Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Ponieważ zamieszczona przeze mnie jakiś czas temu historia o majstrach spółdzielnianych ubawiła…

Ponieważ zamieszczona przeze mnie jakiś czas temu historia o majstrach spółdzielnianych ubawiła sporo z Was, pozwolę sobie na zamieszczenie kolejnej.

Zawsze wydawało mi się, że jak jest się właścicielem mieszkania, które znajduje się w obrębie spółdzielni, a spółdzielnia planuje jakieś remonty wymagające dostępu do mieszkania, to dzwoni do właściciela, by go o tym poinformować z odpowiednim wyprzedzeniem - żeby człowiek był w domu, żeby nie zaplanował sobie urlopu itp. Aaaale nie, bo po co.

My mieszkanie wynajmowaliśmy. Któregoś dnia wracam z pracy i widzę na drzwiach do klatki karteczkę z informacją, że od jutra (!) do wszystkich mieszkań doprowadzana będzie sieć miejska, tj. ciepła woda niewymagająca grzania junkersem czy bojlerem. Na karteczce rozpisane było, które numery mieszkań kiedy, my jakoś za 3-4 dni, akurat miałam być w domu, więc żaden problem. Dzwonię do właścicielki z pytaniem, czy spółdzielnia dzwoniła do niej, czy ona się w ogóle zgadza na taką akcję. Właścicielka osłupiała, mówi, że pierwsze słyszy, ale spoko, niech robią, zawsze to jakieś usprawnienie.

Dzień przed spodziewanym kuciem i wierceniem pukają robotnicy - firma zewnętrzna wyłoniona do tej roboty w przetargu, czyli zapewne najtańsze co było. Panowie oglądają mieszkanie, pokazują, gdzie pójdą rury, pytają, czy tylko łazienka, czy kuchnia też, bo jak kuchnia też, to trzeba kupić inny kran. Pytam o koszta całej imprezy, pan mówi, że taki kran do max. 100 zł. Właścicielka godzi się też na kuchnię, odda za baterię, więc wieczorem mąż jedzie do Obi i wraca z baterią wskazanego typu. Do tego momentu jest super.

Na drugi dzień przychodzą panowie i zaczynają kuć i wiercić w łazience. Wyrwali rury ze ścian, ucięli, zabezpieczyli. Zdjęli junkers i pytają, czy mają zabrać na złom "żeby się pani nie męczyła". Sprzęt nie mój, właścicielka nie odbiera, więc mówię, że dysponować cudzymi rzeczami nie będę i niech zostawią, potem sobie to uprzątniemy. (Później z ciekawości sprawdziłam w necie, czy to czasem się nie sprzeda - a i owszem, 300 za sam junkers, właścicielka przeszczęśliwa).

Ale idźmy dalej. Panowie tną te rury, wyrywają ze ścian robiąc sporą demolkę, ale jak trzeba, to trzeba, bo jak inaczej. Ja siedzę przed kompem nad pilną robotą, na ręce nie patrzę. Jak już została nam odcięta woda zewsząd i wszystkie rury wyniesiono, panowie wołają i mówią, że zamontowanie kranu w kuchni będzie płatne (wcześniej wspomnieli tylko o cenie kranu, choć pytałam o koszta ogólnie). Pytam ile - 80 zł. Kasa taka se, nie płakałabym z tego powodu, ale szlag mnie trafił, bo po pierwsze PYTAŁAM, a po drugie nawet nie miałam przy sobie tych pieniędzy, obcych chłopów w mieszkaniu nie zostawię, robota pali mi się w rękach itd. Dzwonię do spółdzielni zapytać, czy panowie w ogóle tak mogą, skoro to spółdzielnia niby płaci - okazuje się, że jednak mogą, bo tego nie było w "pakiecie", tylko że widać "zapomnieli uprzedzić".

Ponieważ wiem, że nie zapomnieli, tylko chcieli postawić blondynkę przed faktem dokonanym i na przymusie - albo brak wody, albo płacisz - dorobić sobie na lewo, mówię, że ok, niech będzie, niech robią. Panowie więc zrobili, przychodzą po kasę, a ja mówię, że nie zapłacę, póki nie zobaczę faktury, bo z właścicielką mieszkania muszę się z tych pieniędzy rozliczyć. Widziałam poziom wkur**, ale drzwi na klatkę otwarte, sąsiedzi się kręcą, więc po krótkiej słownej przepychance panowie się poddali, chwilę jeszcze postali pod drzwiami uzgadniając, kto ze znajomych może im wystawić fakturę na lewo, żeby cokolwiek z tych 80 zł mogli urwać. Normalnie miałabym wyrzuty sumienia, zmiękłabym czy coś, ale tym razem - takiego wała.

Tu historia mogłaby się szczęśliwie zakończyć, ale przecież byłoby zbyt prosto. Postanowiłam przyjrzeć się bliżej temu, co też to panowie narobili - a wkurzona byłam już nieziemsko. Na poprawę humoru w kuchni zastałam zerwaną półkę, nieudolnie wetkniętą na poluzowany kołek - widocznie któryś z panów oparł się ciężką łapą i półka nie wytrzymała. Wypadłam na korytarz i w krótkich żołnierskich słowach przekonałam pana, że jednak ma się wrócić i to naprawić, bo ja nie będę potem w betonie wiercić, żeby półkę zamocować. Chyba miałam wypisane na czole, że ugryzę, bo dwumetrowy chłop westchnął, wrócił i naprawił.

Na koniec deserek. Przekonana, że wszystko już jest w porządku - woda leci, półka wisi - wracam do komputera kończyć swoją robotę. Robię, robię, w pewnym momencie komputer wydaje trwające dosłownie ułamek sekundy "bziuu" - mignął i zaraz wrócił do pracy. Ok, nic strasznego, program przecież zapisuje na bieżąco. Odpalam plik, nad którym spędziłam caaaały dzień (cholernie misterna robota graficzna z ogromną ilością detali wymagających docinania, komponowania itd.). Z prawie gotowego pliku został mi zielony pasek na czarnym tle. Wychodzę na klatkę sprawdzić korki i natrafiam na radosnego pana majstra, który oznajmia mi uspokajającym tonem, że "wszystko w porządku, tylko koledze piła (?) zeszła i drasnął kable w ścianie". Gdy zobaczył moja minę, chyba pojął, że jednak coś się stało, bo obrócił się na pięcie i pognał na dół "sprawdzić, czy wszystko działa".

A z fakturą wymęczoną od kumpla prowadzącego działalność panowie przyszli dopiero po tygodniu, mętnie tłumacząc, czemu na pieczątce jest inny numer i nazwisko i wciskając mi karteczkę z nazwiskiem "szefa" i numerem, na który mam dzwonić, gdyby coś się nie zgadzało.

majstry spółdzielniane

by cher
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Agness92
7 11

pliku nie dało się odzyskać? nie możliwe, że sam z siebie się skasował, skoro zapisywałaś i jeszcze automatycznie się zapisywało.

Odpowiedz
avatar cher
15 15

@Agness92: Ten jeden jedyny raz, pomimo moich usilnych starań, jednak się nie udało, plik zapisał się w 2 kopiach, obie zostały uszkodzone. Wiesz, jak jest - jak człowiek ma pecha, to i w d** palec złamie. Nie pomogły rady na forach i w "grupach wsparcia", ostatecznie szybciej było zrobić od nowa niż grzebać i liczyć na cud. Na szczęście niektóre elementy miałam w osobnych plikach, wiec przynajmniej nie wszystko trzeba było od nowa mierzyć i ciąć. Ale i tak ładnych naście godzin pracy poszło się kochać.

Odpowiedz
avatar PaniPatrzalska
5 7

@Agness92: Kilka tygodni temu zrobiło mi się podobnie z plikiem tekstowym, mimo upartego zapisywania co drugą linijkę (takie natręctwo :)). Komputer nagle strzelił focha i się wyłączył, a tuż przedtem plik zapisał się automatycznie jako szereg chińskich znaczków. Nie dało rady go w żaden sposób odzyskać, nie zachowała się inna wersja zapisu, kilka godzin pracy poszło w diabły. Jedno co dobre: przynajmniej ustawiłam sobie dodatkowe opcje kopii zapasowych zapisywanych co kilka minut w oddzielnych plikach...

Odpowiedz
avatar cher
9 11

@Kumbak: UPS nie mam, nigdy nie było mi potrzebne, wszystko (nawet - odruchowo - piekielnych...) zapisuję co 2-3 minuty. Nigdy wcześniej ani później nie zdarzył mi się taki fakap. @mailme3: Detektywie, coś jakby mozaika. Nietypowy kształt, nietypowy wymiar, spora rzecz, pod konkretny obiekt. Program zapisuje kopię zapasową, ja zapisuję podstawową, na osobnych dyskach - nic więcej nie powinno być potrzebne. Nie mam pojęcia, jakie sprzężenie wystąpiło, że obie szlag nagły trafił, ale w końcu to tylko maszyna.

Odpowiedz
avatar mailme3
-4 6

@cher: Droga cher. Drążę, dlatego, że wciąż mi się to dziwne wydaje. Skoro zapisujesz kopie, na osobnych dyskach, to raczej mała jest możliwość, żeby spadek napięcia uwalił konkretny, leżący sobie gdzieś tam w przestrzeni dyskowej, niewłączony plik. Musiałby uwalić całą partycję / cały dysk. A nie tylko konkretny plik. I to kopię tego nad którym pracujesz. Szansa jedna na miliard? I, co ważne... Jaki nietypowy wymiar? Poza standaryzowanymi formatami arkusza z ISO A, B, C w poligrafii wszystko ma raczej "nietypowy wymiar" w zależności od tego, jaki format sobie przyjęłaś (pytanie czy w jakiej ilości zmieści się na składce / arkuszu). Nietypowy kształt? czyli założona w odpowiednim programie (Illustrator / Artpro) maska, lub założony wykrojnik (no i kształt dostarcza zakład poligraficzny, bo muszą pod konkretne maszyny zadać). No i mozaika... Wiesz... mozaiki są dość proste - to nie kolaż komponowany ze 100 elementów na opakowanie proszku, czy kompozycja graficzna z kilku źródeł do reklamy robiona przez Arsthanea. Docinanie, komponowanie? Wiesz... superdokładność przy małych elementach to tylko przy kształtach oglądanych z bliska, więc z założenia mniejszych niż format B1. A jak coś jest wielkie jak megabanner na siatce, czy folia na maskę samochodu, to ogląda się z większej odległości, gdzie niedokładność nie jest już przez oko rejestrowana. No, ok - można gubić się w pathfinderze Illustratora. Zakładając, że jednak jest to prawda, to wciąż stwierdzenia, że to cholernie misterna robota wymagająca godzin żmudnego docinania, brzmi trochę jak fantazja dla tych, co myślą że proces poligraficzny to termin prawniczy. Wkurzyć to się można jak walnie dysk z sesją 100 produktów do katalogu modowego, z wynajętymi modelkami, robionymi w konkretnych sceneriach, ale wtedy pliki trzyma się w chmurze i na dyskach a źródła na płytach DVD. Tyle z detektywa w poligrafii.

Odpowiedz
avatar minus25
0 0

@cher: jeśli to praca w pakiecie Office, to poszukaj w plikach office'owskich. ja tak odzyskałem prace magisterska - office zapisuje tymczasowo kopie dokumentu nad którym sie pracuje, żeby potem wczytać to jako "ostatnio używane".

Odpowiedz
avatar PiekielnyDiablik
6 6

Piekielne jest też to, że reszta sąsiadów zapewne też dała się walić na kasę. Przecież w sumie niewiele trzeba było, ot przelecieć się z dobrym słowem po tych, u których nie było jeszcze remontu. Jak sprawa stała by się publiczna i doszła do prezesa/zarządu spółdzielni, to raczej musieli by to ukrócić. No chyba, że jedna sitwa.

Odpowiedz
avatar MrSZ
1 3

Rada na dziś. Zainstaluj gita i wersjonuj pliki ;)

Odpowiedz
avatar cher
2 2

@MrSZ: Nie wiem, co to, ale obczaję - dzięki ;)

Odpowiedz
avatar dyndns
8 8

Gratuluję asertywności.

Odpowiedz
avatar cher
3 3

@dyndns: Asertywnością raczej nie grzeszę, to był już po prostu regularny wk**w na bandę jełopów, którzy co przylezą, to mi coś zepsują... :P

Odpowiedz
avatar nisza
4 8

"Zawsze wydawało mi się, że jak jest się właścicielem mieszkania, które znajduje się w obrębie spółdzielni, a spółdzielnia planuje jakieś remonty wymagające dostępu do mieszkania, to dzwoni do właściciela, by go o tym poinformować z odpowiednim wyprzedzeniem - żeby człowiek był w domu, żeby nie zaplanował sobie urlopu itp" Słusznie. Tylko Ci się wydawało. Przez 6 lat mieszkania "włascicielskiego" nie spotkałam się ani razu z sytuacja, aby ktokolwiek zadzwonil/poinformowal. Wszystko odbywało się za pośrednictwem kartek zawieszanych na drzwiach bloku. Zwykle każde prace miały później dodatkowe terminy, bo - co łatwo przewidzieć - okazywało się, że części mieszkańców w pierwszym wyznaczonym nie było, niemniej raczej nikt się nie przejmował, czy ktoś zdąży wziać urlop, czy nie. A prace były w godzinach przedpołudniowych, bo przecież panowie nie przyjdą później za zadne skarby.

Odpowiedz
avatar cassis
4 4

U mnie tak wymieniali instalacje grzewcze. Ale ja na ręce patrzyłam, a do tego zagroziłam, że nie podpiszę im tzw. odbioru, jeśli cokolwiek będzie spieprzone. Siedzieli i sprzątali nawet. A kierownika technicznego z administracji cztery razy wzywali by się na mnie poskarżyć... i cztery raz ich o_ebał, że się baba lepiej od nich zna :-D Trzeba niestety siedzieć nad takimi robolami z administracyjnych remontów, bo oni się na Barei zatrzymali w rozwoju

Odpowiedz
Udostępnij