Kilka ładnych lat temu goniony potrzebą musiałem zakupić laptopa z wyższej półki cenowej. Wybór padł na Fujitsu-Siemensa, który wydawał się na owe czasy porządnie wykonany. Dla historii muszę podkreślić, że dla tego typu sprzętów przechowuję wszystko co otrzymuję przy zakupie - dokumentacje, folie, pudełka, płyty itp. Tak na wszelki wypadek, jakbym miał go po jakimś czasie sprzedawać. Kupując nowy komputer zawsze aktualizuję BIOS do najnowszej wersji (co ważne, płyta posiadała symbol A1645).
Laptop dość dobrze się spisywał, aż do pewnej dnia, kiedy to po prostu się nie uruchomił. Nie pomogły standardowe zabiegi z wyjmowaniem baterii, przytrzymywanie przycisku zasilania itp. Spakowałem wszystko w oryginalne pudełko i zawiozłem do wyznaczonego serwisu. Sprzęt został dokładnie obejrzany przez osobę przyjmującą, stwierdzając brak jakichkolwiek uszkodzeń mechanicznych. W praktyce serwis wysyłał sprzęt do centrali i po około dwóch tygodniach dostałem telefon, że mogę laptopa odebrać po naprawie, a przyczyną awarii było uszkodzenie płyty głównej, którą wymieniono na nową.
Popędziłem czym prędzej do serwisu, odebrałem "pudełko" sprawdzając tylko, czy laptop w nim leży (mój wielki błąd) podpisałem papiery odbioru i już po kilku minutach byłem w drodze do domu. W domu po rozpakowaniu pudełka okazało się, że komputer jest naprawiony, ale... na górnej pokrywie jakby ktoś wytarł papierem ściernym przez całą długość obudowy dwa pasy po 3 centymetry. Wkurzony byłem tym bardziej, że komputer mało używany, wart prawie 4 tys. a już tak zniszczony, że mało kto chciałby go kupić.
Praktycznie cały następny tydzień nękałem serwis telefonami. Kierowali mnie do centrali, rozmawiałem z niezliczoną liczbą "kierowników". Ale nic nie wskórałem - podpisałem papier, że sprzęt odebrałem i nikogo nic nie obchodziło, że przetarcie zauważyłem dopiero w domu. Wtedy sobie pomyślałem OK - mój błąd, w zemście nigdy nic nie kupię firmowanego logo Fujitsu-Siemensa.
Pech a raczej szczęście chciało, że po około 2 miesiącach przypomniałem sobie, że skoro wymienili mi płytę główną, to pewnie należy dokonać ponownie aktualizacji BIOSu. Tutaj zapaliła mi się czerwona kontrolka. Po identyfikacji płyty głównej widniał jedynie symbol 1645 (bez literki A). Pomyślałem, że skoro był w serwisie, to chyba wiedzą co zrobili i ten symbol płyty to ten sam co A1645 (tym bardziej, że na stronie producenta nie widziałem żadnego rozróżnienia wersji BIOSu). Zrobiłem więc aktualizację i... komputer już nie uruchomił się.
Wtedy wpadłem na piekielny plan.
Komputer spakowałem do pudełka. Tym razem tak dokładnie, jakby przyjechał z fabryki. Każda możliwa (nawet najmniejsza folia) była naklejona w odpowiednim miejscu. Z tak przygotowaną paczuszką pojechałem do tego samego serwisu co wcześniej.
Tym razem osoba przyjmująca widząc jak jest zapakowany sprzęt, tylko sprawdziła czy matryca jest cała. Otrzymałem pokwitowanie i po dwóch tygodniach dostaję telefon - laptop naprawiony.
Po kilku chwilach byłem już w serwisie, lecz tym razem spokojnie rozpakowałem pudełko, obejrzałem dokładnie cały komputer, zrobiłem wielkie oczy i powiedziałem:
- Ale tych przetarć na obudowie to nie miałem!
Serwisant nie wiedząc co odpowiedzieć, zawołał kierownika (tego samego który olał temat otarcia 2 miesiące wcześniej). Nastąpiła kilkuminutowa wymiana zdań, która skończyła się, gdy wyjąłem pokwitanie przyjęcia laptopa do serwisu. Na pokwitowaniu widniał ładny dopisek, że przyjmują sprzęt, który nie posiada żadnych uszkodzeń mechanicznych.
Nieco później kierownik chcąc nieco rozluźnić atmosferę sam przyznał, że prawdopodobnie są to otarcia z pasa montażowego.
I tak po kolejnych dwóch tygodniach otrzymałem komputer z kompletnie nową obudową :)
Dobreeee! Sprytna bestia z Ciebie. ;)
OdpowiedzTrzeba przynać udało ci się :D
OdpowiedzHmmm... fajnie wiedzieć, że Masz drogiego laptopa. Naprawdę informacja o cenie powtarzana kilkakrotnie nie wpłynęła w żaden sposób na sens historii. ;) Wykiwałeś ich tak samo jak oni Ciebie, tylko, że najpierw to ty popełniłeś zasadniczy błąd. Sprzęt, który otrzymujemy z serwisu musimy dokładnie sprawdzić. Przecież kwitujemy to własnym podpisem. To logiczne, że sprawdzam stan mojej własności. Ciekawi mnie też sprawa tej płyty głównej. Żeby odczytać jej numer/symbol trzeba rozkręcić laptop. Czy w tego typu drogich laptopach nie ma plomb i innych zabezpieczeń by użytkownicy sami nie grzebali w środku? Bo kiedyś tak było. Plomba naruszona, czyli ktoś przy komputerze majstrował, czyli gwarancja nieważna.
OdpowiedzPo tylu latach to "miałem" drogiego laptopa :P Może i logiczne - ale chęć szybkiego powrotu do domu zrobiła swoje. Płytę główną identyfikowałem programem - nie ma potrzeby rozbierania komputera.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 30 stycznia 2014 o 12:46
Chciał podkreslić, że laptop nie był tani i zależało mu na dbaniu o niego, aby ewentualnie sprzedać. Poza tym ja tam informację o cenie widzę raz, a nie kilkakrotnie. Poważnie lapek za 4 tysie to jest powód to zawisci? :)
Odpowiedzkto mieczem wojuje... ;)
OdpowiedzI co - nie da się?!? DA SIĘ kolego - gratki dla Ciebie :)
OdpowiedzFajnie. Oszukałeś ich bo oni oszukali ciebie. Oszukujmy się wszyscy dalej wzajemnie to na pewno w przyszłości będzie nam się wszystkim żyło lepiej....
OdpowiedzJakie oszukanstwo? Po prostu znalazle metode, zeby odzyskac to, co mu sie nalezalo. Powinni to naprawic od reki juz przy pierwszym odbiorze.
OdpowiedzTo smutne, do czego trzeba się uciekać, aby coś ugrać w takich sytuacjach. Bardzo dobrze zrobiłeś:)
OdpowiedzFujitsu-Siemens AmiloPro V3505. Cena zakupu: 4700zł, a pół roku później siostrzenicy na 18tkę kupiłem już w necie (w seriwsie na A i z dwoma literkami l) już za 3100zł (!?). Ten pierwszy po około pół roku zaczął się wyłączać podczas uruchamiania. Później działał dobrze, ale to wkurzało. Naprawiał na gwarancji serwis w Wołominie - nie polecam. Po pierwszej naprawie przyszedł z tylko 1GB RAMu, po reklamacji i powrocie z serwisu coś było nie tak z klawiaturą (przed odesłaniem działała dobrze). Po drugiej "naprawie" znów się wyłączał i był nieskręcony. Dokręciłem śrubki i znów zareklamowałem. Po kilku dniach wrócił, z dopiskiem, że nie będą naprawiać, ale tez nie oddadzą pieniędzy. Po awanturze przez duże A w FSC ponownie wysłali - tym razem do Kalisza. I wrócił i działa do dzisiaj, tylko zrobiłem błąd i nie sprawdziłem obudowy matrycy po tym Wołominie... Zaczęła pękać pokrywa przy lewym zawiasie. Po rozkręceniu okazało się, że WSZYSTKIE śrubki trzymające matrycę i ramkę matrycy były wykręcone do połowy. Przypadek? Nie sądzę. Sprzęt śmiga do dzisiaj, choć teraz to już raczej powoli robi się zabytek. Drugi komp - ten siostrzenicy w podobnym czasie miał ten sam problem - zaczął się wyłączać. Poszedł do razu do Kalisza i do tej pory działa, tylko pół roku temu padł jej dysk, ale to już nic na to nie poradzisz... A tak a propos - spółka Fujitsu-Siemens Computers już nie istnieje. Sterowniki i takie tam pobiera się ze strony Fujitsu. Pozdrawiam
OdpowiedzTakie rozmienianie sie na drobne na pewno nie pomaga serwisom. Tak, na pewno klient po odebraniu laptopa, tego samego dnia przejechal sie po nim na asfalcie i potem leci do serwisu zeby pozbawic sie komputera na kolejne pare tygodni. Nie wiem co za idioci pracuja w takich miejscach, polecam przyklad xiaomi, gdzie telefony zwracane do serwisu nie sa naprawiane, ale wymieniane na nowe, zeby klient nie musial czekac dluzej, niz chwile.
Odpowiedz