Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Zacznę od małego powitania. Jestem tu nie do końca nowa, Piekielnych czytuję…

Zacznę od małego powitania. Jestem tu nie do końca nowa, Piekielnych czytuję od lat i sporo historii, które z powodzeniem można byłoby tu zamieścić już się w moim życiu uzbierało, jednakże żadna nie uderzyła mnie aż tak, jak przygoda z pewną firmą, do której (o ja naiwna!) zgłosiłam się w poszukiwaniu pracy. Dołączyłam więc do Waszego grona, aby się z Wami tą historią podzielić. Ostrzegam, będzie bardzo długo.

Do rzeczy.
Jako stworzenie młode, z zawodem, za to bez studiów (dostałam się parę lat temu, ale nie poszłam - jest to jednak materiał na inną opowieść) i z rocznym berbeciem na karku stanęłam przed koniecznością znalezienia stałej pracy. Jestem w trakcie rozwodu, ojciec Młodego płaci w kratkę, wynajmuję sama dwupokojowe mieszkanie, a roczniak nie musi już siedzieć cały dzień uwieszony na mnie, tak jak robił to, będąc noworodkiem, toteż decyzja podjęta, portal z ogłoszeniami odpalony i rozsyłam CV-ki. Z zawodu jestem księgową, jakieś tam mikre doświadczenie mam, więc od razu skupiam się na dziale "praca biurowa". I nagle - cud! W moje ręce wpada oferta, zatytułowana jako "praca dodatkowa dla solidnych". Ogłoszenie, sformułowane nie do końca poprawną polszczyzną informuje mnie, iż całość polegać ma na lekkich zadaniach biurowo-kadrowych, umawianiu na rozmowy kwalifikacyjne oraz sprawdzaniu dokumentów pod względem merytorycznym. Oferują wręcz złote góry, bo robotę 2-3 dni w tygodniu, częściowo zdalną, 3000 netto za minimalny wymiar godzin, do tego nowoczesny lokal biurowy, pakiet szkoleń i atrakcyjny system premii. W wymaganiach niekaralność, umiejętność zarządzania zespołem, odporność na stres, wykształcenie minimum średnie i koniecznie przyniesienie ze sobą papierowego CV. Tu już zapaliła mi się czerwona lampka, bo byłoby to za piękne, żeby było prawdziwe.. Ale nic to, kto nie ryzykuje, ten nie ma. CV poszło w eter.

Następnego dnia otrzymuję telefon - CV-ka przeszła pierwszy etap rekrutacji, mam tego i tego dnia stawić się na rozmowie w siedzibie firmy. Okej, data zaklepana, nadchodzi termin rozmowy, a ja pokornie pojawiam się w biurze.

Na miejscu lekki zgrzyt.. Otóż "nowoczesny lokal biurowy" mieści się w zapyziałym domku. Tabliczka wydrukowana jest na zwykłej kartce A4, samo zaś biuro to ciasna klitka, o białych, gołych ścianach i kompletnie niepasujących do siebie meblach (wystarczy napomknąć, że obok drewnianego regału stał przeszklony stolik, do którego dosunięte były dwa krzesła - jedno czarne, składane; drugie wiklinowe, a trzecie metalowe, z chwiejącą się nogą). Zanim jednak zdążyłam się odwrócić na pięcie podbiega do mnie pani w średnim wieku, która praktycznie wciąga mnie do swego "gabinetu". Zerknięcie w moje CV, tak, tak, pani jest księgową, mhm, technik rachunkowości, super, staż w firmie maklerskiej, rewelacja, no to na pewno chce pani zarabiać tyyyyyle pieniędzy, nie pożałuje pani, nasza firma istnieje na rynku europejskim już x lat, no to co, podpisujemy umowę? Moje pytania o wynagrodzenie, o wymiar godzin, o dokładny zakres obowiązków zbywane są uparcie zdaniem "Wszystkiego dowie się pani na szkoleniu, no to podpisujemy?". Cóż, jako, że w umowie zawarta jest klauzula, iż umowę w ciągu 30 dni rozwiązać można bez konsekwencji prawnych, stwierdzam - a co mi tam, z czystej ciekawości wejdę w to i porozglądam się trochę, bo może jednak warto, a pierwsze wrażenie czasem bywa mylne.
No to długopis w dłoń i dalejże czytać umowę (ku wielkiemu niezadowoleniu pani rekruterki). Pierwszy kruczek - dobrowolnie zrzekam się wszelkich ZUSów. Kruczek drugi - wynagrodzenie wyłącznie prowizyjne. Auć. Kruczek trzeci - prowizję otrzymuję wyłącznie od sprzedaży usług firmy. Auć ponownie. Ale nic to, umowa podpisana, dnia następnego zapraszają do hotelu na szkolenie - no niech im będzie, postanawiam przyjść.

Dzień kolejny - szkolenie. I tu się dopiero komedia zaczyna.. Szkolenie odbywa się w wielkiej auli, na sali plus minus 80 osób. Prowadzi je facecik, sypiący żartami a'la Strasburger, pozwalający sobie na taką prywatę wobec wszystkich, że mnie aż zatkało (a należę do osób o bardzo luźnym podejściu do życia i naprawdę ciężko mnie zaszokować czymkolwiek). Pierwsze pół godziny to same nominacje na kierowników oddziału, kierowników regionalnych, dyrektorów i inne stworzenia pokrewne. Jako wzór cnót biznesowych przedstawiony zostaje nam łysy koleżka z wystającym zza krawata wielkim tribalem na szyi, który w cudowny sposób w trzy miesiące został dyrektorem całego województwa! (Dodatkowy smaczek - czy muszę dodawać, że nazywa się tak samo, jak i wyglądająca na jego mamę pani dyrektor?) Dalej przedstawiona nam zostaje działalność firmy (nie pomyliłam się - oczywiście, że sprzedaż ubezpieczeń..), świetlane wizje przyszłości i nieustanne podkreślanie kosmicznych wręcz zarobków. Pozostałe dwie godziny szkolenia przeznaczamy na naukę prowadzenia rozmów kwalifikacyjnych tak, by delikwenta spławić i przymusić wręcz do podpisania umowy (te same sztuczki zostały zastosowane względem mnie dzień wcześniej, auć..). Na koniec rozdane zostają nam broszurki odnośnie ubezpieczeń, które mamy wypełnić swoimi (!) danymi, takimi jak imię, nazwisko, adres, telefon, mail, pesel, miesięczny dochód, wszelkie wydatki, wszystkie finansowe niuanse, takie jak raty kredytu, nasz pracodawca.. A na ostatniej stronie formularz, że zgadzamy się wykupić ubezpieczenie, oczywiście obowiązkowo z naszym podpisem na dole. Nie jestem aż tak naiwna, by wypełnić choć słowo - chyba, że podając fałszywe dane (jedynie imię się zgadzało). Podpisu nawet fałszywego nie składam. Nie muszę chyba jednak napominać, że byli i tacy, którzy skrupulatnie wypełniali prawdziwymi danymi wszyściutko. Szkolenie opuszczam przed czasem, z ogromnym niesmakiem.

Nadchodzi dzień ostateczny - rozmowa indywidualna w biurze. Pojawiam się tam z pisemną rezygnacją, którą zamierzam od razu po rozmowie złożyć w sekretariacie firmy.

Rozmowa toczy się między mną, a panią w średnim wieku z dnia pierwszego i rumianym łysiejącym panem z wąsem i grubaśnymi okularami. Po podkreśleniu raz jeszcze wszystkich korzyści płynących z ich jakże wspaniałej oferty pracy przedstawiony zostaje mi zakres obowiązków - zamieszczanie ogłoszeń na portalach, werbowanie kolejnych naiwniaków na rozmowy kwalifikacyjne, nakłanianie ich do podpisywania umów i zmuszanie do wypełniania wspomnianych wcześniej piekielnych formularzy. Kruczek? Żeby zacząć pracę, muszę wykupić ubezpieczenie na życie w ich firmie, jak i każdy inny zwerbowany osobnik. Dziękuję, postoję.. Niestety, moi rozmówcy nie należą do tych, których łatwo idzie zbyć. Po długiej chwili przymuszania mnie wręcz do wypełnienia kwitka przerabiamy chęć wyłożenia za mnie pieniędzy, które przyniosę następnego dnia (!), później próbę zmuszenia mnie do ubezpieczenia mojego syna, bo co, jeśli ja umrę (mając lat dwadzieścia jeden? Z pewnością..), a później także propozycję podpisania ubezpieczenia na mojego męża! Na moją odpowiedź, że nie mogę podejmować takich decyzji bez konsultacji z nim nastąpiła próba wyłudzenia ode mnie jego numeru telefonu, by koniecznie do niego zadzwonić, potem propozycja podpisania polisy za niego (szczęka mi opadła..), a na końcu teksty "niech pani skonsultuje w domu, bo to oczywiste, że musi pani skonsultować, żeby w łóżku potem było wam dobrze" (!!!) - pomijając bezgraniczne chamstwo tej wypowiedzi, takie teksty do osoby będącej w trakcie rozwodu, czego zresztą nigdy nie kryłam? Ręce opadają..

Widząc, że niewiele zdziałam - wstaję, przerywam moim rozmówcom grzecznie się żegnając i wychodzę, po drodze składając rezygnację i pilnując, by trafiła ona na właściwy stosik dokumentów. Przepełniona jeszcze większym niesmakiem kieruję swe kroki w stronę wyjścia i z ulgą, iż moja noga już nigdy więcej tam nie postanie odchodzę, byle dalej od tej piekielnej placówki.

Wisienka na torcie? W ciągu trzech miesięcy listownie przyjść miało potwierdzenie mojej rezygnacji. Minęły dwa miesiące, rezygnacji na horyzoncie brak - pocztą przybyło do mnie natomiast kilka pism, informujących o tym, jak to miło powitać mnie w szeregach tejże cudownej firmy. Wysłano mi nawet poufne informacje, jak login i hasło do platformy pracowniczej, a także do służbowego maila. Ech..

Nazwy firmy nie podam, podejrzewam jednak, że każda istota myśląca pokojarzy fakty i sama wygoogluje sobie to i owo, aby wiedzieć, czego się wystrzegać. Tak czy inaczej, jeśli kiedykolwiek dostaniecie fantastyczną ofertę pracy z biura, mieszczącego się przy ulicy Racławickiej w Poznaniu - omijajcie tą ofertę jak najszerszym łukiem.

poszukiwania_pracy biurowo_kadrowa Poznań ubezpieczenia Racławicka księgowość naciągacze

by asthenia
Dodaj nowy komentarz
avatar minus25
20 22

Cała historia bardzo fajnie opisana, piekielności tutaj masa i styl mi się podoba, nawet wstęp Ci "wybaczę" ale nie rób tak że opisujesz firmę jak naciąga ludzi a potem "nie powiem jak się nazywa ta firma, sami sobie znajdźcie". Albo jesteś "ta dobra" i ostrzegasz innych przed nacięciem się, albo nie udawaj że dajesz komuś dobrą radę.

Odpowiedz
avatar soraja
5 9

@asthenia: ogłoszenia firm ubezpieczeniowych? Sorry, większość szuka tam ubezpieczenia, a nie pracy. Wpisujesz w wyszukiwarkę "ubezpieczenie mieszkania/samochodu" i porównujesz oferty, jeśli już to szukasz adresu w swoim mieście. Na pewno nie robisz tego na zasadzie "pół roku temu była historia na Piekielnych, że firma ubezpieczeniowa co ma oddział na ul. X w mieście Y jest chamska i nierzetalna" - co innego, jeśli znasz nazwę i wiesz jakiej firmy unikać.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 3 października 2014 o 6:38

avatar konto usunięte
26 28

Wybacz, ale już po ogłoszeniu powinnaś wywnioskować, że to oszuści. Nie potrafię też zrozumieć, dlaczego podpisałaś umowę skoro pojawiło się tyle kruczków i nie dostałaś jednoznacznej odpowiedzi na swoje pytania o zakres obowiązków i płacę. Rozumiem ciekawość ale jeżeli ewentualny pracodawca nie określa od razu jednoznacznie warunków pracy, to coś jest nie halo.

Odpowiedz
avatar DasUberVixen
12 38

Dlaczego wszystkim się wydaje, że kogokolwiek obchodzą te Wasze wstępy. W nosie mam skąd się tu wzięłaś, do rzeczy!

Odpowiedz
avatar I_Human
12 30

@DasUberVixen: Też nie rozumiem tego grafomaństwa. Wstępy, jakieś idiotyczne usprawiedliwienia, apele...

Odpowiedz
avatar DasUberVixen
3 17

@I_Human: przy 95% historii nawet nie patrzę na nicka autora, czasami sprawdzam znaczek płci jeśli nie jest to zaznaczone w tekście a chcę się do autora zwrócić. Na tym kończy się moje zainteresowanie, a pewnie nie jestem w tym sama.

Odpowiedz
avatar elda24
20 22

sama sobie piekielność stworzyłaś, tak swoją drogą, takie firmy istaniały i będą istnieć, bo zawsze jak widać znajdzie się frajer. Ty na szczęscie oprzytomniałaś w ostatnim momencie, choć twierdzisz, że już na początku, ale jednak umowę podpisałaś i na szkolenie poszłaś. Tak poza tym, masz jakieś potwierdzenie złożenia wypowiedzenia? Drugą kopię podpisaną przez osobę decyzyjną (ale nie sekretarkę)? Bo jak nie, to wiesz, twoje wypowiedzenie może sobie leżeć na dnie szafki. Albo w śmieciach.

Odpowiedz
avatar hated
6 10

Wujek google na ulicy Racławickiej w Poznaniu znajduje jedynie firmę zajmującą się POŚREDNICTWEM ubezpieczeniowym, więc nikt nie powinien łączyć metod i sposobu działania tej firmy z ubezpieczycielem. Co prawda ubezpieczyciel przymyka niekiedy oko na sposoby pozyskiwania ubezpieczonych, liczy się wynik, ale mimo wszystko możesz zgłosić "nieetyczne" sposoby działania do centrali ubezpieczyciela. Prawdopodobnie nic to nie da, a może jednak?

Odpowiedz
avatar janhalb
8 8

"Pierwszy kruczek - dobrowolnie zrzekam się wszelkich ZUSów." - ??? Nie bardzo rozumiem. Albo ktoś zatrudnia na zasadzie umowy o dzieło / umowy-zlecenia, od której się (na razie) ZUS nie płaci - albo jest to umowa o pracę (choćby czasowa) - i wtedy coś takiego jak "dobrowolne zrzeczenie się ZUS" nie istnieje. Jeśli rzeczywiście tak było, to już samo to kwalifikuje się do PIP albo wręcz do prokuratury.

Odpowiedz
avatar soraja
1 1

@janhalb: ZUS (część odpowiadającą za wizyty lekarskie czy szpialne na NFZ) płaci się na umowach-zlecenie (ale nie o dzieło) już od wielu lat

Odpowiedz
avatar janhalb
0 0

@soraja: No to tym bardziej...

Odpowiedz
avatar KociaFuria
3 3

Widzę, że jednak podjęłam właściwą decyzję w zeszłym roku i odwróciłam się na pięcie widząc co się tam dzieje... Sam fakt przeprowadzania rozmowy z trzema osobami jednocześnie był już komiczny, wisienką na torcie były podane do wypełnienia dokumenty ZANIM uzyskałam odpowiedź pozytywną bądź negatywną na temat rekrutacji. Cud, że oni jeszcze działają...

Odpowiedz
avatar Bydle
15 15

„Ogłoszenie (...) całość polegać ma na lekkich zadaniach biurowo-kadrowych, umawianiu na rozmowy kwalifikacyjne oraz sprawdzaniu dokumentów pod względem merytorycznym.” Treść umowy: „dobrowolnie zrzekam się wszelkich ZUSów” „wynagrodzenie wyłącznie prowizyjne” „prowizję otrzymuję wyłącznie od sprzedaży usług firmy” Przypomnij, dlaczego postanowiłaś podpisywać z oszustami jakąkolwiek umowę?

Odpowiedz
avatar Kalafior
2 2

@Bydle: Żeby było więcej do opisania na Piekielnych. Albo po prostu ciekawość ją zżerała... Też nie rozumiem, ale nie umniejsza to piekielności firmy.

Odpowiedz
avatar klara
8 10

Historia fajna, ale mnie też zastanawia po co w ogóle podpisałaś ta umowę? Czy masz kopię podpisaną przez nich, że przyjmują rezygnację? Jeśli nie, to oficjalnie tam pracujesz. Może nawet masz naliczone kary za niestawienie się w prac! A swoją droga jak masz 21 lat to trudno, byś miała studia.

Odpowiedz
avatar kalulumpa
6 8

@klara: niekoniecznie - mogła jeszcze nie mieć urodzin w tym roku, a rocznik 92 w tym roku mógł bronić licencjat :)

Odpowiedz
avatar Agness92
4 4

Tylko żeby się nie okazało, że Twoja rezygnacja magicznie wyparowała.

Odpowiedz
avatar ellee
4 4

Powinnaś zarządzać potwierdzenia przyjęcia na kopii rezygnacji bo inaczej dupa zbita :-(

Odpowiedz
avatar klara
-1 1

@kalulumpa: No dobra, dobra :)

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 3 października 2014 o 12:39

avatar bukimi
-1 1

@Agness92: Dokładnie! Nie wiem jak można wyrazić zgodę na "przysłanie potwierdzenia otrzymania pisma". Wszędzie - do urzędów, firm, zakładów pracy, spółdzielni, itd. - przychodzi się z pismami w dwóch egzemplarzach. Jeden dla nich, drugi na pieczątkę i podpis, że pismo zostało przyjęte. I nieważne, czy chodzi o reklamację butów, skargę na niemiłą ekspedientkę, czy wypowiedzenie umowy.

Odpowiedz
avatar elda24
4 4

@bukimi: dziewczyna jeszcze jest dość młoda, może takich rzeczy nie wiedzieć, ile ona może mieć doświadczenia w pracy na umowę, rok? szkołę skończyła mając lat 18-19, wyszła za mąż, popracowała, zaciążyła i od tej pory zapewne w domu siedzi, tak wnioskuję z tekstu. Nie ma więc doświadczenia z oszustami, nie czytała wystarczająco długo piekielnych (choć twierdzi inaczej), gdzie co chwilę ktoś ostrzega przed takimi oszustami, albo jest totalnie zdesperowana bądź też "wszystko wie lepiej".

Odpowiedz
avatar mg1987
6 8

Bo wszyscy wiemy, że jak człowiek ma 21 lat, to jest nieśmiertelny.

Odpowiedz
avatar Innaodreszty
7 7

,,do którego dosunięte były dwa krzesła - jedno czarne, składane; drugie wiklinowe, a trzecie metalowe, z chwiejącą się nogą)" ...Czasoprzestrzeń mi się zagięła. Ale poza tym okej.

Odpowiedz
avatar Armand
1 1

Też tam trafiłem, chyba rok temu - nawet rozmawiałem z facetem, któremu tatuaż wystawał zza kołnierzyka :)

Odpowiedz
avatar inmymind
0 0

Ale potwierdzenie przyjęcia dokumentu rezygnacji oczywiście wzięłaś?

Odpowiedz
Udostępnij