80: Nie wiem jak w innych hipermarketach, bo rzadko bywam, ale w Auchan dość często widuję w alejach duże kosze, które mają mniejszy kosz z napisem: towary obce. Do dużego kosza pracownicy wrzucają opakowania zbiorcze rozkładanego towaru, a do małego takie znajdy. I jak napisała Grejfrutowa - można przy kasie.
Odpowiedz@Grejfrutowa: a co z klientami, którzy się rozmyślą z zakupów całkowicie? Oni nie wychodzą przez kasy tylko osobną alejką.
Odpowiedz@Kumbak: To ruszają dupę i dają pracownikowi sklepu ładnie prosząc o odniesienie, albo sami idą te 50 metrów odnieść na półeczkę?
Odpowiedz@Rammsteinowa: gdyby tak było, nie byłoby takich historii
Odpowiedz@kumbak - i nikt by za nimi nie tęsknił ;) To, że klienci są leniwi czy bezmyślni, to żadne usprawiedliwienie. Nie przyszłoby mi do głowy ukrywać mrożonki gdzieś na końcu półki, choćbym nie wiem jak się spieszyła.
Odpowiedz@katzschen: Zwłaszcza, że tym bardziej nie ma to sensu, kiedy się spieszysz :)
Odpowiedz@Kumbak: Tlumaczenie ze pierd***ąłem niechciany zakup gdzie popadnie bo nie ma koszyka na takie rzerczy a pracownicy od tego sa by odnosic to jak wysranie sie na srodku sklepu bo wc jest dopiero na pasazu a przeciez sa sprzataczki to niech sprzataja.
OdpowiedzZaraz, zaraz. Gdy zaczęło wam śmierdzieć na półce, dopiero po dwóch dniach zdecydowaliście się na zdjęcie towaru w celu zlokalizowania źródła smrodu? Mam nadzieję nigdy nie trafić do waszego sklepu.
Odpowiedz@Jorn: Pewnie liczyli, że w końcu dostanie nóg i samo sobie pójdzie.
Odpowiedz@Jorn: Jak już pisałam w historii były próby odnalezienia przyczyny, ale dostanie się do tegoż nieszczęsnego mięcha wymagało zdjęcia sporej ilości towaru, co nie jest takie hop-siup. To nie jest olbrzymi sklep, mamy ograniczoną ilość pracowników, którzy w tym samym czasie muszą obskoczyć kasy i inne działy. Bywają takie dni, że klientów jest mało i pracownicy szukają sobie zajęcia, a bywają i takie, gdzie nie ma czasu wyjść za potrzebą i to były właśnie takie dni - wraz początkiem roku akademickiego ruch zwiększa się u nas parokrotnie z powodu bliskości dużej uczelni, a my naprawdę jesteśmy tylko ludźmi i rozdwoić się nie umiemy. Czemu nie zajęli się tym przed otwarciem sklepu? Nie wiem, wiem, że po moim dniu wolnym, gdy tylko sama zostałam zaatakowana przez smrodek wraz z kierowniczką zmiany zaczęłyśmy przekopywać regał. Może koleżanki nie były tak wrażliwe...
Odpowiedz"Pracownik poliwalentny" - piękne! Za samo to należy się plus! To naprawdę się tak nazywa, czy wymyśliłaś tę nazwę?
OdpowiedzA może przodowała?
Odpowiedz@obserwator: Anglicyzmy są smutne. :(
Odpowiedz