Historia o ambicji rodziców, która uczyniła piekielnym życie dziecka. Ku przestrodze i za zgodą głównej bohaterki. Dlatego, że wiele osób uważa, że żeby wychować szczęśliwe dziecko potrzebne są pieniądze.
Anię poznałam w przedszkolu - kilka dni przed rozpoczęciem roku, wprowadziła się z rodzicami do pięknego domu na mojej ulicy. Szybko stałyśmy się nierozłączne. Byłyśmy takimi "panienkami z dobrych domów" - grzeczne, schludne, w szkole same piątki, a popołudniami lekcje baletu i gry na fortepianie. Poszłyśmy do szkoły średniej (oczywiście razem i oczywiście "elytarnej", bo nasi rodzice tak sobie wymarzyli) i wtedy nastąpił przełom.
Przeżywałam okres buntu, nasze relacje bardzo się rozluźniły (bo jak Ani - przyszłej prawniczce pozwolić na kontakty z taką nieodpowiedzialną dziewczyną?). Ja spędzałam czas z przyjaciółmi, zaczęły się miłości i imprezy, Ania się uczyła. Ledwo skończyłam szkołę i nasze drogi rozeszły się ostatecznie. Nie widywałam Ani przy jej domu ani w innych miejscach, w których czas powinna spędzać osoba w naszym wieku. Po prostu znikła.
Wiedziałam tylko, że dostała się na wymarzone studia (wymarzone, ale przez jej rodziców). Ja natomiast na przemian studiowałam i rzucałam kolejne studia. W międzyczasie wyprowadziłam się z domu i wieku 20 lat zaszłam w ciążę. Założyłam swój mały biznesik i... byłam szczęśliwa. Ania skończyła studia, po których odbył się huczny ślub z jej księciem z bajki.
Tutaj kończy się piękna opowieść, bo spotkałam Anię niedawno. Teraz już wiem, co znaczy "wrak człowieka". Wiem, jak wygląda osoba tresowana do bycia wspaniałą prawniczką, żoną i matką, ale nie do bycia sobą.
Wspaniałomyślni rodzice stwierdzili, że córka nie może zmarnować szansy zostania świetną prawniczką, więc trzymali ją w domu, żeby "doskonaliła się". Znaleźli też męża - wyobrażacie sobie XXI wiek i aranżowane małżeństwa? Ja sobie tego nie wyobrażałam, ale to się dzieje - to walka o wielkie pieniądze i koneksje.
I tak rodzina zadecydowała za nią - Ania miała więc być świetna prawniczką, ale też wspaniałą panią domu i przykładną żoną.
Jak nietrudno zgadnąć, nie wytrzymała tego wszystkiego i odeszła - od męża i od rodziców (bo ci nie chcą jej znać). Wychodzi na prostą.
Nie ubiera już butów na wysokich obcasach, bo od 15 roku życia w domu musiała chodzić tylko w szpilkach - elegancko, jak mawiała jej mama.
Jeśli ktoś zapyta, dlaczego sama na to pozwoliła: tylko tak mogła "zasłużyć na miłość" rodziców. "Miłość", przez którą całe życie była nieszczęśliwa. Dziś z tego powoli wychodzi. Jest sama - nie ma ani przyjaciół (poza mną) ani rodziny (małżeństwo jej rodziców się rozpadło) - w końcu znany prawnik i prezenterka telewizyjna nie przyznaliby się do takiej porażki.
Gdy rodzice urządzają swoim dzieciom takie piekło, nie powinno być to nazywane troską o dobre wykształcenie, czy przyszłość. Posiadanie pieniędzy, to nie gwarancja wychowania szczęśliwego człowieka - pamiętajcie o tym, drodzy rodzice.
dom
Przecież małżeństwa aranżowane w 'wyższych sferach' to wcale nie jest rzadkość. Dzieci od małego są wychowywane tak, by osiągnęły sukces, zaś małżeństwo ma w tym pomóc, ma być układem, z którego obie strony będą czerpały wymierną korzyść. To samo w sobie złe nie jest o ile zakłada wolną wolę samego zainteresowanego i nie polega na 'łamaniu' człowieka, co właśnie miało miejsce w Twojej historii.
OdpowiedzKim byłaby dziś np. Agnieszka Radwańska gdyby nie rodzice. Czy w wieku 6 lat była pewna, że chce zawodowo grać w tenisa? Dzisiaj zapewne jest wdzięczna ojcu, że ciężko ją trenował bo jest dzięki temu bardzo bogata. A owszem pieniądze dają szczęście. Zadaniem rodziców jest nakierować dziecko zgodnie z jego zainteresowaniami. A jeśli szczególnych nie posiada to zgodnie z własnym pomysłem. Nie łudźmy się, gdyby ktoś miał możliwość cofnąć czas i dokonać jeszcze raz wyboru to wybrałby zawód, z którego miałby jak największe pieniądze.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 17 kwietnia 2015 o 15:32
Tylko to też nie jest takie proste. Agnieszce się udało, jednak ogromnej ilości dzieciaków - nie. Niektóre zaczynają trenować jeszcze wcześniej, w wieku 3-4 lat. Poświęcają danej dyscyplinie sportu całe swoje życie, życie swoich rodziców, ogromną ilość pieniędzy. Jeżeli dziecko danej dyscypliny 'nie czuje', jej nie lubi, wręcz nie cierpi to zmuszanie dziecka to czysty kretynizm, bo bez chęci własnych sukcesów nigdy nie będzie. Dlatego jak napisałam wyżej - motywowanie, uczenie, szkolenie tak. Ale łamanie człowieka nigdy nie powinno mieć miejsca. Trzeba wiedzieć, gdzie jest ta granica.
Odpowiedz@Niematakiegonumeru: 6-latka nie wie co znaczy "zawodowo"... Ale jeśli już wtedy mała Agniesia lubiła grać w tenisa to nie widzę w tym nic złego. Co innego rozwijanie zainteresowań dziecka, a co innego zmuszanie do porzucenia marzeń...
Odpowiedz@Niematakiegonumeru: Agnieszka to znajoma mojej znajomej. Z tego co słyszałam, to normalna dziewczyna, chodziła do normalnej (wcale nie elitarnej) szkoły. Miała znajomych, też chodziła na imprezy. Nie widzisz różnicy między tym a Anią z historii?
Odpowiedz@Niematakiegonumeru: " Nie łudźmy się, gdyby ktoś miał możliwość cofnąć czas i dokonać jeszcze raz wyboru to wybrałby zawód, z którego miałby jak największe pieniądze." Nie mów za wszystkich. A może wybraliby jednak taki, który dałby wystarczająco pieniędzy i wystarczająco czasu na korzystanie z tego, co zarobią, a do tego sprawiałby trochę radości z tego, co się robi? Pieniądze owszem, są ważne. Ale nie są bynajmniej wszystkim.
Odpowiedz@avtandil: kurczę, nie doczytałam tego zdania o zawodzie i pieniądzach... Jestem żywym, czystym zaprzeczeniem teorii o "największych pieniądzach". Może i nie zarabiam jakąś wybitnie dużo [taaa, czasami dobiję do tych 2 tys, zazwyczaj ledwie tysiąc], ale kocham mój zawód. Zresztą jak na kurę domową dorabiającą na "waciki" to i tak dobrze ;). I gdybym mogła cofnąć czas to olałabym studia i zajęła tym co robię już dużo wcześniej. Swoje dzieciaki też uczę, że nie jest ważne wykształcenie. Ważne jest, żeby robić w życiu coś co się kocha... żeby na myśl o robieniu 50 lat dzień-w-dzień tego samego nas cieszyła, a nie dobijała... nawet jeśli początki są ciężkie. Mam nadzieję, że w odpowiednim czasie skorzystają z tej rady.
Odpowiedz@bonsai: Toteż ja podobnie. Podejrzewam, że bez większego problemu znalazłbym pracę (z językami) w obsłudze klienta, księgowości czy innej korpo i zarabiał dużo więcej, niż w obecnym miejscu. Ale... tu robię to, co lubię, na ogół wtedy, kiedy mi się podoba, mam dość czasu na rozwój osobisty w różnych kierunkach i mimo wszystko wystarcza mi na życie i hobby. Nawet jeśli zdarza mi się czasami narzekać, to i tak bym się nie zamienił bez naprawdę znaczącej motywacji ;)
Odpowiedz@bonsai: Mój młodszy brat w wieku 7 lat uznał, że zostanie piłkarzem (akurat było euro 2012) i od tego czasu non stop kopie piłkę, chodzi na treningi itd. Wiedział co znaczy zawodowo :)
Odpowiedz@Niematakiegonumeru: Ja nie wybrałabym zawodu pod kątem zarobków. Mam to szczęście, że pasja stała się moją pracą. @sla@bonsai: : Dokładnie, ja nienawidzę do dzisiaj fortepianu a moi rodzice uznawali, że to fanaberie dzieciaka, który nie wie czego chce. Jeśli dziecko coś kocha robić, można mu pomóc realizować pasje, ale nigdy zmuszać. Moja siostra pracowała jako księgowa, zarabiała dobre pieniądze na tamte czasy, ale była bardzo nieszczęśliwa, nienawidziła tej pracy.
Odpowiedz@Niematakiegonumeru: A co z Urszulą Radwańską, która nie osiąga takich sukcesów i zarobków jak jej siostra?
Odpowiedz"wyobrażacie sobie XIX wiek i aranżowane małżeństwa?" O tak, przerobiłam próby na własnej skórze... W sumie cała reszta nawet podobna do moich jaśnie protoplastów [jedynie zawód inny - mam talent do zwierząt, więc "mogłam" zostać weterynarzem, bo to teoretycznie jakiś lekarz... a że mdleje na widok krwi to nieważne]. Pogratuluj Ani odwagi - sama doskonale wiem jak ciężko jest urwać się od tego chorego życia i odciąć od chorej rodziny.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 17 kwietnia 2015 o 15:46
@bonsai: No mnie też właśnie nie dziwi zestawienie XIX wieku i aranżowanych małżeństw ale chyba z innego powodu niż Was...
Odpowiedz@chiacchierona: Nie martw się, mnie też akurat aranżowane małżeństwa w XIX wieku niespecjalnie dziwią, nie jesteś sama. :P
Odpowiedz@Zmora: ach taka pomyłka, zaraz poprawię :D
OdpowiedzCholera, i się teraz staro poczułam...
Odpowiedzproblemiki burzujow co za duzo maja
OdpowiedzPrzykro czytać jak starania rodziców idą na marne. Lata starań o to żeby dziecko miało zapewnioną przyszłość i spotyka ich za to niewdzięczność. Przykre. Rozumiem, że autorka stawia siebie za wzór; - imprezy - puszczanie się - chlanie - ledwie skończona szkoła - rzucanie i zaczynanie kilku kierunków - dziecko z wpadki No po prostu ideał i wzór dla młodych ludzi. Powinni ci jakiś program w telewizji przyznać albo premierem uczynić. Teraz mały wykładzik dla autorki. "wyobrażacie sobie XIX wiek i aranżowane małżeństwa?" Wiek mamy XXI (ale dopiero początek! - z Kabaretu Moralnego Niepokoju) i większość (55% według danych UNICEF) małżeństw na świecie jest aranżowana. Ponadto procent rozwodów wśród małżeństw aranżowanych to jedynie 6% (małżeństwa niearanżowane 39%), a poziom szczęśliwości małżeństw aranżowanych jest trzykrotnie wyższy w dłuższym okresie czasu (powyżej 3 lat), w krótszym (poniżej 3 lat) małżeństwa niearanżowane są o połowę szczęśliwsze to trzeba przyznać. Wychodzi zatem, że Twoje zdziwienie jest nieuzasadnione a krytyka nie ma pokrycia w faktach.
Odpowiedz@Sharp_one: Alez ja się nie puszczałam i nie zaliczyłam wpadki. Studia skończyłam a kierunek wybrałam pod kątem zainteresowań. Moja praca na początku nie była dochodowa, ale budowanie firmy od podstaw to było coś wspaniałego. I nie żałuję niczego, bo z popełnionych błędów można wyciągnać wnioski. Z XIX wiekiem to oczywiście pomyłka, już poprawiłam. Chodziło mi oczywiście o nasz kraj i kraje podobne kulturowo. Moim zdaniem dane o poziomie szczęśliwości małżeństw aranżowanych i procent rozwodów to kiepski miernik. W większości państw, w których jest to "na porządku dziennym" nie uznaje sie rozwodów a kobieta ma, kolokwialnie mówiąc, mało do powiedzenia.
Odpowiedz@Sharp_one: Rzeczywiście przykre. Przecież to straszne, że dziecko ma żal do swoich rodziców za brak dzieciństwa, wspomnień i wspaniałych chwil w towarzystwie przyjaciół. Kiedyś jak wpadnie Ci do głowy mieć dziecko, to zastanów się nad tym raz jeszcze i raczej kup sobie psa. Jego będziesz mógł tresować.
Odpowiedz@natasza: tak zrozumiałem z Twojego opisu. Jeżeli miałaś co innego na myśli to przepraszam.
Odpowiedz@Sharp_one: A może jest coś jeszcze pomiędzy patologią a urządzaniem dziecku życia wg. własnego widzimisię? Bo ja uważam, że jest. I wiesz jak to się nazywa? Normalność.
Odpowiedz@natasza: natasza nie przejmuj się, sharp_one jest z wyższych sfer. Czekałam na jego komentarz szczerze mówiąc. Przykro tylko, że on pewnie będzie (jest?) takim rodzicem, co sobie dziecko wytresuje, a nie wychowa. A, zapomniałam dodać jednej rzeczy. Według badań przeprowadzonych w Korei Północnej, Korea Północna jest drugim najszczczęśliwszym krajem na świecie. Pierwsze są Chiny. Więc jak już podajemy wyniki badań, to proszę o źródła, bo niektóre mogą być równie wiarygodne co te, które podałam.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 17 kwietnia 2015 o 20:49
@krecius: e, no... nie przesadzajmy... takie dziecko "rodziców sukcesu" też ma dzieciństwo. Co prawda jakieś 5-8 lat [później ma być już dorosłe i odpowiedzialne], ale zawsze coś... Natasza nie męcz się, Sharp wie lepiej - puszczamy się, do niczego w życiu nie dojdziemy i w ogóle... takie "A fe!" z nas kobiety...
Odpowiedz@bonsai: Jednak jedno trzeba przyznać - jeżeli dziecko jest odpowiednio 'prowadzone' przez rodziców (nie jak w historii, oni raczej nie mieli o tym pojęcia) to ma w życiu o wiele większe możliwości niż zwykły śmiertelnik. Nieważne jak my będziemy się starać - nigdy tego nie nadgonimy. Lecz dzieje się to wszystko kosztem dzieciństwa... Czy warto? Trzeba zapytać osób, które faktycznie w takim modelu były wychowywane.
Odpowiedz@sla: Masz absolutną rację co do możliwości. To się nazywa nierówności społeczne i istniało jak świat światem. Ale nie zgodzę się, że to się zawsze dzieje kosztem dzieciństwa. Jeśli rodzic widzi, że dziecko coś lubi, ma do tego talent, to czemu tego nie rozwijać? Jeśli chce zapisać dzieciaka na zajęcia dodatkowe, to przecież nie musi to być musztra, wystarczy odpowiedni nauczyciel i dziecko dobrze się bawi ucząc się czegoś wartościowego. Oczywiście są patologie, gdzie dzieciak nie nadąża z jazdy konnej na lekcje fortepianu powtarzając przy okazji angielski, ale można to zrównoważyć.
Odpowiedz@Sharp_one: Ja tutaj widze 2 problemy: 1. Kto i kiedy powiedzial ze wizja zycia ktora przygotowali jej rodzice ma jakakolwiek wartosc? Co oznacza ta twoja "zapewniona przyszlosc"? Pieniadze? Szczescie? Pozycje spoleczna? Potomstwo? Zbawienie? 2. Kto i kiedy powiedzial, ze ten caly misterny plan nie rypnie w gruzach w przeciagu paru lat do dekady? Zeby niebylo, jestem tradycjonalista. Szlajanie sie przekresla w moich oczach kobiete jako kandydatke na zone. Matka opiekujaca sie dziecmi to switna sprawa (najtanszy sposob wychowania "wolnego czlowieka"). Ale beton intelektualny ktory reprezentujesz mnie mierzi. Problemem nie jest zakuwanie i izolacja od przyjaciol. Problemem nie jest praca i aranzowane malzenstwo. Problemem jest to ze jej rodzice nawet nie uwazali jej za czlowieka. Nawet psu daje sie troche luzu na lancuchu zeby mu nie odwalilo. Dziecko mozna wychowac, kiedy jest starsze prowadzic dyskusje - ale wymog zupelnego posluszenstwa to patologia. Istnieje cos takiego jak kompromis. Bardzo rzadko sie zdarza zeby rozwiazanie bedace kompromisem skutkowalo uciaczka. Pozatym rodzice ~40-60 letni dali sobie zrobic wode z mozgu i znaczaco przeceniaja kompetencje w planowaniu innym zycia (statystycznie poprawnym okresleniem bylo by raczes "niszczeniu innym zycia"). Dalej tresujcie swoje dzieci od 4 roku zycia, ograniczajac caly jego sens do wiecznego wyscigu szczurow w poszukiwaniu akceptacji - ktory i tak predzej czy pozniej PRZEGRAJA. Wysylajcie na wielogodzinne zajecia z umiejetnosci tak przydatnych w codziennym zyciu jak granie na tamburynie, balet czy artystyczne rzucanie grochem - przy calkowitym zlikwidowaniu jakichkolwiek zdolnosci spolecznych... Wbrew pozorom telenowele jeszcze nikogo niczego nie nauczyly... Ps. Natasza. fajnie, ze ci wyszlo ale konsekwencje pewnych wyborow wychodza dosc pozno. W twoim wypadku zgadywalbym, ze jesli wszystko bedzie wporzadku pomiedzy 15-30 rokiem zycia twoich dzieci - to bedziesz miala moje serdeczne gratulacje.
OdpowiedzZarejestrowałam się dla tego komentarza - tak pięknie wszyscy piszecie o tym, że rodzice nie powinni do niczego zmuszać dzieci, a jedynie kierować i inspirować... Wiecie o co mam dzisiaj największy żal do rodziców? O to, że mnie nie naciskali i nie "zmuszali" do większego wysiłku. Pozwalali mi na wszystko - na rozpoczynanie kursów jakie chciałam i następnie na robienie ich jeszcze raz, bo bałam się przeskoczyć na wyższy poziom. Albo na rzucanie kolejnego instrumentu, który mnie nie zainspirował (w efekcie nie gram dzisiaj na żadnym i znam cztery języki, ale tylko angielski dobrze, inne to tylko język komunikatywny). Byłam mądrym dzieckiem - i rodzice uważali, że skoro na świadectwie mam szóstki, a piątka to tragedia to znaczy, że już więcej nie mogą ode mnie wymagać i nie powinni mnie dodatkowo obciążać - a ja nie byłam w ogóle obciążona, po prostu "szkolna" nauka przychodziła mi z łatwością. A po południu były lekkie książki i jakieś głupiutkie filmy - ot, typowe zapychacze czasu. Z perspektywy czasu widzę jak wielkie mam braki i o ile więcej mogłabym osiągnąć, gdybym kiedyś była lepiej pokierowana. Tyle ile mogę staram się nadrabiać, ale są rzeczy, których już nie zrobię. Nie skończę np. zagranicznej uczelni, a przez to nie mam szans na etat naukowy za granicą - muszę zadowolić się pracą na uczelni w Polsce (za o wiele mniejsze pieniądze, ale przede wszystkim - dającą o wiele mniejsze możliwości). Dlatego też myśląc o moich dzieciach, zdaję sobie sprawę z tego, że na pewnym etapie będą "biedne" w porównaniu do swoich rówieśników. Ale mam nadzieję, że kiedyś mi za to podziękują. ps. Pomijając wszystko, uważam że ta historia to fake:) zbyt dużo stereotypów jak na jeden przypadek...
Odpowiedz@hibiskus: Współczuję Ci tego, że masz żal do swoich rodziców. Ja byłam przymuszana tylko do gry na pianinie (do tej pory, choć minęło już 10 lat nienawidzę tego instrumentu i nawet nie chcę się do niego zbliżać). Mimo to, że nikt nie wymagał ode mnie nie wiadomo czego, oceny miałam dobre, studiowałam kilka lat, ale nie skończyłam jeszcze żadnych studiów (na razie) to jestem szczęśliwa z tym co robię. Mam swoją firmę, idzie mi nieźle i nie mam żalu do nikogo. Porównując do znajomych, którzy studia skończyli (akurat studiowaliśmy razem bardzo prestiżowy kierunek na bardzo prestiżowej uczelni i 99% z nich to byli ludzie zmuszeni przez rodzinę do podjęcia takiego kierunku) to oni jeszcze nie osiągnęli żadnych sukcesów, a praca w korpo jest szczytem ich marzeń. Może jestem jakaś dziwna, ale wolałabym obciąć sobie rękę niż dzień w dzień zapieprzać jako korposzczur, mieć wysokie zarobki i wszystko na kredyt.
Odpowiedz@hibiskus: Jedyne do czego warto dziecko "przymusić" to nauka języków. Bo to każdemu w życiu się przyda. Co do reszty to cóż... moim zdaniem to normalne, że dziecko próbuje w życiu wielu rzeczy. Częścią szybko się znudzi. To nic dziwnego. Ale może wyłuska z tego wszystkiego coś, co będzie jego pasją do końca życia.
Odpowiedz@archeoziele: Niestety, w niektórych dziedzinach jeśli nie przymusisz dziecka to nic ono nie osiągnie. Chociażby niektóre sporty czy zawodowa gra na instrumencie. Tylko dobry rodzic powinien wyczuć, czy dziecko faktycznie się do tego nadaje, jakaś pasja musi w nim być. Oraz nie może odpuszczać, gdy dziecku się znudzi, przeczekać te momenty, które na pewno się pojawią, motywować, wspierać.
Odpowiedz@Shineoff: Hmm, chyba rzeczywiście napisałam zbyt ostro. Raczej powinno być - "jedyne, o co mam żal do moich rodziców". Po prostu widzę, ile drzwi stałoby teraz przede mną otworem, jeśli jako dzieciak byłabym bardziej "popychana" do przodu. I w moim przypadku nie byłoby to wymaganie od ślepego żeby został strzelcem wyborowym - miałam wrodzone zdolności, ale bez ciężkiej pracy niewiele da się samymi umiejętnościami osiągnąć. Dopóki liczyły się tylko zdolności, bywałam na szczycie - na przykład w podstawówce wygrywałam bez większego problemu konkursy matematyczne na poziomie krajowym. Ale w momencie kiedy trzeba było systematyczności i pracy, nie było nikogo kto by mnie przypilnował i kto by mi nie pobłażał. Nie mogę powiedzieć, że nie jestem szczęśliwa - ale mam olbrzymie poczucie niespełnienia. Teraz robię co mogę, ale to już niestety nie to - nie ten czas, nie te możliwości.
Odpowiedz@archeoziele: Do języków, do matematyki (jeżeli nie jest przypadkiem beznadziejnym:P), do pisania (jeśli ma ku temu zdolności - ja nie mam zupełnie, więc to akurat nie do mnie), do jakiejś formy aktywności ruchowej, do czegokolwiek, co wymaga systematyczności (tego typu nawyk jest bardzo przydatny w dorosłym życiu). A przede wszystkim - nie pozwalać na to, żeby "szybko się znudziło". Wiadomo, że dziecku nie będzie się chciało - ale rolą rodzica wg mnie jest właśnie to, żeby w odpowiednim momencie przycisnąć, popchnąć do przodu i nie pozwolić zbyt szybko zrezygnować.
Odpowiedz@sla: Osiągnąć cokolwiek można nie tylko talentem. Potrzeba też miłości. Miałam w podstawówce koleżankę. Była uzdolniona muzycznie- tego się nie da ukryć. Ale totalnie nie cierpiała skrzypiec. Rodzice zmuszali ją do nauki gry. No to chodziła, grała. Technicznie pewnie nawet dobrze grała. Ale ponieważ tak szczerze nie cierpiała tego, to gdy tylko się usamodzielniła rzuciła skrzypce w kąt. I tyle z talentu.
OdpowiedzŚmierdzi fejkiem na sto kilometrów. Historyjka jak z "trudnych spraw", słaba nawet jako literacki gniot. Za dużo schematów, za mało fantazji. I jeszcze w dodatku przypadkowa dziewczyna, która z bohaterką straciła kontakt lata temu nagle jest jej jedyną bratnią duszą? Mhm, jasne.
Odpowiedz@KoparkaApokalipsy: przecież 80% historii tu przedstawionych to fejki lub koloryzacja na max mało znaczących wydarzeń. Ale historie autorki fakt, niczym rodem z tyfyny owskich seriali.
Odpowiedz@KoparkaApokalipsy: a juz myslalem ze tylko mi tak ta historia smierdziala.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 18 kwietnia 2015 o 3:42
@KoparkaApokalipsy: A ja myślę, że to nie fejk - nie licząc aranżowanego małżeństwa. W końcu działo się to podobno w Polsce, a nie w Indiach, gdzie takie rzeczy są ciągle na porządku dziennym, i to wśród młodych, wykształconych, robiących kariery w zagranicznych firmach ludzi z dużych miast...
Odpowiedz@klara_m: no nie wiem... Trochę tu za dużo elementów z polish dream, za dużo stereotypów i trochę to wygląda jak podrasowany scenariusz trudnych spraw
Odpowiedz@Day_Becomes_Night: Co nie znaczy ze nie mozna sie wyzyc edukacujnie w komentarzach ;p Papier wiele zniesie, wiele z historii ktore uwierzyles (poniewaz tak naprawde nie masz nadludzkich mocy, ale szaa) bylo wyssanych z palca. Ba, nawet w podrecznikach sporo sie znajdzie. No i co z tego?
Odpowiedz@KoparkaApokalipsy: Rodzice ostro cisneli a corka dala dyla. No normalnie masz racje, niesamowita i nieprawdopodobna histria...
OdpowiedzKażdy ma prawo wyraźić swoje zdanie czy uważać coś za prawdziwe bądź nie. Wcześniej aranżowane małżeństwa w Polsce to dla mnie było też coś niemożliwego, ale teraz zmieniłam zdanie. Polską jaką pamiętam w tamtych czasach była dość konserwatywna a stereotypy z kapelusza się nie biorą ;-)
Odpowiedzhistoria historią, komentarze ciekawe, jako matka coś właśnie zrozumiałam. Dzięki piekielni:)
Odpowiedz„Nie ubiera już butów na wysokich obcasach” A w co je ubierała wcześniej? ;>>>
Odpowiedz@Bydle: "A w co je ubierała wcześniej?" Bydle, nie uważasz, że w nieformalnych z natury komentarzach można pozwolić sobie na stosowanie regionalizmów? Od pewnego czasu Twoja gorliwa chęć wytykania wszystkim najdrobniejszych potknięć widoczna jest w każdym poście, w każdej wypowiedzi, w każdym zdaniu. Moja luba nazywa to syndromem forumowego trolla. Zauważyłem, że nauczyłeś się używać cudzysłowy. :)
Odpowiedz@mailme3: „Bydle, nie uważasz, że w nieformalnych z natury komentarzach można ” Zrób test - idź do matki i powiedz do niej: „ty stara szmato”. Tak nieformalnie, w komentarzu. Z taką samą pogardą≤ jaką jest używanie knajackiego języka publicznie. Buty się wzuwa, zakłada, chodzi w nich, ale się ich nie ubiera. ;>>> „Od pewnego czasu Twoja gorliwa chęć” Musisz być ograniczony umysłowo, bo wytykam takie knajactwo od początku tutaj. Więc nie chwal się, że nagle zrozumiałeś coś, co jest widoczne od początku. „Zauważyłem, że nauczyłeś się używać cudzysłowy.” Dopełniacz - kogo, czego, nie mianownik czy biernik. ;>>> No i masz refleks szachisty, oprócz nieumiętności rozumienia tego, co widzisz. Nie ma się czym chwalić publicznie.
Odpowiedz@Bydle: "jaką jest używanie knajackiego języka publicznie." To nie jest język knajacki, to regionalizm. Naleciałość z języka niemieckiego. "Musisz być ograniczony umysłowo," Wydajesz się strasznym frustratem, do tego chamem. Piętnuje używanie regionalizmów osoba, która wypowiada się na forum w sposób obraźliwy i chamski. "Więc nie chwal się..." Zauważyłem, że ostatnio to zjawisko nasiliło się. "Dopełniacz - kogo, czego," Dziękuję, niestety już nie przeredaguję wypowiedzi. Dopełniacz, nie biernik. Oczywiście. Tak więc, nauczyłeś się używać cudzysłowów. Możesz poczytać to sobie za sukces. "No i masz refleks szachisty, oprócz nieumiętności rozumienia tego, co widzisz." Możesz wytłumaczyć o co chodzi z tym refleksem szachisty? I, co to za twór, ta "umiętność"? Przypomniałeś mi pierwszą część Shreka: "On ma jakiś kompleks?"
Odpowiedz@mailme3: W skrócie: To, że odkryłeś inną metodę cytowania, którą stosuję od zeszłęgo roku, tylko potwierdza twoje ograniczenie umysłowe - jesteś jak idiota, który odkrywa nieznane dzieła Słowackiego. Sobie nieznane. W bibliotece miejskiej. Więc sugeruję, żebyś nie chwalił się takimi „odkryciami”, bo robisz z siebie idiotę. Po co to? ;>
Odpowiedz@Bydle: "To, że odkryłeś inną metodę cytowania," Przeglądam właśnie Polskie Normy, przeglądam "Typografię..." Chwałowskiego, przeglądam Trzaski "Podstawy techniki wydawniczej" i, wybacz ślepotę, nigdzie nie mogę znaleźć wzmianki o tym, by w taki sposób można było oznaczać przytoczenia. "którą stosuję od zeszłęgo roku," Nawet nie chce mi się szukać wypowiedzi, w której zwracam na to uwagę (a było to dawno). Jeżeli się mylę, jeżeli istnieje norma pozwalająca na takie wyróżnianie cytatów, proszę, podaj źródło, zawsze jest dobrze się czegoś nauczyć. Ale do rzeczy. Wydajesz się strasznym bucem, nadętym pajacem, który za knajackie uznaje stosowanie regionalizmów (sic!). Powtórzę, wydajesz się okropnym bucem, napompowanym śmierdzącym powietrzem próżności. Chwalisz się swoim chamstwem, a gromada klakierów temu przyklaskuje. Wydaje się, że nie umiesz inaczej. Tacy, jak ty nie odpuszczą. Będą permanentnie udowadniać, że są mądrzejsi, bo w ciszy gabinetu (lub w pokoju w bloku, gdy dzieci już pójdą spać), po długiej analizie, odkryli drobne przejęzyczenie czy uproszczenie... Współczuję kompleksów. Są niemniej na to lepsze lekarstwa od wylewania żalów w komentarzach w sieci: specjaliści psychiatrii. Sorry, ale jesteś po prostu żałosny... I sorry za szczerość. Dotychczas byłem delikatny, ale, srał to pies, może ci się przyda kubeł zimnej wody na łeb?...
OdpowiedzWitaj Malinko. Popłakałem się podczas czytania tej historii. Tak samo jak przy czytaniu poprzednich.
Odpowiedz