Nikt z nas nie znosi rozpuszczonych, rozdartych dzieci, którym rodzice pozwalają na wszystko. Niektórzy z nas nie lubią głośno i wyraźnie, inni cierpią w ciszy.
Tylko wiecie co? Zastanawia mnie, że ci sami ludzie, którzy komentują rozwrzeszczaną trzylatkę, z równą chęcią psują mój system wychowawczy.
Mam roczną córkę, która akurat sprawdza co jej wolno, a co nie. Nie wrzeszczy jak coś chce, po prostu stanowczo się domaga, ja równie stanowczo staram się być na nie. Szkoda, że obcy ludzie uważają, że są mądrzejsi.
Często poruszamy się autobusami i tramwajami, więc historie głównie z środków transportu:
1. Młoda chce przycisnąć guzik stop, ja nie daję i mówię, że nie wolno, co już świetnie rozumie (nie krzyczy, wygina się w stronę przycisku i pokazuje).
- Pani da jej, to tylko dziecko, niech się pobawi! Przecież nic się nie stanie...
Pewnie, a autobus niech staje na przystankach na żądanie i traci czas, a dziecko niech się uczy, że matki "nie wolno" nic nie znaczy. Bo pan pozwolił.
2. Młoda wygląda do tyłu, uśmiecha się do kobiety siedzącej obok. Kiedy ta zagaduje, młoda czuje się pewnie i wyciąga rękę pokazując na telefon.
Ja mówię, że nie wolno, młoda pokazuje za mną, że nie i już tylko patrzy. Jednak pani jest dobra. Mimo mojego sprzeciwu da dziecku do ręki telefon komórkowy, przecież to tylko dziecko, prawda?
Yhy. Tylko jak młoda nim rzuci, to ja odkupować nie będę. I, kurde, przecież powiedziałam nie!
3. Pani/pan ma ładne guziki/krawat/torebkę/cokolwiek. Dziecko próbuje wyciągnąć rękę szczerząc się niemiłosiernie i pokazując całe uzębienie. Więc mówię dość głośno, że nie wolno, to pana/pani, nie dotykamy, tu jest twoja zabawka.
Nie, gdzie tam. Trzeba mimo mojego sprzeciwu i próby usadzenia dziecka w miejscu zacząć rozmowę i dać dziecku to, co chce.
Hej, przecież każdy człowiek w autobusie będzie jej tak dawał, prawda?
4. Młoda próbuje coś zjeść z chodnika (w sensie coś podniosła i do buzi, ja zabieram i mówię, że nie wolno, nono), ktoś przechodzi na etapie jej wycia:
- No wie pani, tak dziecku zabraniać! Wstyd!
Tak. Bo pewnie jeść chce, a ja jej nie daję.
5. Jak to chodzi za rękę? Chyba ma już rok? Powinna sama, w końcu syn/kuzyn/wnuk/siostrzeniec już w wieku dziewięciu miesięcy chodził! Jakim cudem dopuściłam do tego, że roczne dziecko samo nie chodzi po podwórku?
6. - Ojejku, jaka słodka! Chodź do cioci.
Serio cioci? Widzi panią pierwszy i pewnie ostatni raz. Jest pani obca, a nie ciocia, cioć młoda ma pod dostatkiem.
7. - Chodź, dam ci cukierka.
- Dziękuję, młoda nie jada cukierków, jest za mała.
- Jak za mała? Moja już jak miała siedem miesięcy jadła.
To super. Ja nie czuje potrzeby by moje dziecko jadło cukierki, tym bardziej od obcych.
Nie jestem w tym sama. Wielu znajomych spotkają podobne sytuacje, gdy matka/ojciec mówi jedno, a ludzie dookoła próbują ratować ich dzieci przed nimi.
ludzie dzieci wychowanie
" (...)Nie wrzeszczy jak coś chce (...)", "(...) ktoś przechodzi na etapie jej wycia (...)" hmm :P ?
Odpowiedz@jaccqu: z reguły nie wrzeszczy - szczególnie w autobusie, czasem wyje. I tak, jest różnica :) Robi wtedy takie upierdliwe "yyyyyyyyy" na szczęście w miarę cicho ;)
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 25 kwietnia 2014 o 22:41
@badgirl: przypomina mi sie metoda z himym, gdzie lilly pacyfikowala przedszkolne dzieci symulowaniem modulowanego alarmu ;) ale wrzeszczenie jak slysze to mam ochote dzieciatku knebel zalozyc inestetyz, czy rodzice nie moga pociech ( ogarniajacych, nie mowie o niemowletach) uczyc, ze sie nie drze ryja w miejscach publicznych?
Odpowiedz@bazienka: Moga, ale po co? Przecież łatwiej ustąpić dziecku i mieć spokój, nie? :)
Odpowiedz@badgirl: czaje sarkazm:) a potem taki nastolatek powie matce "spiertalaj" oczywiscie jesli po drodze nie padnie ofiara pedofila z wpojona ufnoscia do obcych
Odpowiedz@bazienka: uff, dziękuję :)
OdpowiedzPowodzenia, wytrwaj, bo naprawdę warto. Mam wrażenie, że jesteś jedną z nielicznych osób, które starają się dziecko na spokojnie i konsekwentnie wychować. Bardzo się cieszę, że moja rodzina nie jest ostatnią taką :)
Odpowiedz@ardilo: Nie jest, jest nas sporo :)
OdpowiedzHmm... Niby piekielność jest, ale jakaś taka nie z dna piekieł, taka niezbyt parząca. Najwyraźniej twoja mała wzbudza sympatię i ludzie próbują jej "ciociować", "wujkować" i "dziadkować". Może i jest to nieco piekielne, ale gdyby do mnie wyszczerzyło się takie maleństwo pokazując, że coś chce, to nie wiem czy bym nie uległa :)
Odpowiedz@zendra: Niezbyt parząca? Dla mnie to piekielność pierwszej wody. Wyobraź sobie, że próbujesz ugotować ziemniaki. A tu ktoś, nieważne kto, za każdym razem sypie Ci do nich kilo cukru. Nie wkurzyłabyś się? Bo ja bardzo. To jest dziecko autorki i jakiekolwiek wtrącanie się i psucie Jej wychowania jest piekielne.
Odpowiedz@zendra: Owszem, młoda wzbudza sympatię i to jest miłe ;) Jednak kiedy ja mówię głośno "nie", a ktoś obok bez pardonu młodej mówi "tak" to jest lipa. Taka totalna, bo to ten czas, kiedy sprawdza, co może. Teraz to jest urocze, za pół roku, rok - nie będzie, i będzie na piekielnych jako rozwrzeszczane dziecko, które chciało coś od Ciebie, a matka nie umiała zapanować.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 25 kwietnia 2014 o 23:49
@zendra: W dobrym tonie było by zareagować "Jak mamusia ci pozwoli to możesz dotknąć" czy coś w tym stylu.
Odpowiedz@Litterka: Tak, o to chodzi - walczysz, by dziecko nie dołączyło do grona dzieci z piekła rodem, ale po co, skoro na każdym kroku ktoś wie lepiej.
Odpowiedz@Litterka: Wiesz, dziecko to nie ziemniaki, proces uczenia się dziecka tak małego odbywa się przede wszystkim poprzez naśladowanie osób, z którymi dziecko odczuwa więź emocjonalną, a więc w pierwszej kolejności przez naśladowanie matki. Takie incydenty, jak opisane w historii, mogą być irytujące, ale ponieważ dotyczą osób z punktu widzenia dziecka obcych, to szansa, że prezentowane mu zachowania dziecko zasymiluje jest bliska zeru, o ile oczywiście matka jest obecna i interweniuje. Co innego w późniejszym wieku, gdy dziecko stopniowo nabywa coraz większej samoświadomości i włączają się procesy myślowej analizy otoczenia - wtedy wpływ środowiskowy może być znaczny, im starsze dziecko, tym większy - ale jeszcze nie teraz, to jeszcze nie ten etap.
OdpowiedzZmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 26 kwietnia 2014 o 10:06
@zendra: widzę pani po pedagogice bez dzieci? ;)
Odpowiedz@DasUberVixen: Trochę chyba tak ;) Bo albo moje dziecko jest nadzwyczaj inteligentne (och! ach!zawsze to wiedziałam, że jest wybitna!:P), albo reaguje jak ktoś mówi "zobacz, dotknij" mimo mojego "nie". Dziecko się zaczyna cieszyć, skupia się na drugiej osobie i wyciąga rękę. Może się teraz nie uczy tego jako normy, ale jak wyłapać ten dzień kiedy uzna, że moje nie nic nie znaczy, przecież może? Kiedy w wieku 2 lat będzie się rzucała w sklepie na podłogę i darła?
Odpowiedz@badgirl: a to nie wiedziałaś, że nasze własne dzieci są zawsze geniuszami? ;)
Odpowiedz@DasUberVixen: ale moja bardziej niż Twoje, pamiętaj! ;)
Odpowiedz@badgirl: ale ja mam dwóch! :P
Odpowiedz@DasUberVixen: (z racji braku dodatkowych argumentów, prychnęła pod nosem) ;)
Odpowiedz@badgirl: dzięki :D bąble chorują i ledwo żyję a przez tę wymianę komentarzy się śmieję od rana co sobie przypomnę. :D
Odpowiedz@DasUberVixen: cieszę się i przyznaję, że również parskam ;) p.s. zawsze możemy zrobić geniuszowego miksa, jak za dawnych czasów. "Nasze mamy poznały się na piekielnych.pl" :D
Odpowiedz@zendra: dziecko to w takich sytuacjach uczy sie 1. ze slowo mamy mozna zlekcewazyc 2. byc ufne w stosunku do obcych
Odpowiedz@bazienka: Nie, nie uczy się tego. Wręcz przeciwnie, uczy się, że mama i ten ktoś obcy mówią sprzeczne rzeczy, i w sytuacji takiego dysonansu, dziecko uczy się, że ważniejsze jest słowo matki. Oczywiście takich maluch zachęcony do czegoś, z pewnością spróbuje to coś zrobić, ale od tego jest matka, aby skorygować zachowanie dziecka. Reakcja matki spowoduje, że właśnie dziecko przestanie być ufne w stosunku do obcych, bo będzie musiało opowiedzieć się: matka czy obcy? Przy poprawnych relacjach matka-dziecko, dziecko zawsze wybierze matkę, a fakt, że dziecko często marudzi, coś nowego je interesuje i uporczywie się tego domaga, nie ma związku z tym, że ktoś obcy je zachęcił. Dziecko chłonie wszystko wokół, więc jeżeli zobaczy kolorowo błyskający ekran telefonu, to będzie chciało go dotknąć, niezależnie czy ten telefon ma obcy, matka, czy ciotka i niezależnie co mu się mówi. To nie ma żadnego związku z "poradnictwem" obcych ludzi. Gdyby ten telefon był własnością matki i znajdował się w domu dziecka, to też chciałoby dotknąć tego telefonu. To nie jest problem w relacji matka-dziecko-obcy, tylko w relacji matka-dziecko-nowe przedmioty i zjawiska. Oczywiście do pewnego etapu życia.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 28 kwietnia 2014 o 18:31
@badgirl: Jaaasne, jeszcze mi brak żeby mi się szczeniaki o jedną babę biły. Pozdrawiam, Cerber ;)
Odpowiedz@adam__: Phi ;)
Odpowiedz@zendra: ile dzieci wychowałaś w życiu? Bo teoretyków to ja mam na pęczki, szkoda, że każdy ma inne zdanie. @adam__: do garów a nie się wtrącasz jak damy rozmawiają. ;)
Odpowiedzi wes takiemu potem wytlumacz, ze nie wolno brac cukierkow od obcych panow ani isc z nimi w krzaki "szukac pieska"...
Odpowiedz@zendra: " Przy poprawnych relacjach matka-dziecko, dziecko zawsze wybierze matkę" noł nawet przy poprawnych relacjach dziecko wybierze raczej to, co jest blizsze jego chciejstwu np. mama zabrania jesc czekolady, a babcia po kryjomu pozwala, mozesz byc pewna, ze wybierze babcie, bo od babci dostanie to, czego chce
Odpowiedz@bazienka: masz rację. Dzieci do 3-4 lat (a niektóre dłużej) są jak zwierzątka i podobnie do nich reagują. Dlatego najważniejsza jest konsekwencja. Później jest już łatwiej.
Odpowiedz@bazienka: Czy babcia to jest osoba obca? Napisałam wcześniej o osobach z którymi dziecko jest związane emocjonalnie, jeżeli z babcią jest związane, to oczywiście, że zrobi to co mu babcia podpowiada. Naprawdę uważasz, że przejażdżka z dzieckiem tramwajem jest w stanie zburzyć jego system wychowawczy?
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 2 maja 2014 o 9:17
@DasUberVixen: A ty ile dzieci w życiu wychowałaś? Nie pytam o jednomiesięczne maleństwa, tylko o te już wychowane.
Odpowiedz@katem: konkretnie wynika to zwyczajnie z rozwoju- egocentryzmu oraz stopnia rozowju moralnosci ( male dzieci sa zazwyczaj na etapie- unikania kary i checi nagrody) i braku umiejetnosci odraczania przyjemnosci takie myslenie- byle mi bylo dobrze, tu i teraz, kij w konsekwencje @zendra- zrobi co babcia powiedziala poki babcia widzi- o ile w ogole naprawde uwazasz, ze nalezy zaczepiac obce dzieci i robic wsdzystko, czego one chca?
Odpowiedzbadgirl, jak ja to dobrze znam. Mój syn jako dwulatek był uroczym blondynkiem z błękitnymi oczami. W dodatku uśmiech miał też zniewalający. Także stanowił pokusę do rozpuszczania dla masy przypadkowych osób. O ile obce osoby jakoś znosiłam to nie mogłam zrozumieć rodziny, która przecież znała zasady. Dlatego najczęściej mówiłam im: "Ok, pozwalaj mu a za kilka lat oddam ci go jako rozpuszczonego potwora :) ". Jeśli nie skutkowało to byłam asertywna. Na szczęście młody jest teraz całkiem normalnym jedenastolatkiem bez fochów w nosie. Czyli jednak można pomimo sabotażu zewsząd ;)
Odpowiedz@mru: Ufff! O rodzinie już nie chciałam pisać ;) Też mnie szlag trafia, i mimo oskarżeń, że jestem wyrodna matka, jestem konsekwentna. Mnie rozbraja najbardziej olewanie moich próśb i jednoczesne komentowanie rozpuszczonych dzieci z osiedla, które nie znają granic :D
Odpowiedz@badgirl: u nas opór wobec rodziny poskutkował kilkoma fochami ze strony rozpuszczających. Czasami łatwiej rozmawia się z dzieckiem niż z dorosłym ;) Jednak wyszłam z założenia że skoro ustępuję w innych kwestiach to w wychowaniu dziecka my z mężem decydujemy. I nie chodziło nawet o banały a kwestie zwyczajnie zdrowotne. Ja wiem że każdy chciałby służyć radą i że większość zachowań płynęła z dobrych chęci, ale gdyby człowiek miał na wszystko pozwalać to faktycznie zostalibyśmy za kilka lat z rozwydrzonym nastolatkiem. Dziecko musi poznać zasady zdrowego żywienia, zachowań społecznych, etyki,empatii.... dużo tego. I to wcale nie jest prosta robota. Dlatego też szlag trafia jak ktoś to psuje. A co gorsza wbrew własnemu przekonaniu szkodzi właśnie maluchowi. Trzymam kciuki ;) Jeszcze tylko kilka lat a wasze maleństwo samo zacznie stawiać opór nadgorliwcom ;)
Odpowiedz@mru: jak to mówią, dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane ;) Trzymaj, bo albo wyjdzie na ludzi, albo za kilka lat będę bunkier budować :P
Odpowiedz@badgirl: mam wrażenie że pomimo plagi rozpuszczonych dzieciaków jest jednak sporo normalnych rodziców z normalnymi dziećmi. Może te bardziej dokuczliwe po prostu są też bardziej widoczne.
Odpowiedz@mru: To prawda ;)
OdpowiedzW historii autorka ma do czynienia z obcymi ludźmi, można wtrącić, żeby się ktoś do naszego sposobu wychowywania nie wtrącał. Najgorsze jednak jak dziecko jest z rodzicami i ojciec zabrania, matka pozwala lub odwrotnie. Ostatnio mam pecha, w zeszłym tygodniu trzy razy trafiłam na takie rodzinki - w dwóch przypadkach skończyło się kłócącymi rodzicami i dzieckiem, które i tak zrobiło co chciało, w trzecim dziecko zaczęło wyć na środku sklepu, bo ojciec odłożył upragnioną zabawkę z powrotem na półkę i nie ulegał namowom matki, że dziecko powinno to dostać.
Odpowiedz@karrola: tak, historia jest o obcych ludziach, z którymi stykamy się codziennie, bo prawie codziennie jeździmy ztm. I zawsze reaguję. Inaczej bym zwariowała :) Co do konfliktu matka-ojciec nie mam pojęcia, nie o tym jest historia, a wychowuję córkę sama, jej ojciec nie żyje, więc o tym konflikcie nic nie mogę powiedzieć.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 26 kwietnia 2014 o 0:18
@karrola: dokladnie, a na drugim miejscu jest piekielna babcia. jestem w sklepie, dzieciak cos chce ojciec nie, no to dzieciak cos innego chce ojciec nie i tlumaczy nie, bo juz jadles slodycze i masz w domu. ok, dzieciak sie nie awanturuje tylko ma smutna mine, wychodze ze sklepu za mna ojciec z dzieckiem, a na zewnatrz stoi babcia, dzieciak ktory do tej pory byl spokojny leci do babci z placzem i tak babcia wchodzi do sklepu z dzieckiem zeby mu cos kupic, no wyszlabym z siebie chyba na miejscu ojca.
OdpowiedzHah, moi mają miesiąc a już od końcówki ciąży wiem, że jestem wyrodną matką i wszyscy wokół lepiej wiedzą jak mam się zajmować moimi dziećmi. Ale wychodzę z założenia, że jak wygrałam z własną matką wojnę o wózek to i z przygodnymi ciociami sobie poradzę. Siły, siły i jeszcze raz spokoju. :)
Odpowiedz@DasUberVixen: To, że jestem wyrodna matka, wiem od początku, kiedy zamiast fasolki miała kijankę - bo jak tak można określać dzieciątko?! Więc witam w klubie! I życzę powodzenia - ja mam farta do piekielnych, kiedyś pisałam jak mi zrobiono wykład, że kupuję mm. Bo dziecko to tylko cyckiem! I nieważne czemu. Tylko cyckiem i już!
Odpowiedz@badgirl: kijanka! Genialne! :D U nas była fasolka, a jak się okazało, że więcej niż jedna to już byli za duzi na takie określenia. Ale za to opychałam się cytrusami, co miało spowodować tragiczną alergię. Jak na złość żadne uczulenie się nie pokazało a jem prawie wszystko karmiąc cycem. Pani spotkana na spacerze prawie z rękami biegła bo dzieci zadusimy (nosimy ich w chustach). Inna mi wytknęła na głos sukienkę (bo Matka Polka to najlepiej w podomce i papuciach). Do czasu jak będą mieli rok mam nadzieję się uodpornić. Pamiętaj, że dyskretne warknięcie najszybciej ostudza zapał przypadkowych cioć i niań. Przetestowane. :D
Odpowiedz@badgirl: mnie z kolei denerwują zdrobnienia typu: dzieciątko. W równym stopniu z kijankami i fasolkami. Ustosunkowując się do wypowiedzi UberVixen: nie przejmuj się komentarzami. Moja mama też awansowała na wyrodną matkę tylko dlatego, że w trosce o moje bezpieczeństwo ( byłam bardzo ruchliwym dzieckiem, "żywym", ciekawym świata i potrafiłam zniknąć z pola widzenia na przykład w sklepie i wybiec na ulicę gdy tylko mama spuściła ze mnie wzrok i puściła rączkę)często zakładała mi taką kolorową uprząż (podobną do tej,jaką zabezpiecza się siedzące dziecko w spacerówce) z zamontowaną na pleckach smyczą. Tak, psią, z regulowaną długością. Oj nasłuchała się wtedy od pań w sklepach, no jak można tak traktować dziecko jak psa? Kobita starała się puszczać uwagi mimo uszu bo przynajmniej spokojnie mogła robić zakupy, bez obawy, że znowu zwieję.
Odpowiedz@DasUberVixen: tak, chusta wzbudza zainteresowanie i milion komentarzy, testowałam cały zeszły sezon wiosenno-letni :) Przy warczeniu uważaj na zęby, wiesz szkoda, żeby się starły od zbyt mocnego zaciśnięcia ;) @mijanou: powiem Ci, że zdrobnień nie lubię, fasolek i fasolinek tyż. Tylko jak mi pokazali na usg coś co wygląda jak kijana, to kijana została, co nie wiem czemu - wzbudzało niechęć we wszystkich pro-dzieciatych. Wiesz, że brak szacunku, że to moje dzieciątko, jaka kijana? Ze smyczą już się spotkałam nie raz w swoim życiu, pierwszy raz jak byłam dość młoda (córka sąsiadów, a że widziałam co potrafi, to nawet mnie to nie zdziwiło). Fakt, że ludzie - zwłaszcza starsi ostro to komentowali. Pamiętaj, inni zawsze wiedzą lepiej - więc nie bron mamy, że do dla Ciebie, tylko skup się n a tym, ile nieszczęść i urazów psychicznych Ci zafundowała ograniczając Twoją naturalną wolność i dziecięca ciekawość świata ;)
Odpowiedz@badgirl: grunt to warknąć bez zaciskania zębów. ;) Moja mama tak walczyła z chustami, że kupiła nam bliźniaczy wózek (wyobraźcie sobie mnie 150 cm wzrostu z taką landarą) i kategorycznie zażądała, żeby mąż po niego przyjechał. Musiała go biedna zwrócić do sklepu... @Mijanou: a ja po prostu wychodzę z założenia, że rodzice mogą nazywać własne dziecko jak chcą i o ile nie szczują Cię tą fasolko-kijanką to nie ma się co złościć. :)
Odpowiedz@DasUberVixen: To moja nawet sama młodzież w chuście targała ;) Reszta rodziny lamentowała, że robię z siebie biedną chłopkę. Moje dziecko wózka generalnie nie znosi, bardzo sporadycznie daje się w nim usadzić.
Odpowiedz@badgirl: asz kurczę, muszę jej to wypomnieć przy najbliższym spotkaniu^^ Wszystko przez traumę smyczy z dzieciństwa ;)
Odpowiedz@DasUberVixen: mnie strasznie skrytykowały babki na sali porodowej jak po silnym kopniaku w nerki skomentowałam brzuch :no poczekaj wredna babo jak wyjdziesz to ja Cię kopnę. Bo zapewne nie kocham dzieciatka z brzuszka skoro tak o nim mówię..."dzieciątko" ma już lat 13, drugie 5 i jakoś nigdy kopnięte nie zostało :)))
Odpowiedz@mijanou: Tak! Tylko pamiętaj, by znaleźć każde niepowodzenie w życiu i obarczyć tym mamę, pokaż jej komentarze w necie pod filmem aferowym o kobiecie, która prowadziła dziecko na uprzęży i pozwól zrozumieć ile zła uczyniła... Ja ze swojej strony zobowiazuję się wydrukować ulotki z tymi komentarzami i rozdawać w parku niedaleko - tam często widuje dzieci na smyczy ;)
Odpowiedz@badgirl: A propos braku szacunku:) Ja oberwałam, ponieważ jak zobaczyłam pierwsze usg wyrwało mi się jaka śliczna zygotka:)
Odpowiedz@DasUberVixen: jak tak czytam Wasze komentarze, to się zastanawiam, jak "wyrodną" matką musi być moja siostra, a ja - ciotką, skoro jej nienarodzone jeszcze dziecko obie nazywamy pieszczotliwie "małym Belzebubem" :D
Odpowiedz@DasUberVixen: Jak fajnie, że nas tak dużo :) Proszę o zapisanie do klubu wyrodnych matek. Co prawda moje młodsze już pełnoletność osiągnęło niedawno, ale co się nasłuchałam przez te lata... Też prowadziłam młodzież na smyczy (nie chciały za rękę, a samodzielnie szły wszędzie tylko nie w moją stronę), wołałam "Potwory!!!" i przybiegały z uśmiechem, a ile się nasłuchałam jak kazałam dwu-trzylatkowi sprzątać zabawki... Czterolatek oczywiście już to powinien umieć i co ty robiłaś, że jeszcze się nie nauczyło? Dużo jeszcze przed wami dziewczyny :) Tylko się nie dajcie, a będziecie tak dumne ze swoich dzieci jak jestem ja :)
Odpowiedz@bromba69: Moje roczne dziecko świetnie rozumie już "podaj" "podnieś" i czasem walczy, że nie, ale nie ma zmiłuj jak czymś rzuci ze złością. Ostatnio moja babcia stwierdziła, że tym "terrorem" niszczę jej dzieciństwo :) Bo ona nie rozumie. Nie, no w ogóle, nic a nic.
Odpowiedz@DasUberVixen: ja jestem w osmym miesieacu i juz sie boje, jak na razie zostalam skrytykowana jedynie za zakup zbyt ciemnych ubranek, najgorsza byla mina mojej mamusi jak zobaczyla CZARNE body :D
Odpowiedza co do chusty tak z ciekawosci, to co wozka wogole nie masz? a jak musisz sama wyjsc z dziecmi, to co? bo chyba jednak latwiej z landara, niz z dwojka w chuscie? pytam bez zlosliwosci, ostatnio sie troche zastanawialam nad chusta ale jakos nie widze jej zamiast wozka, a raczej oprocz.
Odpowiedz@butelka: Ja chusty w ogóle nie widziałam, po czym moje dziecko w wieku 3-4 miesięcy odmówiło wózka. Jak wychodziłam z nią, to na osiedlu okna się zamykały. W zimie przerzuciłam się na nosidło, teraz powoli jeden z modeli odpowiada, ale też niezbyt długo. Chusta się sprawdza, szybko się wiąże i ogólnie dla mnie - rewelacyjna.
Odpowiedz@butelka: moi mają prawie same ciemne ubranka, nie znoszę tych mleczno-sraczkowatych. Nie mamy w ogóle wózka. Mąż pracuje w domu, więc nie mam potrzeby wychodzić z nimi sama, ale da się nosić dwójkę, wymaga to jedynie więcej wprawy w wiązaniu no i lepiej sobie radzi z tym mąż, bo jest po prostu większy. Wózek byłby dla nas większym ciężarem niż pomocą, bo a to schodek a to drzwi itd, a tak mamy wolne ręce i żadnego nadbagażu. Ale podobno jesteśmy dziwakami. ;) Spacerówki też nie mamy zamiaru kupować.
Odpowiedz@badgirl: Noszenie w chuście powoduje złamanie kręgosłupa i (to chyba jeszcze gorsze) że się przyzwyczai dziecko i trzeba będzie nosić. Młode jesteście stażem mamy to się nie znacie. A nie zakładanie czapki na wiosne i w lecie to już w ogóle śmierć na miejscu przez przewianie. Oczywiście żartuję, cześć my też się nosimy;) Córka, 16 miesięcy, najpierw w elastyku, potem w tkanej a teraz w nosidle ergonomicznym na plecach:D Fajnie, że tyle nas jest!
Odpowiedz@DasUberVixen: Witam wszystkie wyrodne matki. Też już w ciąży dowiedziałam się, że należę do waszego gatunku. Mój synek w ciąży nie był ani fasolką ani kijanką a rabarbarem, a obecnie najczęściej jest albo kluchem albo paskudem. Też się nasłuchałam za popełnianie takich okrucieństw jak nie ubieranie go w puchowy kombinezonik przy 20 stopniach na dworze czy noszenie w chuście. A już największą zbrodnią jest to, że z mężem ośmielamy się normalnie funkcjonować w dzień gdy dziecko śpi w tym samym pokoju. Bo jak to tak, maly spi przy włączonym radiu a rodzice jeszcze rozmawiają, gotują czy odkurzają. Ale powiem wam, że zaakceptowanie swojej wyrodności bardzo mi pomogło uodpornić się na takie wyrzuty.
Odpowiedz@Xenopus: Jestem wyrodna i jest mi z tym równie dobrze! Też od małego przy młodej funkcjonowałam normalnie, nie rozmawiałam szeptem, nie przegrzewam jej, co też powoduje fochy. Na pytanie skoro kombinezon przy plus, to w co ubiorę przy minus 15, nikt mi nie umiał odpowiedzieć ;)
Odpowiedz@Xenopus: Ja ostatnio zakochałam się w określeniu "szkodnik" na mojego młodego ;)
OdpowiedzA ja praktycznie codziennie muszę się zmagać z teściami, z którymi mam nieprzyjemność mieszkać. Oni lepiej wiedzą kiedy mojemu 2,5 latkowi potrzebna czapka, faszerują słodyczami pokryjomu i ogólnie grają fobrych dziadziusiów. A później ja wychodzę na tą najgorszą, również dla własnego dziecka, bo oni rozpuszczają ile wlezie, a ja czegoś nie pozwalam...
Odpowiedz@moodlishka: znam ten ból... Napchają byle czym dzieciaka przed obiadem, a później lament teściowej "bo on tak malutko zjadł, Apetizer trzeba kupić!" i wielki foch jak wyliczę jabłka, rodzynki, wczorajsze placki wciśnięte dziecku pół godziny wcześniej.
Odpowiedz@Litterka: @UglyDream: Mnie tak katowali. Dziś o jedzenie młodej walczę z babciami, zabraniam wciskać "jeszcze jedna łyżeczka", na lamenty już nie reaguje. Po dwóch miesiącach afer się nauczyli.
Odpowiedz@badgirl: mnie niejadka rodzice bili pasem po plecach dla zaostrzenia apetytu, a babcia probowala przekonac do jedzenia nabialu karmiac na sile twarogiem ze smietama- do przygu- nosem, bo usta po kolejnej lyzce mialam zatykane, zebym nie wypluwala do dzis z produktow mlecznych toleruje lody, jogurty, a ser tylko roztopiony na pizzy czy grzance
Odpowiedz@bazienka: trauma z dzieciństwa, doskonale mi znana... współczuję.
Odpowiedz@bazienka: Ja sobie przypomniałam jak mój tata nigdy nie pozwalał mi zostawić nic z obiadu, musiałam na siłę w siebie wepchnąć. Aż do felernego dnia kiedy akurat źle się czułam i nie mogłam zjeść. Tłumaczyłam tacie, że mi nie dobrze, ale on twierdził, że wymyślam i dalej kazał mi siedzieć i jeść. No cóż.. Nie skończyło się to dobrze, gdyż zwróciłam obiad na całą kuchnię i kawałek przedpokoju. Sam musiał posprzątać i potem już mnie nie zmuszał do jedzenia na siłę ;)
Odpowiedz@Kanna: mi czasem kazali jesc w lazience na sedesie i nie ogarniali, ze najedzona obiadem z przedszkola zwyczajnie nie mieszcze 3 daniowego obiadu w domu
OdpowiedzMnie najbardziej osłabiają ludzie z psami, którzy podprowadzają swojego pupila do mojej półtorarocznej, ciężko zakochanej w każdej zwierzynie, córki. "Niech sobie pogłaszcze, pies nie gryzie". Taa, a jednak kiedy pytam, czy po włożeniu palca w oko (dziecko nie ma jeszcze świadomości swojej siły, a i celność nie jest jej najmocniejszą stroną) pies też odruchowo nie ugryzie, patrzą na nas jak na małą i dużą psychopatkę :) Od dawna wiadomo, że każdy wychowa dziecko lepiej niż rodzic. :)
Odpowiedz@kotwszafie: otototototo! To również uwielbiam :D
Odpowiedz@kotwszafie: W temacie dzieci i psów to ja się dopiero nasłucham... Posiadam psa marki kundel mały typ suka. Waży toto 6,5 kg, całkiem z pyska urocze i tak dalej. Niestety, charakter ma parszywy, lubi sobie przekąsić jakiegoś spacerowicza, czy inną "straszną wielką osobę, która na pewno zje jej ukochaną pańcię", nieważne, że to Bogu ducha winien człowiek, który sobie po prostu idzie obok. No, ale że Sucz wygląda jak wygląda, dzieciaki chciałyby ją pogłaskać. Niektóre się nawet pytają. Na moje "nie, bo piesek gryzie" dzieciaki się albo obrażają, albo wybuchają płaczem. A ile komentarzy od rodziców, żem nieużyta, że nie dam się dziecku pobawić, że wredna... Jedyne, co odpowiadam: "A chce pan/i, żeby naprawdę pogryzła?" Wtedy następuje jeszcze większy foch... Dajcie spokój!
Odpowiedz@kotwszafie: Ja miałam dodatkowo ten problem, że mimo, że uczyłam syna, że psa się głaszcze (mieliśmy swojego) to on ciągnął za skórę lub klepał (czasem przeradzało się w to lekkie uderzenie, może nie bolące psa ale napewno irytujące). Dlatego tym bardziej mnie denerwowało kiedy ja mówiłam, żeby syn zostawił obcego psa, a właściciel/ka "no niech sobie pogłaszcze, piesek jest spokojny i mu nic nie zrobi".
Odpowiedz@Litterka: Ja ogólnie to pozwalam głaskać naszego bordoga, ale odkąd podrósł to mało kto w ogóle pyta:D Ale zawsze zaznaczam, że może mieć ochoty (wtedy się za mnie chowa) i nic na siłę. Nidy też nie pozwalam na kontakt z moim psem bez zgody rodzica. Zazwyczaj nie ma problemu, ale widok mojego dziecka w takiej komitywie z tak wielkim psem jest zadziwiający nawet czasami dla mnie:D
Odpowiedz@Seidhe: Ja wczoraj miałam akurat w parku najście przyjaznego pitbulla bez smyczy i kagańca. Podskoczył do młodej machając ogonem. I ok, lubi dzieci bo zna. Swoje, nie moje. Moje dodatkowo pachnie domowym kotem, co jeśli go to wkurzy? Lub wyczuje mój trach, bo boję się tych psów? Nie wpajam dziecku swoich lęków, pozwalam oglądać psy, głaskać znajome i ogólnie pokazuje, że zwierzęta są fajne, ale nie wolno do obcych. Bo, jak pisała kotwszafie, może włożyć palucha niechcący, albo właściciel sobie nie życzy. I jak widzę niektóre mamusie "popatrz piesek, idź pogłaszcz" to tylko zastanawiam się co maja w głowie :)
Odpowiedznajbardziej mnie wkurza, gdy ja mówię "nie" a moja mama mówi: "oj, daj, przecież to tylko dziecko"... nosz kur...de
OdpowiedzO matko. Jestem pod koniec ciąży a dziś spotkała mnie też śmieszna historia. Ponieważ będę miała cesarkę a zasadniczo dość słabej formy jestem nieopatrznie wyrwało mi się, że z lubym ustaliliśmy, że po porodzie na pierwsze tygodnie jadę do mojej mamy. Facet pracuje po 12 h i nie ma bata, inaczej się nie da- matka podbiega pod 70 - kę i niekoniecznie ma siłę wlec się 30 km codziennie aby mi ewentualnie pomóc a jadę tylko po to, aby móc zająć się tylko córcią i nie musieć ogarniać domu, prać, sprzątać etc.(wszak cesarka oznacza operację i chodzi po prostu o to by się dobrze zabliźnić i wracać do domu). Dowiedziałam się, że robię krzywdę dziecku i chłopu, że go nie szanuję i nie wspieram ani on nie wspiera mnie (nie dotarło, że decyzja wspólna a ja jakoś nie wyobrażam sobie pomocy od kogoś, kto po 12 godzinach harówki będzie jeszcze mi gotował, wstawiał pranie i może w nocy wstawał do dziecka - wszak 12 h pracy, z czego większość za kółkiem to pikuś po prostu:)). Najwięcej jadu wylało się na mnie od bezdzietnej feministki, która stwierdziła, że woli koty od dzieci i młodziutkiej mamy mającej na podorędziu dwie babcie i 2 siostry do pomocy. Już widzę te afery - planujemy z narzeczonym konfiskować wszelkie słodycze:)...
Odpowiedz@mamaOli: ja akurat również waszej decyzji nie rozumiem, jestem po cesarce i sama zajmowałam się dzieckiem, więc ja z tych co nie rozumieją, bo nie widzą w tej sytuacji problemu :) Co nie zmienią faktu, że to wasze życie, wasze dziecko, ja się tylko zdziwić mogę i życzyć powodzenia na sam koniec ;)
Odpowiedz@mamaOli: przemyślcie jeszcze czy to na pewno konieczne. I ta cesarka (naprawdę, nie wnikam we wskazania medyczne, ale może da się naturalnie?) i ten wyjazd. Mam nadzieję, że ta cesarka to nie ze strachu. ;) Urodziłam naturalnie trójkę dzieci i po obu porodach po dwóch tygodniach byłam na chodzie jak przed ciążą. Po 12-godzinnej zmianie da się spokojnie wstawić pranie czy sprzątnąć, a nagotować sobie możesz przed porodem na zapas i pomrozić. A piszę o tym dlatego, że widzę jak ważne są dla mojego męża chwile spędzone z chłopcami. Pamiętaj, że mężczyźni nie noszą dzieci w sobie przez 40 tygodni więc im trudniej zbudować więź. Daj mu szansę, faceci to sprytne stworzonka.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 27 kwietnia 2014 o 8:37
@badgirl: Dzięki za wsparcie:) I na prawdę nie widzimy innego wyjścia. Niewykluczone, że okaże się, że po paru dniach wrócę, ale nie wiem jak to będzie bo to pierwsze dziecko.
Odpowiedz@DasUberVixen: Wiem, ponieważ sama mam ogromne wątpliwości właśnie ze względu na więź. Wiem też, że można nagotować, ale od 3 miesięcy leżę plackiem i jeszcze dwa poleżę więc nie jest to takie łatwe. I tak, niestety cesarka ze wskazań medycznych, wierz mi bardziej się jej boję niż porodu naturalnego. Po co poprawiać coś, co dała nam natura. Tylko rozumiem frustrację mam, którym inni usiłują ustawiać życie albo dzieciaczki;). Przychodzą znajomi i przyjaciele bo ja się ruszyć nie mogę a ja zamiast się cieszyć ich towarzystwem muszę wysłuchiwać rad. I mądrych i głupich. Frustrujące, zwłaszcza jak leżysz a po mózgu walą hormony:)
Odpowiedz@mamaOli: współczuję, sama leżałam plackiem... na szczęście mój mąż jak Cerber bronił spokoju mojego ducha.
Odpowiedz@DasUberVixen: a widzisz:)Fajnego masz męża. Mój narzeczony też broni, ale dopiero jak wróci. Choć i jemu współczuję bo po takich wizytach i jemu się dostaje ode mnie:) Ale, żeby nie było parę mądrych, fajnych rzeczy też usłyszałam od paru dziewczyn. Między innymi pomysł na to, aby przez pierwsze lata nie dawać dziecku w ogóle nie dawać słodyczy to nie nauczy się ich jeść:)
Odpowiedz@mamaOli: wiesz, nie masz obowiązku przyjmowania gości. Jeśli Cię denerwują lub męczą może warto dać sobie na luz z życiem towarzyskim? Odnośnie żywienia się nie wypowiem, bo drażnią mnie te dziwaczne teorie na temat żywienia dzieci. Wszystko jest dla ludzi i do wszystkiego trzeba podchodzić z umiarem. Jeśli myślisz, że po dwóch latach bez słodyczy Twoje dziecko nie będzie ich lubiło to się grubo mylisz. :) Mądre rady, nawet te od doświadczonych rodziców, trzeba przesiać przez własny zdrowy rozsądek. Nie mają monopolu na dobre patenty w wychowaniu. :)
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 27 kwietnia 2014 o 12:22
@DasUberVixen: Zgadzam się z Tobą w stu procentach, życie zweryfikuje, tylko chyba z tymi słodyczami jest tak, że po prostu sama walczę całe życie z wagą i wolałabym nie "wychodować" sobie małego tłuścioszka. Czasy podłe a dzieciaki okrutne niestety bywają z tego, co widzę po znajomych. Tak jak powiedziałam, planować sobie mogę a hormony i czas pokażą co z realizacją:):):)
Odpowiedz@mamaOli: Też Ci powiem, żebyś to przemyślała. Może mama może zamieszkać z Wami na jakiś czas? Z małym dzieckiem jest ciężko, ale nie tylko przez pierwsze dni czy tygodnie, ale nieco dłużej. Bo choruje, bo płacze, bo ma inny rytm spania, bo jest "obce" ;) Ja sama zrobiłam podobnie - pierwsze 3 tygodnie u mamy, potem do partnera (przeprowadzaliśmy się z konieczności i tak niefortunnie wyszło, że w czasie porodu jeszcze była organizacja nowego mieszkania i pracy i zwyczajnie się inaczej nie dało). I było trudno. Bo ja z jednej strony przyzwyczaiłam się do maminego rozpieszczania, którego pracujący partner już mi dać nie mógł. I bo z drugiej strony on stracił ten pierwszy czas i w rezultacie bał się spraw, do których ja byłam już nawykła, męczył się tym, nad czym ja przeszłam do porządku dziennego i przez długi czas nieco się rozmijaliśmy w swoich emocjach. Poza tym, jak wyżej pisano, mężczyzna musi budować sobie relację inaczej niż matka, dlatego powinien być od samego początku. Jemu nie jest łatwo, a w sytuacji, gdy partnerka ma już pewne rzeczy ogarnięte, on może poczuć się jeszcze bardziej bezradny i niepotrzebny. Oczywiście, wszystko jest indywidualne. Każdy reaguje inaczej, każdy czuje inaczej. Ale macie dzidzię razem, nie lepiej razem przez to przejść? Może jakaś dochodząca pielęgniarka? koleżanka? ciocia? Na godzinkę czy dwie dziennie, żebyś się mogła ogarnąć, herbatę wypić w spokoju, prysznic wziąć?
Odpowiedz@mamaOli: na wagę to ja Ci podpowiem patent. Zechcesz - skorzystasz. Od małego zarażaj sportem. Jeśli sama jesteś na bakier z aktywnością fizyczną to też jest dobry moment, żeby zacząć. Najwcześniej basen, potem sporty zespołowe itd. Jeśli dziecko będzie aktywne ruchowo od małego, łatwiej mu będzie walczyć z ewentualnymi wahaniami wagi w przyszłości. :) @kotwszafie: pogoniłam moją mamę kiedy usiłowała wykolegować mojego męża z nocnego dyżuru. Babcie też trochę mają tendencję do zaznaczania terytorium, nawet nieświadomie.
Odpowiedz@mamaOli: Dziewczyny mówią mądre rzeczy. Ja od urodzenia byłam sama, i, jak się okazało, nie było tak źle, jak wszyscy dookoła mi przepowiadali. Część ludzi się obraziła, jak zaczęłam mówić, że nie życzę sobie rad ani straszenia. Jak będę potrzebowała to zapytam. Teraz, jak młoda ma rok i motorek w tyłku znacznie chętniej bym wrzeszczała z bezsilności niż jak się urodziła :)
Odpowiedz@kotwszafie: Wiesz, fajny pomysł z tą koleżanką, znalazłaby się jedna bądź dwie, może coś zorganizuję. Aż dziw, że na to nie wpadłam. No cóż, hormony:):):)(przynajmniej na razie mogę na nie zwalić). Pociesza mnie to, że moja mama nie należy do osób narzucających się czy nadopiekuńczych (mam pogląd po bratanku),natomiast do tej pory wszelkie inne opcje niż mój pobyt u mamy nie wchodziły w grę. A z tą koleżanką spróbuję bo myślę, że tutaj jest jakieś pole do popisu. WIELKIE DZIĘKI ZA POMYSŁ:)
Odpowiedz@badgirl: Też myślę, że jak dziecko się zacznie ruszać będzie gorzej niż po porodzie. Popatrz napisałam komentarz ot tak, aby wyrazić zrozumienie a okazał się całkiem spory wątek. Widocznie piekielni nie są tacy piekielni:) @DasUberVixen: Wiesz, myślałam już o basenie, na razie jednak po porodzie i dojściu do siebie zacznę od swojej formy, coby za młodą nadążyć jak zacznie się przemieszczać:)
Odpowiedz@badgirl: Ja też byłam po cesarce i jak wróciłam do domu to musiałam przez tydzień poradzić sobie sama z maluchem i 4-letnim demonkiem ;) Niestety mąż w delegacji, mama zagranicą, a teściowa problemy zdrowotne miała. Ale daliśmy radę ;)
Odpowiedz@Kanna: Bo my baby, to twarde jesteśmy!
Odpowiedz@mamaOli: mam podobne odczucia jak ty co do slodyczy i wagi i mysle ze to jest dobry pomysl zeby nie dawac slodyczy jak najdluzej, no bo to nie jest zdrowe poprostu, a czy dziecko je potem bedzie lubic czy nie to inna sprawa, ale z tego co wiem sprawdza sie to np. z napojami gazowanymi, znam takie dzieci, ktore ich nie lubia wlasnie dlatego, ze nikt im wczesniej ich nie dawal. wiec warto sprobowac. chociaz boje sie jak dam rade opanowac dziadkow. zarazanie sportem tez jest swietnym pomyslem, ale ja to sie boje slodyczy nawet nie tyle ze wzgledu na wage, a raczej dlatego ze wiem jak latwo sie od nich uzaleznic no i szkodza takze na zeby. ale oczywiscie wszystko jest dla ludzi i nie chce krytykowac tych co je dzieciom daja, ba sama nie wiem jak dlugo mi sie uda ich uniknac.
Odpowiedzjakzesz mnie irytuja babska zagadujace dzieci czy glaszczace cudze zwierzeta i nie rozumiejace, ze dziecko jest uczone nie zadawac sie z nieznajomymi albo sytuacja- zajmowalam sie synkiem kolezanki, poszlismy na plac zabaw, siedze sobie na lawce, czas mija, zarzadzam- do domu. dziecie przybieza, marudzi. i babka z lawki- jak sie nie bedziesz sluchal to mama cie odda noz do jasnej... mialam ochote babsku nawrzucac, skonczyl;o sie na dobitnym stwierdzeniu- "prosze nie podwazac mojego autorytetu, metod wychowawcszych i nie straszyc dziecka wymyslami", nie chcecie wiedziec, jaka awanture probowala rozkrecic baba...
Odpowiedz@bazienka: albo w przedszkolu jak nie chcialam lezakowac- mama cie tu zostawi i nie przyjdzie po ciebie i sprobuj takie dziecko zaprowadzic do przedszkola na drugi dzien
Odpowiedz@bazienka: AAA i jak straszą Tobą obce dziecko, albo że policjant je weźmie (do cudzego dziecka), no masakra! Jak można takie pierdoły gadać? Raz, że ja sobie nie życzę straszenia mojego dziecka a dwa, że nie życzę sobie,zeby mną straszono jakiekolwiek dziecko! Podziwiam Twoje opanowanie, ja bym chyba od razu z gębą skoczyła:/
Odpowiedz@Seidhe: bo na to trzeba reagowac od razu i stanowczo raz ze dzieci sa ufne, dwa zedla nich autorytetem jest kazdy dorosly, bo jest uczone by sluchac starszych,ana pewnym etapie nie rozumie klamstwa, sarkazmu itp. ("doroslizawszemaja racje","wiedza lepiej,co dla ciebie dobre")
OdpowiedzChwała ci za to, że próbujesz dzieciaka na porządnego człowieka wychować, trzymam kciuki, żebyś wytrwała pomimo idiotów, którzy "wiedzą lepiej". :) Ja dostaję istnego furiozum przez te wszystkie drące japy bachory dokoła - jadę na uczelnię, godzina w tramwaju, jakieś dziecko się drze przez całą trasę. Idę po uczelni pouczyć się w parku, dzieci się drą. Wpadam do supermarketu zrobić zakupy na obiad, dzieci biegają luzem po alejkach i się drą. Wracam do mieszkania, za ścianą mieszka rodzina z dwoma "wychowywanymi bezstresowo" bachorami (nauczonymi, że mogą wszystko wymusić histerią), non stop darcie ryja. ILEŻ MOŻNA. A niektórzy rodzice jeszcze zachęcają dzieci, żeby jeszcze bardziej się darły. :/ Czasami mam chęć kupić hurtem kilkadziesiąt tych takich sadomaso knebli z piłeczką i rozdawać je takim ludziom. Wkurza mnie podejście "to dziecko, musi się drzeć", ja jakoś też byłam dzieckiem i wiedziałam, że w miejscach publicznych się nie wrzeszczy. Do dzisiaj zresztą bardzo szanuję to, że ludzie wokół mają prawo do ciszy, szkoda niestety, że bez wzajemności. -_-
Odpowiedz@DeadAgain: Moje dziecko również się drze, i nic na to nie poradzę! Ostatnio w autobusie jechał pijany koleś, głośno i agresywnie z kumplem rozmawiał, młoda była przerażona, nie jest przyzwyczajona do krzyków i płakała co jakiś czas. Boi się motocykli, jak nagle silnikiem podkręci, wtedy krzyczy "nienienie" i zatyka uszy. Ludzie na przystanku patrzą z niesmakiem - co za dziecko, czemu krzyczy? No i w parku! Pewnie, że wrzeszczy! W końcu może pochodzić sama, a to taki wyzwanie - więc idzie i piszczy z uciechy, czasem krzyknie "dzieci" bo jest elementem społecznym. Nie mówię już, co się dzieję na placu zabaw. Dbam o swoje dziecko i szalenie je kocham. Nie pozwalam krzyczeć w autobusie, jak wpada w histerię potrafię nawet z niego wyjść, żeby się uspokoiła, ale czemu nie może swoich emocji wykrzyczeć w parku? Gdzie ktoś słucha muzyki, ktoś się kłóci, ktoś głośno rozmawia przez telefon. Nie uciszę jej też siłą, kiedy się czegoś przestraszy, bo poznaje świat i nie wie jeszcze czego się spodziewać. I czasem coś ja przestraszy w miejscu publicznym i się rozpłacze. Na szczęście nie widzę zbyt wielu negatywnych spojrzeń w takich sytuacjach, ale pewnie dlatego, że skupiam się na uspokojeniu dziecka, nie na ludziach obok. Rozumiem Twoje nastawienie i niechęć do wszechobecnego hałasu, ale przyrzekam Ci, że większość nas, matek, nie robi tego by utrudnić Ci życie, ba spójrz na komentarze! Większość z nas robi co może, by tych niewychowanych było jak najmniej. Tylko te wychowane też muszą biegać, krzyczeć, bawić się.
Odpowiedz@badgirl: Kiedyś jak jechał pkp z synem niestety mieliśmy przymusowy postój, wiadomo dziecku, które musi siedzieć godzinę się nudzi, więc pogadywaliśmy, syn nie był głośny, ot, czasem się zaśmiał, ale to przecież normalne- nie wrzeszczał, nie darł się. A i tak jedna kobieta, która notabene dyskutowała głośno z innymi pasażerami ile to ma jeszcze trwać, zwróciła mi głośno uwagę "żebym zrobiła coś z tym dzieckiem".
Odpowiedz@badgirl: ale jest roznica pomiedzy placzem z przerazenia a darciem ryja bo nie mozna rozmawiac po cichu jak mi takie dziecko nadawalo z ojcem w polskim busie, ktorym jechalam 10 godzin, tak, ze na drugim koncu bylo dziewczynke slychac i tak do 4tej rano to mialam ochote wstac i zakneblowac podobnie jak gdy poszlam cos zjesc do reatauracji, a ktorej pracuje znajomy i przylezli jacys znajomi kelnerki- dziecko komentowalo wszystkotak, ze slychac bylo nawet w toalecie tak trudno uswiadomic dziecku, ze mowi sie normalnie a czasem nawet szepcze, a nie KRZYCZY?
Odpowiedz@badgirl: co innego w parku czy na placu zabaw- to normalne, ale nie w reatauracji czy kawiarni ( a juz zupelnie lecza mnie dzieci zostawione samopas i bawiace sie w berka albo malenstwo wraczkowujace na zaplecze prosto pod nogi), w poczekalni lekarskiej, autobusie, tramwaju, autokarze... ostatnio jechalam z takim dzieciakiem, ktory kazdego zaczepial i gadal ze podoba mu sie telefon, a moge dotknac, a jaki to model a psuje sie a cos tam, matka miala w de, ze dziecko obcych zaczepia...
Odpowiedz@badgirl: Rozumiem dzieci, które płaczą z przerażenia itp., dlatego nigdy się nie czepiam, kiedy jestem w klinice stomatologicznej i dzieci się drą, jakby je ze skóry obdzierano - mi, dwudziestoletniej osobie, też robi się czasem słabo na widok zmierzającego w moją stronę wiertła, a co dopiero dzieciakowi (zwłaszcza, że niestety spora część rodziców wmawia tym dzieciom, że jadą np. do kina, a potem dzieciak patrzy, że to szpital i histeria...). Ale zrozum mnie, kiedy jadę busem do domu i mimo dokanałówek i ciężkiej muzyki słyszę, jak jakieś cholerne dziecko osiem rzędów dalej wydziera się przez pieprzone pięć godzin "Wlazł kotek na płotek" czy inną zasłyszaną piosenkę / wierszyk, a matka / babcia / ciocia jeszcze się zachwycają i zachęcają, żeby się jeszcze głośniej darło, to mam ochotę wstać i najpierw zdzielić przez łeb opiekuna, a potem zakneblować bachora. I właśnie takie sytuacje, napotykane co chwilę w tramwaju / busie / knajpie / czasem nawet kinie mnie wkurzają. Co do parków - nie po to idę do wielkiego parku i siadam jak najdalej od placu zabaw, w możliwie najbardziej odludnym miejscu, żeby słuchać piłujących japy dzieci. Ludzie oburzają się, że są wydzielone skateparki, a młodzież jeździ na deskach po alejkach, a jakoś nie zauważają, że place zabaw i okolice wokół też są w jakimś celu wydzielone - właśnie po to, żeby się dziecko miało gdzie wyżyć. Tak samo na osiedlach - na moim osiedlu są wydzielone dwa place zabaw, ładne, nowe, z miękką trawką, ławeczkami itd. Dlaczego rodzice z nich nie korzystają, tylko puszczają bachory na betonowych alejkach pod moim oknem, żeby się wybiegały z dzikim AAAAAaaaaAAAAAAAAaaaaa? Przecież to nawet dla dziecka gorsze, rypnięcie na beton boli bardziej, niż na trawę. Kolejna sprawa - ludzie, którzy przychodzą z dziećmi na zakupy, po czym puszczają je samopas i bachory latają po całym markecie z opętańczym aaaaaAAAAAAAAaaaaaaAAAAAAAAuuuuEEEEEEuuuEEEEE!!! Jak ostatnio jakiś dzieciak mi wyrżnął z całego pędu głową w splot słoneczny, to myślałam, że zejdę śmiertelnie w tamtej alejce, a jeszcze mnie jego mamuśka zbluzgała, że się dziecko przestraszyło i płacze. Naprawdę, szanujmy się trochę nawzajem. Nic dziwnego, że potem niektórzy ludzie dostają piany na pysku na sam widok jakiegokolwiek dziecka, skoro wszędzie są osaczani ich darciem ryja i często nawet we własnym mieszkaniu nie mogą odpocząć, bo mają za ścianą dwa pomioty szatana jak ja. Wyobraź sobie, jak się czuje człowiek, który przez 6 dni w tygodniu śpi po 4h na dobę, po czym kiedy w niedzielę wreszcie może odespać, jest budzony o 6:05 opętańczymi wrzaskami zza ściany, tak głośnymi, że stopery ich nie zatrzymują i jedynym ukojeniem są słuchawki BHP. Od razu ci podpowiem: w takich wielkich słuchawach bynajmniej NIE jest wygodnie, możesz jedynie spać na wznak w pozycji "na mumię", przez co po pierwsze ciężko z powrotem zasnąć, a po drugie budzisz się po godzinie-dwóch z takim bólem karku, jakby Pudzian używał twojej szyi jako trampoliny.
Odpowiedz@bazienka: Pewnie, że jest różnica i zupełnie się z wami zgadzam. Sama już teraz uciszam młoda, jak za głośno piszczy w autobusie, więc komentarz pisałam ze swojej perspektywy. Bo ja sama bym zwariowała, jakby moje dziecko się tak zachowywało.
OdpowiedzNie bardzo rozumiem pretensje z trzeciej historii. Odciąganie dziecka od rzeczy, które mu się podobają uważam za właściwe, ale rozumiem też dziecko, które różne rzeczy ciekawią. Niech nie zaczepia i nie przeszkadza ludziom, ale jeśli ktoś sam zechce pogadać, pokazać, to co w tym złego? Źle, jeśli nie zareagują na "proszę jej/jemu tego nie pokazywać", lub na jakiś sygnał głową, że nie. Wówczas uznałabym, że rodzic ma powód i uszanowałabym to. Zwrócenie uwagi dziecku potraktowałabym jako chęć "uchronienia" mnie, przed byciem zaczepianą. Zatem zarówno ja powinnam wybadać sytuację, czy można wejść w interakcję, jak i rodzić powinien się zorientować, czy pozwolić dziecku ze mną porozmawiać. Pewnie, że w dorosłym życiu nie każdy da jej to, co chce, ale nawet w dzieciństwie, w autobusie też nie każdy pozwoli jej obejrzeć swoje guziki. Ja w dorosłym życiu, jeśli chcę, też zaczepiam, zagaduję. Czy druga strona odwzajemni zainteresowanie, zależy już nie ode mnie. Jeśli tak- to miło.
Odpowiedz@katarzyna: Nigdy nie zabraniam komuś rozmowy ze sobą czy dzieckiem. Jestem jednostka społeczna dość mocno. Chodzi mi tu o sytuację, kiedy młoda zaczyna wydziwiać, siła się wyginać i mówić "da" bo ktoś wyjął telefon, albo ma fajny guzik. Biorę dziecko na kolano, mówię, że nie wolno, to pani/pana, tu masz zobacz samochód jedzie, masz książeczkę, itepe. I w tym momencie pada "ale oczywiście, że możesz, małym dzieciom należy dawać, tu masz." Lub kiedy młoda się zapatrzy i ktoś mówi, o podoba się, to masz. Wtedy grzecznie proszę, by nie dawać dziecku, bo uczę od małego nie sięgać po czyjeś rzeczy. I foch. Bo jestem nieuprzejma, i ich dzieci/wnuki to zawsze brały od innych. Tu nie chodzi o te spotkania kiedy ktoś młoda zagaduje, pyta mnie ile ma, czy ile ma zębów bo ma wnuczki w podobnym wieku. Te są sympatyczne w większości i naturalne.
Odpowiedz@badgirl:Tak trzymaj:) Ten system się sprawdza a potem procentuje. Sprawdzone:)
Odpowiedz