Dziadek studiował medycynę, będzie już z pół wieku temu. Na jego kierunku był jeden kolega czarnoskóry, dość niecodzienny przypadek jak na tamte czasy. No i się student nie nauczył na jeden egzamin... Ale! Młody człowiek jest kreatywny, umie sobie z takimi drobnostkami radzić.
Profesor zadaje pytanie, ale kolega coś kręci, wzdycha, pomrukuje, no nie idzie mu zbytnio. W końcu mówi:
- Bo polski to taka trudna język być! Ja umieć angielski...
- Aaaa, to się świetnie składa, bo akurat angielski znam. So my question is...
Student zbity z tropu, mina mu trochę rzednie. Na szczęście, nie wszystko stracone.
- Ale ja ten angielski też mało. Francuski mocniej, studiowałem w Paryż.
- Pan też? To się dogadamy - odparł profesor radośnie.
I egzamin się odbywał po francusku. Niestety, stan wiedzy studenta w żadnym języku na zaliczenie nie wystarczył, więc profesor-poliglota kazał delikwentowi wrócić kiedy indziej. Dodał, że język egzaminu jest mu zupełnie obojętny :)
Uniwersytet
Nie wiem kto był piekielny ;) ale profesor, sorry , pan Profesor widać że stara przedwojenna dobra produkcja
Odpowiedz@Rak77: Jak dla mnie piekielny był tutaj sprytny student, a pan profesor podszedł do niego inteligentnie, z humorem :) Aczkolwiek mam wrażenie, że przez te 50 lat sposoby niektórych studentów na "zrobić, a się nie narobić" szczególnie się nie zmieniły :p
OdpowiedzPrzypadek jak na tamte czasy jak najbardziej codzienny. W "tamtych czasach" w Polsce studiowało bardzo dużo studentów z tzw 3. świata - to była taka "bratnia pomoc" PRL-u dla rozwijających się krajów o rządach sympatyzujących z komunizmem. Dużo bardziej niecodzienna jest znajomość tylu języków u profesora z nadania partyjnego (inni wówczas nie awansowali). A piekielne jest zamieszczanie starych kawałów i miejskich legend jako "rodzinnych" anegdot...
Odpowiedz@gorzkimem: Powtarzam za dziadkiem - jednego takiego studenta mieli na roku, może medycyna akurat nie cieszyła się popularnością u zagranicznych studentów? Albo jakoś tak się trafiło. Anegdota opowiedziana przy stole wielkanocnym, wierzyć oczywiście nie musisz, ja tam się cieszę, że dziadek się z nami dzieli takimi opowieściami z młodości. Miła odskocznia od "a pójdziesz ty w końcu na medycynę?" :p
Odpowiedz@Triste: A pójdziesz :)? @Gorzkimem Upraszczasz. Po wojnie zjechało do Polski wielu z ocalałych przedwojennych profesorów, którzy swoją charyzmę i erudycję rozciągali na młodszych kolegów. Jeszcze dwadzieścia lat temu można było spotkać tych wychowanków - już wiekowych mentorów, mistrzów w swojej dyscyplinie. Niestety, warunki finansowe i sprowadzenie nauki do fabrycznej produkcji sprawiły, że kolejne pokolenie profesorów nie ma szans być takimi erudytami i mentorami. Nawet jeśli nie zależy im na pieniądzach i nie łapią kolejnych fuch - system ich ruguje, giną w "ewaluacjach", "ankietach ocen" i rozmieniają się na drobne w taśmowo produkowanych magistrach.
Odpowiedz@didja: Niestety, postanowiłam zostać czarną owcą w rodzinie, i uparcie dążę do zasilenie szeregów bezrobotnych po psychologi, na dodatek z ambicjami na jeszcze bardziej niedochodowe pisarstwo. I to w szatańskiej fantastyce, taka jestem wyrodna wnuczka! A co do profesorów, to myślę, że dużo zależy od tego, jak się trafi. Znam osobiście pana, który wiedzę ma ogromną, a do studentów podchodzi bardzo indywidualnie. Jak widzi kogoś naprawdę zdolnego, to mu zapewnia niemal indywidualny tok nauki, dodatkowe lektury, zaprasza na pozauczelniane kółka zainteresowań itd. Aczkolwiek w ogóle system edukacji mało wspiera tego typu ludzi. Szkoda.
Odpowiedz@gorzkimem: I tu się kolego zdziwisz. Miałem kiedyś dłuższy pobyt w szpitalu i właśnie tam, poznałem starszego Pana, który okazał się być profesorem historii. Niezwykle ciekawie opowiadał. Nauczał tej "prawdziwej" historii za co siedział. Znał perfekcyjnie 4 języki. Angielski, Niemiecki, Rosyjski i Węgierski.
Odpowiedz@gorzkimem: Studentów z Afryki trochę było, ale nie tak znowu dużo. Wielu polskich studentów przez całe studia się z nimi nie zetknęło. Profesorów bez partyjnego nadania też było dużo. Środowisko akademickie wywalczyło sobie sporą jak na dyktaturę autonomię i legitymacja PZPR była pomocna w karierze naukowej, ale nie niezbędna. W dodatku pół wieku temu jeszcze można było spotkać przedwojenną kadrę.
OdpowiedzCiekawa historia u Gan-Ganowicza w książce "Kondotierzy" właśnie o studencie medycyny z Afryki. Opowieść o tym, w jakim to właściwie celu studiował medycynę w Europie. O leczenie chodziło najmniej...
OdpowiedzA gdyby student wybrał suahili? Lub inny język afrykański?
Odpowiedz2 i kropka.
OdpowiedzPrzykro mi, ale dowcip z brodą. Opowiadany przez studentów już w latach '70 lub wcześniejszych. A także w filmie Operacja Samum.
Odpowiedz@PiekielnyDiablik: Hm. Może znalazło się kilku studentów, którzy wpadli na podobny pomysł zaliczenia egzaminu, i tak to się zlało w jedną opowieść? Możliwe też, że pamięć dziadka już nie ta. Większość naszych wspomnieć z wczesnych lat to wspomnienia fałszywe. Pamięć dopasowuje się do tego, co odczuwamy obecnie, zapomniane szczegóły podświadomie uzupełniamy innymi itd. Żeby odkryć, jak to jest naprawdę, trzeba by było znaleźć ludzi z tego samego rocznika i popytać, a to mogłoby być trudne ;) Ze swojej strony zapewniam, że historia opowiedziana z raczej pewnego źródła (dziadek nigdy bajeczek nie tworzył) jako autentyczna.
Odpowiedz@Triste: kawał stary i dziadek mógł go faktycznie na studiach usłyszeć w akademiku i opowiedzieć dalej jako swój, ot takie dawne urban student legend
OdpowiedzCzy znajac 3 jezyki jest sie poliglota? Jednak chyba tak, mimo, ze w obecnych czasach to jest dosc czeste. Ja bardzo dobrze znam dwa jezyki, a porzadnie jeszcze dwa, a wcale za poliglote nie uwazam sie. Po prostu znajomosc innych jezykow (poza rodzinnym) jest w obecnych czasach konieczna, nieznajomosc obcych jezykow dyskwalifikuje szanse wiekszej kariery i ogranicza horyzonty i mozliwosci tylko do wlasnego zascianka, a jak ten nie wystarcza, to lezysz i kwiczysz!
OdpowiedzWidzę, że umiejętność wypowiadania się w wielu językach nie idzie w parze z umiejętnością używania słownika języka polskiego, wiec spieszę z pomocą. Poliglota -
Odpowiedzosoba biegle władająca wieloma językami. Profesor wladal biegle trzema językami. A z doświadczenia wiem, że większość osób twierdzacych, że zna języki "dobrze", to ludzie którzy używają ich zazwyczaj w zaciszu własnej głowy. Umiejętność przeprowadzenia egzaminu z medycyny w trzech językach to nie byle coś. Pocielo mi komentarz, ups.
Odpowiedz@rzeczony: Zgadzam sie 100%-owo, ze twierdzacy, ze znaja dobrze jakies jezyki, wcale ich (w rzeczywistosci) czesto nie znaja. To zalezy czasem od nieobjektywnej samooceny wlasnych umiejetnosci, nie zdajacej czasem egzaminu w zyciu praktycznym. Definicja poligloty wcale nie jest jednoznaczna, ogolnie przyjeta jest - od wladania TRZEMA jezykami (niekoniecznie wiekszej ilosci). Wystarczy troche "pogooglowac", aby uzyskac potwierdzenie tego. Z ilosci negatywnych komentarzy wnioskuje, ze tak ogolnie uwazacie jezyk polski za najwazniejszy na swiecie, ale on wcale takim nie jest i (przynajmniej na zachodzie) mozna go sobie wsadzic w dupe, taki jest wielce pomocny. Egzamin z medycyny nie wymaga (w przeciwienstwie do wypowiedzi "rzeczonego") wielkiej elokwencji jezykowej i prawie kazdy, majacy cokolwiek wspolnego z medycyna (przynajmniej w Niemczech), spotkal sie w szpitalach i praktykach z lekarzami i pielegniarkami, malo (czesto nawet niezrozumiale) mowiacymi tutejszym jezykiem urzedowym (gdyz czasem brak po prostu innych, lepszych kandydatow).A w n.p. USA, graniczy juz prawie z cudem znalezienie tubylca, mowiacego jakims innym jezykiem, niz amerykanski (czesto slang, rozny od angielskiego). A jesli juz ktos tam mowi innym jezykiem, to jest to przewaznie hiszpanski, albo (rzadziej) francuski, a prawie wcale nie polski, PRZED KTORYM jest jeszcze sporo innych jezykow, mimo dosc duzej polonii amerykanskiej.
OdpowiedzMój dziadek jako wykładowca miał identyczną sytuację ale z językiem niemieckim (którego - jak łatwo się domyślić - nauczył się w czasie wojny na pracach przymusowych u niemców). Widocznie była ta popularna wymówka - dziś też studenci kombinują na "umierającą babcię", pobyt w szpitalu czy inaczej. To nie żadne urban legend tylko jedna z typowych studenckich zagrywek w tamtych czasach.
OdpowiedzPodobną historię słyszałem o śp. prof. Łojasiewiczu z UJ - "Angielski, francuski, niemiecki, hiszpański - jak panu będzie wygodniej?". :)
Odpowiedza teraz by było, że rasizm i mimo, że nic by nie umiał, to profesor musiałby go puścić, bo rasizm przecież... taa, tylko jakoś jak czarni znęcają się nad białymi, urządzają im piekło, to nic, ale jak biały zareaguje, to już rasizm. widząc to jak oni się zachowują, zaczynam być rasistą, Adolf jednak coś racji miał w swoim planie
Odpowiedz