Moja narzeczona jest obywatelką USA. 4 lata temu na postanowiła spełnić swoje marzenie o mieszkaniu w Europie, pierwotnie miała być to roczna przygoda, ale życie potoczyło się swoim torem i osiądziemy tu w Polsce na stałe. Piekielność tego co mam do opisania dotyczy Urzędu do spraw Cudzoziemców w naszym mieście wojewódzkim.
Otóż ażeby cudzoziemiec mógł legalnie przebywać i pracować u nas w kraju, potrzebuje pozwolenia wydanego przez wojewodę. Na ową piekielność składa się kilka rzeczy:
1. Panie zza Biurka (ilość 2) ani słowa po angielsku nie rozumieją. Urząd zapewnia tłumacza raz w tygodniu przez 2 godziny - powodzenia w rezerwacji terminu.
2. Panie zza Biurka - przedział wiekowy 55+, postawa typowej PRLowskiej urzędniczki, która jest twoim władcą i panem, przed zadaniem pytania należy oddać jej hołd, wtedy być może rozpatrzy twój wniosek. A jeśli masz czelność zapytać "Excuse me, do you speak English?" Pani obdarzy cię spojrzeniem, które spowoduje u ciebie dreszcze...
Czy naprawdę w mieście wojewódzkim, nie można w urzędzie do spraw cudzoziemców zatrudnić młodej, niezmęczonej życiem osoby, która zna języki choćby w stopniu podstawowym?
urząd do spraw cudzoziemców
Ale jakie języki w stopniu podstawowym miałaby ta osoba znać? Biorąc pod uwagę najpopularniejsze to musiałaby mówić po angielsku, chińsku, hindi i arabsku na raz bo te są akurat najpopularniejsze. Czy np. w USA albo w Francji jak idzie się do takiego urzędu to spokojnie można załatwić każdą sprawę po polsku albo chociaż w hindi?
Odpowiedz@butterice: Myślę że podstawowy angielski nie jest jakimś oszałamiającym wymogiem. Podróżując w większości miejsc dogadasz się po angielsku czy to na Litwie czy w Indiach. Nie mówię że Panie zza Biurka mają biegle dysponować językami wszystkich krajów dookoła. Ale Polska to kraj w którym z kelnerem pogadasz po angielsku, z mechanikiem po niemiecku ale urzędnicy potrzebują tłumaczy ;) razi tymbardziej że to urząd specjalnie do spraw cudzoziemców, naprawdę uważam że podstawowy angielski powinien tam być wymogiem
Odpowiedz@butterice: Dlatego jest coś takiego, co się nazywa językiem międzynarodowym a umownie od końca II WŚ jest nim angielski. Od urzędnika majacego kontakt z obcokrajowcami oczekuje się przede wszystkim znajomości tego języka, a nie francuskiego czy chińskiego.
Odpowiedz@Ara: Od urzędnika majacego kontakt z obcokrajowcami oczekuje się przede wszystkim znajomości tego języka, a nie francuskiego czy chińskiego. Zmierz się z tymi oczekiwaniami we Francji, Hiszpanii czy Ameryce Południowej.
Odpowiedz@butterice: Nie widzę tu podstaw do ironizowania. Oczywistym jest i przyjęło się dawno temu, ze angielski jest językiem "międzynarodowym". Może to niemądre, może niesprawiedliwe, ale faktem jest, że zwykle ułatwia życie zarówno tym, co do obcego kraju przyjeżdżają, jak i tym, co by się z nimi chcieli z jakiegoś powodu dogadać. Dla mnie jasne jest, że autor o angielskim właśnie mówił. W dodatku znajomość języka na poziomie podstawowym to żaden wyczyn i nic by się też nie stało jakby każda z pań znała jeszcze parę słówek np. w niemieckim czy hiszpańskim. Biorąc pod uwagę, że niejedna młoda osoba o takich umiejętnościach siedzi na bezrobociu to faktycznie coś tu chyba jest nieteges. Swoją drogą aż mi się głupio zrobiło po przeczytaniu tej historii, bo z tego co się orientuję to Polacy angielskim całkiem nieźle władają. Tak też zawsze mówiłam obcokrajowcom - że w Polsce nie zginą, bo zawsze gdzieś w zasięgu znajdzie się ktoś, z kim się będą mogli dogadać. Dla porównania - mieszkałam raz w odległym kraju, gdzie z angielskim raczej się daleko nie zajedzie i nieraz jako anegdotę przywoływałam fakt, że NAWET w Urzędzie Imigracyjnym, gdzie codziennie przewijają się tabuny cudzoziemców, nie da się za wiele załatwić po angielsku. W Polsce jeszcze mi się nie zdarzyło w takim przybytku nogi postawić, ale uznałam za pewnik, że nie ma z tym problemu skoro (jak to mówi laffaro) sprzedawca w byle spożywczaku przynajmniej kilka zdań zwykle umie sklecić. A tu proszę, taka historia. Trochę wstyd...
Odpowiedz@lafarro: A dlaczego nie wymagać od cudzoziemców podstaw polskiego? ;) Mechanik czy kelner ma interes w tym by się dogadać i zarobić.
Odpowiedz@emilyana: Trochę wstyd... Współczuję kompleksów.
Odpowiedz@butterice: Ale przebywający u nas obcokrajowcy uczą się naszego języka, tylko co jest łatwiejsze, nawet na początku, nauczyć się polskiego czy angielskiego? Poza tym to jałowa dyskusja, jak babka w takim urzędzie nie ma nawet podstaw języka angielskiego (bo to lingua franca i tyle), to nie powinna tam pracować.
Odpowiedz@butterice: Panie zza Biurka nawet na "good morning" nie umiały odpowiedzieć. A i wszyscy dobrze wiemy że podstawy polskiego jak "dzień dobry, dziękuje, prosze itd" nie wystarcza żeby w urzędzie coś załatwić
Odpowiedz@lafarro: Panie zza Biurka nawet na "good morning" nie umiały odpowiedzieć. A to naprawdę taki problem nauczyć się po polsku "Dzień dobry"? Gdziekolwiek jadę za granicę to uczę się podstawowych zwrotów grzecznościowych. Zwyczajnie wypada...
Odpowiedz@butterice: Takie podstawy to moja zaklepała jeszcze zanim wsiadła w samolot (miała problem z "dziękuje" bo wymowa była dla niej trudna). Sęk w tym że Panie zza Biurka nawet takiej podstawy jak przywitanie w obcym języku nie opanowały. A byłoby by wszystkim milej
Odpowiedz@lafarro: No jak opanowała niby po polsku to po co mówi "Good morning"? Problemem może być zwykły brak kultury a nie języków. U urzędniczek. To też się zdarza. :)
Odpowiedz@butterice: Jak na razie to wygląda na to, że to Ty masz jakiś kompleks. Jakgdyby to, że nauczymy się angielskiego albo przynajmniej wsadzimy ludzi z angielskim do zajęć, które wymagają kontaktu z obcokrajowcami urągało jakoś naszej polskości. Nikt tu nie mówi, żeby im się rzucać uniżnie do stópek, bo przyjechali panowie z wielkiego świata. Chodzi o to, że urząd z zasady powinien być człowiekowi pomocny i życzliwy. I tak jak się narzeka na chamstwo i olewactwo w tych dla Polaków, tak i można sobie pozrzędzić, że cudzoziemiec musi stawać na głowie, żeby coś w Polsce załatwić, bo Panie zza biurka kilkunastu słówek się nie potrafią uczyć. I to zwykle wcale nie jest tak, że taki nie-Polak gardzi naszym językiem i wymaga, żeby do niego po angielsku mówić. Co niektórzy nawet nieźle sobie z tym polskim radzą, ale są rzeczy, których mogą nie zrozumieć i taka urzędniczka powinna potrafić im wtedy pomóc, wyjaśnić, przetłumaczyć - bo od tego jest.
Odpowiedz@emilyana: Angielski lekiem na całe zło? :) Znam wielu cudzoziemców, bez angielskiego, którzy jakoś sobie w Polsce poradzili. Zwyczajnie nie mają pozycji roszczeniowej. Ale mają polskich znajomych i przyjaciół, którzy im pomagają.
Odpowiedz@emilyana: Co niektórzy nawet nieźle sobie z tym polskim radzą, ale są rzeczy, których mogą nie zrozumieć i taka urzędniczka powinna potrafić im wtedy pomóc, wyjaśnić, przetłumaczyć - bo od tego jest. A teraz przełóż to na warunki USA. Już widzę jak amerykańska urzędniczka się wysila by pomóc Polakowi z za słabym angielskim.
Odpowiedz@butterice: Lekiem na całe zło? Nic takiego nie powiedziałam. Mówię tylko, że w takim akurat miejscu bardzo by się przydał. Jakbym to ja w takim urzędzie pracowała i by mi przyszedł ktoś w stylu "mów do mnie po angielsku, bo jam zbyt wspanialy, żeby się twojego gównianego języka uczyć" to wyleciałby na kopach. Ale jak przyjdzie jakiś miły ziomek, który z jakiegoś powodu upodobał sobie nasz kraj i chciałby w nim np. zostać to dołożyłabym starań, żeby udzielić mu pomocy i ułatwić drogę przez piekło zwane formalnościami. Po prostu uważam za nielogiczny fakt, że roi się w naszym kraju od młodych ludzi po studiach, którzy zwykle jakieś pojęcie o językach mają, a za biurkiem siedzą stare prukwy, które piszą na klawiaturze jednym palcem. Tyle. Jeśli Tobie się to nie wydaje nielogiczne to nie wiem. Może faktycznie ja czegoś w życiu nie kumam i urzędy są naprawdę po to, żeby ludziom utrudniać życie.
Odpowiedz@butterice: Myślę że cała sytuacja którą opisałem to po prostu kombinacja nie do końca uprzejmych Pań zza Biurka i naszej złudnej nadziei że urząd będzie pomocny (faktycznie, wysłałem za pierwszym razem narzeczoną tam samą nie chcąc marnować wolnego w pracy, mój błąd)
Odpowiedz@emilyana: A teraz przełóż to na warunki USA. Już widzę jak amerykańska urzędniczka się wysila by pomóc Polakowi z za słabym angielskim. W Stanach mnie nie było, więc nie wiem. Ale w innych krajach nie raz się wysilano, żeby mi coś wyjaśnić. Czy to łamanym angielskim, czy "migowym", czy nawet za pomocą głupiego google translatora. I było mi bardzo miło, jak ludzie się dla mnie starali. Nie jestem za tym, żeby obcokrajowcom "w dupę włazić", bo w niczym nie są od nas lepsi. Ale chciałabym, żeby oni też się miło w moim kraju czuli. No taki ze mnie prosty człowiek...
Odpowiedz@emilyana: Po prostu uważam za nielogiczny fakt, że roi się w naszym kraju od młodych ludzi po studiach, którzy zwykle jakieś pojęcie o językach mają, a za biurkiem siedzą stare prukwy, które piszą na klawiaturze jednym palcem. Tyle. To gdzie wyślesz te "stare prukwy"? Nowe Auschwitz? Wiesz, one gdzieś muszą pracować do 67 roku życia. Zrobisz dla nich jakiś nowy obóz pracy? Myślę, że "młodzi ludzie po studiach" mają zazwyczaj większe ambicje niż siedzieć za biurkiem w urzędzie za minimalną krajową. W końcu chyba nie po to robią studia by pomagać w wypełnianiu druczków? To mało ambitna praca. I skąd ta pogarda to starszych ludzi? Nie masz rodziców ani dziadków? Też ich nazywasz starymi prukwami i odmawiasz im pracy?
Odpowiedz@lafarro: Myślę że cała sytuacja którą opisałem to po prostu kombinacja nie do końca uprzejmych Pań zza Biurka i naszej złudnej nadziei że urząd będzie pomocny (faktycznie, wysłałem za pierwszym razem narzeczoną tam samą nie chcąc marnować wolnego w pracy, mój błąd) Moja ciotka co roku na sezon "ziołowy" zatrudnia wielu Ukraińców. Zawsze jeździ z nimi i nie ma pretensji, że w urzędzie nie znają ukraińskiego. A mogliby, bo raz, że ich u nas dużo a dwa, że sąsiedzi. :)
Odpowiedz@butterice: A i znalezienie kogoś z ukraińskim nie powinno być problemem. O tym właśnie mówię. Praca urzędu była by sporo sprawniejsza dzięki temu.
Odpowiedz@lafarro: A i znalezienie kogoś z ukraińskim nie powinno być problemem. O tym właśnie mówię. Praca urzędu była by sporo sprawniejsza dzięki temu. Ale nie ma takiego kogoś i mimo tego Ukraińcy pracują i wciąż przyjeżdżają rok po roku by dalej pracować. Równie dobrze mogliby by być Papuasami. Chcą mieć prawo do pracy a nie urzędników mówiących w ich języku. To inteligentni ludzie. Polacy też sobie radzą w świecie. Dlaczego ta Amerykanka nie potrafi i oczekuje, że w obcym kraju będzie traktowana lepiej niż jakiś Koreańczyk czy Islandczyk?
Odpowiedz@butterice: Umyka Ci zupełnie sens dyskusji a i przy okazji zdążyłaś obrazić moją narzeczoną. Chyba poznałem definicje hejtu internetowego. Bez odbioru.
Odpowiedz@butterice: ty jesteś takim bucem i ćwierćgłówkiem, czy tylko trollujesz? Język angielski, jak już ci napisano, został uznany za międzynarodowy. Każdy urzędnik w krajach ościennych ma OBOWIĄZEK go znać. Tylko w Polsce jakoś nie... Bo to dziki kraj. Wyłożę ci logikę również, bo twoja leży i kwiczy - obcokrajowiec załatwia sprawy w urzędzie DLA OBCJOKRAJOWCÓW - co oznacza, że dopiero tu przyjechał i ma jeszcze czas się nauczyć (albo NIGDY mu to nie będzie potrzebne, bo np. pracuje jako natvie speaker). Rozumiem, że jadąc do Kambodży znasz perfekcyjnie wszelkie tamtejsze dialekty, tak aby załatwić sprawy URZĘDOWE [czyli zwroty biznesowe i specjalistyczne] ? Nie, ohh, co za perfidna obłuda z twojej strony... Nie pomnę już na POLACZKÓW w UK, którzy mieszkają tam po 10 lat i więcej i słowa nie znają po angielsku, a jak trzeba do urzędu to płaczą o tłumacza, albo płacą za to studentom, którzy tam na wywczas pojechali, dając ogłoszenia w polskich gazetach... Nie wierzysz? Nie wiesz o tym? Czy rżniesz głupka? (poczytaj, jest pełno historii o tym na piekielnych) I co, "cFaniaku"? To po jaki uj tam pojechali, przeciez najpierw się powinni nauczyć angielskiego... to teraz Brytyjczycy powinni ich wyrzucić, nie? Albo nie obsługiwać, idąc twoim tokiem myślenia... Takiego buca jak ty, to lata świetlne nie widziałam. Ale potwierdzasz teorię, że "jak cham, to na pewno i głupi".Przykre.
Odpowiedz@butterice: Nie mam sensu ciągnąć tej dyskusji w nieskończoność, tym bardziej, że zarzucasz mi mówienie rzeczy, których nie powiedziałam (np. "stara prukwa" nie równa się "każda stara osoba to prukwa"). Powtórzę tylko jeszcze raz: nie chodzi o to, żeby taki Amerykanin był lepiej traktowany, tylko o to, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że taki Papuas czy Koreańczyk będzie znał podstawy angielskiego, bo to lingua franca. Azjaci czy Afrykańczycy TEŻ mówią bardzo często po angielsku. Przynajmniej ci, którzy zapuszczają się do dalekiej Europy.
Odpowiedz@butterice: W UK, kiedy jest ktoś jest miły to bardzo często mówi 'dzień dobry' lub 'dziękuje' w języku polskim. Mnie nawet zdarzyło się, że na egzaminie na prawo jazdy usłyszałam 'w lewo' chociaż facet był 100% Anglikiem i po polsku mówił średnio. Dlaczego tak zrobił? Ponieważ przywitanie się w języku drugiej osoby jest uznawane za miły gest. I urzędniczka także mogłaby odpowiedzieć 'good morning' właśnie z tego powodu. Nawet jeśli petent znałby polski perfekcyjnie a ona po angielsku tylko te dwa słowa. Po drugie - w UK bardzo ale to bardzo często, stają na głowie aby znaleźć kogoś mówiącego po polsku. Szczególnie w urzędach. Oczywiście, Polaków jest dużo więc jest w tym swój cel, ale jest tak nawet tam gdzie się załatwia zasiłki (a na tym przecież nie zarabiają). Spotkałam się w wielu miejscach gdzie ktoś uczył się polskiego lub był Polak zawołany z innego działu aby pomóc w dogadaniu się jeśli ktoś miał problem z językiem angielskim. A niestety problemy z załatwianiem pewnych rzeczy są normą ponieważ nawet gdy ktoś język zna bardzo dobrze, nie wszystko da się wiedzieć i niektóre sprawy jest załatwić ciężko nawet Anglikom (czyli osobom które z językiem nie powinny mieć problemu).
Odpowiedz@butterice: Nie za bardzo rozumiem dlaczego chcesz równać do gorszych. Jakaś forma unifikacji językowej w sprawach urzędowych, w sytuacji, gdy urzędnicy i petenci nie mówią w tym samym języku jest konieczna. Jako petentka polska, nikt Ci nie broni mówić po polsku i zostaniesz obsłużona. A to, co prezentujesz, to - z całym szacunkiem - jakies wiejskie kompleksy. Nie uwłacza to Twojej godności, że znasz język w którym mówią, lepiej lub gorzej, ludzie z każdego zakątka planety. To bardzo ułatwia życie, wiesz? Gdyby wszyscy tak uparcie trzymali się tylko "swojego" to do tej pory byśmy siedzieli wszyscy u siebie i nie mieli pojęcia, co się na świecie dzieje.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 10 października 2015 o 22:07
@butterice: Za to pani za biurkiem, już nie zarabia na swojej pracy, nie?. I w dobrym guście jest umiejętność porozumienia się z kimś w języku angielskim, dlatego że jest to lingua franca XXI wieku.Poza tym posada urzędnika jest stanowiskiem na którym w pewnym sensie służy się petentowi. I pomaga mu.
Odpowiedz@Drago: O ile mi wiadomo, angielski nie jest językiem urzędowym w RP. Ja też musiałem w odpowiednim urzędzie załatwiać wszystko w języku niderlandzkim, bo to jest język urzędowy mojej GMINY i fakt, że w kraju są jeszcze dwa inne oficjalne języki (francuski i niemiecki) niczego nie zmienił. Jakoś jednak od tego nie umarłem, nauczyłem się na tyle, żeby się dogadać.
Odpowiedz@Jorn: Tak jak i polski na Zielonej Wyspie a jednak bardzo szybko się udało wprowadzić najpierw drugi urzędowe w języku polskim (2006 rok)a potem specjalne okienka dwujęzyczne (2007-2008)może nie w każdym punkcie ale w najbardziej obleganych - tak to nie bajka tam po prostu dosłownie traktują civil serwant jako "służbę cywilną" a nie ciepłą posadkę I teraz pytanie za 100pkt jaki procent obcokrajowców z całej puli petentów może obsłużyć okienko angielskojęzyczne? Spodziewam się że bardzo wysoki, ale po co "obcym" ułatwiać :P PS. Weźcie pod uwagę że to są chętni do pracy (z różnych powodów), czyli całe społeczeństwo z nich skorzysta, bo u nas to nie ma po co na zasiłek przyjeżdżać
Odpowiedz@butterice: Jestem tego samego zdania co Ty, we wszystkich Twoich wypowiedziach i nie rozumiem minusowania ich. Urzędnicy to też ludzie i mają nad sobą przełożonych, którzy pilnują ich żeby przestrzegali przepisów. A przepisy mówią, że językiem Urzędowym w Polsce jest polski. I jeżeli znasz, jako urzędnik, angielski, chiński czy jakiś inny język, to sprawy dotyczące pobytu lub obywatelstwa MUSISZ, jako urzędnik przeprowadzać w języku polskim bo do tego zobowiązuje Cię POLSKIE prawo!!! jeśli przeprowadzisz jakiekolwiek postępowania w języku obcym bez tłumacza to odpowiadasz dyscyplinarnie za niezgodności.
Odpowiedz@butterice: a urzędnik ma interes w załatwianiu spraw petentów instytucji, w której pracuje. Za to ma płacone.
Odpowiedz@butterice: To przyjedź do Irlandii. Ze słabym angielskim zostaniesz uprzejmie potraktowana w każdym urzędzie (bynajmniej tu gdzie mieszkam). J.angielskim na świecie posługuje się ponad 2 miliardy ludzi, hiszpańskim 400 mln, polskim 40 mln. Dla obcokrajowców, którzy przyjeżdżają do Polski na określony czas (bo kontrakt, praca, inne) nauka języka, którym mogą posługiwać się tylko w tym kraju jest po prostu niepraktyczna.Więc gdzie jak gdzie, ale w urzędzie obsługującym cudzoziemców nikt ze znajomością innego języka?
OdpowiedzNo... W Stanach, w analogicznym urzędzie to pewno rozkładają czerwony dywan. A biurokracja? Ale jaka biurokracja? Przecież oni mało się nie skichają z radochy, że jakieś obce znowu się do nich pchają. Czego by te baby w urzędzie nie wymyśliły, i tak łatwiej się Amerykanin wbije do Polski niż Polak do Ameryki.
Odpowiedz@chiacchierona: Plus :) W Kanadzie zabili jednego Polaka na lotnisku, tylko dlatego, że za słabo znał angielski.
Odpowiedz@chiacchierona: Jest subtelna różnica między czerwonym dywanem a zwykłym ułatwianiem załatwienia sprawy. Formularz imigracyjny dostępny w języku obcym jest tylko po uprzednim zamówieniu, na całym piętrze (z lekka 20 urzędników) nikt nie potrafił mojej narzeczonej odpowiedzieć na pytanie "excuse me where can I my application form?" pomocy udzieliła jej jedna z Pań czekających na bycie "obsłużoną". Tłumacz dostępny przez 2h w tygodniu...i to wszystko w urzędzie mającym ułatwić życie cudzoziemcom. Smutne ale prawdziwe. A historia o mojej wizie do USA to materiał na oddzielną historie, jak się zbiorę w sobie to opisze
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 10 października 2015 o 17:41
@chiacchierona: Nie wiem jak w USA, ale w UK może czerwonego dywanu nie rozkładają, chociaż tam wyraźnie czuć, że urzędnik jest dla petenta. W Polsce jest nadal na odwrót. W UK możesz poprosić o tłumacza- to absolutna podstawa w urzędach gdzie przewija się wielu cudzoziemców. Natomist najważniejsze informacje dostaniesz w swoim własnym języku. Ba- ostatnio przyszła mi karta do głosowania w lokalnych wyborach- informacje jak z niej korzystać były wydrukowane w kilkunastu językach.
Odpowiedz@lafarro, ja się absolutnie nie czepiam, ale aż mnie skręca z ciekawości: co chciała Twoja narzeczona z tym swoim wnioskiem zrobić? Bo, wybacz, ale na tak zadane pytanie ja też nie umiałabym odpowiedzieć. Brakuje czasownika ;)
Odpowiedz@archeoziele: A ja mieszkam we Włoszech. Tutaj też jest od cholery obcokrajowców ale nigdy w żadnym urzędzie nikt się ze mną nie cackał po angielsku. Na uczelni też nie chociaż można studiować w języku angielskim. Kto jest rozgarnięty ten sobie zawczasu znajdzie tłumacza, kto nie jest ten albo się nauczy albo zrezygnuje. W każdym razie, mnie się angielska polityka wobec imigrantów nie podoba, hodują sobie święte krowy i tumanów nie ogarniających języka kraju, w którym sami chcieli zamieszkać. Najwyraźniej mają w tym jakiś interes, dla mnie to śmieszne.
Odpowiedz@bypek: Dałem jej karteczke na której miała napisane że "Pozwolenie na pobyt i pracę". Z tą karteczką chodziła od człowieka do człowieka i starała się owy formularz uzyskać (uprzedzam, na stronie internetowej był oczywiście error dnia poprzedniego i nie dało się wydrukować). Nie do końca opisałem poprawnie sytuacje, jestem bardziej mówcą niż pisarzem ;)
Odpowiedz@chiacchierona: Owszem, ich polityka imigracyjna nie jest dobra. Ale trzeba im przyznać, że dbają o ludzi. Tam po prostu urzędnik wie, dzięki komu ma pensję. Poza tym, mam wrażenie że urzędy są o niebo lepiej zorganizowane.
Odpowiedz@chiacchierona: A ja mieszkam we Włoszech. Tutaj też jest od cholery obcokrajowców ale nigdy w żadnym urzędzie nikt się ze mną nie cackał po angielsku. Bo Włosi nie mają kompleksów. Zauważ, że z Amerykanką chodził jej polski narzeczony i co? Też nie zrozumiał przepisów, że taki rozżalony? I pewnie pokornie znosi to, że na całym świecie w żadnym urzędzie niczego po polsku nie załatwi. Ale Amerykanka powinna być traktowana lepiej. :)
Odpowiedz@bypek: Teraz dopiero widzę że minąłem czasownik, w pędzie pisania się każdemu zdarza, myślę że z kontekstu jasne było że miało tam być "find". Wybacz!
Odpowiedz@archeoziele: W jednym masz całkowitą rację. W brytyjskim urzędzie nie ma petentów, tylko klienci, a urzędnicy są po to, żeby ich obsłużyć. Tylko że co do prowadzenia wszystkich za rączkę w ich ojczystym języku mam mieszane uczucia. Czy się to komuś podoba czy nie, to właśnie angielski jest "lingua franca" współczesnego świata i opanowanie go w stopniu umożliwiającym podstawową komunikację powinno być priorytetem dla osób chcących zamieszkać w kraju anglojęzycznym. A tak to mamy Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii od kilkunastu lat, którzy mieszkają i pracują z innymi Polakami, zakupy robią w polskich sklepach, samochody naprawiają u polskich mechaników, a na ich domach wiszą anteny cyfrowego Polsatu. Nie mam nic do tego, że dają zarobić rodakom, tylko, że na własne życzenie zamykają się w gettach. Przyjdzie takiemu załatwić sprawę po angielsku, jeszcze nie daj boże przez telefon i "łolaboga co to będzie, ratujcie".
Odpowiedz@lafarro: Wybaczone :) Ona równie dobrze mogła chcieć ten wniosek już wypełniony złożyć. Ale to zakładając, że ktoś by jej go wcześniej do wypełnienia wydał.
Odpowiedz@butterice: Notorycznie mylisz chłopski upór i strach przed wiedzą z brakiem kompleksów. A na ten "argument" o Polaku w Kanadzie to już śmiechłem :D Po pierwsze to był wypadek, a po drugie doszło do niego dlatego, że facet nie wiedział co się dzieje i zachowywał się bardzo agresywnie. Coś mi się widzi, że nie bardzo pamiętasz to zdarzenie. Co by miało sens, widząc Twoją postawę, bo przecież kto by sobie głowę zawracał dowiadywaniem się co tam w jakiejś Kanadzie się dzieje. Przecież należy nie mieć kompleksów i nie patrzeć dalej niż własne podwórko ;)
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 października 2015 o 7:40
Śmieszą mnie wypowiedzi, że w USA urzędnicy nie mówią po Polsku. ALE MÓWIĄ PO ANGIELSKU!!! To angielski jest językiem międzynarodowym. Mieszkałem w kilku krajach i w każdym z nich załatwiając sprawy papierkowe mogłem porozumieć się z urzędnikiem w języku angielskim, mimo że nie był to język urzędowy. Nigdy nie pojmę skąd się biorą ludzie, którzy NIE CHCĄ żeby ludzie mogli łatwo się porozumiewać i złośliwie gdy tylko mogą to innym utrudniają.
OdpowiedzTo jest najlepsze w tym kraju. Stanowiska urzędnicze, które wymagają umiejętności obsługi komputera, języków są obsadzane przez stare próchna, które mają przekonanie, że urzędnik to (zaraz po prezydencie) najważniejsza osoba w kraju, które na klawiaturze piszą jednym palcem i oczywiście władają językiem polskim (w stopniu średnio zaawansowanym) oraz rosyjskim (w stopniu "no miałam w szkole przez 12 lat, ale nie pamiętam). A młodzi ludzie nie mają pracy. Nawet z gównianym wykształceniem po Wyższej Szkole Robienia Hałasu napie*alają komentarze na fb po klawiaturach różnego typu z prędkością światła i znają chociaż podstawowy, potoczny angielski.
OdpowiedzCo wy macie z tymi spojrzeniami? Zaraz tam dreszcze i nie wiadomo co. Ja nigdy nie doświadczyłem czegoś takiego. Jestem jakiś dziwny?
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 10 października 2015 o 18:01
Sama mieszkam za granicą. W urzędzie w stolicy po angielsku obsługuje jedna osoba. Jedna - potwierdzone informacje od kilku innych kolegów obcokrajowców. Problem polega na tym, że nawet używając (nieporadnie ale jednak) lokalnego języka nie uzyskam odpowiedzi - zacięta płyta "wypełnić zapłacić przyjść", jakby się bali powiedzieć coś więcej. "Dlaczego?" - "Wypełnić zapłacić przyjść". "Jaki dokument?" - "Wypełnić zapłacić przyjść". I kończy się tak że w sklepie, u lekarza, u kosmetyczki, w internecie, na wycieczce sobie radzę, a urząd imigracyjny przekracza moje możliwości.
Odpowiedz@iskierka: Dokładnie to samo ją spotkało! A ja głupi się łudziłem że w imigracyjnym będą pomocni i poradzi sobie beze mnie. Skończyło się na tym że załatwiłem wolne i na drugi dzień pojechałem z nią jako tłumacz
Odpowiedz@lafarro: Dokładnie to samo ją spotkało! A ja głupi się łudziłem że w imigracyjnym będą pomocni i poradzi sobie beze mnie. A jakby była Malajką albo Filipinką? Też byś ją puścił samą? Dlaczego urzędnicy ds. imigracyjnych mają się akurat nastawiać na znajomość angielskiego skoro najwięcej potrzebujących ich pomocy jest z rejonów języka arabskiego albo ukraińskiego?
Odpowiedz@butterice: Jak wspomniałem wyżej piekielna była nie tyle nieznajomość języka (acz było to zaskoczeniem) ile podejście pań urzędniczek. I naprawde będę się upierał że od ludzi pracujących w urzędzie do spraw cudzoziemców można wymagać przynajmniej angielskiego.
Odpowiedz@butterice, ale o co Ty konkretnie masz do autora pretensje?? Dziwne jakieś masz podejście, usprawiedliwiasz urzędników nieznających języka angielskiego tym, że po arabsku mówi więcej osób?? I wierzysz w to że te panie po ang ani me ani be, ale już przykładowo po ukrainsku to śmigały? ;) Chyba raczej były przyzwyczajone, że większość obcokrajowców przychodzi jednak z polskimi pomocnikami więc się nie muszą wysilać, a przecież chyba na pomocy ich praca powinna polegać. No i przykro mi ale czy nam się podoba czy nie, to angielski jest najpopularniejszym językiem obcym tak w naszym rejonie, jak i w miejscowościach turystycznych czy innych miejscach, gdzie często pojawiają się przybysze z innych krajów.
Odpowiedz@lafarro: ale wiesz to miało swoje plusy. stałam tam tak długo domagając się odpowiedzi że mieli mnie dość i od razu dostałam 5 lat (normalnie jest 3x1 rok i później 5). a odpowiedzi i tak udzieliła mi dopiero polska ambasada.
Odpowiedz@butterice: Już Ci ludzie tłumaczyli tu pojęcie "języka międzynarodowego", bo widać nie masz świadomości istnienia takowego. Najwięcej ludzi na Ziemi mówi po chińsku, ale to nie znaczy, że wszyscy mamy w nim śmigać. Dziesiątki lat temu ustalono, że takim językiem jest angielski i to się przyjęło. Filipinka, bądź Malajka, gwarantuję Ci to, w tej sytuacji będzie się starała dogadać po angielsku od razu, a po swojemu nawet nie spróbuje. Takie są standardy. Kiedyś był to język francuski, po wojnie angielski, a w przyszłości kto wie, może padnie na Twój kochany malajski. Głowa do góry! :)
Odpowiedz@Ara: kiedyś to była łacina :) ot język zawsze podąża za zwycięzcą A chińskiego jako takiego nie ma, są przynajmniej dwa główne języki/odmiany/narzecza + kilka mniejszych tu jakiś lingwista by się przydał :) z tego co kojarzę to tylko pismo mają wspólne a wymowa inna
Odpowiedz@Isegrim6: Mandaryński często jest nazywany po prostu chińskim, bo to język urzędowy i najbardziej rozprzestrzeniony (ale ten chyba też ma milion dialektów...). Co do pisma, to tak, ale tam też masz znaki tradycyjne i uproszczone. :D
OdpowiedzPrzecież w USA też niema tłumaczy polskiego. Więc zastanów się co za cudów oczekujesz.
Odpowiedz@iks: Ale przynajmniej mówią po angielsku, a tego należy oczekiwać od urzędnika obsługującego obcokrajowców w dowolnym kraju.
OdpowiedzAkurat (abstrahując od konkretnej osoby, której nie znam i nic do niej nie mam) wobec obywateli USA uważam za wysoce wskazany taki "odwet" za politykę wizową ich kraju wobec Polaków.
Odpowiedz@timo: A wiesz dlaczego mają taką politykę? Właściwie pytanie retoryczne bo jestem pewna, że wiesz ale dalej nie wiem dlaczego się bulwersujesz. W końcu musi być jakiś powód skoro Polska nie jest w visa waiver a na przykład taka Litwa jest... ;)
Odpowiedz@anonimek94: Jak to, dlaczego? Dlatego, że Amerykanie odmawiają Polakom wiz. A Amerykanie ustalili, że jeśli Amerykanie zbyt często odmawiają wiz jakiejś narodowości, to ta narodowość potrzebuje wiz do Ameryki. Logiczne (w myśl logiki amerykańskiej).
Odpowiedz@JasniePanQrdupel: A nie widzisz tu korelacji z masowym wręcz cwaniactwem i wyjeżdżaniem tam nielegalnie, do nielegalnej roboty? W sumie nie oczekuję, że dostrzeżesz taką zależność, skoro prezentujesz podejście chłopka roztropka w stylu: "A zrobię ci na złość i pokażę, że cię nie rozumiem jak do mnie godosz! Haha alem ci pokozoł!". Rzeczywiście, USA się zawali i życie tej kobiety również, bo urzędnik zrobił z siebie debila. Dzięki temu już Ambasada wystosowuje przeprosiny i dodaje nas do visa waiver :D
Odpowiedz@Ara: Co Ty za bzdury piszesz? Masowe wyjeżdżanie do nielegalnej roboty do USA to może było 25-30 lat temu. Teraz USA jest kompletnie nieatrakcyjne ze względu na koszty życia, trudności ze znalezieniem pracy, koszty przelotu, bardzo ograniczoną (właśnie przez koszty, ale też przez czas lotu) możliwość odwiedzania rodziny w kraju, przez wiele lat słabego dolara (dopiero nie tak dawno się odbudował). Każdy kraj europejski jest pod tym względem bardziej atrakcyjny. Pełno "naszych" siedzi w Niemczech, Holandii czy na wyspach... Jeśli chodzi o USA to znam jedną osobę, która wyemigrowała współcześnie i to tylko dlatego, że została tam wydelegowana przez firmę, w której pracowała kilka lat, a więc nie ma mowy o pracy na czarno - pracuje legalnie i na wysokim stanowisku.
Odpowiedz@timo: A jednak analizując dane widać że owszem, mniej, ale nadal bardzo duża liczba Polaków wyjeżdża na wizy turystyczne i zostaje dłużej niż powinna, albo w ogóle znika, a kolejki przy konsulacie USA po wizy jak były, tak są. Niestety, są grupy, całkiem pokaźne, które z takich wyjazdów zrobiły sobie już rodzinną tradycję. Póki z tym sobie nie poradzimy, ja się nie dziwię, że wiz nam nie chcą dać. Bo i atrakcyjność może i mniejsza, ale co z tego, skoro "Czesiek był i robił, to my z Kazkiem też pojedziem". Serio, podjedź sobie kiedyś w godzinach wczesnopopołudniowych pod konsulat lub ambasadę USA i zobacz, co tam się dzieje.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 października 2015 o 17:10
@JasniePanQrdupel: Co kilka lat zbiera się rada Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego Stanów Zjednoczonych i stwierdza ilu obywateli danego kraju otrzymało wizę i ilu z nich nielegalnie pozostało w Stanach lub podjęło nielegalną pracę. Jeżeli ten współczynnik wynosi więcej niż 10% dany kraj nie otrzyma Visa Waiver Program.(dochodzi tam jeszcze zagrożenie terrorystyczne,bezpieczeństwo i stabilizacja ekonomiczna). Dla przykładu: Czechy-4.5%, Litwa-6%, Słowacja-2,5%, Łotwa-0,9% (!) i uwaga Polska-16,5%.
OdpowiedzAmerykanom starającym się coś załatwić w polskim urzędzie imigracyjnym życzę dokładnie takiego samego traktowania, jakie jest udziałem Polaków udających się do USA. Oczywiście całkowicie się zgadzam z amerykańską polityką w kwestii wiz dla Polaków. Z ich punktu widzenia jesteśmy narodem cwaniaków i kombinatorów, którzy przyjeżdżają na wizie turystycznej i przepadają na dwadzieścia lat. Tyle, że w dyplomacji obowiązuje zasada wzajemności i nie widzę powodu,dla którego mielibyśmy przez Jankesami rozwijać czerwone dywany.
OdpowiedzNie ogarniam Twoich pretensji @butterice. Chyba logiczne jest, żeby w urzędzie z założenia obsługującym obcokrajowców zatrudnić osoby, które znają chociaż jeden, podstawowy, międzynarodowy angielski. Jakkolwiek byś nie zaginała rzeczywistości to nie poradzisz na to, że po angielsku dogadasz się praktycznie wszędzie (poza polskim urzędem ds. obcokrajowców najwyraźniej)
Odpowiedz@Agness92: Przypuszczam, że w tym urzędzie znacznie więcej petentów włada raczej językiem rosyjskim, niż angielskim... Dlaczego więc urzędnik ma znać akurat angielski, skoro petenci są w większości ze Wschodu i nie kumają angielskiego ni w ząb?
OdpowiedzTo tak celowo, coby obcokrajowiec wiedział, na co się pisze pchając się do PL. Przecież będzie tylko gorzej - ZUS, Skarbówka, wszelkie urzędy...
OdpowiedzNo cóż, przyzwyczajaj powoli narzeczoną, że nie mówiąc w naszym pięknym języku od czasu do czasu natknie się na trudności w Polsce. Opinię na temat punktu 1 zachowam dla siebie ale co do 2 zgadzam się, że jest to piekielne - panie pracują w urzędzie ds cudzoziemców i są zdziwione, że ktoś próbuje się z nimi porozumieć w obcym języku? Po co te mordercze spojrzenia. Jeśli nie znają angielskiego to mogłyby się chociaż nauczyć odpowiadać: -do you speak English? -yes, i don't ;)
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 10 października 2015 o 22:03
@paski: Nawet mówiąc w naszym pięknym języku to w urzędach można napotkać trudności co nie miara :D
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 października 2015 o 11:14
Myślę, że wykształcona, młoda osoba, władająca językiem angielskim, w dużym mieście wojewódzkim, nie chce pracować za marną urzędniczą pensję.
Odpowiedzco was pogięło z tym odwetem za wizy Po pierwsze urząd jest po to by pomóc petentom, więc zastanówcie się jaki procent obcokrajowców używa danego języka w Polsce i w USA (pewnie hiszpański na południu to standard)u nas angielski ma sens Po drugie wizy to mamy na własne życzenie USA ma normalną politykę wizową, można sobie o niej poczytać na sieci, państwa które spełniają kryteria maja ruch bezwizowy Po trzecie jak już coś to za lobbowaniem w USA mogłaby pomóc Polonia amerykańska, no ale im to wisi bo już tam są więc jak widać charakteru się nie zmieni :)
OdpowiedzZnam ten ból, tez załatwiałam tam papiery dla mojego eksa. To juz nawet nie chodzi o to, że te kobiety nie mówia/nie chcą mówić po angielsku - one po prostu stosują spychologie np. ''przyjdzie Pani jutro/to nie ten pokój (a własnie ze ten :) )/no my juz temu Panu wytłumaczylismy wszystko (kobieta trajkotała po polsku przez 5 min, a młoda stażystka przetłumaczyła jedno zdanie 'its not all documents' bo nie znała słówek (nie dziwie sie jej, w koncu nie jej działka tylko babki za biurkiem). Pytam się co mamy zrobic w razie decyzji odmownej, a babka na to ''a czemu miałaby być odmowna?'' :) Dziwi mnie to, bo Lublin ma setki absolwentów po filologiach wiec załoze sie ze łatwo mozna by było wymienic te Panie albo zatrudnic tłumacza przysiegłego na etat. No ale liczą się plecy..
Odpowiedz@kaede: W naszym przypadku do miasta wojewódzkiego mamy jakieś 100km w jedną stronę, dzięki przepychaniu nas do różnych okienek/pokoi musieliśmy jechać tam 3 razy a benzyna i urlop tez kosztują ;)
OdpowiedzW Polsce Urząd do Spraw Cudzoziemców jest tylko jeden, w Warszawie, i spokojnie można tam porozmawiać po angielsku, rosyjsku, a nawet arabski czy persku.
OdpowiedzNiestety, sytuacja w USA jest podobna - kto tam po polsku coś powie? Wiem, może i zabrzmi głupio, bo wszyscy mają "obowiązek" znać angielski - ale w żadnym kraju nie ma obowiązku posługiwać się innym, niż własnym, języku. Np w Szwecji można starać się o pomoc tłumacza, załatwiany przez Urząd, i w dla urzędu oraz tłumacza dogodnym czasie. Bardzo mi przykro że narzeczona napotkała się na problemy, ale nie widzę tu piekielności... ile razy chciałam coś załatwić w urzędach za granicą, niestety musiałam albo sama umieć obcy język, albo załatwiać sobie prywatnego tłumacza.
Odpowiedz