Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Dawniej pisałem o piekielności kursantów w szkole. Teraz, przepraszam wszystkich który poczują…

Dawniej pisałem o piekielności kursantów w szkole. Teraz, przepraszam wszystkich który poczują się tym urażeni, opiszę piekielność rodaków na Wyspach.

Po studiach pojechałem na Wyspy. Raz żeby upłynnić i wykorzystać zdobyte umiejętności a dwa żeby szybciej zdobyć nieco większe oszczędności i mieć większe szanse na pracę jako anglista w Polsce. Pojechałem do pewnego miasta na wschodnim wybrzeżu, w którym sporo jest Polaków. Zanim znalazłem jakąś w miarę przyzwoicie płatną pracę, pomagałem rodakom w sprawach codziennych. I tu przechodzimy do sedna.

1. "W Anglii nie ma już pracy dla Polaków."

Tymi słowami witali mnie wszyscy, którym mówiłem, że szukam zajęcia. Spotkałem wielu Polaków żyjących na garnuszku znajomych, kuzynów, ciotek, ojców, dzieci itp, którzy twierdzili, że nie ma pracy. Co ich łączyło? To, że w języku angielskim znali tylko "yes" i "no". Naprawdę przeraża mnie to po dziś dzień. Mit, który sami sobie wykreowaliśmy, że osoba bez jakiejkolwiek znajomości podstaw języka jedzie na Wyspy i dostaje od ręki pracę. A później narzekanie, że jest tak ciężko, a wszyscy mówili, że mleko i miód.

2. "A tego to oni tu nie używają."

Zdaję sobie sprawę z tego, że Anglik, tak jak i Polak, nie korzysta ze 100% możliwości jakie daje jego język pod kątem gramatycznym. Jednak gdy uczyłem ludzi to co rusz przy dość podstawowych konstrukcjach w stylu Present Perfect czy pierwszy tryb warunkowy, słyszałem: "eeeee, tutaj to ludzie dwa czasy, teraźniejszy i przeszły używają, a nie jakieś tam twoje perfekty!".
Oczywiście, jeśli ja porozumiewam się z Wietnamczykiem na rynku, który sprzedaje mi jeansy, to też nie używam kwiecistego języka i nie buduję nie wiadomo jak złożonych zdań. To samo ma miejsce w Anglii. Gdy Angol widzi, że Polak ledwo kali jeść kali pić, to zamiast robić i jemu i sobie problem woli nieco uprościć to i owo.

3. "A po co mi tu angielski?!"

To mnie uderzyło najbardziej. Gdy po Polskim sąsiedztwie rozeszła się wieść, że przyjechał facet z bardzo dobrym angielskim to nie przychodzili oni po lekcje. Przychodzili płacić mi za to, żebym poszedł do urzędu, do mechanika, z dziećmi do lekarza, do szkoły i im załatwił. Gdy proponowałem że mogę ich podszkolić i nie będą musieli topić kasy na obcych ludzi i być na czyjejś łasce to padało, że tu już jest tylu Polaków, że tylko te urzędowe sprawy to problem.

Po pół roku pojawiały się teksty w stylu: Ej, Złodziej, a córka kuzyna przyjeżdża za tydzień, to weź jej ogarnij robotę, tylko ona angielski zero. Ręce opadały... A gdy tylko próbowało się zasugerować, że może taka osoba przyjechałaby za rok, może na jakiś kurs by poszła, to można było usłyszeć, że jest się takim, śmakim i owakim, bo nie chce się rodakowi w potrzebie pomóc.

Spotkałem wielu Polaków ze świetnym angielskim od których także wielu praktycznych rzeczy się nauczyłem, niestety, w mojej opinii zbyt dużo ludzi jedzie tam tak naprawdę popsuć nam opinię. Na początku, 10 lat temu jeszcze jeździli ludzie zaradni, nawet jeśli nie znali języka to dawali sobie radę. A teraz młodzi ludzie bardzo często jeżdżą tam jak do Polski 2.0 i narzekają, że nie ma pracy i kombinują do kogo się podłączyć żeby zgarniać zasiłki. Oczywiście, jest tam wielu z nas pracowitych, uczciwych, jednak najbardziej widoczni jakimś cudem są ci z drugiej strony.
Najsmutniejsze jest to, że ci Angole też to zauważają. Falę ludzi bez języka i często bez żadnych umiejętności którzy uważają, że im się należy i że każdy musi im pomóc.

Dlaczego teraz to do mnie wróciło? Udzielam nadal kilku Polakom z Wysp lekcji na Skype, zaczęli mnie przekonywać do poszerzenia działań więc zacząłem badać teren. Od dwóch tygodni ogłaszam się i większość chętnych pyta tylko czy mieszkam w ich mieście i mogę załatwiać ich sprawy za kasę, uczyć się nie mają zamiaru. Zabił mnie tekst jednej z kobiet która się zdecydowała: "Pan to mi z nieba spadł, ja tu pięć lat jestem i nie mogłam się nauczyć, bo nie mam z kim po angielsku gadać".

by Zlodziej_Zapalniczek
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar zlotareneta
29 31

Dla mnie to jest jakiś kosmos... Jechać do obcego kraju i nie być w stanie samodzielnie ogarnąć najprostszych spraw, czy to w urzędzie, czy u lekarza, czy gdziekolwiek bądź. Wciąż i wciąż szukać pomocy, kogoś, kto będzie moim głosem. Nie mieć przy tym nawet pewności, czy wszystko powiedział tak, jak sobie życzę. Fantastyczne życie, nie ma co ~~.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 20 lutego 2015 o 18:22

avatar sla
23 23

@zlotareneta: Kosmosem nie jest sam wyjazd, zwłaszcza jak jedziesz z kimś / do kogoś, sama mam takie plany. Problemem jest to, że ktoś siedzi x lat w obcym kraju i nawet nie próbuje się uczyć obcego języka.

Odpowiedz
avatar archeoziele
17 19

@sla: Zwłaszcza że angielski jest w sumie dość prostym językiem. Nauczenie się go w stopniu umożliwiającym odbycie prostej rozmowy to tak naprawdę kwestia kilku tygodni pracy.

Odpowiedz
avatar zlotareneta
7 7

@sla: Moje własne doświadczenie nauczyło mnie, że owszem, można jechać z kimś/do kogoś i kto wie, może przy odrobinie szczęścia nie pożałuje się zdania się na drugą osobę. Ale warto, naprawdę warto znać język kraju docelowego "na wjeździe", nawet w stopniu podstawowym, chociażby po to, żeby nie stać jak cielę, kiedy "ktoś" nie jest w stanie, albo zwyczajnie nie chce już pomagać. Uzależnianie się od kogoś w obcym kraju po pierwsze jest obciążeniem dla obu stron, a po drugie może mieć naprawdę przykre skutki. (Warto tu chyba jeszcze zaznaczyć, tak na wszelki wypadek, że chodzi mi cały czas o wyjazdy na dłużej, zaplanowane na kilka lat, nie tygodni;)) Tak więc jeśli planujesz wyjechać, a przypadkiem nie znasz języka, to zacznij się go już teraz uczyć. Dla własnego komfortu psychicznego. I powodzenia i dużo radości z wyjazdu życzę:)

Odpowiedz
avatar Jorn
10 10

@zlotareneta: Zgadzam się, że to kosmos. Ale nie taki najbardziej kosmiczny. Wyobraź sobie ludzi, którzy urodzili się w miejscu, gdzie mówi się innym językiem, niż ten używany w ich rodzinie, a jednak przez kilkadziesiąt lat swojego życia nie nauczyli się nawet podstaw. W Belgii takich ludzi jest kilkaset tysięcy.

Odpowiedz
avatar pawel78
10 14

@Zlodziej_Zapalniczek jak to ta kobieta nie miala gdzie nauczyc sie? college oferuje, tylko trzeba chciec. @zlotareneta: bo to jest taka cecha wielu rodakow, ze ktos pomoze np: rodak/tlumacz

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 20 lutego 2015 o 19:46

avatar Vivelee
0 2

Yoda..?

Odpowiedz
avatar Bryanka
16 18

Mój narzeczony przyjechał do UK 4 lata temu bez żadnej znajomości języka. Po dwóch tygodniach znalazł pracę w swoim zawodzie wyuczonym i na początku rzeczywiście porozumiewał się z szefostwem częściowo "na migi". Teraz pracuje na kontrakcie, ma ciągły kontakt z klientami, a angielskim włada dosyć dobrze. Czyli da się zacząć bez języka, ALE mój partner uczył się angielskiego od pierwszego dnia. Po prostu siedział i wkuwał. Powiem szczerze, że jak zjechałam do Anglii to miałam tylko JEDNĄ sytuację, że znajoma poprosiła mnie o tłumaczenie w urzędzie (angielskim władam biegle, wychowałam się w kraju anglojęzycznym) i właściwie tylko ta jedna moja znajoma nie zna angielskiego (poszła teraz do szkoły). Reszta naszych przyjaciół może nie mówi biegle, ale uczą się, a swoje sprawy załatwiają sami. Także wszystko zależy od tego w jakie towarzystwo trafisz. A jeszcze co do szkół dla obcokrajowców...Często job center kieruje na darmowe kursy i czasami można na serio źle trafić. Znajomą nieznającą angielskiego wsadzili do "wyższej" grupy i kompletnie nie mogła nadążyć, a jak prosiła o wytłumaczenie czegoś to ją lektorka zbywała. Często zdarzało się też odwoływanie zajęć - przyjeżdżają ludzie do szkoły i całują klamkę. A chodzić musisz, bo skierowanie od job center.

Odpowiedz
avatar Zlodziej_Zapalniczek
10 10

@Bryanka: NO i to jest człowiek który chciał i który ma ambicje. Niestety, często do UK jadą ludzie bez ambicji, którzy myślą, że praca leży tam na ulicy. Polska to kraj nie dla ludzi leniwych, tu na serio trzeba tyrać żeby mieć własne mieszkanie, dwa auta, wakacje za granicą co roku, dobre sprzęty itp, a najczęściej jeszcze do tego znajomości i szczęście, nie wielu ma takie możliwości. W UK z tym jest łatwiej, zawsze miałem takie wrażenie, tam nie trzeba AŻ TAK wypruwać sobie żył żeby żyć na takim poziomie a mimo to wielu Polakom się nie chce... Dla mnie to przerażające.

Odpowiedz
avatar Bryanka
9 9

@Zlodziej_Zapalniczek: Nie tylko Polakom się nie chce. W sumie poznałam więcej Anglików siedzących na benefitach niż Polaków. Jeden koleś był tak "sprytny", tak kręcił, że niby na bezrobociu, a auto to miał lepsze od naszego. Wszyscy w sumie wiedzieli, że on na zasiłku, a cała kasa na koncie córki. Rzeczywiście w Anglii jest łatwiej. Pracujemy obydwoje, nie zarabiamy kokosów, ale możemy spokojnie sobie żyć, bez szczypania się, że nie starczy na rachunki. Tylko szkoda, że w naszym zawodzie wyuczonym nie możemy pracować w PL.

Odpowiedz
avatar PizzaPlease
7 13

Co do #2: w tym jest odrobina racji. Przyjeżdżając 8 lat temu do Szkocji, mając za sobą 8 lat nauki angielskiego (podręcznikowego), na początku cieżko ni było się dogadać, bo ja mówiłem "zbyt poprawnie" żeby mnie zrozumieli. A ja nie mogłem ich zrozumieć bo zdania były zbyt "luźne", i nie wiedziałem jak odpowiedzieć. Dodatkowo książki z których się uczyłem w podstawówce i gimnazjum, uczyły "brytyjskiego angielskiego" z (jak się okazało) amerykańskimi wstawkami i wymową, że do tej pory obcy ludzie się mnie pytają skąd ze Stanów lub Kanady jestem.

Odpowiedz
avatar Anastazja83
12 12

Na początku mojej emigracji mieszkałam w "polskim" domu, w którym mieszkańcy potwierdzali smutny stereotyp. Pani Grażynka była oburzona, że nie dostaje ani podwyżki, ani propozycji awansu. Faktycznie dziwne, skoro po pięciu latach sprzątania w hotelu, po angielsku umiała powiedzieć yes/no/I can't understand. Dodatkowo któregoś dnia wróciła wściekła, bo na tak zwanym (przez nią) popisowym sprzątaniu, użyła środków do czyszczenia płytek ceramicznych na drewnie i to nie spodobało się menagerowi... Było tam też dwóch braci z wyraźnym problemem alkoholowym, którzy chodzili do pracy "na esemesa", wystarczało im dwa dni popracować żeby zapłacić za pokój i mieć na cydr. Hulaj dusza, piekła nie ma :) Właściciel (w Anglii mieszka od około 15 lat) nie mógł się dogadać nawet z listonoszem, wszelkie naprawy itp. załatwiał z Polakami. Oczywiście cały dom zakupy robił w polskich sklepach.

Odpowiedz
avatar recogniseme
2 2

Chyba nawet podejrzewam o jakim mieście, albo jego okolicach mówisz ;)

Odpowiedz
avatar Ara
3 3

Zdarzyło mi się już na wyspach spotkać wielu Polaków którzy albo są programistami/specami IT, albo pracują w sklepie i dogadują się z ludźmi doskonale. Masz rację, że się da. Winny jest brak ambicji. Jest tu nawet podobny wątek o braku pracy w Polsce i tam też pojawiła się opinia że roboty nie ma, wszystko po znajomości, a najlepiej to żeby ktoś znalazł pracę. Wydaje mi się, że potem ci sami ludzie, rozczarowani tym, że nikt im nic nie chce dać, wyjeżdżają za granicę i robią tam dokładnie to samo, czyli nic.

Odpowiedz
avatar Germi
2 6

Specjalnie złożyłam konto, alby skomentować ten tekst. O ile zgodzę się z niechęcią Polaków do nauki angielskiego i argumentami, że większości zwrotów nie używają, tak jednak z puentą zgodzić się nie mogę. Konkretnie z tym, że zabił pana tekst tej kobiety. Szczerze mówiąc po przeczytaniu tego zdania pierwsze co mi przyszło do głowy to a co w tym dziwnego. Ok, ja mam nieco ponad 20 lat, pomieszkując w Londynie nie mam problemów z angielskim, dużo nauczyłam się w szkole, dużo od znajomych nie Polaków w Londnie, z którymi non stop przebywam. Ale moja mama mieszka w anglii 4 lata i jej angielski jest bardzo słaby. Może nie wykonuje świetnej pracy, bo sprząta domki, dostaje klucz, gdy przychodzi nikogo zazwyczaj nie ma, a jak jest to wymieniają proste zdamia, a nie rozmawiają na filozoficzne tematy. Mieszka w domu, w którym mieszkają sami Polacy, chodzi do przychodni, w ktorej lekarzem jest Polak, obok mamy bank, w którym pracuje Polka, w sklepie samoobsługowym nie bardzo trzeba mówić po angielsku. Dlatego nie raz słuszałam od niej zdanie, żebym mówiła do niej po angielsku, gdyż nie ma tu a z kim po angielsku rozmawiać i trudniej jej sie przez to nauczyć. Dodajmy, że na naszej dzielnicy mieszkają głównie hundusi (jak i w całym Londynie), którzy angielsk strasznie kaleczą, sama mam problem, żeby ich zrozumieć. Dlatego nie dziwi mnie naprawdę zdanie tej kobiety, która się chciała z panem uczyć, bo nie ma z kim rozmawiac. Takie Wyspy... Brytyjskie. A Brytyjczycy w wioskach po miastem...

Odpowiedz
avatar b1aster
4 4

Ja tutaj widzę szerszy kontekst.Wydaje mi się nawet, że jest to jedna z negatywnych cech pewnej części naszego społeczeństwa. Do zaobserwowania, nie tylko na wyspach, chociaż tam poprzez barierę językową jest bardziej widoczna. Mam znajomego który miał problem z rozliczeniem PIT-u (czy tam PITa - nie wiem jak to się odmienia). Kiedy chciałem mu wytłumaczyć co i jak (chodziło o zwrot nadpłaty podatku, ulga na dzieci) to zaczął się wykręcać, a jego wypowiedź można podsumować: "ty wszystko załatw a ja wezmę pieniądze". Inny gość był zainteresowany artykułem w gazecie, który dotyczył firmy w której obaj pracowaliśmy. Chciał żebym mu powiedział co tam napisali (sprawa dość ważna, artykuł krótki) dałem mu gazetę i powiedziałem żeby sam sobie poczytał. To mnie zwyzywał i podsumował: co jo se nie pszeczytom? Inny chciał pożyczyć wiertarkę, ale żebym mu ją jeszcze przywiózł do domu. Nie wiem jak takie coś nazwać? Ale to chyba zwykłe chamstwo. A jeśli nie chcesz za kogoś odwalać roboty to taki imbecyl stwierdzi że jesteś palant bo skoro sam coś wiesz lub potrafisz to mu powinieneś pomóc, a sam nie wykazuje nawet odrobiny chęci, bo jego problem jest twój i ty masz mu go rozwiązać.

Odpowiedz
Udostępnij