Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Swego czasu pracowałem w „hotelu”. Czas opisać kilka historyjek dotyczących tego miejsca.…

Swego czasu pracowałem w „hotelu”. Czas opisać kilka historyjek dotyczących tego miejsca.

Właściciele obiektu to małżeństwo prowadzące przedsiębiorstwo wielobranżowe. Usługi sprzątające, ochrona osób i mienia oraz kilka restauracji, w tym punkt gastronomiczny działający w miejscowym aquaparku. Właściciele zapragnęli spróbować sił w hotelarstwie i w ten sposób powstał pensjonat przy jednej z restauracji. Jeżeli chodzi o standardy (przynajmniej te powierzchowne), złego słowa nie mogę powiedzieć. Piękna, stylizowana antykami i reprodukcjami obrazów restauracja, sala balowa, klub w części piwnicznej, no i pokoje najwyższa klasa. Obiekt znany na całe miasto. Cud, miód, orzeszki.

Szef uwielbiał miejsce nazywać hotelem, choć w rzeczywistości nim nie był. Trzydzieści pokoi to według jakichś przepisów zbyt mały obiekt, by wedle litery prawa tytułować go hotelem.
Ważne jest to, że recepcja wejściem łączyła się z restauracją i salą balową. Toalety i palarnia dla klientów restauracji również znajdowały się na terenie recepcji. Pracowałem na nocne zmiany.

No to lecimy:

Szkolenie
Umowę podpisałem na okres trzech miesięcy. Przeszedłem obowiązkowe szkolenie BHP, przyszedł czas na szkolenie z systemu hotelarskiego (nigdy wcześniej nie działałem w tej branży). Właściciel wysłał mnie do szefowej recepcjonistek na zmianę i ta miała mi wszystko wytłumaczyć. Wytłumaczyła, jak potrafiła, w międzyczasie wykonywała swoje obowiązki, w efekcie czego wielu rzeczy uczyłem się już podczas pracy metodą prób i błędów.

Wyposażenie
Na recepcji i w wielu innych miejscach brakowało sprzętu. Kiedy w innej restauracji brakowało np. krzeseł, to zabierano je od nas. Menadżer restauracji dość często zapomniał o tym powiadamiać.
Do uzupełnienia braków nikomu się nie spieszyło.

Zimno
Z jakiegoś powodu lada recepcji nie była z dołu zabudowana. Podłoga z marmuru, przesuwane drzwi naprzeciwko, za ladą długi korytarz do toalet i palarni. Palarnia podczas imprez okolicznościowych była otwarta, drzwiami co chwilę wchodzili/wychodzili ludzie. Była zima, w efekcie czego wiatr hulał po kostkach. Wspomniałem, że na recepcji bardzo długo nie włączano grzejników? Zimowe noce w tym miejscu były, no cóż… bardzo zimne.

Alarm
Restauracja w ciągu tygodnia zamykana była o godzinie 22. Kucharze i kelnerzy uciekali i koło 23 zostawałem na obiekcie sam.

Recepcja, trzy piętra pokoi, restauracja, sala balowa, parking, przestrzeń biurowa (siedziba szefostwa i przedsiębiorstwa wielobranżowego), wszystko pozostawione pod nadzorem jednej osoby, podłączone do jednego alarmu. Kiedy alarm się załączał, w ciągu czterech minut musiałem pozamykać drzwi, chwycić gaśnicę, polecieć na miejsce alarmu i w razie fałszywego sygnału wrócić do recepcji i go wyłączyć. Jeżeli się tego nie zrobiło, to… odpalała się cała dyskoteka. Alarm szedł do centrali ochrony, wysyłali patrol, jak fałszywa była pożarówka, to przy okazji leciały służby. Zgadnijcie, kto był odpowiedzialny?

Do tego wszystkiego na recepcji przez pół roku nie było napadówki (pilot, który wysyła do ochrony cichy alarm). Był za to pilot dezaktywujący alarm na parkingu. Musiałem wyjść na tył budynku, wyłączyć alarm i ręcznie otworzyć bramę. Problem był tylko jeden. Pilot nie bardzo łapał sygnał, jeden krok na zabezpieczony parking i dyskoteka znowu gra! Można też było wyjść frontem i ulicą podejść do bramy… zostawiając przy tym pustą, otwartą recepcję.

Jeszcze jedno. Korytarze przy pokojach gościnnych miały na ich końcach drzwi prowadzące do części biurowej. Otwarcie ich po zamknięciu biura uruchamiało dyskotekę. Problemem było to, że ludzie z biura wyjątkowo często zapominali ich zamknąć. Gościom zdarzało się je otworzyć.

Weekendy
Sala balowa podejmowała wszystkie typy imprez okolicznościowych: wystawy, konferencje, komunie, wesela, chrzciny, osiemnastki, no wszystko, czego dusza zapragnie. Obłożenie weekend w weekend. Jakoś się kręciło, czasami tylko osiemnastki narzygały w rogu szatni i zapomniały powiedzieć albo zdemolowały łazienkę. Standard. Gorzej mieli goście pokojowi. W każdy weekend było to samo. Ludzie z pierwszego i drugiego piętra przychodzili wściekli na recepcję o to, że nie da się zmrużyć oka. Zazwyczaj kończyło się na tym, że menadżer trochę wyciszał DJ-ów i spuszczał ludziom z ceny. Klientela z tych zamożniejszych często w trąbce miała te pięć dyszek.

Śniadania
Restauracja zaczynała o godzinie dwunastej. Śniadania zazwyczaj były o ósmej. O siódmej przychodziła jedna kucharka, a ja robiłem za kelnera. Dla mnie to nie było ujmą na honorze, ale gości trochę szkoda. Szefostwo postawiło na recepcji kilka stołów i najczęściej to właśnie tam były wydawane śniadania. Pusta restauracja tuż za drzwiami.

Rozwiązanie współpracy
Nie twierdzę, że byłem najwspanialszym pracownikiem na świecie. Zdarzyło się kilka sytuacji. Niektóre z mojej winy, inne ode mnie niezależne. Nie przedłużyli mi umowy. Mają do tego prawo. Szkoda tylko, że dowiedziałem się o tym przez telefon od kadrowej, która stwierdziła, że następnego dnia mam nie przychodzić. Od szefostwa ani dziękuję za współpracę, ani uścisku dłoni, ani be, ani me, ani pocałuj mnie w d**ę.

Konkluzja
Ludzie, którzy mają się za poważne osobistości, pokazują się na salonach, w telewizji i ogólnie uchodzą za śmietankę, powinni chyba trochę poważniej podchodzić do swoich klientów i pracowników. Tak myślę.

PS: Z tego miejsca pozdrawiam szefową recepcjonistów. Dziewczyna pracowała tam dobrych kilka lat, jej praca dość mocno wykraczała poza zakres obowiązków i zarabiała tyle, co ja – najniższą krajową.

"Hotel" na szlaku bursztynowym...

by Stal_Damascenska
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Vivatcv
7 9

Troszkę koloryzujesz (jeśli chodzi o nazewnictwo przybytku w którym pracowałeś), to nie ilość pokoi stanowi o nazwie hotel bądź też motel czy hostel, a standard proponowany przez owe obiekty. Sam piszesz,że restauracja nie wydawała śniadań, więc to dyskfalifikuje obiekt w którym pracowałeś do miana hotelu. Hotel może mieć nawet 10 pokoi, ale człowiek uczy się całe życie . Co do właścicieli piekielni.

Odpowiedz
avatar Stal_Damascenska
3 3

@Vivatcv: Trudno mi powiedzieć jak to się dokładnie miało. Śniadania były przygotowywane w restauracyjnej kuchni a jadłospis był nadzorowany przez szefa kuchni. Ja je przynosiłem bo w praktyce restauracja jeszcze była zamknięta. Tak jak wspomniałem w kuchni była jedna kucharka.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 22 września 2015 o 8:45

avatar loczek0blond
1 1

@Vivatcv: Ba nawet to pensjonat nie mógł być, jeśli nie został zgłoszony do kategoryzacji do Urzędu Marszałkowskiego. Co najwyżej może to być hotelik (nie ma kategoryzacji takiego wytworu), dom wczasowy (bo wycieczkowy już podlega kategoryzacji), czy różnego rodzaju pokoje do wynajęcia, kwatery prywatne etc. :)

Odpowiedz
avatar Zlociutki
-1 1

@Stal_Damascenska: Czy ten przybytek nazywa sie jak pewien mebel?

Odpowiedz
avatar Lorelai
3 5

Alarmy mają opcję" zwłoka transmisji" - sprawdzasz na centralce gdzie jest pożar, zwłoka transmisji, idziesz i sprawdzasz czy jest rzeczywiście. Hmm, zamykasz drzwi? I jakby był pożar to co? Droga ewakuacji odcięta....

Odpowiedz
avatar Tashkent
3 5

Przykro mi, ale nie uwierzę, że szefowa recepcji (nawet w takim hoteliku) pracowała za minimalną krajową...

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 5

@Tashkent: Oj, znałem polskich BYZNESMENÓW którzy nawet swojej asystentce odwalającej za nich większość całkiem poważnej roboty płacili minimalną krajową. A wymagania! Poważnie, znałem kiedyś przykładowo właściciela firmy który dokładnie wszystkim pracownikom płacił najniższą, niezależnie od stanowiska. Niestety są rejony gdzie bezrobocie jest duże, jedyne co da się złapać to jakieś śmieciówki lub najniższa krajowa i ludzie łapią co się da, albo wyjeżdżają do wielkiego miasta lub za granicę. Ci którzy z pewnych względów nie mogą wyjechać, mają problem.

Odpowiedz
avatar szafa
3 3

@Tashkent: Możliwe, możliwe, kiedyś na podkarpaciu czy innym podlasiu były naprawdę śmieszne stawki. Miałam znajomą, co robiła ponad etat w kiosku za 800 zeta na czarno w małej miejscowości na podkarpaciu.

Odpowiedz
avatar andtwo
1 5

Nie widzę nic piekielnego w punkcie o szkoleniu.

Odpowiedz
avatar szafa
0 0

@andtwo: A ja owszem. Jeśli chcesz kogoś dobrze przeszkolić, musisz mieć do tego warunki. Jeśli szkolenie polega na "to sobie popatrzysz, jak ja pracuję, a później już sam pracujesz", to niestety ktoś nie ma pojęcia, co to znaczy kogoś przeszkolić.

Odpowiedz
avatar andtwo
1 1

@szafa: Nie ma lepszego szkolenia, niż w trakcie pracy właśnie. Tzn oczywiście na początku teoria, następnie praktyka, a później samemu pod nadzorem. Co ci da teoria- teoria- teoria? Tylko tyle, że pracownik szkolący będzie musiał jeszcze raz wszystko pokazać, tracąc czas x2.

Odpowiedz
avatar szafa
0 0

@andtwo: No masz rację, tyle że z tej historii nie wynika, że szkolenie tak wyglądało jak piszesz. Z tej historii wynika, że szkolenie wyglądało tak jak zwykle wyglądają g8wnoszkolenia w pseudofirmach, gdzie brak pracowników - czyli babka ma milion rzeczy do zrobienia i między jedną a drugą rzeczą coś tam wyjaśnia nowemu, ale nie ma kiedy tego zrobić "porządnie", bo zwyczajnie nie ma czasu, żeby robić to powoli i dokładnie, tak żeby gość coś zapamiętał, po czym zmywa się i zostawia go samego, nie zostając z nim, żeby przypilnować, co zapamiętał, z czym ma problem i jak mu idzie. Wystarczająco dużo widziałam takich właśnie szkoleń w handlu "ja ci tu raz na szybko i ogólnikowo wyjasnię nasze milion pińcet procedur, a teraz jak już ci wszystko powiedziałam w tempie karabinu maszynowego i i tak nic z tego nie pamiętasz bez praktycznego wypróbowania, to już radź sobie sam, bo nie ma ludzi, żeby ktoś nad tobą stał"

Odpowiedz
avatar andtwo
0 0

@szafa: Z historii wynika, że autor jest oburzony faktem, że musiał się później uczyć sam na zasadzie prób i błędów. Choćby nie wiem jak zaje..ste szkolenie było, to jednak najlepiej uczymy się w trakcie pracy, dlatego uważam, że ten punkt historii wcale nie jest piekielny. Pracownik, który ma dużo czasu, aby komuś tłumaczyć, to pracownik, który ma za dużo wolnego czasu :)

Odpowiedz
avatar ForMudBloodBeer
6 6

"Szkoda tylko, że dowiedziałem się o tym przez telefon od kadrowej, która stwierdziła, że następnego dnia mam nie przychodzić" - się ciesz, że dowiedziałeś się o tym dzień wcześniej, a nie usłyszałeś po kilku dniach tekstu: A właściwie co pan tu robi? Przecież od tygodnia pan nie pracuje...

Odpowiedz
avatar szafa
0 0

@ForMudBloodBeer: co? :D

Odpowiedz
Udostępnij