Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Będzie o piekielnej wychowawczyni na koloniach, rzecz działa się z 15 lat…

Będzie o piekielnej wychowawczyni na koloniach, rzecz działa się z 15 lat temu, mogłam mieć z 12-13 lat.

Przedostatni dzień turnusu, nazajutrz wyjazd, godziny wieczorne. Wszyscy się pakują, bieganie między pokojami, wymienianie się numerami, adresami. Ja i trzy koleżanki z pokoju siedziałyśmy u siebie, wpadła jeszcze koleżanka z pokoju obok(Paulina), żeby oddać jakiś pożyczony kosmetyk. Za chwilę przyleciał brat jednej z moich współlokatorek, żeby przekazać coś tam od rodziców, z którymi chwilę wcześniej rozmawiał przez telefon. Aha, drzwi od pokoju były otwarte, a klucz w zamku.

I tak przez chwilę siedzimy sobie, rozmawiamy. Nagle do pokoju wpada [M]ysza (przezwisko od koloru włosów i kształtu twarzy), wychowawczyni. Od progu zaczyna drzeć się na nas, że co to ma być?! Co za zgromadzenie?! O tej porze (tuż przed 22) to już wszyscy u siebie powinni być! Ooo, i chłopak u dziewczyn w pokoju, co tu się wyprawia?! My tłumaczymy: że brat do siostry, bo rodzice dzwonili, że Paulina tylko krem oddaje...

Tłumaczenie nie zostało wzięte pod uwagę, bo kolegę wygoniła z pokoju, a kiedy wyszedł zajęła się dziewczyną od kremu.

M - Co, swojego pokoju nie masz? Tu ci się bardziej podoba? To może już tu zostaniesz?

Wyszła i zamknęła za sobą drzwi na klucz. My do drzwi i pukamy, prosimy, żeby otworzyła. Mysza rzuciła jakimś ironicznym komentarzem, że to nas nauczy, że o dziesiątej nie ma biegania po pokojach i sobie poszła, zabierając klucz.

Żeby nie było za mało piekielnie - Paulina chorowała na astmę, a jako że wyszła tylko na chwilę, do pokoju obok, to nie wzięła inhalatora. Zamknięta w nie swoim pokoju, ze świadomością, że nie ma leku, zestresowała się, skutek łatwy do przewidzenia - trudności z oddychaniem. Zawołałyśmy dziewczyny z pokoju obok przez okno (całe szczęście było ciepło, wszystkie okna pootwierane), stamtąd poszła delegacja do Myszy po klucz, bo koleżanka się zaczyna dusić. Mysza niewzruszona, na pewno zmyślamy, ona nas nie otworzy, ona nam da nauczkę!

Ostatecznie inhalator został przerzucony między oknami i szczęśliwie udało się go złapać. Mysza otworzyła drzwi po jakiejś półgodzinie.

Najdziwniejsze jest to, że babka przez cały turnus była przemiła, wszyscy ją lubili. Nie wiem, co jej odbiło w ostatni wieczór.

Jak się sytuacja skończyła też mi nie wiadomo, bo nazajutrz rano wyjeżdżaliśmy do domu, ale mam nadzieję, że rodzice Pauliny zrobili babie z czterech liter jesień średniowiecza.

edit: To było z 15 lat temu i żadna z dziewczyn nie miała komórki, żeby gdzieś zadzwonić.

kolonie

by Poecilotheria
Dodaj nowy komentarz
avatar konto usunięte
7 13

Pamiętam, jak chodząc do podstawówki wyjechaliśmy na trzydniową wycieczkę. Wtedy to był szał- wszyscy zadowoleni, rozruszani i tak dalej- pierwszej nocy nikt nie myślał o spaniu. Na szczęście nikomu nie przyszło do głowy nas zamykać na klucz. Natomiast opiekunka (niestety) naszej klasy wpadła na iście genialny pomysł- będzie całą noc chodzić i "patrolować". I głośno komentować, tak, żeby wszyscy słyszeli i nikt nie mógł szeptem gadać. Wszystko fajnie, jak na razie? Ano fajnie... do czasu, póki się nie okaże, że jedna osoba u was w pokoju ma problem z żołądkiem i co chwilę musi się udać do ustępu. A wraz z otworzeniem drzwi pojawia się ta zrzędząca jędza robiąca z siebie męczennicę i skrzecząc te swoje "mądrości" w stylu "To ja się dla was poświęcam, a wy mnie chcecie do grobu wpędzić! Spać, a nie wycieczki sobie urządzać! Już nigdzie nie pojedziemy!". Ja tylko nie rozumiem jednego- skoro tak bardzo chciała ciszy i spokoju, to czemu sama najgłośniej się wydzierała robiąc z siebie męczennicę i czemu sama się zgłosiła do tej wycieczki, skoro tak jej wszystko przeszkadza? Już pominę to, że następnego dnia wszyscy nauczyciele wyglądali na bardziej sponiewieranych, niż uczniowie...

Odpowiedz
avatar Drill_Sergeant
11 13

Przerażający jest fakt, że w grupach kolonijnych nie ma właściwie żadnych organów kontroli wewnętrznej nad wychowawcą. Wychowawca kolonijny jak i kierownik kolonii to organy wykonawcze realizujące program, natomiast pierwszą rzeczą po przyjeździe turnusu winno być ukonstytuowanie się Rady Kolonii i stosownych komisji, w tym komisji rewizyjnej oceniającej i nadzorującej działalność wychowawcy. Na sesjach Rady Kolonijnej oceniana byłaby przez dzieci jakość świadczonej usługi, podejście wychowawcy, składane wolne wnioski, skargi i zażalenia. Wychowawcę można by było odwołać poprzez złożenie konstruktywnego wotum nieufności i pozytywnej opinii izby wyższej czyli Rady Rodziców.

Odpowiedz
avatar Zmora
-1 9

@Drill_Sergeant: Drill powrócił! *ociera łzy wzruszenia* xD

Odpowiedz
avatar alexiell
0 4

@Drill_Sergeant: Drill is back! Tęskniłam :)

Odpowiedz
avatar PizzaPlease
2 4

@Drill_Sergeant: O Jerzu kolczasty, Mistrz Drill wrócił, Jak mi brakowały tych ciętych i jednocześnie bardzo trafnych opinii

Odpowiedz
avatar Toyota_Hilux
0 6

Hmm, może jakiś zespół niedopchnięcia powodował, że tak się zachowała? Ale żarty na bok. Dawnymi, komunistycznymi czasy, kiedy jeździłam na obozy i kolonie (a trwały one 23 dni) z RSW Prasa-Książka-Ruch, wpadała kontrola. I jeśli było coś nie tak, można było powiedzieć. Skutkowało to zwykle zmianą opiekuna lub rozmową z takowym. Nie wiem jak jest teraz, ale chyba niestety gorzej to wygląda, skoro taka sytuacja mogła mieć miejsce. Dobrze, że wszystko się skończyło pozytywnie, ale gdyby faktycznie zaistniało zagrożenie życia dziewczyny - nawet nie chcę myśleć.

Odpowiedz
avatar bloodcarver
-2 6

Wg mnie największy błąd, jeśli miałyście tam komórkę, to te delegacje i rzucanie. O ile była taka możliwość, trzeba było dzwonić po prostu na pogotowie. Po pierwsze, gwarantuje to problemy takiemu wychowawcy, a po drugie nie ma ryzyka, że inhalator wpadnie gdzieś w krzaki i zaginie na amen.

Odpowiedz
avatar Zmora
5 7

@bloodcarver: TAK, bo 15 lat temu dzieciaki miewały komórki w takich ilościach co teraz. Z tego co ja pamiętam, to 15 lat temu dziecko dostawało od rodzica co najwyżej kartę telefoniczną do automatu.

Odpowiedz
avatar Poecilotheria
3 3

@bloodcarver: Żadna z nas komórki nie miała. Komórkę miał brat koleżanki, ale on poszedł do siebie wcześniej.

Odpowiedz
avatar bloodcarver
-3 3

@Zmora: Ktoś z towarzystwa miał komórkę przecież. A że nie było go w pobliżu, to w historii nie było doprecyzowane. Niemniej skoro można było iść do wychowawczyni, to co, do brata się nie dało? No dobra, może i nie dało, ale skąd miałem o tym wiedzieć?

Odpowiedz
avatar Poecilotheria
3 3

@bloodcarver: Dałoby się pójść do brata, tylko nikt o tym nie pomyślał, komórki nie były wtedy powszechne. Byłyśmy dzieciakami, do tego spanikowanymi, bo koleżanka nam się dusiła. Zresztą, nawet gdyby zadzwonić na pogotowie, to co? Inhalator był potrzebny na już, a ośrodek kolonijny w niewielkiej wsi, do najbliższego miasta ładny kawałek drogi, na pogotowie byśmy sobie mogli trochę poczekać. A tak swoją drogą, to pisząc historię nigdy nie zgadniesz, który aspekt będzie dla kogoś niejasny czy wątpliwy, a jakby tak wyjaśniać i opisywać wszystko, to by się historie mierzyło na metry ;) Starałam się opisać w miarę zwięźle, żeby oddać sedno bez rozwlekania się nad każdym drobiazgiem :)

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 5

@iks: Serio? Trollujesz czy nie potrafisz czytać?

Odpowiedz
avatar Poecilotheria
5 5

@iks: Idiota. Nie umie czytać i kojarzyć faktów.

Odpowiedz
avatar iks
-5 5

@Poecilotheria: Umiem czytać. Gdzie było napisane że pogotowie zostało wezwane? Nigdzie. Dodatkowo kto powiedział że nastolatka nie może wezwać pogotowia? Widać że komuś myślenie się wyłączyło i teraz @ZimnaBlondyna + @Poecilotheria próbują kota ogonem odwracać.

Odpowiedz
avatar Poecilotheria
4 4

@iks: "z 15 lat temu". Cytat z historii. Faktów nie kojarzysz, bo wolisz nazwać kogoś idiotą, zamiast ogarnąć fakt, że skoro 15 lat temu, to prawdopodobne, że dzieciaki nie miały komórek. Dalej twierdzisz, że odwracamy kota ogonem?

Odpowiedz
Udostępnij