K - Pani coś dla brojlerów bo mi zdychajom!
J - A powie mi pan coś więcej? Może jakieś objawy?
K - A skąd ja mam to wiedzieć? (a ja skąd mam wiedzieć?) No zdychajom po prostu, som, siedzom, jedzom i zdychajom - już z 10 mnie zdechło!
J - Ale czy zaobserwował pan jakieś niepokojące objawy? Niestety nie jestem lekarzem i mogę podać tylko lek pod kątem objawów, ewentualnie mogę zapisać pana w terminarzu by szef przyjechał i je obejrzał.
K - Ja nie wiem... (myśli aż para z uszu bije) ...może one biegunkę majo?
J - Pan się mnie pyta?
K - No bo ja nie wiem a one zdychajom.
J - Tym bardziej skąd ja mam wiedzieć, skoro ich nie widziałam?
K - No nie wiem a kiedy doktor bedzie?
J - Doktor jest w terenie - mogę albo pana umówić albo dać numer i umówi się pan osobiście.
K - To ja zadzwonie. (wyszedł bez numeru - myślę spoko, sporo rolników ma wizytówki albo numer szefa w telefonie).
Po tej rozmowie facet pojawia się regularnie co kilka dni i kolejne rozmowy wyglądają zawsze tak samo:
K - Szef jest?
J - Niestety jest w terenie.
K - To kiedy bedzie?
J - Nie wiem.
K - Bo mi dalej zdychajom!
J - Dzwonił pan się umówić?
K - No nie.
I tak w kółko - umawiać się nie chce, nie umie podać mi objawów, więc nawet nie mogę sama zapytać szefa co i jak i żeby przy następnej wizycie coś zaproponować, a na "zdychanie" samo w sobie niestety leku nie mam.
Rolnicy
A nie możesz od niego wziąć numeru telefonu, żeby szef do niego zadzwonił? Ja rozumiem, że zwykle to w drugą stronę działa, ale jednak mięska żal, a i zarobić byście mogli.
Odpowiedz@bloodcarver: Większość rolników przychodzi z taką miną, jakby studia najwyższe ukończyli z wyróżnieniem i od drzwi wołają, co już powinno stać na ladzie dla ich chorych zwierzątek. Ale zdarzają się sieroty, które nie wiedzą nic i od których nie wyciągniesz nazwiska - nie wiem, wstydzą się czy co? dlatego daję wizytówki, żeby sami się umawiali. Sama nie powiem, kiedy szef będzie, bo z wezwaniami do krów/świń itp. to jak z karetkami - nie wiadomo co, kiedy ani jak długo potrwa. Badamy mięso na obecność włośni - przynosisz próbkę, płacisz i zostawiasz dane (wystarczy nazwisko, miejscowość i numer, by można było zadzwonić z informacją o stanie mięsa), ale kilka konkretnych osób rękami i nogami wzbrania się, żeby nie podać nic - no bo jakby coś było nie tak, to ja na pewno zadzwonię na policję! - taaa jaaasne już pędzę. Do żadnego nie dociera, że to tylko tak w zeszyt dla szefa, żeby wiedział komu bada, bo obecnie go nie ma i zobaczy dopiero wieczorem...
Odpowiedz@SzynSzylka: A skąd to uprzedzenie do rolników, którzy się na swojej robocie znają? Zresztą można się nielicho zdziwić, ilu z nich teraz mogłoby żądać tytułowania ich magistrem, a czasem to i doktor rolnik się na wsi trafia, tylko na co dzień się tym za bardzo nie chwali. Zresztą tytuł tytułem, jeśli wie czego jego zwierzęciu potrzeba, to ma prawo do swego rodzaju zawodowej dumy - jak każdy, kto się zna na tym, co robi.
Odpowiedz@bloodcarver: Chłop od którego wzięłam Paszteta też się "znał". Jeszcze że mnie oszukał to króliki żarły spleśniały chleb, o sianie nie słyszały latem, zęby na resztkach drewnianych przegród ścierały. I przez to Pasztet był chory- krzywy kościec, uszy zeżarte przez muchy, świerzb, katar, gnijące pazury i przerośnięte zęby. Wczoraj pochowałam Maleńką, gdyby miała normalne warunki wcześniej to dalej by może ze mną była.
Odpowiedz@bloodcarver: Podaj fragment, bo nie wiem, gdzie napisałam, że mam coś do rolników. Tu nie chodzi o uprzedzenie do ludzi ale o zwykłą obserwację: Po 1 - orłem nie jestem, ale trochę o tym rolnictwie i hodowli zwierząt studiowałam i w wielu przypadkach (nie mówię, że zawsze) okazywało się, że wiedza tego, który jak mówisz, zna się na swojej robocie, totalnie odbiega od mojej - czyli krótko mówiąc pan rolnik robi po swojemu a jego wiedza zatrzymuje się na poprzedniej epoce. Przykład: "Pani! na sraczkę dla prosiaków i to szybko! Może być X jeśli nie ma tańszego" - tylko, że X leczy układ oddechowy, rozrodczy a nie działa na pokarmowy, pominę przypadki, kiedy przykładowy X w ogóle nie nadaje się dla trzody. Po 2 - są rolnicy, którzy potrafią kulturalnie poprosić o konkretny lek, bo np. doktor kiedyż podał i działało, ale w tej chwili piszę typowo o sytuacjach, kiedy pan rolnik z wieloletnim doświadczeniem postanawia pokazać smarkuli, gdzie jej miejsce i że ona się nie zna. I to nie tylko smarkuli - szef nie raz wracał z terenu nabuzowany, i dopiero jak ochłonął to opowiadał, jak to szanowny klient próbował pokazać, że jest mądrzejszy od lekarza. To jak z innymi opisywanymi na piekielnych profesjami - są ludzie i ludziska, czyli jedni są spoko i rozumieją, że człowiek całe życie się uczy a inni pozjadali wszystkie rozumy i nie dociera, że metody stosowane jeszcze przed wojną nie koniecznie muszą dziś być aktualne.
OdpowiedzI tak właśnie działa dobór naturalny. Facet ma brojlery które mu zdychają, czyli przy każdym traci kasę, ale nic sobie z tego nie robi i nie zada sobie nawet trudu by je obejrzeć, lub by wykonać telefon, żeby się umówić. Facet się sam wyeliminowuje z grona rolników. Jeszcze trochę i z kuraków żaden przy życiu nie zostanie, a pan fajtłapowaty rolnik będzie obwiniał wszystkich, że bida i że mu kuraki wyzdychały.
Odpowiedz@Draco: I zgłosi się po odszkodowanie :).
Odpowiedz@MyCha: albo przyjedzie taki jełop do miasta i tam się rozmnoży, i później łokciami się rozpycha, bo nie "umi inaczy" albo taka sierota wyhoduje dzieci wszystko mi daj. Ech, kultura zanika.
OdpowiedzMoja sąsiadka się takimi przypadkami zajmuje. Ostatnio "oduraczała" (od słowa "uroczyć", co prawdopodobnie oznacza rzucić urok) pisklęta jednego rolnika z naszej wsi. Polega to na tym, że robi się kółka nad głowami ptaków z użyciem obrączki ślubnej. Można też spróbować przełożyć ptaki przez nogawicę (koniecznie lewą!) spodni, które miał ubrane pan młody na ślubie kościelnym. Sam jednak efektów tych metod nie gwarantuję, gdyż były one przeprowadzane na kaczkach, a nie brojlerach.
Odpowiedzjako że ja się w drobiu nie orientuję, to zastanawiałam się po co panu zdychające bojlery i co może pomóc w tym przypadku weterynarz :) dopiero po jakimś czasie załapałam, że chodzi o kury. Pan widocznie jest jakiś zakołowany, skoro ma problem a właściwie nie chce go rozwiązać, bo założę się, że w rozmowie z weterynarzem powie to samo - "bo mi zdychajom i ja nie wim co robić" i twój szef też z nim do porozumienia nie dojdzie.
Odpowiedz@elda24: Z tym, że weterynarz może najzwyczajniej w świecie samemu zobaczyć, co tym nieszczęsnym ptakom dolega...
Odpowiedz@toomex: jak pan ogarniety w ogole lekarza do siebie zaprosi
Odpowiedz„K - Szef jest? J - Niestety jest w terenie. K - To kiedy bedzie? J - Nie wiem.” Praktycznie niemożliwe. Szefowie bywają w firmach - jedni w poniedziałki rano, inni w piątki po południu, są nawet tacy zboczeńcy, którzy co rano są przez chwilę... MUSI być jakiś termin, w którym można zastać szefa. No po prostu musi być... :-)))
Odpowiedz@Bydle: Powiem z praktyki z moim szefem. Nie da się określić. w teorii w czwartki rano, w praktyce, może to być środa, piątek popołudniu itp.
Odpowiedz@Bydle: Możliwość zastania weterynarza od dużych zwierząt w lecznicy bez zapowiedzi lub wcześniejszego umawiania będzie dopiero, gdy zwierzęta nauczą się chorować na zawołanie albo według grafiku. Dlatego wcześniej porównałam to do karetki - nie przewidzisz, kiedy będzie wezwanie i ile potrwa interwencja, więc jak pytają o szefa to wcale nie zamierzam wymyślać o jakiej godzinie się pojawi - po to właśnie ma komórkę, żeby można było się z nim skontaktować jak jest w terenie (a jeśli sierota zamiast zadzwonić, woli bawić się w ciuciubabkę, to jego problem). Nie ukrywam, że bywają dni, kiedy szef spędza pół dnia w gabinecie, ale to wyjątkowe sytuacje - z reguły, jeśli rano nie ma wezwań to wieczorem jest ich dwa razy więcej.
Odpowiedz@wonsik: „. w teorii w czwartki rano” Toż napisałem, że da się określić. Serio...
Odpowiedz@SzynSzylka: Ę Możliwość zastania weterynarza od dużych zwierząt w lecznicy bez zapowiedzi lub wcześniejszego umawiania będzie dopiero, gdy zwierzęta nauczą się chorować na zawołanie albo według grafiku.” I tak przez 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, przez 12 miesięcy w roku... Po prostu nigdy go nie ma. Mogę zaakceptować takie tłumaczenie, ale nie uwierzyć. Bo praktycznie musi czasem się tam pojawiać. „Nie ukrywam, że bywają dni, kiedy szef spędza pół dnia w gabinecie” Czyli miałem rację, że czasem tam jest na miejscu. :-)
Odpowiedz@Bydle: Chyba nigdy nie pracowałeś z klientem. Powiem takiemu, że prawdopodobnie szef będzie w czwartek rano. Potem przychodzi taki delikwent do szefa, a go nie ma, bo pojechał po materiały, bo coś mu się przypomniało, jakąś reklamę załatwia itp. i weź potem wysłuchuj, że "pan powiedział! Pan mnie okłamujesz". Tak samo regionalny "specjalnie przyjechałem w czwartek, bo miał być". Tylko co ja mogę zrobić, że szef plany w ostatniej chwili sobie zmienił.
OdpowiedzZmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 9 sierpnia 2014 o 8:02
@Bydle: Nigdzie nie napisałam, że szefa nigdy nie ma w lecznicy - są sytuacje, kiedy wraca wymienić leki, przebrać się, odpocząć kilka minut, albo po prostu nie ma wezwań i czasem udaje się takiemu rolnikowi na niego trafić. Ale jak już napisałam, nie jestem alfą i omegą, by przewidzieć, kiedy taka sytuacja się trafi, skoro szef często sam nie wie, kiedy będzie na miejscu. I jak również napisałam, po to ma człowiek ze sobą telefon, by można było się z nim skontaktować - wtedy jest szansa umówić się na bliżej określoną godzinę. Dodam jeszcze, czego nie napisałam w historii, że opisany gościu dosłownie mijał się z szefem wyjeżdżającym w teren - a wystarczyło poświęcić minutkę na wykonanie telefonu i nie byłoby problemu, by doktor chwilę poczekał. Koniec końców wreszcie poświęcił cenną minutę na wykonanie telefonu i szef zostawił mi wytyczne, jakie leki przygotować dla pana drobiarza i jak podawać - za 2 dni facet przyjechał po kolejną porcję i potem już go nie widziałam. Można? Można! Tylko szkoda kur które padły w czasie, kiedy pan zamiast od razu zadzwonić albo dać namiary, wolał bawić się w ciuciubabkę.
Odpowiedz@Bydle: "Bo praktycznie musi czasem się tam pojawiać. „Nie ukrywam, że bywają dni, kiedy szef spędza pół dnia w gabinecie” Czyli miałem rację, że czasem tam jest na miejscu." Nikt temu nie przeczy. Tylko autorka nie przewidzi, kiedy taka sytuacja będzie miała miejsce.
OdpowiedzMnie zastanawia co to są brojlery.
OdpowiedzGorn221, ptactwo domowe hodowane na mięso. Z komentarzy Autorki wynika, że chodzi konkretnie o kury.
Odpowiedz