Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Mam podobny zestaw jak autor http://piekielni.pl/68017 Kiedyś niechcący wyrwało mi się, że…

Mam podobny zestaw jak autor http://piekielni.pl/68017

Kiedyś niechcący wyrwało mi się, że mój kolega-anglista to ma dobrze, dostanie 3 dychy za 45 minut pracy i to na rękę :)
Kumpel tylko na mnie brzydko popatrzył i odparł, że korepetycje z angielskiego to tylko w teorii fucha lekka, łatwa i przyjemna i że piekielności zdarzają się nader często. Przytoczył kilka z nich.

1# Niewychowane bachory
Ileż razy mój kumpel był w domu, wydawałoby się, porządnym, a dzieci, które miał uczyć, okazywały się niegrzeczne i niewychowane. Dziecko jedzące na lekcji? Piszące smsa albo odbierające telefon? Standard. Niektóre dłubały w nosie (i wiadomo, co robiły dalej, nie chcę przytaczać), inne kręciły się bez przerwy na obrotowym krześle albo włączały sobie jakąś gierkę na komputerze. Nie dziwię się kumplowi, że może 2-3 razy zdarzyło się, że uczył kogoś przez kilka lat. Z reguły było to kilka miesięcy, potem już nie chciał wracać do tych smarkaczy.

2# "To ja miałem jakieś zadanie?"
90% uczniów mojego kolegi nie odrabiało zadań. Poważnie! Przez te kilka lat nauczania miał on może jedną osobę, która zadania robiła na czas, a nawet jak nie dała rady, potrafiła uprzedzić wcześniej, że nie zdąży (wiadomo, różne są sytuacje). W pozostałych przypadkach albo nie potrafili zrobić zadania (po co wziąć słownik, po co skorzystać nawet z wujka googla, po co poprosić kogoś o pomoc - angielski to nie chiński, naprawdę setki osób go znają), albo, i to o wiele częściej, po prostu nie otwierali zeszytu. Kolega mówił, że normą jest sytuacja, gdy na początku lekcji prosi ucznia o pokazanie zadania, a ten/ta otwiera szeroko usta i ze zdziwieniem pyta: "To ja miałem/-am coś zadane???"

3# "Nie nauczyłem się, bo miałem trening"
Sytuacja powiązana z poprzednią.
Normalne i oczywiste jest, że skoro nauczyciel daje z siebie wszystko, uczeń tym bardziej powinien, zwłaszcza, że za to płaci. Brednie! Uczeń może sobie bimbać, nie umie i uczyć się nie będzie (ile razy kumpel słyszał od matki chłopaczka: "On jest zdolny, tylko taaaaki leniwy"). Nauczyciel nie jest od tego, żeby wychowywać, tylko żeby nauczyć konkretnej rzeczy. Tymczasem rodzice z reguły nie robią NIC, by pociecha zaczęła się uczyć. Jeżeli gostek nie jest przygotowany na dziesiątą lekcję z rzędu, naprawdę nie ma sensu uczenie go. Jak korepetytor ma ruszyć z materiałem, jak dzieciak nie może pojąć "to be", "to have", nie zna liczebników, miesięcy, dni tygodnia itd.?
Jest jeszcze inna kwestia. To, że uczeń nie zostanie w przyszłości anglistą, nie oznacza, że korepetycje z angielskiego są na dalszym miejscu w hierarchii. Jeżeli rodzice decydują się na godzinę angielskiego tygodniowo, to chyba są świadomi, że synek będzie musiał ciężej pracować? Nic bardziej mylnego. Ileż to razy kumpel słyszał od ucznia: "Nie zrobiłem zadania, bo miałem trening"... Niekiedy opierdzielał jego i rodziców, że nie szanują jego czasu i że angielski jest tak samo ważny jak trening.

To tylko kilka z przytoczonych historii. Tak sobie myślę, może niektórym korepetytorom nie przeszkadzałoby, że pracują na darmo, że ich uczniowie niczego nie umieją, a oni zgarniają kasiorę praktycznie bez wysiłku... Ja tak bym pracować nie mógł, mój kumpel też nie, dlatego od jakiegoś czasu ma dwoje - tak, DWOJE - uczniów, oboje z polecenia, uczy ich drugi czy trzeci rok i ma święty spokój :)

Korepetycje angielski uczniowie

by szamanisko
Dodaj nowy komentarz
avatar bloodcarver
1 3

" po co skorzystać nawet z wujka googla, po co poprosić kogoś o pomoc" - no właśnie, po co? Po co, skoro już za tą pomoc płacą?! Jeśli korepetytor nie nauczył a wymaga, to dupa nie korepetytor. "angielski jest tak samo ważny jak trening" - o tym to decyduje uczeń albo rodzice ucznia, nigdy korepetytor.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 20 sierpnia 2015 o 15:00

avatar falka_85
-1 1

@bloodcarver: widzę, że odkryłeś sposób na nałożenie wiedzy łopatą do głowy :-) Podziel się tym ze światem, zostaniesz milionerem. A tak serio, to nawet jeśli korepetytor/nauczyciel perfekcyjnie wytłumaczy jakąś tam zawiłość, dajmy na to gramatyczną, a uczeń nie nauczy się na pamięć odmiany "to be" czy słownictwa, nie zrobi zadanych ćwiczeń żeby wiedzę utrwalić, to nic nie da. Jeżeli uczeń nie wie jak odrobić pracę domową, to powinien chociaż spróbować rozwiązać, poszukać w innych źródłach, książkach, internecie. Obserwowałam podobne zjawisko w szkole językowej, z tym że w wykonaniu dorosłych ludzi, którzy sami sobie za te lekcje płacili. Zrobić 10 zdań z gramatyki, nauczyć się 20 słówek, napisać kilkuzdaniowy tekst to zadanie ponad siły. A potem zdziwienie, że któryś z kolei rok nauki a postępy mierne.

Odpowiedz
avatar bloodcarver
-1 1

@falka_85: Przecież ja nie mówię, że nie trzeba utrwalać. Mówię jedynie, że jeśli i tak trzeba pytać po rodzinie czy szukać w Google bo po korepetycjach nie ma czego utrwalać, to korepetytor jest w takim układzie zwyczajnie zbędny.

Odpowiedz
avatar falka_85
0 0

@bloodcarver: Myślę, że wyrwałeś nawet nie zdanie, ale fragment zdania z kontekstu, żeby się przyczepić bez sensu. Bo jakoś do słownika i "nawet nie otwierali zeszytu" się nie odniosłeś. Akurat w szkole językowej miałam, uważam, bardzo dobrych nauczycieli, którzy zrozumiale tłumaczyli, co nie zmienia faktu, że wujek Google, słowniki (i te papierowe, i te internetowe), konsultacje z bardziej biegłymi w angielskim znajomymi, fora, strony internetowe itp. były na porządku dziennym. Czemu? Bo chciałam się nauczyć, a nie odsiedzieć dupogodziny na lekcji. Jeśli nie znałam jakiegoś wyrażenia, kolokacji, nie wiedziałam jak przetłumaczyć zdanie, czegoś nie zapamiętałam itp. to szukałam rozwiązania, tak żeby pracę domową odrobić jak najlepiej. Zwłaszcza, że np. w wypowiedziach pisemnych nauczyciele zaznaczali błędy, wskazywali ich rodzaj (np. gramatyka), ale poprawić trzeba było samemu. Kto się przykładał, ten bardzo dużo w ten sposób zyskiwał.

Odpowiedz
avatar Nyanyan
0 0

Znacznie gorsze są osoby po 50 ;). 100% uczniów (w moim przypadku uczennic, jeszcze nie uczyłam żadnego pana po 50) nie odrabia zadań domowych, sądzi, że nauczy się języka przy 1-2h zajęć w tygodniu (najlepiej jakby nie trwało to dłużej niż trzy miesiące), malowanie paznokci w trakcie zajęć też było normą (bo później nie ma czasu). Na szczęście mogę sobie pozwolić na rezygnowanie z uczniów, jeśli takie sytuacje mają miejsce (lub jeśli stawiają mi nierealne oczekiwania), choć zwykle daję takiej osobie kilka szans (po rozmowie z tą osobą lub rodzicami).

Odpowiedz
avatar bloodcarver
0 0

@Nyanyan: Brzmi jakbyś miała uczniów po 50 i rozmawiała z ich rodzicami. Trochę bez sensu.

Odpowiedz
Udostępnij