Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Pewnego chłodnego, acz przyjemnego dnia, trafił Nobody na historię. Historia jakich wiele.…

Pewnego chłodnego, acz przyjemnego dnia, trafił Nobody na historię. Historia jakich wiele. O osobach i sposobach. O tych, co mają dys-y, oraz o tych, którzy je diagnozują. A następnie uczą tych posiadających podejścia "odczep się, mam dysorto". Dla ciekawych: http://piekielni.pl/65211

Nobody przeszedłby obok historii obojętnie... gdyby nie jeden szczegół. Sam miał z czymś takim do czynienia.

A w zasadzie z tematem... pokrewnym.

Ale do rzeczy: tak się złożyło, że Nobody ma Zespół Aspergera. Jest to w zasadzie ledwie cień jego dawnego ZA. Kilka(naście) lat temu, metafora, ironia, czy mowa niewerbalna, oczywiste już dla osób w jego wieku, dla niego były abstrakcją. Inteligencja Emocjonalna na poziomie zerowym, lęk, czy wręcz nienawiść do ludzi, kalki słowne, niechęć do zmian, obsesyjne zainteresowania przy jednoczesnych problemach z nauką szkolną, manieryzmy ruchowe, mowa monotonna, wieczny kozioł ofiarny - wypisz wymaluj biedne, autystyczne dziecko.

Jednakże, lata pracy nad sobą opłaciły się. Obecnie nawet w aspektach, w których wcześniej był, nazwijmy wprost: niedorozwinięty, bywa, że bije na głowę tych "normalnych". Zanalizowanie wiersza to dla niego pestka. Interpretacja mowy niewerbalnej? Żaden problem. Oczywiście nie wszystko robi tak łatwo i intuicyjnie, ale jednak się da. Nawet z kozła ofiarnego stał się liderem swojej grupy.

Morzna? Morzna.

Cóż to za wspaniała terapia zwróciła Nobody'ego społeczeństwu? - zapytacie. Do jakiego specjalisty się udać, by autysta wyszedł na ludzi? Przecież ktoś taki z góry skazany jest na porażkę życiową!

Otóż... właśnie, nie podałem jeszcze jednej informacji: nie mam oficjalnej diagnozy. Kiedyś miałem dostać papierek, aa, miałem mieć nawet terapię. Jednakże rodzina postanowiła inaczej - kadra mojej ówczesnej szkoły pozostawiała wiele do życzenia. Gdyby informacja o moim ZA (czy czymkolwiek innym) trafiła do nauczycieli, z pewnością z miejsca by wypłynęła. Nic by nie pomogło, a i pewnie by zaszkodziło. Przypadki takie już się tam zdarzały.
Jakkolwiek więc nierozsądnym by się to nie wydawało, diagnoza utknęła w martwym punkcie.

Zostałem z tematem sam. Nikt się nade mną nie litował, nikt się nie rozczulał nad biednym ZA. Nie ogarniałem czegoś? Miałem ogarnąć. Nie radziłem sobie w kontaktach towarzyskich? Miałem spiąć poślady i walczyć o miejsce w grupie, albo zaakceptować ten stan rzeczy. Nie mając żadnej diagnozy, zostałem po prostu wrzucany na głęboką wodę (w wieku 10 czy 11 lat zostałem zresztą sam także dosłownie - ojciec opuścił kraj, a choroba matki (SM) znacznie się zaostrzyła. Miałem więc na głowie nie tylko swoje "wielkie" problemy, lecz także zajmowanie się domem i chorą matką).

Z perspektywy czasu... wiecie co? Dziękuję losowi.

Obecnie spotykam coraz więcej osób ze zdiagnozowanym za dziecka ZA. Osoby, które miały dużo łatwiejszy start. Inteligentniejsze, bardziej pojętne, z mniej nasilonymi objawami. Przy odrobinie silnej woli i wiary w siebie mogłyby zajść naprawdę daleko.

"Terapeuci", a za ich sprawą także rodzice - nie dali im takiej możliwości. W opinii społecznej osoba z ZA to jest wieczne dziecko (widać to zresztą nawet na piekielnych - spotkałem się już z historiami o dorosłych mężczyznach z ZA, o których się pisało per "chłopiec"). Myślicie, że wśród specjalistów jest inaczej? Otóż... nie, oni tylko rozsiewają takie myślenie.
Że na biednego ZA należy dmuchać, chuchać, i nie daj boże dać żyć, bo przecież biedny i sobie nie poradzi. I to znajduje odbicie u osób, które znam: niesamodzielnych, na etapie rozwoju ośmiolatka. Często bez ukończonych szkół. Ludzi złamanych i odartych z wiary we własne możliwości. Nauczonych bezradności i lenistwa, bo przecież on jest biedny i ma ZA.

Kilku takim osobom już od jakiegoś czasu próbuję tłuc do głowy, że da się inaczej. I wiecie co? U niektórych widać efekty. Niektórzy wydają się potrzebować jedynie silniejszego kopniaka, by wyrwać się z tego stanu odrętwienia. Czegoś, czego nigdy nie dostali, zamknięci pod kloszem z chwilą wydania diagnozy (wyroku?)

Przy okazji kilka smaczków:
Do mojej matki przychodzi od jakiegoś czasu, w ramach pomocy społecznej, psycholog. Całkiem ogarnięta babka. Kiedyś nasza rozmowa padła na jej specjalizację - okazuje się, że zajmowała się dziećmi autystycznymi i z ZA.
Kiedy na potrzeby rozmowy przyznałem, że sam taki posiadam, nieumyślnie zapoczątkowałem sytuację wprost przedziwną.
Kobieta, która mnie znała już tygodnie, traktowała jak zwykłego człowieka (którym zresztą jestem. Jak pisałem - na pierwszy, często i na drugi i trzeci rzut oka nie wyróżniam się z tłumu pod względem nasilenia objawów), z chwilą przyswojenia informacji zaczęła mnie traktować jak małe dziecko. Zaczęła się do mnie wyrażać w sposób bezpośredni, krótki i dosłowny, udzielać rad jak sobie radzić w społeczeństwie (serio?), tłumaczyć mi, że osoby "takie jak ja" myślą nieco inaczej niż reszta ludzi (serio?x2). Kobieta, która przez wiele tygodni, mając ze mną styczność dzień w dzień nie zorientowała się, nie pomyślała nawet o tym, że mógłbym mieć cokolwiek ze spektrum autyzmu.

Po podaniu tej informacji, niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w jej oczach stałem się bezradnym chłopcem potrzebującym szczególnej opieki.

Obecnie mnie to bardziej bawi niż złości, co swoje przeszedłem, co miałem wypracować - wypracowałem, przeszedłem nad tym do porządku dziennego i mam do tego dystans. Mnie już nie nauczy bezradności, szkoda mi jednak tych dzieci, które dostały się pod jej opiekę.

Ludzie, czy naprawdę sądzicie, że jeśli ktoś myśli w odrobinę alternatywny sposób, to od razu przestaje cokolwiek ogarniać?

Wisienką na torcie niech będzie mój przyjaciel, który w wyniku kilku dziwnych przekrętów dostał diagnozę Zespołu Aspergera, którego... nie ma. Kiedy słucham jego opowieści o tym, co przeszedł w związku z tym, krew mnie zalewa. Wyuczanie bezradności, praktyczne odmawianie mu samostanowienia, i zarzucanie mu sposobu myślenia, którego nie posiada, to tylko część z rzeczy, które go spotkały.

By żyło się lepiej..?

PS. Mimo że nie mam oficjalnej diagnozy ("papierka"), zostało to potwierdzone już kilkukrotnie u wielu niezależnych psychologów. Nie jest to wiec "samodiagnoza".

Specjalyści

by SirNobody
Dodaj nowy komentarz
avatar bloodcarver
6 8

Znam jednego dzieciaka z Aspergerem, ale jakoś diagnoza mu nie zaszkodziła. Może to szczęście, ale on akurat trafił na dobrych terapeutów i rozwija się w miarę normalnie (ma jakieś 15 lat). I tylko jego siostra czasem nie ma czasu się spotkać, bo musi młodemu wbijać jakieś aspekty życia do głowy.

Odpowiedz
avatar SirNobody
0 10

@bloodcarver: To w takim razie ma szczęście. Ja się raczej spotykam z tymi niezbyt pozytywnymi wynikami terapii.

Odpowiedz
avatar bloodcarver
2 6

@SirNobody: To współczuję, i tobie, i (bardziej) ofiarom złej terapii.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 4 marca 2015 o 13:10

avatar SirNobody
2 6

@bloodcarver: a mi czego? :D Ja jestem szczęśliwym człowiekiem, ZA mi nie wadzi. A i mam dobry powód, by pracować nad sobą.

Odpowiedz
avatar bloodcarver
2 4

@SirNobody: tobie tego, że musiałeś radzić sobie sam, gdy wiem że są ludzie naprawdę umiejący pomóc... Tylko mało ich.

Odpowiedz
avatar SirNobody
0 0

@bloodcarver: cóż, miłe z Twojej strony :) nie powiem, bywało ciężko, ale jest dobrze.

Odpowiedz
avatar luczynka
23 23

@Rammaq: "Na prawdę?" naprawdę?

Odpowiedz
avatar SirNobody
1 15

@Rammaq: Wydawało mi się, że jest on na tyle powszechny, że nie trzeba robić specjalnej adnotacji :)

Odpowiedz
avatar inmymind
3 7

@Rammaq: wstyd, wcisnęłam + zamiast -.

Odpowiedz
avatar SirNobody
2 6

@inmymind: Zdarza się :)

Odpowiedz
avatar Rammaq
3 3

@luczynka: Zgadza się moja wina.

Odpowiedz
avatar NobbyNobbs
6 10

Czemu się dziwisz? Mój brat ma autyzm i często jeździłem z kilkoma studentkami psychologii autobusem, chociaż nie udzielałem się a przysłuchiwałem jedynie. Na tych uczelniach takie głupoty ludziom do głów wkładają, że głowa mała. A tytuły naukowe dostaje się nie poprzez wiedzę praktyczną a powtarzanie narzuconych przez kogoś głupot.

Odpowiedz
avatar SirNobody
2 6

@NobbyNobbs: Niestety, ale to prawda. Zdarzają się dobrzy psychologowie, ale są to najczęściej "specjaliści starej daty" (albo osoby, które studia swoją drogą, ale wiedzę zdobywają także z innych źródeł, np. analizując samodzielnie badania naukowców)

Odpowiedz
avatar NobbyNobbs
7 11

@SirNobody: tylko, że jak taka osoba się wychyli to może się pożegnać ze studiami. No bo jak to tak? Jakiś nędzny studencina, podważa na zajęciach z Panią/Panem Profesor/em podręcznik akademicki jej/jego autorstwa?!

Odpowiedz
avatar NocnaMara
7 7

Człowieka bardzo łatwo rozleniwić. Przykładem są państwa opiekuńcze. W świadomości społecznej ludzie z zespołem Aspergera nie są w stanie żyć normalnie bez żadnej pomocy. Przyznaję, że do tej pory sama myślałam w ten sposób. Możliwe, że było to spowodowane tym, że nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Łatwiej jest uznać, że dziecko jest chore i nie da się z tym nic zrobić. Jeśli ktoś ma z czymś trudności to zamiast unikać tego powinien wciąż i wciąż nad tym pracować, jeśli chce zmienić daną sytuację. Gdy nie daje się osobie która jest inna prawa do rozwoju oraz obowiązków, bardzo taką osobę się krzywdzi.

Odpowiedz
avatar dodolinka
7 7

Myślę, że każda osobę można w ten sposób skrzywdzić. Nie tylko ta z ZA.

Odpowiedz
avatar kukielka
3 9

"Nie ma dwóch bardziej szkodliwych słów, niż: dobra robota" (Terrence Fletcher, „Whiplash”) Zachwycam się ostatnio tym cytatem. Czasem ktoś trafi na wymagającego nauczyciela czy szefa i oburza się ciężko, jeśli jest zmuszany przyłożyć się do czegoś bardziej niż zwykle. A co, jeśli czynnikiem zmuszającym do maksymalnego wysiłku nie jest człowiek, tylko okoliczności, np. choroba? Co wtedy zmienią jęki i żale? Niektóre rzeczy muszą być zrobione i tyle. Super, że zamiast obniżać sobie poprzeczkę, zdecydowałeś się ją sobie podwyższyć. Ale o tym sam dobrze wiesz.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-1 5

Znajoma ma niepełnosprawne dziecko. Młoda miała chyba boreliozę. Uszkodzony słuch( musi nosić aparat) oraz wzrok. Na swoje nieszczęście, trafiła na nauczycielkę znaną ze swojej niechęci do niepełnosprawnych uczniów. Młoda ma siedzieć w pierwszej ławce. Pani karze się jej przesiadać do ostatniej, bo zasłnia reszcie. Nie dociera do niej,że młoda nie słyszy z ostatniej ławki co się do nie mówi,że nie widzi dobrze co jest napisane na tablicy. Młoda symuluje(!) bo jest leniwa i nie chce się uczyć. Tak. Tylko problemma z jej przedmiotem.

Odpowiedz
avatar Zmora
4 10

@Day_Becomes_Night: A w jaki sposób ta pani się karze? Biczuje się?

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-2 6

@Zmora: pani nakazuje zmienić jej miejscówkę. Lepuej?

Odpowiedz
avatar SirNobody
4 6

@Day_Becomes_Night: Chyba chodziło o to, że każe (nakazuje właśnie), a nie karze (daje karę). Czytaj ort. ale każdemu się mogło przytrafić, nie przejmować się mi tu :)

Odpowiedz
avatar Zmora
3 9

A ja za to nie rozumiem, po co w ogóle ludziom mówisz, że masz ZA, skoro nie masz ani papieru, ani specjalnie żadnych objawów? Normalnie aż się prosisz o "inne" traktowanie. Ja też swego czasu miałam pewną przypadłość stwierdzoną, też z powodów rodzinnych nigdy nie miałam oficjalnej diagnozy (szczerze mówiąc, to ja w tę przypadłość nawet nie do końca wierzę, ale to już inna kwestia...), ale nie latam i nie mówię wszystkim "patrzcie, dolega mi to to i to, ale macie traktować mnie normalnie". Jasne, powinni traktować cię normalnie, ale jak sam im do głowy wpychasz tę informację, to nie dziwię się, że mają takie podejście, a nie inne. Następnym razem po prostu paniom z opieki społecznej i żadnym innym paniom nie mów o takich rzeczach, no co za problem...

Odpowiedz
avatar SirNobody
3 7

@Zmora: Gdyby to była luźno podane stwierdzenie w stylu "pani się zajmuje dziećmi z ZA? To fajnie, też mam ZA!" (?), to mógłbym się zgodzić. Ale w rozmowie z kobietą podałem tę informację ze względu na to, że było to dość istotne dla samej rozmowy (nie przytaczałem jej, bo nie jest ona istotna). Także nie wiem, czy rozumiemy się w jednej kwestii: nie skarżę się na piekielnych, że o borze zielony, jakiś człowiek śmiał mnie potraktować jak osobę nienormalną. :D to byłoby dość niedojrzałe, zresztą pisałem, że cała sprawa mnie raczej rozbawiła. Chciałem tylko tą historią zwrócić uwagę na fakt, że terapeuci, psychologowie, którzy są z definicji od pomagania osobom "z problemami", w wielu przypadkach bardziej szkodzą. I że osoba, która uniknęła "fachowej pomocy" obecnie radzi sobie lepiej niż te, które ją otrzymały. I może jestem dziwny, ale nie wydaje mi się to do końca prawidłowe ;)

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 4 marca 2015 o 19:49

avatar Zmora
1 7

@SirNobody: Nie wiem, głównie to miałam wrażenie, że się chwalisz jaki to jesteś super, ale może ja jestem przewrażliwiona. A w ogóle to już mam wrażenie, że sam sobie to swoje ZA wmówiłeś, a skora postawa psychologów do sugerowania takich diagnoz jeszcze cię nakręca. Oni tu dysleksję komuś dadzą, tu jakiś lekki autyźmik się wynajdzie, a tu mamy słabe ADHD, o a tam to jeszcze zaburzenie takie i takie, a przynajmniej tak im się wydaje. A twój przykład z kolegą, który dostał ZA, mimo że go nie ma, tylko potwierdza, że całe to psychologiczne grono ma takie zapędy.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 4 marca 2015 o 23:30

avatar SirNobody
2 4

@Zmora: Startowałem ze znacznymi zaburzeniami, więc to raczej nie to. Dążę w tej chwili do oficjalnej diagnozy u specjalisty (tzw starej daty). Więc kogoś, kto raczej wyklucza, a nie wciska dysy na siłę ;) Choć i ona uważa, że moje objawy (te przepracowane, i te jeszcze nie do końca - zresztą nawet te pozornie przepracowanie jeszcze czasami wracają, zwłaszcza w stresie) są ewidentne. Acz jak mówię, jeszcze oficjalnie jestem pod obserwacją ;) Twoje wrażenie nie było nieuzasadnione, pisanie historii w taki sposób, by pokazać siebie w jak najlepszym świetle jest ostatnio nazbyt częste. Niewykluczone, że sam wpadłem w tę pułapkę. Jeśli tak to prze-szam. BTW, propo poprzedniego komentarza - jestem raczej zwolennikiem samodzielnego "outowania" się ze wszystkim. Czy orientacją, czy zaburzeniem, czy czymkolwiek innym. Nie na zasadzie rzucaniem komuś swojej ideologii w twarz, albo obnoszenia się (to jest w moim odczuciu zwyczajnie niedojrzałe). Po prostu primo - stawiam na szczerość i zaufanie w każdej relacji, secundo - jeśli ja o czymś mówię, automatycznie mam nad tą informacją władzę. Nikt tego nie wykorzysta przeciwko mnie. Jakby gdzieś kiedyś wyciekło coś o np. tym, że przykładowo - ciągnąc temat - mam tego ZA, wiele osób mogłoby potraktować to jako mój "brzydki sekrecik". I wykorzystać przeciwko mnie (to już mi się wcześniej zdarzało, kiedy chowałem wszystko pod dywan). A tak, jak to wypłynie... to co? Sam o tym mówię otwarcie, mam do tego dystans, nikt nie wykorzysta tej informacji jako broni. Straciła swój potencjał jako taka. Ta strategia się przynajmniej w moim przypadku sprawdza. Buduję zdrowe relacje oparte na szczerości i zaufaniu. A że komuś się nie spodoba - bo i tacy się zdarzają oczywiście - cóż, i tak pewnie by się dowiedzieli prędzej czy później, a tak unikamy nerwówki z obu stron. Oczywiście każdy ma inne zdanie i podejście :D

Odpowiedz
avatar Zmora
2 4

@SirNobody: W historii wyraźnie twierdzisz, że objawów nie masz na tyle, że osoba obeznana w temacie nawet nie zauważyła, że cokolwiek może być z tobą nie tak. W takim razie po co dążysz do oficjalnej diagnozy u specjalisty? Dla papierka? Co taki papierek daje? Bo jak rozumiem nie chodzi ci o możliwość leczenia się, bo "oficjalne terapie" uważasz za złe, wedle historii... "secundo - jeśli ja o czymś mówię, automatycznie mam nad tą informacją władzę. Nikt tego nie wykorzysta przeciwko mnie. Jakby gdzieś kiedyś wyciekło coś o np. tym, że przykładowo - ciągnąc temat - mam tego ZA, wiele osób mogłoby potraktować to jako mój "brzydki sekrecik"." Bzdura, jak stąd do honolulu. Jasne, pewnych informacji nie da się ukryć, bo głupio się w końcu kryć po kątach ze swoim partnerem/partnerką, starając się zataić swoją orientację. Nie każdą informację da się zamieść pod dywan, ale niektóre owszem. Skoro nawet doświadczona osoba z opieki społecznej nie zauważyła w tobie nic dziwnego, nie masz oficjalnych papierów na swą przypadłość, to w jaki inny sposób takowa informacja miałaby "wyciec", niż poprzez twoje rozpowiadanie ludziom, że masz ZA? Więc w jaki sposób to, że komukolwiek powiesz, że masz ZA zmienia twój stopień kontroli nad informacją? BA! Jeśli boisz się, że ktokolwiek użyje przeciw tobie tej informacji, to głupio robisz, bo sam dajesz swoim wrogom nóż do ręki. No powodzenia normalnie... Powiem tak. Coś mi się w tej historii i komentarzach kupy nie trzyma. Ale nie jestem pewna co.

Odpowiedz
avatar SirNobody
-4 4

@Zmora: Jest jeszcze jedna rzecz, której nie uwzględniłaś. Psycholoszka nie była mi nikim bliskim. Wiele introwertyków i ciekawych ludzi chodzi po świecie, wiec nawet jeśli coś bym raz czy dwa zrobił czy powiedział, bo mogłaby jakoś powiązać z ZA, nasz kontakt był zbyt powierzchowny, by mogła jednoznacznie to stwierdzić. U wielu osób z ZA które spotkałem, ich zachowanie od pierwszego zobaczenia wskazywało na spektrum autyzmu. U mnie czegoś takiego nie ma. Na pierwszy, na drugi, na trzeci rzut oka jestem całkiem zwyczajny. Ale jakby się ze mną zaprzyjaźniła, mogłaby zobaczyć że mimo wszelkich starań jestem egocentrykiem, czasami trzeba mi tłumaczyć co poeta miał na myśli, zwłaszcza jeśli chodzi o uczucia. To, że nie wszystko można brać na logikę, zwłaszcza uczuć właśnie. I tak dalej, i tak dalej. I tutaj przechodzimy płynnie do drugiej rzeczy - pisanie o ZA w internecie, na portalu opisującym piekielne zachowania to jedno. Myślisz, że każdej napotkanej osobie krzyczę w twarz "cześć, jestem Adam, mam zespół aspergera"? Jeśli tak to jesteś w błędzie :) Jeśli to ma znaczenie dla rozmowy (vide z tą psycholoszką) - tak. Albo, jeśli z kimś rozważam głębszą relację (coś, co wykracza poza "cześć, jak tam?"), bo w głębszych, a zwłaszcza tych naprawdę głębokich relacjach TO I TAK WYPŁYWA (co pisałem w poprzednim akapicie). Nawet, jeśli nie dostanę wprost" jesteś ZA, nie będę się z Tobą przyjaźnić", to mogę dostać tekstem "jesteś jakiś dziwny/nienormalny". Hm, nie wiem, czy to wystarczy, czy masz jeszcze jakieś wątpliwości? :)

Odpowiedz
avatar ejcia
1 5

Gratuluję sukcesu. Jesteś super :-)

Odpowiedz
avatar SirNobody
-1 5

@ejcia: :) miło mi, dzięki!

Odpowiedz
avatar Czomolungma
2 2

Swietnie Cię rozumiem. Ja też mam swój zespół. Touretta. I czasem czuję się jak AA bo nauczyłam się informować o tym wprost nowo poznanych ludzi, stała formułka Do znudzenia. I to nie dlatego, że jak niektórzy sugerują oczekuję specjalnego traktowania, tylko dlatego, że tiki są zmienne i o różnym nasileniu i wolę ludzi poinformować niż maja się domyślać. Już różnych rzeczy się nasłuchałam, od tekstów, że pyschiczna albo naćpana. U mnie też na pierwszy rzut oka nikt o tym nie pomyśli bo nie przeklinam, jak to się ogólnie przyjęło. Ale czasem poszczekać lubię.

Odpowiedz
avatar Czomolungma
1 1

Z chorobą byłam zawsze sama i żyłam normalnie, bez żadnych względów. Jako dorosła wyrobiłam sobie papier bo przydaje się np. na uczeln, gdzie dostaję osobne pomieszczenie na egzaminy, żeby nie przeszkadzać innym albo żeby prace robić pisemnie a nie jako prezentację. Nie po to by się użalać i machać innym przed nosem. Mam aż zanadto uwagi obcych ludzi.

Odpowiedz
avatar SirNobody
1 1

@Czomolungma: Cieszę się, że jest ktoś, kto to rozumie. BTW, słyszałaś może o treningu zmiany nawyków (HRT)? Z tego co wiem, pomaga także na tiki przy zespole Touretta, przynajmniej do pewnego stopnia. Ja się pozbyłem dzięki niemu kilku manieryzmów ruchowych (machanie rękami, chodzenie z nimi zgiętymi w łokciach etc).

Odpowiedz
avatar Czomolungma
1 1

@SirNobody: Chyba mi coś lekarka o tym wspominała ale póki co dałam sobie spokój z leczeniem a raczej zaleczaniem. Czasem to cięższe niż sama choroba. Czgo sama instynktownie się nauczyłam (lekarze długo nie mogli się zdecydować co mi jest) to przerzucanie tiku np. żeby nie dotykać przedmiotów rękoma "dotykam" ich oczami. :-)

Odpowiedz
avatar Sine
1 1

Koleżanka przez dwa lata chodziła z chłopakiem ze zdiagnozowanym ZA. Sama niepełnosprawna ruchowo, ale wychowywana przez rodziców w przekonaniu, że musi sobie dać w życiu radę kiedy ich zabraknie, wyrosła na twardą babkę. Niestety, jej facet miał pecha i otaczający go ludzie pozwolili, żeby był właśnie takim dużym, nieogarniętym chłopcem. Kumpela przez długi czas go zachęcała do pracy nad sobą, różnych ćwiczeń, ale szkoda już została wyrządzona i ostatecznie dziewczyna stwierdziła, że skoro on sam sobie nie chce pomóc, to nic tam po niej. Bo i co mogła poradzić na lata zaniedbań i wyuczony brak samodzielności, który gościowi wyraźnie odpowiada?

Odpowiedz
avatar SirNobody
1 1

@Sine: Twoja koleżanka to silna baba, pozdrów ją ode mnie ;) Mam nadzieję, że chłopak wyjdzie na prostą, choć z tego co mówisz, szanse są niestety niewielkie.

Odpowiedz
Udostępnij