Na historię składają się sytuacje obserwowane od kilkunastu lat. Chodzi o wybrzydzanie przy jedzeniu. Oczywiście, ze można tego czy owego nie lubić, natomiast niektórzy ludzie chyba poczytują sobie za punkt honoru krytykować każde jedzenie spożywane poza domem.
Miałam ok 13 lat, pojechałam na pierwszą kilkudniową wycieczkę klasową. Na pierwszy posiłek w drodze pamiętam jak dziś był hamburger/frytki do wyboru i sok. Zaczęło się gromadne, jeden dzieciak przez drugiego wydziwianie, ze niedobre, takie, owakie, porównywanie soku (faktycznie był żółtawy) do moczu, rozlewanie na stole, wrzucanie do szklanek frytek itd. Przyznanie się, że coś smakuje było oznaką niskich wymagań i prostactwa. Nauczycielki nie reagowały.
Z resztą do końca gimnazjum na wszystkich poczęstunkach szkolnych (najczęściej związanych z potańcówkami) było ogromne marnowanie jedzenia, zabawa nim, rzucanie się wzajemnie, "ozdabianie" paluszkami kawałków ciasta itd.
Inna sytuacja opowiadana przez znajomego z sanatorium. Przez dwa tygodnie jedzenie się nie powtórzyło, codziennie coś innego, smaczne, ładnie podane (tzn ładnie jak na warunki sanatoryjne, a nie hotel pięciogwiazdkowy. Po prostu schludnie). Niektórzy kuracjusze uważali za stosowne narzekać na głos i robić wymówki kucharkom, że dzisiaj są przykładowo pierogi, a on miał akurat ochotę na naleśniki.
Inna sytuacja: wycieczka do Wilna. Śniadanie po pierwszym noclegu, idziemy na stołówkę, szwedzki stół, wybór naprawdę przeogromny, dla każdego coś się znajdzie. Jedna z pań przeszła się wzdłuż stołu kilka razy, po czym tonem rozkapryszonej królewny zapytała w przestrzeń: A jajecznicy nie ma?
Na tej samej wycieczce inna przykra sprawa. Zostawianie na talerzu resztek. Oczywiście, dla kogoś porcja mogła być za duża,
ale nie wierzę, że ok 1/3 grupy nie da już rady zjeść jednego czy dwóch kęsów. Dosłownie dwóch kęsów, nie w znaczeniu "trochę".
Może i jestem staroświecka, ale z domu wyniosłam szacunek dla żywności i jak widzę coś takiego to mi się nóż w kieszeni otwiera
A ja zostałam wychowana w szacunku do siebie samej i wolę zostawić parę kęsów na talerzu, niż dopychać na siłę jak świnia, "bo się zmarnuje". Myślisz, że jak ludzie zostawiają na talerzu więcej ni parę kęsów to jedzenie nie ląduje w koszu? Pomijając już fakt, że gdybym dowiedziała się, że na wycieczce szkolnej moje dziecko otrzymało posiłek składający się z hamburgera i frytek, to odbyłabym sobie baaardzo poważną rozmowę z wychowawcą klasy.
Odpowiedz@e4rs44: Parę kęsów? Czy jeden? Bo naprawdę tyle zostawało. Raz na widelec i po sprawie. Oczywiście, ze większe ilości też lądują w koszu i nawet nie wyobrażam sobie inaczej, ale tak jak mówisz, nie zmuszam nikogo do wpychania na siłę połowy porcji.
Odpowiedz@ejcia: Tak, jeden kęs też, gdyby w moim odczuciu robiło to jakąś różnicę.
Odpowiedz@e4rs44: na wycieczkach jest pewna niepisana zasada: - nałóż na talerz tyle ile zjesz.
Odpowiedz@ejcia: W moim odczuciu krytykowanie zostawiania na talerzu 'paru kęsów' to skrajne czepianie się. Ja czasem zostawiam - bo dany składnik mi nie odpowiada. Bo trafił się mniej jadalny kawałek. Bo potrawa z czasem stała się zimna i skrajnie niedobra (też są takie przypadki). Rozumiem krytykować nakładanie sobie wszystkiego na talerz i zostawianie (chociaż i to można usprawiedliwić - coś było niesmaczne).
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 29 stycznia 2015 o 21:22
@Jango_Fett: W sensie Ty umiesz sobie wyliczyć jedzenie co do każdego pojedynczego kęsa? Dobry jesteś.
Odpowiedz@e4rs44: to po jakiego grzyba pakować sobie na talerz jedzenie w ilościach nie do przejedzenia? Szacunek do siebie jest jak najbardziej ok, o ile jest słuszny...
Odpowiedz@ewilek: Jeżeli na talerzu zostawał jeden kęs to akurat aż tyle się nie zmarnowało i zdecydowanie nie były to ilości 'nie do przejedzenia'. Pomijając fakt, że istnieją kultury gdzie uważa się pozostawienie czegoś na talerzu za oznakę 'najedzenia'. Może są osoby w Polsce które także to praktykują (chociaż nie wiem czy w tym Wilnie byli sami Polacy)?
Odpowiedz@ewilek: co do zdania "po jakiego grzyba pakować sobie na talerze jedzenie w ilościach nie do przejedzenia" - mam chłopaka, który ma z tym straszny problem... Kiedy kupujemy jedzenie na wagę nigdy nie może sobie utrafić i przeważnie ja lepiej wiem od niego czy tyle zje czy nie zje - czasem mnie posłucha, ale częściej męska duma mu nie pozwoli i przeważnie pod koniec wyliczam mu ile złotych zmarnowaliśmy przez przecenienie możliwości jego żołądka :P ale z drugiej strony nigdy nie zmuszałabym (ani nawet nie zachęcałabym) do zjedzenia więcej niż sam zdecydował - argument typu "dzieci w Afryce głodują a ty nie dojadasz" w ogóle do mnie nie trafia... To że wepchniesz w siebie na siłę ostatnie parę kęsów i będziesz potem przez godzinę tego żałować bo żołądek Ci tego nie daruje, da dziecku z Afryki tyle samo co like na facebooku.
Odpowiedz@anonimek94: Tak, sami Polacy. O takim zwyczaju nie słyszałam, ale bardzo prawdopodobne, ze o coś podobnego mogło chodzić
Odpowiedz@ejcia: Pochodzi on oryginalnie z Azji chyba, więc dziwne byłoby to w Polsce, ale kto wie... Chodzi w nim o to, że gdy się zje wszystko to gospodyni nakłada kolejną porcję. Także podchodzi pod brak szacunku czasem, może weszło do niektórych miejsc w Polsce lub po prostu niektórzy ludzie myślą, że tak wypada bo od kogoś usłyszeli?
Odpowiedz@e4rs44: A mi się zdaje, ze ludzie teraz za punkt honoru przyjęli pozostawianie jedzenia na talerzu. Tyczy sie to glownie dziewczyn. Mowie serio, w niektórych ludzi mniemaniu to zostawianie paru kęsów jest oznaka, ze będą szczuplejsi. Nie widziałam, żeby moja siostra od dwóch lat dojadla cokolwiek. Chorowała kiedyś na zaburzenie odżywiania i dlatego jestem na takie zabiegi wyczulona. Wyprowadza mnie to z rownowagi.
Odpowiedz@e4rs44: 35 letnie doświadczenie robi swoje
OdpowiedzPracuję na stołówce studenckiej. Tyle tam się jedzenia marnuje, że chyba już mnie nic nie zaskoczy. Niektórzy oddają talerze nie tyle pełne jedzenia co wręcz czubate. Wręcz jedzenie się z nich wysypuje. Czasem jedna osoba potrafi dać kilka takich talerzy/misek.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 29 stycznia 2015 o 21:25
@Zmora: Skąd niby mają te liczne czubate talerze? Zapłacili za nie? To co Cię, do licha obchodzi czy, i ile zjedli?
Odpowiedz@misiafaraona: Stołówka działa na zasadzie "szwedzki stół". Każdy z nich płaci tyle samo, niezależnie od tego, czy bierze jeden talerz z jedną kromką chleba, czy dwadzieścia talerzy wypchanych po brzegi, to po pierwsze. A po drugie, to obchodzi mnie, bo to po prostu nieekologiczne tyle wywalać. A poza tym ja te talerze muszę zmywać, a im więcej jedzenia na nich jest, tym bardziej się to robi paskudne. Łee. Tyle, nie ma co się na mnie rzucać. A po trzecie, to nie wiem, na jakiej zasadzie z pierwszego mojego komentarza w ogóle wysnułaś wniosek, że to mnie obchodzi. Przecież to nie tak, ze ludziom zaglądam w talerze i im mówię, że są źli, bo nie dojedli ziemniaczków, tylko po prostu widzę ile zostawiają, bo tam pracuję, do licha.
OdpowiedzJak dla mnie, przekaz jest jasny: autorce nie podoba się i nie pochwala marnowania jedzenia. Popieram to. Podała kilka przykładów, jednak najistotniejszym problemem okazała się liczba kęsów na talerzu... Czasem się zastanawiam kto jest bardziej piekielny - bohaterowie historyjek, czy komentujący, zwłaszcza ci, szukający dziury w całym.
Odpowiedz@azer: ale czasem trzeba odróżnić marnowanie (czego też nie pochwalam) od tego, że komuś coś nie smakuje. Nie chciałabym być wrzucona do jednego wora ludzi nie szanujących jedzenia dlatego, że zostawiłam na talerzu coś co wg mnie było nie smaczne.
Odpowiedz@azer: Czasem bardziej piekielni są właśnie czepialscy komentujący.
OdpowiedzMnie często zdarza zostawić się dosłownie jeden na talerzu bo jak wspomniał ktoś wyżej jest to dla mnie nie zjadliwe, np. tłusty kawałek mięsa wg mnie nie do zjedzenia dla innego marnotrawstwo i brak szacunku do jedzenia. Przecież nie wmuszę siebie czegoś żeby po tym to odchorować. Co innego kiedy ktoś celowo ładuje sobie na talerz nie wiadomo ile choć wie, że wszystkiego nie zje. Jednak ocenić które osoby celowo zostawiły jedzenie a którym faktycznie nie smakowało jest trudno.
OdpowiedzDo kraju tego, gdzie kruszynę chleba Podnoszą z ziemi przez uszanowanie Dla darów Nieba.... Tęskno mi, Panie... (C.K. Norwid)
Odpowiedz@JanMariaWyborow: Patrzę (na oceny komentarza) i oczom nie wierzę, któż tak okrutnie Norwida zminusował? Według mnie cytat jak najbardziej na miejscu! ;-)
OdpowiedzA ja nie rozumiem, kiedy jest szwedzki stół, a ludzie nakładają sobie dosłownie "góry" jedzenia, z czego 3/4 zostawiają i idą po inny talerz i dalej nakładają "górę" czegoś innego i tak w kółko.Buraki.Jakby z Auschwitz dopiero co wyszli i myślą, że zabraknie.
Odpowiedz@Katka_43: Zdarza się, że faktycznie potrafi zabraknąć, spotkałam się z tym wielokrotnie ;]. Czasem donosili po pół godziny. Czasem w ogóle. Takie 'nakładanie i zostawianie' faktycznie jest, moim zdaniem, złe. Chociaż zawsze można się pomylić lub / i wziąć coś, co jest niesmaczne.
Odpowiedz@sla: To weź tej jajecznicy trochę, jak będzie smakowała donieś sobie, a nie nałóż tak na oko z 10 jaj, zjedz z dwóch.
OdpowiedzJa bardzo dobrze pamiętam takie sytuacje z podstawówki... Autorka bardzo dobrze to ujęła: " Przyznanie się, że coś smakuje było oznaką niskich wymagań i prostactwa.". Pamiętam, że głównie dziewczynki udawały takie księżniczki co to nie zjedzą jedzenia dla plebsu ze stołówki...
OdpowiedzJa tam nie widzę nic piekielnego w zostawieniu jedzenia na talerzu... Przecież mogło mi nie smakować. Wzięłam - bo lubię, ale okazało się, że przyrządzone przez tego konkretnego kucharza - nie smakuje. Nie będę pchać na siłę czegoś, czego nie jem z przyjemnością... Poza tym... w domu jedzenie na wpół zjedzone - można schować do lodówki na później. A na potańcówce? Nie trafi to do "potrzebujących", nie będzie zjedzone przez nikogo innego. Pójdzie do śmieci. Niezależnie od tego czy z talerza czy z tacy. W restauracji jak zamawiam posiłek to też mam prosić co do grama wyliczony? a jak zjem 80g frytek i się nie najem to mam iść poprosić o te zaległe 20g z porcji? Czy brać normalną porcję i potem siedzieć i pchać na siłę, żeby zjeść, bo zostawić to grzech? Już nie przesadzajmy...
OdpowiedzJak dla mnie to wciskanie nawet dwóch kęsów tylko po to, żeby dojeść i żeby się "nie zmarnowało" to zło. I pretensje do ludzi, że tego nie robią, jest piekielne. Żarcie zjedzone na siłę jest BARDZIEJ zmarnowane niż to wywalone do kosza, bo nie dość że nie służy odżywieniu jedzącego, to jeszcze przyczynia się do tycia i niestrawności. Oczywiście najlepiej nałożyć małą porcję i wrócić po dokładkę nawet dwa czy trzy razy, i nałożyć w sumie dokładnie tyle, ile się potrzebuje. Tyle, że na wycieczkach szkolnych panie nigdy nie miały do tego cierpliwości. Więc nakładałem tak, by na pewno nie być głodnym. I starałem się by nadwyżka była jak najmniejsza. To chyba normalne? Co, lepiej by było jakbym się roztył? Komu byłoby lepiej?I jakim cudem?
OdpowiedzNa rozkapryszone dzieci dobre są kolonie etc. Wiem bo sama takim dzieciakiem byłam i na takiej kolonii się nauczyłam, że po pierwsze jak nie zjem odpowiednio szybko to mi potem nic nie zostanie, a po drugie jak nie zjem teraz to będę potem głodna, a że atrakcji było co nie miara to szkoda było czasu na późniejsze jedzenie. Nikt nie stał i nas nie pilnował czy jemy, za duzi na to byliśmy. Co do zostawiania, bardziej mnie denerwuje zostawienie 1/3 niż kilku kęsów, bo sama po sobie wiem, że nie raz jeden kęs to będzie za dużo.
Odpowiedz@Rossellinique: Jeść szybko i dużo bo zabraknie- przepis na otyłość.
Odpowiedz@Izura: Nie szybko i dużo, bo dziecko nie wepchnie w siebie nie wiadomo ile z własnej woli. O otyłość też nie ma się co obawiać, bo całymi dniami biegaliśmy, pływaliśmy etc. Musiałabym się naprawdę postarać by przytyć, wręcz przeciwnie chudłam, mimo iż codziennie zajadałam się goframi i innymi rzeczami niezbyt zdrowymi.
OdpowiedzMiałam podobną sytuację na wycieczce klasowej jak jeszcze chodziłam do szkoły. Chodzi mi o tą część, gdzie ludzie narzekali jakie niedobre, niezjadliwe i tak dalej. I chyba podobne było przekonanie, że przyznać, że coś jest w porządku było oznaką niskich wymagań. Dla mnie to była głupota, siedziałam przy stoliku z koleżanką, która podobnie jak ja, kawał świata zwiedziła, różnego jedzenia próbowała i żadna z nas nie narzekała. A nie był to hamburger z frytkami, tylko jakiś tam zwykły kotlet z ziemniakami...
OdpowiedzJa również strasznie nie lubię marnowania jedzenia i staram się tego nie robić. Zawsze staram się wziąć tyle jedzenia, ile wiem, że będę w stanie zjeść, a zostawiam tylko, jeśli już jestem najedzony. Włos się na głowie jeży jak niektórzy obchodzą się z jedzeniem. W podstawówce, w której uczyłem, dzieciaki dostawały kawałki marchewki i jabłka, marchewka zwykle była zjadana w całości, natomiast jabłka prawie zawsze służyły do rzucania w siebie nawzajem. Tłumaczyłem, że jak się czegoś nie chce, to można nie brać/oddać komuś/zanieść do domu, ale jak groch o ścianę. Podobne historie były z rozdawanym mlekiem. A co do zostawiania resztek na talerzu - mój dziadek opowiadał raz o znajomej, która nigdy nie dojada, zawsze coś zostawia na talerzu, a argumentuje to tym, żeby inni sobie nie pomyśleli, że jest żarłoczna, bo wszystko zjadła. Może to jeden z powodów takiego zachowania. Ewentualnie, jak w Chinach, gdzie pozostawienie resztek na talerzu jest równoznaczne z tym, że było takie smaczne, że miałem tak dużą porcję, której nie byłem w stanie dokończyć.
Odpowiedz@klejwplynie: żeby tylko w Chinach - w moim rodzinnym domu nie ma szans na zjedzenie całego obiadu bez biadolenia rodzicielki "za mało ziemniaków ugotowałam, może dogotuję..." - a to polska tradycjonalistka, o chińskich zwyczajach nie słyszała.
Odpowiedz@Rossellinique: Jeść szybko i dużo bo zabraknie- przepis na otyłość.
OdpowiedzWłaśnie przez taki "szacunek do jedzenia" każdy posiłek to dla mnie panowanie nad sobą. W domu było "dojedz z talerza", "nie zostawiaj odrobiny" itd. Walczę z napychaniem się, często zostawiam 1-2 widelce i nic mnie tak nie wkrwia jak komentowanie tego, lepiej dozreć i być grubym? Tak samo wkurza mnie tylko zagladanie mi w talerz i komentowanie zawartości a także komentowanie diety, która ma mnie doprowadzić do śmierci(nie jem mięsa i rzucilam pieczywo, czyli została tylko sałata).
OdpowiedzBez przesady - nie głodujemy i nie musimy jeść wszystkiego. Pewnie, że człowiek głodny i zdesperowany zjada wszystko, od nielubianych potraw po - w skrajnych przypadkach - ludzkie mięso, ale w kraju względnie rozwiniętym i nietotalitarnym można sobie pozwolić na wybrzydzanie. Jak chcesz, możesz codziennie jeść ryż z soczewicą - tanie, zdrowe i ekologiczne, ale nie każdemu taki wariant pasuje. Jeden z powodów religijnych nie zje wieprzowiny, wegetarianin nie tknie mięsa a jeszcze inny po prostu nie lubi jajecznicy - to ich prywatna sprawa i tobie nic do tego, jeszcze tego brakuje żeby ludzie jedli na siłę i wymiotowali po kątach, tylko po to żeby nie urazić jakiejś paniusi z piekielnych. Najwięcej osób wybrzydza na zorganizowanych wycieczkach z oczywistych względów - jadłospis masz tam narzucony, więc siłą wielu osobom jakaś część obiadu może nie pasować. Fakt, że twoim kolegom z klasy nie odpowiadał obiad w postaci hamburgera i frytek akurat dobrze o nich świadczy - wysyłając dziecko na wycieczkę liczysz na ciepły pełnowartościowy posiłek, a nie jakiś fastfoodowy substytut.
Odpowiedz@soraja: Trzeba jeszcze wziąć pod uwagę, że... jedzenie w stołówkach jest zazwyczaj niedobre. Podczas wielu lat szkoły, ani na licznych obozach - nigdy nie byłam zachwycona żywieniem. Rozwodnione, niesmaczne, niedoprawione. Nic dziwnego, że dzieciaki nie chcą tego jeść. Kiedyś organizowałam wykład i skorzystaliśmy z auli szkolnej. Dyrekcja zaproponowała wyżywienie ze stołówki w korzystnej cenie, wiec wykupiliśmy. Obrzydliwe pseudoklopsy w szarym sosie z rozwodnionym "pire" w którym latały kawałki suchych ziemniaków a do tego niezidentyfikowana masa sałatkowa. Zupa "ala woda", zupełnie pozbawiona smaku. I od razu przypomniały mi się czasy szkoły, kiedy tak wyglądało żywienie stołówkowe. Oczywiście wszędzie zapewniają, że smaczne, a w efekcie jest to paskudna "masówka" ala breja. Może wynikało to z tego, że w moim domu jedzenie było niesamowite. Mimo, że do bólu polskie, gotowane przez 80 letnią babcię. Śląsko, dość ciężko, ale smacznie. Dlatego bezpłciowa breja nijak mi nie odpowiadała. I to nie dlatego, że oczekiwałam kalmarów, a dlatego, że głupi schabowy będzie smakował inaczej zależnie od kuchni.
Odpowiedz„Chodzi o wybrzydzanie przy jedzeniu.” Zamieniam się w wielką ciekawość - jak bardzo można piekielnie wybrzydzać: „rozlewanie na stole, wrzucanie do szklanek frytek” No i pupa. Opisałaś źle wychowaną gównażerię, a nie wybrzydzanie. (to samo z zabawami w gimnazjum - choć tu nie rozumiem po co futrowanie hołoty. tak samo jak np. w kinie ludzie są w stanie spędzić 2-3 godziny bez objadania się. w takim przypadku piekielny jest organizator, że ciągle - bez sensu - kupuje jedzenie do wygibasów.) ;> To może dalej? Też nie - ludzie mają ochotę na coś innego niż to, co podano i mówią o tym. Chcesz im zakazać? Przecież płacą za to, więc mogą mieć woje zdanie i je wyrazić - oburzałbym się z tobą, gdyby na brak wyszukanego jedzenia narzekali przestępcy czy bezdomni) No to dalej: pani w Wilnie nie znalazła jajecznicy. To się nadaje do Faktu. Taka groza mnie przejęła, że mi włosy na plecach i palcach na baczność stanęły. A na koniec: ludzie nie zjadali do końca z talerza. To jest ciekawe. Bo prawidłowo takiej zupy nie dojada się do końca, tylko je tak długo, jak długo można nabrać łyżką bez przechylania talerza. Poza tym wyżeranie do zera (mam nadzieję, że bez wylizywania talerza ;-)) świadczy o zachłanności, czyli też się tego nie robi. W wielu kulturach zjedzenie wszystkiego z talerza jest znakiem dla gospodarza, że trzeba ponownie napełnić talerz głodnego gościa. I powtórzyć, jeśli ponownie zje wszystko. To naprawdę jest ciekawe, gdyż dawniej zotawiało się resztki, by służba mogła sobie zjeść - więc może zostawiają resztki bogaci (ich zwyczaj), a wyjada do ostatniego okruszka biedota? Jedno jest pewne, że dobrze wychowani prędzej pójdą po dokładkę (gdy nadal głodni), niż nałożą zbyt wiele. Po przemyśleniu plus za te resztki, ale reszta historii nie jest na podany temat.
OdpowiedzWziąwszy pod uwagę jakość jedzenia na stołówkach, koloniach i obozach jakoś mnie to wybrzydzanie nie dziwi. Jedyna zjadliwa rzecz jaka tam się trafia to kanapki, bo ciepłe posiłki wołają o pomstę do nieba. Chyba, że ktoś lubi zupy na kostkach rosołowych i mięso tak twarde, że można nim kogoś ukamienować.
Odpowiedz@grupaorkow: Nie zawsze jedzenie na stołówce jest takie złe. W podstawówce jadałam obiady na szkolnej stołówce i zazwyczaj posiłki były całkiem dobre. Takiego schabowego, którego podawali, z chęcią bym teraz przegryzła. Ba, nawet niektóre zupy mi smakowały, a raczej zup nie lubię. Muszę jednak przyznać, że ze stołówki w akademiku, w którym mieszkałam rok temu, nie dochodziły zbyt ładne zapachy. Nigdy nie miałam ochoty spróbować czegoś, co miało taki zapach.
Odpowiedz