Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Chciałabym wyjaśnić, dlaczego byłam skłonna uwierzyć dziewczynie, która opisała historię http://piekielni.pl/59278 Teraz…

Chciałabym wyjaśnić, dlaczego byłam skłonna uwierzyć dziewczynie, która opisała historię http://piekielni.pl/59278
Teraz wygląda na to, że ktoś się podszył pod autorkę opisując nieściśle jej prywatne życie, co jest rzeczą wstrętną. Nie będę wnikać, nie o tym chciałam napisać.

Dwie sytuacje pogotowia, jedna oddziałowa. Wszystkie trzy z ostatnich trzech lat.

Pierwsza karetkowa.
Córa dostała napadu padaczki. Zdarza jej się, nie panikuję, zawsze mija. Nie tym razem. Po piętnastu minutach praktycznie bezustannego ataku dzwonię na oddział neuropsychiatrii dziecięcej, gdzie śledzona jest moja córka, tam od razu mi mówią, by zadzwonić po karetkę. Dzwonię, karetka przyjeżdża bardzo szybko, ratownicy zaglądają w oczy, mierzą ciśnienie. Obecna przy tym lekarka mówi, że dziecku z padaczką należy podać dawkę Valium i dlaczego jeszcze tego nie zrobiłam. Ponieważ córa praktycznie od urodzenia bierze clonazepam, który jest, nie zagłębiając się w traktaty medyczne, środkiem antyepileptycznym mocniejszym od Valium, informuję lekarkę o tym, że córa tuż przed atakiem dostała swoją dozę clonazepamu, wzmocnioną o dwie krople, ponieważ widziałam, że nie jest spokojna i przeczuwałam, że coś się będzie działo. Doktorka idzie w zaparte powtarzając, że dziecku z padaczką podaje się Valium. No dobrze, w końcu to ona jest lekarzem, powinna wiedzieć lepiej. Valium podane, decyzja zabrania do szpitala podjęta, jedziemy.
Dziewczyna zaczyna lecieć mi przez ręce bardziej niż zwykle.

Na pogotowiu córa przyjęta bez zwłoki. Nie miałam pod ręką niczego, żeby zrobić zdjęcie drugiej lekarce, której powiedziałam, co i w jakim odstępie czasu zostało podane mojej córce. Wypsknęło jej się tylko ciche „O Boże”, potem już była bardzo profesjonalna. Szybki EKG, pewność, że na terenie serca nic się nie dzieje, podłączenie pod aparat mierzący poziom tlenu we krwi i przejazd na oddział.
Córa była nieprzytomna przez ponad osiem godzin po „przytomnej” aplikacji Valium. Na szczęście na tym się skończyło.

Druga SORowa
Nie zagłębiając się w szczegóły: lekarz rodzinny przy zamówionej przeze mnie wizycie s a m dzwoni po karetkę, jednocześnie wypisując zaświadczenie na recepcie z opisem kontuzji męża i zaleceniami, jakie badania warto by zrobić.
Mąż z SOR-u jest wypisany ze świstkiem, na którym widnieje biały kod (najniższej wagi) i jak byk wpisek, że przyjechał własnym transportem. Co wiąże się z najwyższą opłatą za stratę czasu lekarza.

Fakt, mąż miał pecha. Zrobił sobie krzywdę drugiego dnia po wejściu opłat za „białe kody”. Szkoda, że na tym samym świstku prognoza zdrowienia została ustalona na 15 dni, czyli wcale nie tak „biało”, jak można by z kwitka zapłaty osądzić.
W domu leżał przez dwa tygodnie, uraz do tej pory się nie wchłonął całkowicie. Minęły ponad dwa lata.

O pani dochtór podnoszącej koszulę męża długopisem, na odległość i tylko na jego wyraźne żądanie (tam, gdzie się uraz znajdował, zaczęła wypisywać kartę bez obejrzenia męża) nawet nie ma co pisać.

Trzeci, salowy.
Z córą znów wylądowałyśmy w szpitalu. Trochę leczenia, trochę obserwacji, bo nie wiadomo, co dokładnie jest grane. Tym razem inne miasto, szpital światowej sławy (zresztą zasłużonej, według mnie i nie tylko mnie), opieka wspaniała.

Po paru dniach córce zostaje przepisany nowy lek. Przychodzi do mnie pielęgniarka i się pyta, jak ja ten lek dziecku podaję. Odpowiadam, że nigdy nie podawałam, bo został przepisany dopiero teraz. Zapominam o całej sprawie, do momentu wypiski.
Ponieważ stwierdzono, a właściwie nie stwierdzono poprawy stanu zdrowia córki przy podawaniu tego leku, został mi on wpisany do karty wypisowej jako lek do odstawienia. Mam zmniejszać dawkę przez tydzień, a potem zaprzestać jego podawania. W szpitalnej aptece dostaję przed wyjazdem potrzebne leki, w tym ten nowy i wracam do domu.

Przy wieczornym podaniu lekarstw orientuję się, że nowy lek jest w tabletkach powiedzmy 20mg danego składnika, a ja mam podać córce 1,8mg, czyli mniej, niż jedną dziesiątą tabletki. I tu zagwozdka, bo jak ja niby mam to zrobić? Dzwonię na oddział, udaje mi się porozmawiać z pielęgniarką, która tłumaczy mi, jak one to robiły. Znaczy brały tabletkę, rozpuszczały ją powoli w strzykawce napełnionej powiedzmy dwoma mililitrami wody, potem odlewały tak, by zostało 0,18 mililitra i gotowe! Genialne, powiecie? Szkoda, że tabletka nie rozpuszczała się w wodzie tak, żeby stworzyć roztwór, tylko tworzyła zawiesinę. To tak, jakby próbować rozpuścić w wodzie 20 gram piasku, a potem dzieląc tę wodę na równe porcje myśleć, że się równo i piasek podzieliło.

O koleżance (bliskiej), którą z tętniakiem i afazją odsyłali do domu z "niedoleczoną grypą" już pisałam w komentarzu tej nieszczęsnej historii, od której się wszystko zaczęło, jedną z synem koleżanki też już opisałam… Wiele mogłabym jeszcze wyliczać, wybrałam te najświeższe. Nie koloryzując ;)

Chciałam tylko opisać jak wygląda częsty kontakt ze szpitalami i co z tego można wywnioskować. Na szczęście nie są to przypadki nagminne, większość lekarzy i pielęgniarek to wspaniałe osoby, często zgniecione przez nieodpowiedni system. Ale czasami chce się podać jednemu czy drugiemu „lekarzowi” miotłę i powiedzieć „masz, może zamiatanie wyjdzie ci lepiej, niż leczenie ludzi”.

słuzba_zdrowia

by kinkaid
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar calodniowysen
3 33

Niestety, piekielnych czyta kilkoro lekarzy, którzy twierdzą, że skoro oni nie popełniają "takich prostych i podstawowych błędów", to innym też się nie to nie zdarza. Znam kilku dobrych lekarzy - profesjonalnych, spokojnych, ze sporą wiedzą, jednak też kilku, który są całkowitym przeciwieństwem tych cech. Lekarze jak i ludzie są różni, nie można generalizować, ale też twierdzić, że każda historia, w której lekarz popełnił błąd jest wyssana z palca.

Odpowiedz
avatar Rammsteinowa
10 28

@calodniowysen: Jeszcze nie spotkałam się żeby którykolwiek użytkownik związany zmedycyną tak uważał. Jedynie co to wytykają błędy, które są niemożliwe i nierealne w historiach.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 26 kwietnia 2014 o 19:07

avatar calodniowysen
12 18

@Rammsteinowa: Z własnego doświadczenia mówię, ponieważ tak właśnie została skomentowana moja historia: "to nie możliwe, żeby lekarz popełnił taki błąd", a popełnił prawie wpędzając mojego wujka do grobu. A czasami zdarzają się sytuację z pozoru niemożliwe, bo ilu ludzi, tyle pomysłów. Dopóki sami czegoś takiego nie doświadczymy, to nie wierzymy.

Odpowiedz
avatar Gauner
3 5

@calodniowysen: Spotkałam na swojej drodze wielu lekarzy specjalizacji różnych i uważam, że na większość nie można narzekać. Ale w tamtym roku dość poważnie odchorowałam wtopę lekarki z przychodni, która do mnie nie podeszła bliżej niż na odległość biurka i stwierdziła, że czterdziestostopniowa, utrzymująca się od dwóch dni gorączka, nie do zbicia i bez jakichkolwiek innych objawów, to jelitówka. Na odchodne kazała mi jeszcze ograniczyć przyjmowanie płynów. Moim zdaniem też jest niemożliwe, żeby lekarz popełnił taki błąd, no ale można źle trafić.

Odpowiedz
avatar calodniowysen
1 3

@Gauner: Akurat mam to szczęście, że na razie nie musiałam osobiście bywać u wielu specjalistów - kilka wizyt w szpitalu ze złamaniami/skręceniami - na 4 lekarzy, których w tedy poznałam jeden był do odstrzału. Na trzech ginekologów jedna pani uratowała honor profesji, a ortopeda czy dermatolog wypadli tak dawno, że tego nie pamiętam. Mój lekarz pierwszego kontaktu z miasta rodzinnego to największy skarb na świecie, tak jak i ten, z miasta, w którym studiuję. Także różnie można trafić. Wciąż jednak uważam, że twierdzenie, że lekarze nie popełniają błędów typu zła diagnoza jest sporym niedopatrzeniem.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 27 kwietnia 2014 o 20:03

avatar butelka
0 0

@calodniowysen: zgadzam sie. taki przyklad - poszlam do internisty z lekkim przeziebieniem, nie mialam temperatury, poszlam wlasciwie tylko dla swietego spokoju, bo mnie maz wygonil. tesciowa mowi tylko nie idz do lekarza x. ja jak glupia oczywiscie do niego poszlam bo nie bylo kolejki, no stwierdzilam, ze chyba nie da sie byc az takim idiota zeby dac zle leki do przeziebienia. ale jednak mozna, lekarz obejrzal mi gardlo, zapytal sie dwa razy o to czy mam kaszel, nie mialam, po czym przepisal mi bardzo silne leki przeciwbolowe, paracetamol z czyms jeszcze i syrop na kaszel. a wiec jednak mozna byc lekarzem i byc totalnym idiota.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 0

@Rammsteinowa: Taaaak? Ja publicznie przez 2 mies chyba 4 razy byłam u "doktórki" z utrzymującym się kaszlem. Zapalenie Krtani. Nie działają leki? To zapalenie tchawicy. Bez badań. Bo przecież nic nie słychać! Dalej kaszle? To zapalenie oskrzeli jest na pewno! Tyle że po 2 MIESIĄCACH kaszle dalej... Poszłam prywatnie. OD RAZU na prześwietlenie. Lekarka moją mamę opierzyła za przetrzymanie mnie tyle bo miałam... obustronne rozległe atypowe zapalenie płuc. Miałam już hm.. jak to się nazywało... Coś złączone... Tyle pamiętam, że mi to już "nie zniknie". Czy jest na sali lekarz? Pomocy, zapomniałam słowa!

Odpowiedz
avatar Zmora
7 9

Co do ostatniej historii, to jeśli chodzi o skuteczną metodę dzielenia tabletek to my już mamy metodę wypracowaną. Bierze się tabletkę, kruszy i dzieli na kartce papieru milimetrowego na równe części. Metodę tę poleciła nam pani weterynarz jak kilkutygodniowa świnka morska mojej siostry dostała nagłej infekcji. Weterynarz przepisała jej lek w tabletkach o średnicy ok. 5mm, a my musieliśmy taką tabletkę na 6 dawek podzielić. Tak więc metodę polecam, skuteczna.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 26 kwietnia 2014 o 19:39

avatar kinkaid
3 3

@Zmora: Dziękuję, zapamiętam na przyszłość i przy okazji podrzucę pielęgniarkom :)

Odpowiedz
avatar biala
0 2

@Zmora: Ta metoda, którą opisały Ci pielęgniarki też jest powszechna i słuszna. Trudno jest się tak bawić z zawiesiną ale czasami trzeba... najprawdopodobniej dlatego, że nie ma mniejszych dawek albo zamienników.

Odpowiedz
avatar Zmora
0 2

@biala: To chyba nie do mnie...

Odpowiedz
avatar kinkaid
1 5

@biala: To chyba do mnie :) Wierzę, że metoda jest powszechna, wierzę, że się sprawdza w przypadku mniej więcej jednolitych zawiesin, ale w tym przypadku powinny być przygotowane w aptece blistery z dokładną dawką. Tyle się dowiedziałam od jednego z lekarzy, którzy śledzili córkę.

Odpowiedz
avatar MyCha
1 1

@Zmora: Mnie się ta metoda kojarzy ze scenami z filmów jak kolesie dzielą sobie działki narkotyków. :]

Odpowiedz
avatar Pennywise
1 1

@MyCha: Bo to jest dokladnie taka sama metoda. Tylko zastosowanie jest bardziej przydatne.

Odpowiedz
avatar Finlandia
10 10

Możesz rozwinąć, o jakie opłaty za białe kody chodzi? Nigdy nie słyszałam. Ta sytuacja dzieje się w Polsce?

Odpowiedz
avatar kinkaid
-3 9

@Finlandia: We Włoszech, przepraszam za nieścisłość.

Odpowiedz
avatar Finlandia
1 1

@kinkaid: spoko, byłam po prostu ciekawa co tam nowego wprowadzili. A tego się nie da jakoś zaskarżyć?

Odpowiedz
avatar kinkaid
0 2

@Finlandia: Byłam wtedy w ósmym miesiącu ciąży. Jak ten bębenek potoczyłam się do Trybunału Praw Chorego ze zdjęciem męża i jego urazu. Na drugi dzień przyniosłam opisaną i podpisaną recenzję, załączone wszystkie fotokopie, tylko... brakowało recepty/skierowania lekarza rodzinnego i odpisu z wykazu wysłanych karetek. Okazało się, że recepta (Paaani, jakie skierowanie? My takie rzeczy wyrzucamy) zniknęła na izbie przyjęć pogotowia, natomiast po odpis potwierdzający wysłanie karetki powinnam złożyć podanie do biura w szpitalu, z dokładnym określeniem, po co mi ono jest potrzebne. Co by mi zabrało następne dwa poranki łażenia od Annasza do Kajfasza. Dostałam lekkich skurczy i stwierdziłam, że zdrowie dziecka ważniejsze i od 50-ciu euro i od słuszności idei. Ach, lekarz rodzinny wspaniały, dał swoją dyspozycyjność do potwierdzenia naszej wersji.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 26 kwietnia 2014 o 22:16

avatar katarzyna
0 0

@kinkaid: ale o co w ogóle chodzi z tymi kodami?

Odpowiedz
avatar kinkaid
0 0

@katarzyna: Chodzi o to, że jak masz biały kod, to niepotrzebnie zwróciłeś się do pogotowia i wystawiają ci rachunek 50 euro. Od zielonego, poprzez żółty i wreszcie najpilniejszy, czerwony, takiej opłaty nie ma. Również w zależności od kodu, jest ustalane pierszeństwo przyjęcia przez lekarza. Jeśli masz biały kod, a przed tobą wszyscy mają kody "ważniejsze", to czekasz dopóty, dopóki nie zostaną wszyscy zbadani. Kody są przyznawane przy rejestracji, niestety, nie zawsze w prawidłowy sposób.

Odpowiedz
avatar katarzyna
0 0

@kinkaid: rozumiem, ale nie wszystko. Czy wystarczy podejść do rejestracji z jakimś problemem, żeby dostać ten mandat? Wystarczy "zwrócić się" do rejestracji, czy chodzi o wezwanie? Bo to lekarz z karetki raczej powinien wystawić coś takiego i wtedy ma to sens. Dziwne, że karetka przyjeżdża, zabiera, a potem wywalają z SORu. Po męża w końcu przyjechała karetka, czy dowiozłaś? U nas, w zależności od tego, czy przyjeżdża się samemu, czy karetką, są dwa różne wejścia. Skoro lekarz wzywał, to niech on płaci ;). Absurd jakiś. Gdyby mnie lekarz wysyłał w trybie nagłym do szpitala, to bym tego nie kwestionowała, więc taka kara jest bezpodstawna. Rozumiem trudności związane z ciążą, ale szkoda, że się nie odwoływaliście, lub, że nie można nie przyjąć takiego mandatu.

Odpowiedz
avatar kinkaid
0 0

@katarzyna: To nie jest "mandat", który można przyjąć, lub odrzucić :) To raczej próba zniechęcenia tych, którzy z każdym głupstwem latają na pogotowie. Dzieci do lat bodajże czternastu w ogóle te opłaty nie obowiązują. Tak sobie umyślili, zarządzili i na razie tak jest. Z jaką skutecznością, tego nie wiem. Działa to w ten sposób, że z wypiską szpitalną, na której widnieje kod i kwota do zapłacenia (mogą być dodatkowe koszta, np za rentgen)idzie się do kasy szpitalnej, gdzie zostaje dokonana opłata. W zamian dostajesz "ticket", który potwierdza dokonanie opłaty. Tak samo działaja opłaty za wizyty specjalistyczne, z tym, że za wizytę musisz zapłacić wcześniej i iść z "ticketem" do lekarza. Opłatę za pogotowie uiszczasz, z wiadomych przyczyn, po wizycie na SORze. Może to zrobić tak poszkodowany, jak ktokolwiek z bliskich i rodziny. Ja, przed zapłatą, zahaczyłam ze zdjęciem krwiaka o Trybunał Praw Chorego pytając się, czy coś takiego kwalifikuje się według nich na biały kod. Oczywiście odpowiedzieli mi, że nie, ale i poradzili, by zapłacić, żebyśmy później nie mieli problemów legalnych zostając dłużnikami szpitala. A odwołanie, jak sami mi powiedzieli, mogłoby trwać nawet do roku. I mogłoby sie przedłużyć. Lekarz rodzinny, do którego zadzwoniłam prosząc o wizytę domową sam zadzwonił po karetkę. Męża z SOR-u nie wywalili, tylko na wypisce napisali mu, że przyjechał własnym transportem, co było nieprawdą. Wpisano mu na tej samej wypisce ten jedyny płatny, biały kod (gdyby już dostał zielony, to nie musiałby uiszczać żadnej opłaty, oprócz 10 euro za prześwietlenie, ale te 10 euro płacą wszyscy). U nas też są dwa różne wejścia, w zależności od tego, czy przyjeżdżasz sama, czy karetką. Na noszach mąż został zawieziony na prześwietlenie, potem, cały czas na noszach (!)do gabinetu lekarskiego. Tam od lekarki usłyszał, że nic złamanego nie ma i może wracać do domu. Zdiagnozowała brak jakiegokolwiek urazu wyłącznie na podstawie rentgena. Nawet nie zerknęła na wielkiego krwiaka z mocnym obrzmieniem, który rozciągał się od połowy pleców do połowy mężowskich czterech liter. Na wyraźne życzenie męża podniosła koszulę długopisem. Spodni nie trzeba było opuszczać, bo nie można ich było zapiąć. Pojęcia nie mam zielonego, co skłoniło tę lekarkę do wpisania na tym samym świstku białego kodu i własnego transportu z jednej strony a dwutygodniowego czasu zdrowienia z drugiej. To są dość sprzeczne rzeczy. Jedyne wytłumaczenie, jakie mi przychodzi do głowy, to jakiś nakaz ze stref wyższych (zastraszenie?), żeby białe kody wstawiać gdzie popadnie i gdzie się da, bo to był pierwszy dzień obowiązujących opłat (w historii napisałam, że drugi, ale rozmawiałam wczoraj z mężem i mnie poprawił:)). Być może lekarka wypisała biały kod i własny transport z a n i m zobaczyła krwiaka, a po jego zobaczeniu wpisała dwutygodniową prognozę zdrowienia bez korekty wcześniejszych danych? Nie wiem. Mogła nie wiedzieć, że przyjechał karetką, ale przecież kurza twarz na noszach leżał, to mogła się zapytać? Nie jestem w stanie sobie tego logicznie wytłumaczyć. Ach, lekarza w karetce nie było, były dwie ratowniczki. Był drugi wrzesień. W domu miałam leżącego i niewstającego męża, niepełnosprawną córę i siedmioletniego syna. I termin na cesarkę na 18-go września. Trochę przerosło to moje siły w tamtym momencie. W sumie, to odwołanie złożyłam (czy skargę, czy jak to zwał), tylko zabrakło mi sił, żeby się z biurokracją użerać i ostatnie świstki zdobywać.

Odpowiedz
avatar kinkaid
1 1

@katarzyna: Tego chyba zapomniałam dodać: Przy rejestracji siedzą pielęgniarki, które cię w pierwszym momencie oglądają, robią ewentualne pierwsze badania (ciśnienie, cukier itp)i szacują stan zdrowia i to, jaki kod ci przysługuje w poczekalni. Potem ten kod zostaje potwierdzony lub zmieniony przy wizycie lekarskiej. Czyli możesz wejść z np zielonym kodem poczekalni, a wyjść z białym zatwierdzonym przez lekarza. Lub żółtym, jeśli twój stan jest gorszy, niż na pierwszy rzut oka sie wydawało. Z reguły kod nadany przez pielęgniarkę jest potwierdzany, ale nie zawsze. Jak to dokładnie wygląda przy karetkach nie wiem, ja widziałam, że pacjent na noszach zostaje wprowadzany od razu poza poczekalnię, ale jeśli nie ma bezpośredniego zagrożenia życia, to i tak może czekać na wizytę lekarską. Nie wiem, kto pacjentom z karetek przyznaje kody: czy ratownicy (lekarze w karetkach, ale u męża lekarza nie było), czy już pielęgniarki, które u chorego dokonują pierwszych badań.

Odpowiedz
avatar selenit
-5 5

20 lat na epi choruje, leki zmienialam nascie razy. W ŻYCIU nie slyszalam o takich dawkach. pacjent jak sie z leku wycofuje to powiedzmy ze bierze 2 tabletki na dobe. Jeden tydzien 1 rano 0,5 wieczorem, nastepny 0,5 i 0,5, Kolejny 0 - 0.5 itd a nie jakies mlg

Odpowiedz
avatar kinkaid
3 5

@selenit: A gdzie ja napisałam, że to był lek na epilepsję? :)

Odpowiedz
avatar kinkaid
3 3

@selenit: Podwójne nieporozumienie, teraz załapałam o co Ci chodzi. To była normalna dawka leku, zalecona przez lekarza na podstawie wagi córki.

Odpowiedz
avatar ZaglobaOnufry
7 9

Zastosowanie diazepamu "Valium" przy " pietnastu minutach prawie bezustannego ataku padaczki" NIE JEST bledem sztuki lekarskiej, niezaleznie od przedtem bezskutecznie podanego clonazepamu. Jest tylko kwestia wielkosci dawki i naturalnie koniecznej obserwacji pacjenta po lekarstwie. Jestem przekonany, ze atak epileptyczny blyskawicznie znikl po "Valium", a brak przytomnosci po tym lekarstwie uspokajacym (nawet przez opisane 8 godzin) nie jest dziwny i jest zalezny od ilosci podanego leku i od wrazliwosci pacjentki na niego. W Niemczech diazepamu nie stosuje sie przy atakach padaczki juz prawie nigdy, bo sa lepsze lekarstwa mniej hamujace oddech.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 26 kwietnia 2014 o 22:26

avatar kinkaid
-2 8

@ZaglobaOnufry Być może jest tak, jak twierdzisz. Z reakcji lekarki na pogotowiu zrozumiałam co innego, ale tego udowodnić nie mogę. Eeg nie miała robionego w tym czasie. Po odzyskaniu przytomności po ośmiu godzinach zareagowała tak, jak reaguje bezpośrednio po silnych atakach, czyli zwymiotowała i "wróciła" do rzeczywistości. Nie wiem, co się działo w jej głowie, natychmiast po tym zasnęła, tym razem normalniejszym snem.

Odpowiedz
avatar kinkaid
0 8

Córa bierze clonazepam, Depakin i baclofene. Mieszanka tych leków działa od wielu lat, są tylko kontrolowane dozy. Ostatnio została zmniejszona doza Depakinu, a zwiększono o 2 krople normalną dawkę clonazepamu. Dopóki działają, bierzemy je w ten sposób. Kiedy się dawki zepsują, pomyślimy o zamianę na lepsze ;) Clonazepam natomiast pozostaje doskonały, jeśli trzeba szybko rozluźnić córkę. Valium zostało mi odradzone przez neurologa.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 26 kwietnia 2014 o 22:56

avatar psoralen
3 3

@kinkaid: użycie Diazepamu (Valium) w tym przypadku nie było błędem w sztuce, a pierwszym i podstawowym punktem aktualnego ustalonego schematu leczenia stanu padaczkowego (jest to stan zagrożenia życia o śmiertelności do 10%, mogącym skończyć się uszkodzeniem układu nerwowego i nie jest tym samym co atak padaczki). Ciekawe co by Pani powiedziała gdyby stan nie ustąpił i po 5 minutach lekarka zaczęła by podawać kolejne leki (a taki jest schemat). Nieprzytomność niekoniecznie musiała być spowodowana lekiem ale poważnym stanem w jakim była Pani córka - radziłbym się do edukować na wypadek powtórzenia się sytuacji i przeproszenie lekarki gdyż to nie jej zachowanie było piekielne

Odpowiedz
avatar psoralen
0 0

@kinkaid: jeszcze dodatkowo pytanie Baclofene jest przepisany w związku z inną chorobą?

Odpowiedz
avatar kinkaid
0 6

@psoralen: MPDz, dość poważne. Lekarki nie przeproszę. Mnie nie przeprosiła za naskoczenie na mnie za brak Valium w domu, pomimo pozycji neurologa, która stanowczo odradziła mi jego stosowanie (o kryzysach epileptycznych rozmawiałam z nią, nie z pediatrą, to chyba oczywiste). A w karetce słowem się nie wypowiedziała, kiedy pytałam, czy to jest normalne, że mi tak dziecko przez ręce leci. Siedziała naburmuszona i patrzyła w drugą stronę. Zdarzyło mi się natomiast przeprosić pielęgniarki za mimowolne uniesienie. I kilku lekarzy, którzy okazali się ludzkim podejściem. Ja ani razu nie zostałam przeproszona przez żadnego lekarza, a byłoby za co. Postawa wielu lekarzy wobec rodzica jest taka, że on nakazuje i opierdziela (dlaczego dopiero teraz?, dlaczego nie zostało zrobione/podane to i to?, dlaczego w ogóle z tym problemem do niego?),a rodzic ze spuszczoną głową ma bić się w pierś i kajać posypując sobie głowę popiołem. A prawda jest taka, że brak komunikacji między lekarzem a pacjentem, czy jego rodziną, czy nawet samymi lekarzami, powoduje błędy w ocenie właściwego stanu zdrowia i tym samym błędy rodzicielskie i lekarskie. Dla przykładu: Kiedy wypisywali córkę z neonatologii, poinformowano mnie o możliwości nawrotu ataków epileptycznych. Zapytałam się, jak je rozpoznam. Odpowiedziano mi tylko "rozpoznasz". Szkoda, że przy stanie neurologicznym mojej córki i jej już dziwnych stanach ruchowych (różne napięcia mięśni, mioclonie itp) rozpoznałam ataki padaczkowe po trzech tygodniach. Przykład drugi: Przy pierwszych ząbkach (pięć miesięcy)i mimowolnych ruchach języka, córa natarła sobie spód języka, co spowodowało bezpośrednio rankę i ból, a pośrednio utratę ciężko wypracowanego odruchu ssania. Odpowiedzią stomatolożki na problem było jedno jedyne zdanie "Możemy zęby wyrwać" i durny uśmieszek. Zabrałam córę z gabinetu. Córa od tamtej pory nie ssie. Przykład trzeci: Mimowolny szczękościsk. Kiedy czuje coś w buzi, często zagryza, bardzo mocno i nie potrafi otworzyć buzi, dopóki spazm nie minie. Przy nowych zębach trzonowych zaczęła przygryzać sobie język Trwało to na tyle długo, że rana już się nie goiła, a każdy posiłek był torturą. Córka przestała spać, budziła się z poduszką zalaną krwią, bo i we śnie miała (i ma zresztą do tej pory), odruchy mimowolne. Kawałek języka był (i już pozostał) oddzielony od reszty. Żaden lekarz, z którym rozmawiałam nie był w stanie pomóc dziecku, dopóki jedna, spotkana przypadkowo lekarka nie zobaczyła krwawiącej właśnie z buzi córki. Lekarka zadzwoniła do stomatologa, dziecku od razu zrobiono i na drugi dzień założono bajt i rana w trzy dni się zagoiła na tyle, żeby córka przestała cierpieć. Ponad pięć miesięcy, mając kontakt z różnymi lekarzami, żaden nie wysłał mnie do stomatologa. Moje spostrzeżenia są takie: jeśli jest dobra komunikacja między pacjentem i lekarzem, a lekarz nie ma syndromu boga, to i leczenie bywa skuteczniejsze, i piekielnych sytuacji prawie brak. Jeśli natomiast pacjent i jego rodzina są traktowani jako numerki w kolejkach, czy to z winy złego systemu, czy też z braku lekarskiego powołania, błędy i nieporozumienia aż kwitną. Jeszcze jedna obserwacja: W przypadku chorób przewlekłych, na oddziałach dziecięcych (innych na szczęście nie znam zbyt dobrze) pielęgniarki słuchają, co mówią matki. Lekarze zwykle nie. A potem udają, że fachowo zdiagnozowali coś, o czym matka własnymi słowami trąbiła od samego początku. Ale to już inny temat, choć dla mnie równie głęboki.

Odpowiedz
avatar kinkaid
-2 6

Powinnam była zacząć od tego: Jestem pewna, że nieprzytomność została spowodowana podaniem Valium.

Odpowiedz
avatar wolfik
0 0

@kinkaid: zapewne. Zarówno clonazepam jak i relanium (valium,diazepam) to leki z tej samej grupy. Diazepam działa trochę mniej przeciwdrgawkowo a bardziej uspokajająco, clonazepam mniej uspokajająco a bardziej przeciwdrgawkowo. U dzieci w napadzie drgawek clonazepam podają neurolodzy, w standardzie podaje się diazepam domięśniowo lub jako wlewkę doodbytniczą. Większość ludzi po otrzymaniu standardowej dawki relanium jest senna i stan ten utrzymuje się kilka godzin. Tak więc przypuszczałbym bardziej był to głęboki sen spowodowany połączeniem leku uspakajającego oraz wyczerpaniem po ataku niż utrata przytomności.

Odpowiedz
avatar kinkaid
0 0

@wolfik: Znam moją córkę. Z konieczności żyjemy prawie w symbiozie. Potrafię rozpoznać rzeczy, które dla innej osoby są niezauważalne. Widziałam jej wyczerpanie po atakach, widziałam senność po większych dawkach prochów. To, co zobaczyłam tamtego dnia było nienaturalne, nawet jak na zwykły, nienaturalny stan córy. Zupełny brak jakiejkolwiek reakcji, przy klepaniu w policzki, odzywaniem się czy manipulacji ciałem, jakbym miała przed sobą miękką lalkę naturalnej wielkości. W głęboki sen z wyczerpania, o którym wiedziałam, że jest snem, wpadła po tym, jak zwymiotowała, po ośmiu godzinach tego nienaturalnego stanu. Ciężko jest mi wytłumaczyć coś tak subtelnego, a co dla mnie było ewidentne. Być może była to normalna reakcja, lekarz w tym przypadku ma więcej przypadków do porównania. Tylko coś w środku mi cały czas powtarza, że tamtego dnia coś poszło nie tak, jak powinno.

Odpowiedz
avatar psoralen
0 0

@kinkaid: to wyjaśnia Baclofen bo do zwykłej epi ten lek byłby przeciwwskazany. Jak w każdym zawodzie są różni ludzie, mniej lub bardziej uzdolnieni i o różnym temperamencie. A co do tej senności i monitorowania oddechu to nic strasznego się nie działo i nie ma czym się przejmować, czasami taki stan potrafi utrzymywać się dłużej.

Odpowiedz
avatar Morog
0 0

nie kwestionuje że w OCHRONIE zdrowia pracują ludzie których tam nie powinno być (wypaliłeś się, zmień prace, kwestionuje za to prawdziwość opowieści koali, za dużo tam ewidentnych kłamstw

Odpowiedz
avatar kinkaid
1 1

@Morog: Opowieść koalii (czy kogokolwiek, kto tę historię napisał) była na pewno prawdziwa o tyle, że faktycznie jej chłopak miał tętniaka, faktycznie miał potem duże problemy, faktycznie przechodził rehabilitację. Dostałam linka do bloga i tam raczej trudno by było cokolwiek dodać czy zmienić. Czy dziewczyna przedobrzyła celowo, czy nieświadomie w opisie całej, trwającej bądź co bądź dłuższy czas historii, tego nie wiem. Wiem, że uraziła mnie bardzo nagonka, jaka się rozpętała na dziewczynę o nie najmocniejszej psychice (co wywnioskowałam z jej poprzedniej historii, gdzie się przyznała do anoreksji) i konsekwentne już dalej kopanie leżącego. Najpierw zarzucono jej totalne kłamstwo, potem, gdy podała bloga i szczegóły, zarzucono jej celowe koloryzowanie i zmyślanie szczegółów. Nie wiem, jak naprawdę potoczyła się ta sprawa, mnie przy tym nie było. Weź przykład mojej historii: ja wiem, że napisałam prawdę (moją), a lekarz wyciągnie z niej zupełnie inne wnioski. A wystarczyłoby, żeby obecna wtedy lekarka wytłumaczyła mi na co mam się przygotować i jakie będą (czy mogą być) konsekwencje podania Valium i już tej części piekielnej dla mnie historii by nie było. Choć nadal jestem przekonana, że coś poszło nie tak, być może dawka leku, złe przeliczenie co do wagi... Podejrzewam, że zostanę już z moimi wątpliwościami. Gdybym się kiedyś zdecydowała na opisanie w jaki sposób odbył się poród mojej córy, to podejrzewam, że zostałabym okrzyczana w podobny do koalii sposób. Bo tyle się zebrało w przeciągu tych trzydziestu godzin piekielności, i ludzkich, i przedmiotów martwych, że gdyby ktoś mi to opowiadał, to miałabym duże wątpliwości co do prawdomówności opowiadającego. Pamiętam również inną historię, o dziewczynie, której nie zdiagnozowano dobrze wady wzroku i w ten sposób spowodowano jego znaczne pogorszenie. W pierwszych komentarzach zarzucono jej, że kłamie, gdyż użyła terminu "krótkowzroczność", a dobre okulary miała na dużych plusach. A przecież wszystkim wiadomo, że krótkowzroczność to "minusy". I pewnie nie zapamiętałabym tej historii, gdyby nie fakt, że syn ma bardzo podobną wadę wzroku, równie źle widzi z bliska jak i z daleka, i on również nosi mocne plusy. Ale to moje osobiste odczucia. Każdy z nas ma prawo wierzyć w daną historię lub nie. Tylko sposób, w jaki to wypowiadamy, może czasem zranić bardzo mocno. Dlatego staram się być ostrożna w przekreślaniu czyjejś historii tylko dlatego, że nie zgadza się kilka szczegółów. Zresztą, historia wykasowana, konto zamknięte. Wolałabym tylko, widząc, jak się sprawa potoczyła, żeby dziewczyna po prostu potrzebowała momentu chwały, świadomie koloryzując historię, a nie zrozumienia, opisując subiektywnie to, co i jak pamiętała.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 14 maja 2014 o 1:03

avatar kinkaid
0 0

Oh, przepraszam, historia jest, tylko konto zamknięte.

Odpowiedz
Udostępnij