Pracowałem kiedyś jako sprzedawca w pewnym sklepie z drobną elektroniką i komputerami. Mieliśmy na zapleczu mały, ale dobrze wyposażony serwis, więc praca była. Pewnego pięknego dnia dołączył do nas straszliwie spłoszony chłopaczek, o jakże przedziwnym imieniu Antoine (fantazja rodzielki), o posturze wygłodzonego szkieletu, jąkający się, wystraszony, straszliwie biednie, chociaż czysto ubrany. Szef go wziął chyba z litości, ale nie tylko miał całkiem niezłą wiedzę, ale sobie nawet radził. Ochrzczony Antusiem stał się integralną częścią ekipy. Tylko od początku dziwnie się zachowywał. Najpierw poprosił o zamykaną szafeczkę - wcisnął do niej masę papierów i zamknął na głucho, denerwując się, jak ktoś o nie pytał. Potem jak tylko ktoś wchodził do sklepu, natychmiast cichł i sowiał wystraszony, głębiej wciskając się w biurko. Pracował coraz więcej, aż w końcu siedział całe dwanaście godzin jak sklep był otwarty, wychodząc z wyraźną niechęcią. Za każdym razem jak była praca na noc (zlecenia), to Antuś był pierwszy w kolejce. Zaczęliśmy podejrzewać, że naraził się jakiemuś dilerowi...
Któregoś dnia przyszedł do sklepu dobrze ubrany jegomość o posturze szafy, i od progu zażądał wydania "tego szczura". Usłyszeliśmy z zaplecza huk i krzyk Antusia, na co jegomość ruszył, roztrącił nas i wpadł na zaplecze, a tam... nikogo nie było. Antuś zwiał przez zakratowane okno, skacząc pewnie, z pierwszego piętra. No cóż, był wystarczająco chudy, żeby się zmieścić. Udało nam się z szefem wyciągnąć wyraźnie rozwścieczonego gościa z zaplecza, wezwaliśmy policję, ale zanim raczyli przyjechać - jegomościa nie było. Antuś pojawił się dwa dni później, w poszarpanym ubraniu, cały potłuczony, grzecznie przeprosił i poprosił o... możliwość zamieszkania w sklepie.
Tutaj powiem, że w sumie było tam sporo miejsca - sklep był w długim pomieszczeniu i dosyć wysokim, co pozwoliło zbudować antresolę służącą za magazyn. W sraczyku mieliśmy prysznic, więc warunki ku temu były. Szef wziął Antusia na bok i po dłuższej rozmowie się zgodził. Zamontowaliśmy przeciwwłamaniowe drzwi na zaplecze, materac z lampką na antresoli i chłopak tak sobie pomieszkiwał. Pracował tak, że nam się głupio robiło, ale wyraźnie się rozpogodził, żartował z nami i w ogóle się odmienił. Czasem znikał na dzień-dwa, ale szef tylko wzruszał ramionami.
Trwało to może z pół roku. Mieliśmy kilka wizyt owego jegomościa, ale natychmiast ktoś chwytał za słuchawkę i dzwonił na policję, więc mieliśmy spokój. No i któregoś dnia kolega przyszedł rano do sklepu, gdzie zamiast Antusia przywitała go cisza. Antuś leżał grzecznie w swoim łóżeczku - zmarł we śnie.
W trakcie całego cyrku, który nastąpił później, otworzyliśmy szafeczkę z jego dokumentami, a szef dopowiedział resztę.
Antoine pochodził z bardzo (nowo)bogatej rodziny. Ojciec (ów krewki jegomość) z góry stwierdził, że jego dzieci się pracą parać nie będą, bo są wystarczająco bogaci, by nie zniżać się do plebsu. Ewentualnie mogą być stanowiska dyrektorskie, czy raczej prezesowskie i w tą stronę została skierowana edukacja pociech. Antuś się z tym nie zgadzał, jako, że miał smykałkę do majsterkowania, był świetnym samoukiem, zamykał się w pokoju i "inżynierzył". Konflikt z ojcem wpędził go w depresję, próby samobójcze, na co został... wyrzucony z domu (na szczęście w okolicach matury). Dawał sobie jednak radę, dopóki nie dowiedział się, że jego aparycja szkieletora jest dziełem raka. Ugiął więc karku i poszedł błagać ojca o pomoc. Ten sprał go i wyrzucił ponownie za drzwi, ze słowami że "w mojej rodzinie raka nie ma, zawsze podejrzewałem, że matka się sk...wiła, a rak to potwierdza. Won, sku...nu!". W tym momencie zamieszkał u nas w sklepie. Pół roku później, nie mówiąc nikomu ani słowa, że jest chory - zmarł. W szafce były niewykupione recepty na bardzo drogie leki oraz wyniki badań. I list pożegnalny do mamy, w którym pisał, że boi się tatusia, bo jest surowy.
Chodzę co roku na grób Antusia i za każdym rozmazuję się jak dziecko. Nikt poza naszą czwórką ze sklepu i starszą kobieciną, u której pomieszkiwał, nie przyszedł na pogrzeb.
Jestem absolutnie pewien, że byli synem i ojcem. Czupryna, kolor oczu, kształt twarzy, wszystko takie samo. Jakim piekielnym trzeba być, żeby odrzucić własne dziecko, bo jego zainteresowanie nie pasują do własnych ambicji? I odmówić pomocy temu ciężko choremu dziecku?
rak tatuś sklep
I to wszystko wyczytaliście z tych papierów w szafce?
OdpowiedzTa historia wygląda tak nieprawdopodobnie, że chyba w nią wierzę.
OdpowiedzNo dobra, już nie.
Odpowiedz@Trollita: To kolejna historia tego samego bajkopisarza, co to pozwolił, żeby mu babka z okienka na poczcie podarła awiza, a kurier rzucał przy nim bluzgami. Człowiek-nieszczęście normalnie. Ciekawe, co jeszcze kolega wymyśli.
Odpowiedz@ShapeOfMyHeart: A ja mu uwierzyłam :(
Odpowiedz@ShapeOfMyHeart: o rany, ja też :( nie skojarzyłam nicka.
OdpowiedzWykopał go tata z domu, bo matka "się skur****" (co oczywiście wyczytaliście z papierków), ale wiedział, gdzie pracuje, nachodził go i nagabywał. Był na tyle zaradny i nie wstydził się prosić o pomieszkiwanie kątem, ale o pożyczkę na leki nie prosił (ani o żadną refundację, nic), tylko spokojnie sobie umarł majsterkując. "Rodzicielka" nie próbowała mu pomóc. Ogólnie powód wyrzucenia z domu też super, aha, miał rodzeństwo- też go nienawidziło, nie chciało mu pomóc? Rozumiem, że był młodym człowiekiem- nie szukał np. alimentów, pomocy od policji, MOPS-u itp? W końcu miał raka... Tak ni z tego ni z owego sobie mieszkał, ktoś go nachodził, znikał na kilka dni a wy tylko "wzruszaliście ramionami". Malinowa, fajno, że zmieniłaś płeć, ale jesteś dalej żałosna. Jakie ty musisz mieć życie prywatne, żeby rozpaczliwie szukać poklasku tutaj. Aha, mieszkał, to na to nie wydawał- tyle pracował, serio nie miał na leki? Taki chudy był, więc na jedzenie nie przepłacał... O nielegalnie mieszkanie go tatko nie oskarżył na policji, jak tak go nienawidził? Aha, pozdrów stalkera przy okazji, i męża innej wiary w innej, odległej galaktyce- Gdańsku
OdpowiedzZaczynam żałować, że nie załapałam się na Malinową w wersji pierwotnej. Można jeszcze gdzieś znaleźć jej historie? Bo aż mnie ciekawość zżera.
Odpowiedz@candymountain: Oj żałuj, naprawdę było co poczytać :)
OdpowiedzAha, i co z pogrzebem? Wy go pochowaliście? Skoro nie macie pewności, czy to był jego ojciec, tylko na podstawie wyglądu... Nie zgłosiliście nigdzie tej sytuacji? Np. policji? Nie wiedzieliście, że ma raka, to nie jest normalne, że tak młody ktoś umiera. Tak jak się pojawił znikąd tak nagle się sam pochował, że dalej tylko się domyślacie, czy to był jego ojciec? Myśleliście, że naraził się dilerom i dalej narażaliście sklep, pozwalając mu mieszkać bez tłumaczeń? Oj widzialna panna vel stalker vel gwałt vel baśka 13. Ciągle tyle nieścisłości, nic się nie poprawiasz
Odpowiedz@komentator555: Mnie jeszcze zastanawia czemu nikt nie wyciągnął z niego dlaczego tak bardzo chce mieszkać w sklepie i widząc jak chudo wygląda nie zainteresował się jego zdrowiem.
OdpowiedzMycha, to nasz kolega od przesyłek, przeczytaj jego poprzednią historię, zmienił klimat- od śmiesznostek "osochozi", "dzieńdobuch", "mhroczna" do tragedii- jest to naturalny cykl rozwoju malinowej poczwary
OdpowiedzSkoro chłopak jeszcze się uczył i pracował zresztą to czy nie powinien mieć zapewnionego ubezpieczenia zdrowotnego? Czy miał pecha zachorować na taką odmianę raka na którą usługobiorcy ZUSu chorować według prawa nie mogą? Kurcze czemu się nie leczył, a ojca wariata nie pozwał o alimenty? Ciekawe jaką przyszłość planował ojczulek dla swoich dzieci kiedy jego zabraknie. Z historii wynika, że chłopak świetnie poradziłby sobie na politechnice i w przyszłości mógłby zostać świetnym inżynierem. Nie są to studia które jest wstanie skończyć każdy. Posiadanie w rodzinie kogoś takiego to powód do wstydu?
OdpowiedzNie szukaj logiki w historiach, które zdarzyły się tylko w głowie autora
OdpowiedzChciałbym napisać jakiś mądry komentarz ale przez łzy nie widzę klawiatury.
Odpowiedz"Zamontowaliśmy przeciwwłamaniowe drzwi na zaplecze, materac z lampką na antresoli i chłopak tak sobie pomieszkiwał" - rozumiem, że dla szefa żaden problem nie tylko zgodzić się na niezgodne z przepisami pomieszkiwanie w sklepie, ale i wydać niezłą kasę na drzwi antywłamaniowe "bo ten obcy, szczurowaty tak ładnie prosi"? Złoty człowiek normalnie.
OdpowiedzLudzie, jaki ostrzał... Według mnie historia brzmi nieprawdopodobnie, ale nie słyszałem o czymś takim, więc równie dobrze może być prawdziwa. Sam nie wiem.
OdpowiedzHeh, czemu nie dziwi mnie, że akurat Ty bronisz autora-Maliny. Pozdrów proboszcza co nie wie czym są ,,jaselka". I, na przyszłość, daruj sobie odgrywanie w komentarzach pod starymi historiami. ;-)
OdpowiedzCo to jest? Test czy historyjka się sprzeda jako scenariusz w Trudnych sprawach??? Niektórych fantazja już naprawdę ponosi...
Odpowiedz@gorzkimem: to Malinowa, wersja "men" :)
OdpowiedzA to jest chyba pierwsza historia w którą ja NIE wierzę. A nawet jeśli prawda- kiepsko napisana. Na wdechy, w stylu dziecka z podstawówki... To zdanie to dopiero pokraka: "Szef go wziął chyba z litości, ale nie tylko miał całkiem niezłą wiedzę, ale sobie nawet radził.". Nie za dużo tych "ale"?
OdpowiedzJuz dawno nie widzialem tak idiotycznie zmyslonej historyjki. O ile mialaby miec jakieskolwiek cechy prawdopodobienstwa, to trzeba byloby poinformowac "Piekielnych", o jaki rodzaj raka tu chodzi. Ponadto spal ponoc na materacu, ale umarl w "lozeczku"??? Az wstyd, jak mozna cos tak kretynsko wyssanego z palca zaprezentowac na naszym forum.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 17 lutego 2014 o 10:55
Wiecie, ja naprawdę lubię fantasy ale bez przesady. Jedyną scenę z historii w którą jestem skłonny uwierzyć to wyrzucenie z domu (tzn. samo wyrzucenie z domu nie "powód") a reszta? to jedna wielka bajka.
OdpowiedzZnałem jednego Antoine, ale on był z zawodu pilotem i pisał bajki dla dzieci. To raczej nie ten sam.
OdpowiedzHistorie mają być piekielne, niekoniecznie prawdziwe. :P
OdpowiedzPoprosiłbym o kompetentną wypowiedź naszych Piekielnych Medyków, czy jest taka odmiana raka która w końcowym stadium nie wymaga szprycowania otępiającymi środkami przeciwbólowymi typu morfina. No bo z historii wynika że Antuś sobie spokojnie z uśmiechem pracował ani nie będąc zamulonym morfiną, ani zwijając się w agonalnych bólach. Aż pewnego razu spokojnie zmarł, choć poprzedniego dnia zapewne normalnie jeszcze funkcjonował.
Odpowiedz@vonKlauS: Dokładnie o to samo chciałem zapytać :D Bo choć co do większości w historii jakoś jestem w stanie uwierzyć to tej jednej kwestii już nie za bardzo.
OdpowiedzMalinowe trudne sprawy, albo studenci znów przeprowadzają eksperyment na piekielnych.
OdpowiedzTaka tam reklama :) A przy okazji ranking historii na piekielnych otwarty : piekielni*.pun*.pl*/viewtopic.php?id=151
Odpowiedzkolejna bzdura http://i61.tinypic.com/npon54.gif
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 18 lutego 2014 o 2:38
Z tej szafy to pewnie wyskoczył jeszcze kierowca autobusu i zaczął bić brawo...
Odpowiedzwiecie co, może historia wyssana z palca, ale tak fajnie napisana, że musiałem dać plusa:) pozdr.
Odpowiedz