Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historia sprzed lat, z wycieczki do kraju byłego bloku wschodniego. Publiczny wychodek,…

Historia sprzed lat, z wycieczki do kraju byłego bloku wschodniego. Publiczny wychodek, kolejka do wejścia, a przed wejściem pani z nasadzoną na palce rolką odmierza każdemu wchodzącemu dozwoloną ilość.

Dłonie miała złożone w "uchwyt", na którym rolka luźno się kręciła. Każdy pobierał taśmę jak z klasycznego plastikowo-metalowego toaletowego uchwytu z tą jedną różnicą, że po tym, jak przydział został uciągnięty pani blokowała kciukami rolkę i nic więcej uturlać się nie dało.

No i naszła mnie taka refleksja:

- ile musi wynosić pensja takiego człowieka, że opłaca się go zatrudnić zamiast pokrywać koszty skradzionej srajtaśmy?

- jak bardzo biednie musi być w kraju, że ludzie decydują się na zatrudnienie w charakterze żywego stojaka na papier toaletowy?

- jak bardzo biednie musi być w kraju, gdzie ludzie kradną tak dużo srajtaśmy, że opłaca się zatrudniać człowieka do jego pilnowania?

Kto piekielny? Chyba system.

by KoparkaApokalipsy
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Ara
19 27

Nie wiem który to kraj, ale widać jeszcze się nie wykaraskał ze spuścizny komunizmu. W Polsce też swego czasu papier toaletowy był na wagę złota i kręciło się nawet biznesy używając go zamiast waluty. Aż dziw bierze, że niektórzy już tego nie pamiętają i tak tęsknią za tamtymi czasami.

Odpowiedz
avatar asmok
-4 16

@Ara: Ja to pamiętam a i tak tęsknię za tamtymi czasami. Wolę stać w kolejce po papier niż w kolejce do lekarza. Pamiętasz brak papieru, a pamiętasz że w tamtych czasach służba zdrowia naprawdę działała i większość dzisiejszych piekielnych historii wtedy wydawałaby się absurdalna? Było więcej dobrych rzeczy. Nie trzeba pamiętać wyłącznie wad. Mieliśmy też bardziej rygorystyczne normy np. na żywność i najtańsze śmieciowe parówki były lepsze niż współczesne wędliny. I tak dalej. Możnaby książkę napisać.

Odpowiedz
avatar qulqa
11 11

@asmok: A czy pamiętasz, że wtedy za wybitnego specjalistę uchodził zwykły internista z II* specjalizacji (odpowiednik naszego lekarza POZ), EKG było bardzo wysublimowanym badaniem i trzeba się było na nie zapisywać z parotygodniowym wyprzedzeniem, ECHO serca i tomografia były tylko w klinikach, bez szans na zrobienie dla normalnego człowieka z ulicy, nie był w Polsce zarejestrowany paracetamol pod żadną postacią, a antybiotyki dzieciom podawało się głównie w postaci zastrzyków? Pamiętasz też, że nikt wtedy nie operował 70latków, bo już się nie opłaca, zaćma równało się ślepota, a zastrzyki robiło się igłami wielorazowymi? Pamiętasz też, że to co wtedy nazywano 'wołowym z kością' i było na kartki, miało wygląd starej szmaty i śmierdziało? Pamiętasz zapach mleka ze srebrnym kapslem, do którego w powszechnej opinii dosypywano proszku IXI? A sam papier toaletowy? Pamiętasz, jak potwornie był szorstki? Wkurza mnie potwornie takie narzekanie, bo gdyby rzeczywiście wrócić do metod i poziomu leczenia z tamtych lat, do tamtego jedzenia, do kolejek i kartek, 100% populacji natychmiast by chciało wyjechać.

Odpowiedz
avatar asmok
-4 12

@qulqa: "wysublimowane badania" wynikały z czasów. Komputerów też wtedy za bardzo nie było i nie była to wina ustroju tylko po prostu rozwoju technologii. Co do konkretów. Z EKG nigdy nie było problemów. Za wstrętnego komunizmu miałem zrobione na drugi dzień po zgłoszeniu. Bez żadnych znajomości. Tak po prostu przyszedłem z ulicy. Spróbuj uzyskać taki termin badania dzisiaj :) Echo serca i tomografia dzisiaj też są bez szans dla zwykłego człowieka z ulicy. Mimo rozwoju technologi i o rząd wielkości większej ilości sprzętu. Owszem, możesz się zapisać i czekać. Ale to i wtedy mogłeś. 70 latków wtedy operowano. Za to teraz się nie ich leczy bo się nie opłaca. Niestety, sprawdzone w praktyce. Co do zaćmy to po prostu kłamstwo, chyba że mówisz o latach 50. Ja aż daleko pamięcią nie sięgam. W latach 70 i 80 nie było z tym problemu. Igły wielorazowe? A w czym problem? Tak, pamiętam że w każdym gabinecie stało urządzenie do wyjawiałania igieł. Co w tym złego? Przecież byly sterylne. Moje wołowe miało wygląd mięsa i było pyszne. Na kartki było przez ile? 5 lat? A mówimy o okresie 40letnim. Mleko ... mmmm marzę o tym żeby teraz udało się gdzieś kupić takie mleko. Można z niego było zrobić kefir a nawet żółty ser. Teraz nie do zdobycia. Mleko w tamtych czasach było cudownej jakości. I nie tylko mleko. Papier toaletowy? I znowu mówimy o kawałku lat 80. Tak, papier był robiony z makulatury i był okres gdy było go za mało. Nie da się zaprzeczyć. I narzekanie jest z Twojej strony. Raczej nikt by nie wyjechał. Poziom leczenia i jedzenie z tamtych lat przewyższało współczesne o lata świetlne. W przypadku poziomu leczenia oczywiście trzeba wziąć pod uwagę stan nauki, jednak przez te dziesiąt lat wynaleziono ciut nowych rzeczy, więc narzekanie na poziom merytoryczny to tak jakby narzekać na słabe komputery. A jeśli chodzi o dostępność leczenia i poziom organizacyjny to nawet nie ma co porównywać. Wtedy służba zdrowia była po prostu powszechna i ogólnodostępna, nikt nie patrzył na to jaką masz umowę w pracy, co teraz wydaje się abstrakcją. Kolejki i kartki - owszem. Tylko znowu mówimy o fragmencie lat 80. Czemu tak wybiorczo? Może weź pod uwagę początek 70 albo np. 87. Wtedy jakoś nie było kartek ani kolejek. Mimo twoich argumentów nadal twierdzę że oceniasz wybiórczo i bierzesz pod uwagę tylko wady i wybierasz okres kryzysu zamiast ocenić cały przekrój. I tak, wiem że nie było różowo i nie ma co idealizować w drugą stronę (czyli w tą co ja :). Ale nie przesadzajmy z tą krytyką, czyta nas już trzecie pokolenie po tej epoce i mają prawo wiedzieć jak to wyglądało.

Odpowiedz
avatar asmok
-2 2

@qulqa: Skreśl słowo "trzecie" z mojej wypowiedzi :) Niestety nie da się tutaj edytować.

Odpowiedz
avatar Armagedon
8 10

@asmok: Ara niestety niczego nie pamięta, bo jest za młody. Powtarza tylko popularne urban legends. Między innymi drugi raz czytam o papierze toaletowym zamiast waluty. Moja babcia się uśmiała, tatuś i mamusia też. @Ara: Z papierem były problemy, owszem (i to nie przez cały okres PRL), ale nikt nim nie płacił za mięso, wódkę i dolary. Za to w zamian za jeden kilogram makulatury można było otrzymać w skupie jedną rolkę papieru. Za darmo! Więc z tą "wagą złota" też przesadzasz. Poza tym, zamiast papieru do dupy, można było używać ligniny, której w aptekach było pod dostatkiem. I raczej nikt się palcem nie podcierał. Gdyby, jakimś cudem, dziś zaczęły się problemy z papierem - powiem ci co by zrobiono. Podniesiono by cenę rolki do takiej kwoty, na którą stać by było tylko najbogatszych. Ale w sklepach, owszem, papier na półkach stałby sobie w dużych ilościach. Wtedy, mimo że był wielki deficyt, cena srajtaśmy była śmieszna. I dlatego ciężko było ją kupić, bo jak już gdzieś "rzucili" - ludzie po kilka razy stali w kolejce i kupowali sobie zapas na kilka miesięcy. Dlatego papieru niby nie było - ale w każdym domu wisiał sobie spokojnie na ścianie w kiblu. I jeszcze coś. Kiedyś ludzie kradli papier z publicznych toalet - bo był ciężki do zdobycia. Dziś robią to z biedy. Taka mała różnica.

Odpowiedz
avatar Armagedon
-2 6

@Nietoperzyca: No to musiałaś się naszukać, jestem pod wrażeniem. Ale - to o czym pisze "asmok" - nie zwróciłaś uwagi, że kronika dotyczy lat osiemdziesiątych, czyli kryzysowych. Poza tym, o ile dobrze zrozumiałam, lektor mówił o braku etatów i pomieszczeń w starej, zbyt małej przychodni, gdzie zarejestrowanych jest za wiele osób. I wynikło to z opóźnień w budownictwie usługowym, a nie ze złej organizacji służby zdrowia. Ponieważ dziś jest zupełnie inny system lecznictwa, trudno o jakieś analogie i dokładne porównania. Jednak spróbuję. Odnośnie kroniki. W przychodni zarejestrowano wszystkie potrzebujące osoby. Jeśli chodzi o wizyty - przyjęte zostały wszystkie chore dzieci. Owszem, czas na pacjenta skrócił się do pięciu minut (tak twierdzą lekarze), ale nikomu nie odmówiono pomocy i chorych dzieci nie odesłano na nocne dyżury. Zauważ, co powiedziała pani doktor. Że lekarz MUSI przyjąć pacjenta w pięć minut. I problem dotyczył raczej tego, że w takich okolicznościach łatwo o pomyłkę, lub przeoczenie, a nie o to, że do pensji nie dołożą. Dziś lekarz specjalista ma na pacjenta 20 minut, a i tak twierdzi, że to mało. Więc nie przyjmie dodatkowego pacjenta, nawet "pilnego", nawet jak by mu czasu wystarczyło. Nie dlatego, że "nie da rady", tylko dlatego, że mu za to NFZ kasy nie zapłaci (jakieś 12 złotych). Za to chętnie przyjmie prywatnie kogoś, kto mu za te 20 minut pracy zapłaci 150 zeta. Myślę, że o to chodziło "asmokowi". O priorytety.

Odpowiedz
avatar qulqa
2 6

@asmok: 1. standardowa sterylizacja nie zabija wirusów zapalenia wątroby typu B i C, dlatego wtedy żółtaczka wszczepienna była plagą szpitali i pacjentów. Popytaj, ile twoich znajomych miało wszczepionego wirusa. Wśród moich bardzo dużo. 2. w moim miejscu zamieszkania na badanie EKG czekało się ponad miesiąc. Za to dziś byłam u lekarza POZ, zlecił to badanie i miałam wykonane i opisane od ręki. 3. Na tomografię naczyń wieńcowych czekałam w ubiegyum roku bez znajomości 2 tygodnie, na rezonans kolana (też bez znajomości) miesiąc, teściową zapisywałam do onkologa w maju tego roku - pani w telefonie zapytała mnie 'na dziś czy na jutro'? 4. w 1988 roku okulista powiedział mojej babci, że ma zaawansowaną zaćmę obu oczu i że to jest objaw starości, którego się nie operuje. Zaćmę babci zoperowano w 1994 roku. Pamiętam te daty, bo zbiegły się z innymi wydarzeniami u mnie w rodzinie. Pamiętam również łapownictwo w służbie zdrowia. Za zoperowanie wyrostka robaczkowego u brata chirurg wprost zażądał prawie równowartość pensji mamy, nie krępując się obecnością innych lekarzy ani pacjentów. 5. kefir, jogurty i sery aktualnie robię z niepasteryzowanego mleka, dostępnego w sklepach. 6. początek lat 70-tych - rodzi się moim rodzicom trzecie dziecko, w sklepach jest czekolada 'jedyna', którą rodzice kupują raz do roku, na Boże Narodzenie. Na więcej ich nie stać. 1987 rok - pracuję już 2 lata, śpię na dmuchanym materacu. Nie mam żadnych mebli, lodówki, pralki. Mam odłożone pieniądze na te sprzęty, ale nie są dostępne w sklepach. Rok później ojciec przypadkowo przejeżdża rowerem koło sklepu GS na obrzeżach miasta, staje w formującej się kolejce, bo 'coś rzucili'. W ten sposób stoimy na zmianę 2,5 dnia, bo są to MEBLE !!! ale muszą być rozpakowane itp. Nikt nie wie, co za meble, jak wyglądają, każdy kupuje 'cały komplet'. W ten sposób zostaje właścicielką wściekle czerwonej meblościanki i kanapy. Tuż po kupieniu mebli wyjeżdżam na saksy do Norwegii. W Polsce zarabiałam miesięcznie równowartość 8$, tam mam 5$ na godzinę. Wracam, kupuję via Pewex małą lodówkę. Kupuję używany samochód. Nadal jest benzyna na kartki. To tak w skrócie. Powiem Ci jeszcze jedno. Mój Dziadek został zamordowany przez Rosjan i spoczywa na cmentarzu w Miednoje. Dwa lata temu wybrałam się tam. Jechaliśmy przez bardzo prowincjonalne wsie Białorusi, daleko od granicy z Unią. I wiesz co? Weszłam do sklepu spożywczego w takiej wsi. Ten zapach ... a właściwie smród. Tak, to był zapach większości sklepów spożywczych za PRL, zarówno w latach 70-tych, jak i 80-tych. Polecam taki wyjazd celem odświeżenia pamięci.

Odpowiedz
avatar qulqa
3 7

@Armagedon: Lignina była w aptekach bez problemu ???? BUHAHAHAHA. Ligninę, jeśli po staniu w kolejce udało się dostać, trzymało się jak skarb na 'damskie przypadłości'. A gazety do wycierania sempiterny używałam nie raz. Dobrze zgnieciony 'Sztandar Młodych' aż tak bardzo nie drapał ....

Odpowiedz
avatar Shineoff
7 11

Jakieś 10 lat temu widziałam na Słowacji papier toaletowy w hotelu, który był w plastikowym uchwycie z taką klapką, a ta klapka była przewiercona i przechodził przez nią łańcuch z małą kłódką. To było coś :D

Odpowiedz
avatar bonsai
6 10

@Shineoff: Phi, 10 lat temu to ja widziałam coś takiego w Gliwicach :P

Odpowiedz
avatar nemo333
2 2

@Shineoff: W hipermarketach w większości metalowe pojemniki na papier są zamykane na klucz... Czasem można zobaczyć też przerobienie na kłódkę jeśli oryginalny zamek się zepsuję a zarząd zbytnio kutwi na nowy pojemnik.

Odpowiedz
avatar Drill_Sergeant
16 36

Powiem wam że gdy odbywałem staż na uniwersytecie im. Łomonosowa w Moskwie dorabiałem sobie będąc kiblowym staczem. Srywała u mnie cała stoliczna śmietanka, od wierchuszki z GRU po kremlowskich jenerałów a kończąc na pierwszych nowych ruskich, mafiozach i oligarchach. Z czasem stałem się powiernikiem ich sekretów, wiedziałem kto z kim sypia, kto ma na kogo papiery, kogo jutro znajdą w betonowych butach a kto przypadkiem spadnie ze schodów. No bo kto tam traktuje poważnie żywy dystrybutor srajtaśmy. Wkrótce posypały się hojne bakszysze za milczenie albo sprzedanie informacji tylko trzeba było robić tak inteligentnie żeby czasem jakiś jenerał nie srał podczas gdy przychodzi Siergiej z mafii.

Odpowiedz
avatar MsciwyFrustrat
4 8

"Srywała"... śmiechłem srogo :-D

Odpowiedz
avatar imhotep
17 17

"- jak bardzo biednie musi być w kraju, że ludzie decydują się na zatrudnienie w charakterze żywego stojaka na papier toaletowy?" Podobnie do tego, jak ludzie zatrudniają się jako żywy stojak na tabliczkę wskazującą restaurację.

Odpowiedz
avatar qulqa
6 10

No zatkało mnie. W wielu miejscach w Polsce są tzw. babcie klozetowe, które regulują ilość papieru toaletowego, jaką można wnieść do kabiny. Albo w taki sposób jak opisano, albo samej porcjując papier i układając na stoliczku. Normalna praca i tyle. Zatkało mnie natomiast zadziwienie nad takim zawodem i pogarda dla 'żywego stojaka na papier". A czym się różni taka praca od żywego transportera towarów (rozkładanie na półkach), żywej kasy (kasjerka), żywego nagabywacza (ankieter) itp itd?

Odpowiedz
avatar MsciwyFrustrat
-4 12

Różni się poziomem beznadziei i monotonii oraz tym, że można by takie stanowisko zastąpić prostym urządzeniem.

Odpowiedz
avatar done
6 8

Ale lepsze to, niż siedzieć w domu (albo nawet i bez domu) na bezrobociu, bez zasiłku.

Odpowiedz
avatar qulqa
4 4

@MsciwyFrustrat: Poziom monotonii jest akurat taki sam, jak wykonywanie identycznych czynności przy taśmie produkcyjnej przez 8 godzin. Albo chodzenie w magazynach Amazona i wybieranie książek. Prosta praca dla osoby bez wykształcenia. Lepiej pracować w ten sposób niż krzyczeć 'wina Tuska; i lecieć po zasiłek.

Odpowiedz
avatar butterice
1 1

@qulqa: "Poziom monotonii jest akurat taki sam, jak wykonywanie identycznych czynności przy taśmie produkcyjnej przez 8 godzin. Albo chodzenie w magazynach Amazona i wybieranie książek. " Jest różnica: jest się do kogo odezwać. :) Na taśmie to nie bardzo.

Odpowiedz
avatar archeoziele
8 8

Podejrzewam, że wydzielanie papieru i inkasowanie pieniędzy to nie jedyny obowiązek babci klozetowej. Zazwyczaj zajmują się też innymi rzeczami- np. utrzymaniem porządku w toalecie. A przy jednym z łódzkich bazarków była ponoć babcia która do skromnej pensji dorabiała sobie sprzedając bimber spod lady.

Odpowiedz
avatar qulqa
6 6

@archeoziele: Nie znam babci z Łodzi, ale w stanie wojennym u wielu babć można było kupić i wódkę, i bimberek, i się jej wypłakać w rękaw. Były na etatach 'babć' i młode dziewczyny, które dorabiały sobie na studiach, pamiętam jak jedna uczyła się do egzaminu w kibelku na Centralnym. Dlatego przykto mi bardzo, jeżeli ktoś młody deprecjonuje ten fach.

Odpowiedz
avatar voytek
1 1

dzisiaj tez kradną - zobacz np. w toaletach w pociągach! mamy zbyt liberalne prawo i tyle - gdyby każdą kradzież publicznie pięntnowano np. zdjęciami w gezaetach zy słupach na środku osiedla / głównej ulicy miasta - problem sam by się rozwiazał!

Odpowiedz
avatar Azheal
0 0

Swego czasu ( nie podam konkretnych lat ) w Rosji rubel tak słabo stał ze ludziom wypłaty wydawano właśnie w srajtaśmie bo była więcej warta niż pieniądze...

Odpowiedz
avatar StaryKocur
1 3

O, mylisz się bardzo. Mam szwagra, który jak sam o sobie mówi jest "zaradnym człowiekiem".(Dla mnie zwykłym złodziejem i kanalią). Z racji pracy dużo jeździ. Zawsze przywozi jakieś darmówki, z których jest dumny. Mydło, ręcznik, szlafrok, papier, kubek, sztućce, filiżanka, kieliszek, kufel, opakowania darmowego cukru, ketchupów... Wszystko to zwija z hoteli, moteli, pociągów. Na moją uwagę, że to złodziejstwo, nazwał mnie frajerem, bo to wszyscy mają wliczone w koszty i tylko taki palant jak ja nie wie i nie bierze. Gdyby nie siostra, dawno bym mu obił mordę, ale "przecież on nie jest taki zły i dba o dom" koniec cytatu.

Odpowiedz
Udostępnij