Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Rodzice chłopaka [Ch], właściwie narzeczonego, byli niesamowicie roszczeniowymi ludźmi (m.in. obraza za…

Rodzice chłopaka [Ch], właściwie narzeczonego, byli niesamowicie roszczeniowymi ludźmi (m.in. obraza za nie poproszenie ich o zgodę na zaręczyny oraz oczekiwanie, że chłopak odda całą wypłatę matce, która będzie mu ją wydzielać). Do tego ich wygórowane oczekiwania, nie wiązały się z żadną formą "nagrody", przewidywali tylko "kary" w przypadku ich niewykonania. Wiadomo, że rodzicom należy pomagać, ale czy w podzięce za urodzenie i wychowanie zostajemy prywatnymi niewolnikami? Niestety jego rodzice mieli brzydki zwyczaj szantażowania go emocjonalnie, jeżeli nie zamierzał w podskokach spełnić ich "próśb". Zwyczajowo nazywali go "złym synem", czasem dodając jak to się na nim zawiedli. Głównym argumentem był domniemany brak pomocy z jego strony. Przejdę do szczegółów.

Dla jasności: rodzice Ch nie byli głodującymi, niepełnosprawnymi staruszkami - w czasie dziania się większości opisywanych sytuacji mieli około 50 lat, zaś chłopak 26. Jego ojciec pracował w górnictwie oraz dodatkowo naprawiał sprzęt RTV, matka całe życie zajmowała się domem.

Scena pierwsza. Domek w górach.
Rodzice Ch zbudowali go na małej działce w górskiej miejscowości w Beskidzie Śląskim. Ponieważ dochód rodziny (2+2) do najwyższych nie należał, cała budowa wykonywana była tylko przez ojca i syna, a ciągnęła się latami. Dziwnym trafem większe roboty zawsze wypadały na matury / egzaminy na studia (tak, narzeczony to rocznik sprzed reform '8X) / sesje Ch. Te kilka nieobecności było mu wypominane po latach. Co z tego, że w każdym innym okresie przyjeżdżał tam kafelkować, malować, wykopywać krzaki z lasu i sadzić na działce (rodzice uznali je za dobry żywopłot), ponownie wykopywać owe krzaki, gdy okazało się, że roi się na nich od kleszczy, przywozić i sadzić nowy żywopłot - iglaki, oraz robić inne rzeczy, których nie pamiętam.

Scena druga. Sarna.
Ojciec nie pożyczał mu swojego samochodu, ale życzył sobie, by Ch prowadził, kiedy tamten napił się piwa. Tak było, gdy któregoś razu wracali z ww. domku po weekendzie. Kręta droga, las, zmierzcha się. Bach! Zwierzę wskoczyło pod koła. "No i co żeś ku*** gówniarzu zrobił!" pierwsze słowa ojca, gdy ocknął się z drzemki na siedzeniu obok kierowcy. Chłopak jechał z przepisową prędkością i może dlatego, a może też dzięki szczęściu nikt z pasażerów nie ucierpiał (r.i.p. sarno). Auto zostało naprawione z ubezpieczenia (wgniecenie maski, naruszenie zderzaka). Od tego czasu narzeczony nie dotykał ich samochodu, ale miał wozić ich dalej swoim.

Scena trzecia. Święto.
Na wszelkie częste (2,3 na miesiąc) uroczystości rodzinne urodziny, imieniny i rocznice syn obowiązkowo zawoził i odwoził rodziców - swoim samochodem (zarobił na niego i tankował go sam). Z tego powodu prawie za każdym razem uczestniczył w imprezie bez możliwości spożycia alkoholu. Kiedy pytał, czy może tym razem ojciec prowadzić, odpowiedź brzmiała - nie (ani matka Ch, ani jego nieletnia siostra, ani ja nie miałyśmy prawa jazdy).

Scena czwarta. Coś się zepsuło!
Narzeczony wracał do domu z pracy przed 16. Nierzadko kiedy kończył dniówkę, dzwonił jego ojciec, by przyjechał i naprawił drukarką / laptop / program do odtwarzania filmów lub (bezpłatnie) pomógł przy sprzęcie klienta. Alternatywnie pojechał z ojcem po coś do komputera, część potrzebną do zleconej naprawy. Chłopak oznajmił, że jasne, tylko zje obiad i wpada. Niestety nie była to prawidłowa odpowiedź, zwyczajowo padało - "bez łaski!" (zapamiętałam, gdyż dawno temu, w mojej podstawówce, używano tego zwrotu odwrotnie, czyli "łaski bez!") itd., itp. Argumentem Ch było, że czekałam na niego z ciepłym obiadem i byłoby mi przykro, gdyby nie przyjechał, a on sam o tej godzinie był głodny.

W każdym innym momencie, wieczorami, w weekendy, narzeczony służył rodzicom radą i pomocą, najczęściej techniczną. Na przykład wyprowadzając się, kiedy zabrał swój komputer i drukarkę, by nie zostawiać rodziny bez sprzętu, kupił im drukarkę, a młodszej siostrze, która korzystała z jego komputera - mały laptop.

Scena piąta. Coś się zepsuło! 2.
Tym razem będzie "dramatycznie". Narzeczony do odpornych zdrowotnie nie należał, bywało że co miesiąc łykał antybiotyki. Chodził wtedy do pracy, chyba że objawy się nasilały. Ale w stanie zamroczenia od gorączki widziałam go raz. Nie kontaktował co do niego mówię, miał zawroty głowy.

Pomogłam mu się położyć i dzwoni telefon. Głos jego siostry (16 lat) jest niewyraźny i bardzo piskliwy. Zrozumiałam tylko, że powtarza jego imię i żeby przyjechał. Że rodzice wyszli i kazali po niego dzwonić. Chłopak nie jest w stanie samodzielnie wstać, musiałabym go sprowadzić z trzeciego piętra i posadzić za kółkiem (a resztę dnia modlić się, żeby nikogo nie rozjechał i sam nie wpadł do rowu). Siostra nalega, podaję mu słuchawkę, ale on nawet jej nie rozumie. Tłumaczę, że narzeczony nie jest w stanie nigdzie teraz iść i się rozłączam. Okazało się, że kaloryfer w mieszkaniu rodziców zaczął tryskać wodą. Nastolatka mówiła, że pokrętło odpadło, kiedy chciała je przekręcić. Woda zalała panele i tryskała na bok komody. Dzwoniła po rodziców, a oni nie chcąc przerywać zakupów, wytypowali syna do zajęcia się sprawą. Oczywiście nie uwierzyli, że nie był w stanie, notorycznie wypominali mu jak to celowo zostawił ich w potrzebie i jakie zniszczenia (wypaczenie się paneli oraz mebla) z jego winy ponieśli.

Mimo śmieszności i schematyczności tych sytuacji narzeczony po większości rozmów z rodzicami, czy telefonicznych czy podczas odwiedzin, popadał w przygnębienie. Naprawdę wierzył, że jest chodzącym rozczarowaniem i złym synem dla swoich rodziców. Długie miesiące zajęło mi wytłumaczenie, że prośbie można odmówić, a jeśli powód odmowy jest ważny, proszący nie powinien się gniewać. Że Ch nie powinien brać do siebie ich słów obliczonych na manipulację, gdy na każde jego "nie mogę tego (teraz) zrobić", odpowiedzią jest "jesteś złym synem".
W końcu, po wysłuchaniu pretensji rodziców, Ch zamiast kulić się w sobie z miną zbitego psa, zaczął wzdychać zrezygnowany, a nawet, o zgrozo, uśmiechać się. Szybko namierzono sprawcę. Parafrazując Chylińską - Ja byłam winna.

z rodziną najlepiej na zdjęciu

by Nocnica
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar konto usunięte
20 24

"byli" - jesteście razem? Toksyczny związek z teściami nie wróży dobrze i Twojemu zdrowiu psychicznemu. Ja przechodziłem przez coś takiego, niestety doszło do postawienia ultimatum "my albo ona". No cóż, nie mieszkam z rodzicami, chociaż i nasze drogi się rozeszły (chociaż przyjźń została), to nie żałuję. Ale sama sytuacja jest zła - i nie życzę ci udziału w takiej historii :(

Odpowiedz
avatar Nocnica
26 28

@Vatharian: Nie jesteśmy. Kilka osób ostrzegało mnie, że rozstaniemy się przez działania rodziców, ale byłam młoda i pełna ideałów wierzyłam, że przetrwamy. Po hucznym rozstaniu nerwy miałam w strzępkach. Minęły już prawie trzy lata, także zdążyłam dojść do siebie. Miałam potrzebę podzielenia się tymi historiami z innymi, zanim zupełnie zatrą się w pamięci. Choć niby lepiej nie pamiętać. Przykro mi, że przechodziłeś coś podobnego.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 23 kwietnia 2015 o 12:39

avatar konto usunięte
17 17

@Nocnica: Może i lepiej. U nas było tak samo. Życzę więcej szczęścia w przyszłości :)

Odpowiedz
avatar Nocnica
14 14

@Vatharian: Dziękuję i wzajemnie. ^^

Odpowiedz
avatar konto usunięte
17 19

@Nocnica: Może warto było dalej walczyć? My przez rodzinę męża do dziś mamy wiele nieprzyjemności. Na początku tego nie zauważał, później mimo że zauważał starał się. Od jakiegoś czasu nie mamy z nimi kontaktu. I jest nam bardzo dobrze. Po prostu zrozumiał pewne rzeczy i doszedł do tego sam,jak naprawde wyglada jego rodzina.

Odpowiedz
avatar bonsai
7 11

@nisqa: doskonale rozumiem twojego męża - mnie też kochana rodzinka nieźle psychicznie wykańczała... Kiedyś jak próbowałam z nimi porozmawiać o ich zachowaniu, że nie wytrzymam i się wyprowadzę to o mało mnie ojciec nie pobił, bo "śmiem im grozić" , powstrzymały go moje psy - oba duże i gotowe zaatakować w mojej obronie.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
10 12

@bonsai: Na mnie matka mojego męża ostatnio rzuciła się z łapami, ale to mój mąż został okrzyknięty damskim bokserem bo ją przytrzymał żeby się uspokoiła bo małe dziecko na to patrzyło. Do tego zostałam zwyzywana i to moja wina bo ona była naszym gościem i powinnam siedzieć cicho jak mnie ktoś wyzywa bezpodstawnie i bije. Do tego swojemu dziecku [mojemu mężowi] powiedziała, że ona babcią się nie czuje i babcią nie będzie a nasz synek ma do niej mówić Pani... No ale cóż..

Odpowiedz
avatar bonsai
4 10

@nisqa: "bo małe dziecko na to patrzyło"?! Ja przepraszam, ale jakby waszego dziecka nie było obok to mąż matki by nie przytrzymał?

Odpowiedz
avatar konto usunięte
7 7

@bonsai: Może źle się wyraziłam. Też by ją przytrzymał jak najbardziej. Nawrzeszczał na nią, że nie pozwoli na to, żeby tak sie zachowywała w stosunku do mnie itd. Bardziej chciałam dodać, że zachowywała się jak nienormalna, nie zważając choćby na to, że jest w domu małe dziecko, które się jej bało.

Odpowiedz
avatar ElPieso
9 11

@nisqa: Bokser srokser - za taką wiochę, o ile się powtarza, powinien jej siepnąć odczepnego strzała, może by się babie co ułożyło pod kopułą. Równouprawnienie i tyle. Atakujesz agresją (również psychiczną), licz się z agresją (również fizyczną) - byle były proporcje. Nikt o zdrowych zmysłach nie powinien nazwać takiego faceta damskim bokserem.

Odpowiedz
avatar glan
24 28

Plus dla Ciebie za wyciągnięcie chłopaka z toksycznego poczucia niższości. Ucz go asertywności! A na "jesteś złym synem" może przecież odpowiedzieć "jesteś złym ojcem/matką".

Odpowiedz
avatar Nocnica
24 26

@glan: Dzięki! Zrobiłam co mogłam, jednak nie jesteśmy już razem. On nigdy nie powiedziałby do rodziców "jesteś złym ojcem/matką". Za bardzo ich kocha.

Odpowiedz
avatar klara
32 32

@glan: Znam z doświadczenia taką relację i wiem, że to tak nie działa. Zasada jest jednostronna - rodzic może tak powiedzieć, ale dziecko nie. Rodzic nie widzi analogii. To tak jak dziecko zje komuś cukierka i popłacze się, gdy ktoś zrobi mu to samo. Nie rozumie.

Odpowiedz
avatar glan
6 18

@klara: Rodzic gorszy od dzieci. Powinny być egzaminy uprawniające do bycia rodzicem.

Odpowiedz
avatar klara
22 22

Fajnie, że zdołałaś przekonać narzeczonego, że asertywność to nic złego. Temat historii jest mi bardzo bliski. Sytuacja narzeczonego jest o tyle klarowna, że po każdej odmowie miał od razu mówione, że jest zły. U mnie tego nie było, tylko ciągłe udawanie, że nic się nie stało, gniewanie się, mszczenie. Wieczne domysły i wyrzuty sumienia niszczyły mnie. Rodzina znalazła w synu i bracie swojego wyręczyciela, pomocnika, wybawcę. Ciekawe jakby to działało w rodzinie narzeczonego, gdyby on tak często prosił o pomoc (jeśli było, to opisz). U mnie niestety było tak, że jak ja prosiłam o pomoc, to bardzo rzadko ją otrzymywałam. Była to wręcz proszenie się, a i tak rodzina jak tylko mogła próbowała się wymigać. Dopiero przyparta do muru coś robiła, ale cały mój wysiłek włożony w to nie był wart efektu.

Odpowiedz
avatar Nocnica
13 15

@klara: Myślę, że mówili mu wprost, ponieważ na to reagował. W innym wypadku trzeba byłoby opracować nową strategię. Jak sobie radzisz? Udało ci się od nich odciąć? A może ich utemperować? Raczej nie prosił o pomoc, był samodzielny. Do tego często powtarzali w złości, że mu nie pomogą, skoro jest taki i owaki, żeby do nich po pomoc nie dzwonił.

Odpowiedz
avatar klara
14 14

@Nocnica: Mi pewnie mówili tak okrężnie dlatego, że TO na mnie działało i dlatego nie szukali nowej strategii. Proces odcinania się trwa. Jak odmówię to mam wyrzuty sumienia, ogromne wyrzuty sumienia, ale rzadko już coś robię. Często słyszę prośby, więc wyrzuty sumienia mam często. Jestem na tym etapie. Ja też już dawno przestałam się prosić o cokolwiek, a rodzina mówi, że mi nie pomaga dlatego, że ja nie chcę od nich pomocy. A przestałam chcieć, bo nie mogłam na nich liczyć :)

Odpowiedz
avatar Garrett
13 23

"Narzeczony do odpornych zdrowotnie nie należał, bywało że co miesiąc łykał antybiotyki." Mam nadzieję, że przesadzasz. Poszukaj w necie opinie o nadużywaniu antybiotyków. Może właśnie dlatego tak często chorował... A reszta rzeczywiście piekielna

Odpowiedz
avatar ZaglobaOnufry
-4 10

@Garrett: Jak mial czasami co miesiac bakteryjna infekcje, to moze musial brac (przepisywane przeciez po zbadaniu go przez lekarza) ANTYBIOTYKI, ktore same z siebie nie sa przeciez PIEKIELNE i nigdzie w historii nie nadmieniono ICH NADUZYWANIA .

Odpowiedz
avatar Gbursson
17 23

@drumm: jprdl... a szczepionki są z rtęcią i izotopami kobaltu.

Odpowiedz
avatar Little_ann
9 9

@drumm: antybiotyki, z tego co wiem, przepisuje się w ostateczności, jeżeli pozostałe metody nie zadziałały.

Odpowiedz
avatar GlaNiK
9 9

@drumm: Rzeczywiście. Do tego sól kuchenna jest bardzo silną trucizną, bo przecież jest to związek trującego chloru i sodu. O wodzie już nie wspomnę, że jest wybuchowym związkiem wodoru i tlenu w proporocjach wodór 2:1 tlen. Znasz więcej takich teorii spiskowych jak ta o rtęci w szczepionkach? Chętnie poczytam inne.

Odpowiedz
avatar asmok
1 1

@Garrett: Tutaj jest zamieniony skutek z przyczyną. Do odpornych nie należał właśnie dlatego że co miesiąc brał antybiotyki. Kiedy miał mu się ten układ odpornościowy odbudować bo antybiotykach? @ZaglobaOnufry: Nadmieniono nadużywanie. O tutaj: "co miesiąc".

Odpowiedz
avatar konto usunięte
14 14

Rozumiem,bo w najbliższej rodzinie też mam podobną sytuację. Nie chcę wchodzić w szczegóły. W tym przypadku rzeczywiście jedynie asertywność i odcięcie się może zapewnić zdrowi psychiczne, niestety wiem, że jest to bardzo trudne.

Odpowiedz
avatar nuclear82
9 9

@funmilayo: Ja miałem coś takiego bezpośrednio u matki. Może nie aż takie ekstremalne jak w tej historii ale też toksyczne do bólu - w wieku 19 lat nie pozwalano jej nawet wychodzić z kolegami wieczorem a obejrzenie filmu w TV o 21.00 godzinie to już był zaszczyt normalnie. Tylko że moja matka się nie pierniczyła z nimi 27 lat. Miała chyba 19.5 jak się wyprowadziła do narzeczonego z którym niewiele później brała ślub a następnie urodziła mnie. Z rodzicami 0 kontaktu, kategoryczny zakaz nawet pokazania się kilometr od nowego mieszkania. I podziałało naprawdę szybko! Minął rok czasu i cała roszczeniowość uciekła w kosmos jakby jej nigdy nie było. Mąż już nie był złem ostatecznym a na wieść o wnuku (tj. mnie) nawet się uśmiechnęli. Tacy ludzie muszą namacalnie zrozumieć że dziecko to nie ich własność i od pewnego wieku władza nad nim już się kończy. Wizja śmierci w samotności, z córką która nawet nie wie gdzie mieszkają dość szybko ich oduczyła patologicznej postawy.

Odpowiedz
avatar rahell
12 14

@irulan: a doczytałeś chociaż do końca? Bo przecież napisała, że go w końcu, jak to nazywasz, "ustawiła"...

Odpowiedz
avatar Rammsteinowa
12 14

@irulan: Nie jestem pewna czy jesteś po prostu głupi, czy tylko udajesz.

Odpowiedz
avatar Rammsteinowa
11 13

@irulan: Ale twój jest jakoś "trochę" zupełnie odstający od historii.

Odpowiedz
avatar sapphire101
14 16

Nie pojmuję jak można być tak "złym rodzicem". Ci ludzie pewnie nawet nie zdają sobie sprawy jak bardzo skrzywdzili swoje dziecko. Cholerne wychowanie w socjalizmie i wyznawanie zasady "bo mi się należy". Ciekawa jestem jak traktowali tego człowieka, gdy był jeszcze małym dzieckiem... Aż strach myśleć. Mam nadzieję, że Twój wpływ chociaż trochę zmienił jego życie na lepsze.

Odpowiedz
avatar nuclear82
15 15

Związki matka-syn bywają bardzo silne i niezwykle trudne do rozerwania. Działa to w obydwie strony - zarówno w przypadku zaborczego i roszczeniowego rodzica synowi mimo wszystko jest wygodnie i nie odetnie pępowiny, mimo że traktuje się go jak 15-letniego smarkacza i chłopca na posyłki; jak i starego nieroba który znęca się nad swoją matką i bez skrupułów ciągnie od niej pieniądze na wódę i pety, do pracy oczywiście mając dwie lewe ręce - w tym przypadku matce też często ciężko jest takiego pasożyta w końcu usunąć ze swojego życia. No bo jak to tak, wyrzuci swojego synusia na bruk (co z tego że synuś ma 39 lat i jak popije to przywali w ryj)? To już nawet o szanowanie rodziców nie chodzi. Przykład opisany w historii to patologia (tak, słowo "patologia" nie oznacza tylko i wyłącznie przelewania hektolitrów alkoholu), na takie coś pomaga tylko i wyłącznie ostry krok w postaci odcięcia pępowiny i zaprzestania kontaktów z toksyczną rodziną. Ten chłopak już dawno mógłby się wyprowadzić na swoje i olać rodzinę, pokazać im że nie jest już kilkunastoletnim g*wniarzem na którego system "samych kar" jeszcze działa.

Odpowiedz
avatar nighty
2 2

@nuclear82: Same kary to jest dobra metoda wychowawcza przecież. "Prawidłowe wykonywanie obowiązków to jest norma a nie coś wyjątkowego. Jak będziesz w pracy oczekiwać od każdego pochwał za wykonanie swoich obowiązków to spędzisz resztę życia na bezrobociu". Albo "jak ty tak będziesz liczyć że każdy ci podziękuje za pomoc to ja nie wiem dokąd ty dojdziesz". Albo "Pracodawca ma w d.... że ty coś zrobiłaś dobrze, jego może ewentualnie zainteresować to co zrobiłaś źle i tylko po to by cię wylać".

Odpowiedz
avatar Sway
3 7

Ja kiedyś miałam chłopaka, który z kolei twierdził cały czas, ze moja mama jest toksyczna. Co ogólnie jest dziwne, ale wszyscy moi znajomi mają ją za fajną, racjonalną kobietę i dobrą matkę. Jest ona też moją najlepszą przyjaciółką i kimś, o kim wiem, że zawsze będzie mnie wspierać. Chociaż dałam jej popalić w okresie nastoletniego buntu i wielokrotnie mogła się na mnie wkurzyć, to mimo wszystko dalej jest przy mnie, a teraz jak jestem dorosła mówi mnie jak bardzo jest ze mnie dumna. On nie potrafił tego zrozumieć. Nie potrafił ogarnąć, że my dzwonimy do siebie po prostu pogadać, że obie opowiadamy sobie co się u nas dzieje, bo zwyczajnie nas to interesuje. To dziwne, bo nie miał problemu z tym, że ze znajomymi się tak gada. Ale rodzice?! Kiedyś mi nawet po pijaku powiedział, żebym wybierała między nim a moją mamą. To był dziwny typ. A moja mama bardzo nam kibicowała (nawet kombinowała, jakby to zrobić byśmy mogli razem zamieszkać), bo widziała, że ja jestem szczęśliwa, nawet pod koniec związku, kiedy on już jawnie odwalał chore akcje.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
7 7

Jeśli koleś co chwila łykał antybiotyki, nic dziwnego że nie miał w ogóle odporności.

Odpowiedz
avatar szafa
6 6

Niestey jest zatrważająco wielu rodziców, którzy traktują dzieci jako swoją prywatną inwestycję na zasadzie "żyjesz w ogóle dzięki mnie, więc rób co ci każę, bo by cię tu w ogóle nie było". Urodzili, wykarmili, ubierali i wydaje im się, że do końca życia masz spłacac dług i zachowywac się jak tresowany piesek :/

Odpowiedz
avatar ChR
8 8

Historia jakby, ktoś podglądał moje życie. Z tym, że ja zostałem przy swojej drugiej połówce, zerwałem "pępowinę" i zależności z rodzicami i przez pewien czas kontakt z nimi, a przede wszystkim doszedłem do tego, że nie dam się szantażować emocjonalnie. I w mojej sytuacji uważam, że bez mojej partnerki nie dałbym rady się od nich uwolnić, bo zawsze bym chodził z poczuciem winy, że to jednak ja jestem zawsze i bez wyjątki winny.

Odpowiedz
avatar nighty
2 2

Ja jestem w momencie gdy sobie uświadomiłam że mnie wszyscy wykorzystują a ja robię rzeczy dla świętego spokoju bo w razie odmowy/dyskusji pojawią się argumenty o odpowiedzialności, wdzięczności wobec rodziców, i o przysłowiowej "szklance wody na starość". Najgorsze jest to że rodzice zamiast sobie nawzajem powiedzieć jakie mają pretensje to jęczą mi jaka ta druga osoba jest okropna bo "ona się tyle napracowała nad obiadem a on jadł na mieście!". Na moje pytanie "Ale dlaczego nie powiesz tego ojcu tylko narzekasz mi?" pojawia się zwykle odpowiedź "On i tak nie zrozumie". Problem w tym że nie mam pojęcia co mam z tą sytuacją zrobić - najlepsza byłaby chyba terapia rodzinna ale z całą pewnością oni się nie zgodzą. Z kolei jak ja pójdę na kurs asertywności to w domu będzie piekło (wyrzucanie wszystkiego co oni dla mnie robią, jak oni ciężko pracują, że niczego mi przecież nie brakuje a ja nie chcę im pomóc, że jestem niewdzięczna i podła, że w życiu są pewne obowiązki wobec rodziców, ewentualnie kara w postaci obrażonego milczenia)...

Odpowiedz
Udostępnij