Historia
http://piekielni.pl/57366 przypomniała mi sytuację, gdy dobrych kilka lat temu pracowałam w pewnym mniejszym wydawnictwie na stanowisku grafika.
Moim zdaniem nie byłam złym pracownikiem, nigdy się nie spóźniłam, nie wychodziłam wcześniej, zadania wykonywałam na czas i bez szemrania, rzadko były jakiekolwiek poprawki, miałam normalne relacje ze współpracownikami. Czyli wszystko było w porządku.
Po miesiącu niestety się przeziębiłam, o czym oczywiście poinformowałam szefa ("Skoro już pani musi, to niech pani zostanie w domu, w razie czego jesteśmy w kontakcie"). Ustaliłam z nim, że przyjdę po trzech dniach i rzeczywiście, nieco podkurowana, stawiłam się w pracy. Na moim stanowisku zastałam jednak jakiegoś faceta, który przedstawił mi się jako nowy grafik. Zgłupiałam. Poszłam do szefa.
Sz. - A, to poznała już pani pana X? Tak, zatrudniliśmy go, gdy pani nie było.
Ja - Dobrze, ale w takim razie gdzie mam się przesiąść?
Sz. - Na razie nie ma dla pani komputera. Ale wyślę [imię innego kolegi], by kupił pani komputer, to zajmie maksymalnie dwa dni. Wtedy do pani zadzwonię. Póki co może pani iść do domu, ale proszę czekać na telefon.
Cóż, OK. Akurat tak się złożyło, że pierwszego dnia mojej nieobecności skończyła mi się umowa o dzieło, więc nie musiałam się martwić, że nie dokończę jakiegoś zadania. Czekałam cierpliwie. Pierwszy dzień roboczy. Drugi. Trzeci. Czwarty...
Po piątym dniu roboczym postanowiłam sama zadzwonić do szefa. Dzwoniłam co parę godzin przez cały dzień, nie odbierał, co było dziwne zważywszy na to, że non stop chodził z telefonem przy sobie. Następnego dnia pojechałam osobiście do firmy i weszłam do gabinetu szefa.
Sz. - A, to pani... (zmieszanie) Bo widzi pani... No... Jakby to powiedzieć... My nie potrzebujemy teraz nikogo nowego... Gdyby się coś zmieniło, to zadzwonię...
Super. Skoro od razu wiedział, że nie zamierza ze mną dalej współpracować, to mógł mi od razu powiedzieć, że mam spadać. Widocznie miałam powiedzieć gorączce i osłabieniu, by wróciły później, albo przyjść zakatarzona i prychająca do pracy, by i inni mogli sobie poleżakować w domach. Trudno. Szkoda tylko, że czekałam jak głupia na telefon, który miał nigdy nie zadzwonić.
Krótko później znalazłam pracę w firmie, która zamawiała powierzchnię reklamową w moim byłym wydawnictwie. Pewnego dnia przyszedł do mnie Kolega:
K. - Nie przygotowuj już więcej reklam do Tego Wydawnictwa, nie będziemy już niczego od nich brać.
Ja - Dlaczego?
K. - Została im wytoczona sprawa o plagiat, użyli w gazecie grafiki, którą zaprojektowało inne wydawnictwo [czyli grafik użył, a nikt tego nie sprawdził - bo nikt nigdy nie sprawdzał takich rzeczy :)], a my nie chcemy być kojarzeni w jakikolwiek sposób z takimi firmami.
No, drogi były szefie, jak widać wymiana pracownika była strzałem w dziesiątkę.
sądzę, że powodem zatrudnienia nowego grafika była Twoja chroba, to stosunkowo dosyć częste zachowanie pracodawców, według których pracownik nie ma prawa chorowac a pracownik, który choruje nie jest mu potrzebny
Odpowiedzmimo wszystko - branie chorobowego akurat w dzień, kiedy kończy się umowa o dzieło, w efekcie nie przedłużając jej, jest trochę naiwne... Nie wspominając już, że przeziębienie do wykurowania w 3 dni to nie choroba tak poważna, by leżeć plackiem w łóżku.
OdpowiedzDokładnie tak jak mówi khartwin. U nas nikogo nigdy nie zwolnili za chorobowe, ale też nikt nigdy nie brał chorobowego z powodu przeziębienia. Ostatnie chorobowe w firmie miałam, jak mi wycinali chirurgicznie ósemkę i ledwie byłam w stanie podnieśc własny laptop, nie mówiąc o pojemnikach z mięsem; koleżanka jest na zwolnieniu, bo ma zapalenie płuc. Ale przeziębienie? Proszę cię :/
Odpowiedzja kiedys siedziałam 2 tygodnie w jakichś 10 stopniach na zewnątrz z zapaleniem krtani, więc choroba chorobie nierówna, i każdy przechodzi to inaczej. moja mama z 39 stopniami zapylala do pracy a mi przy 38 zaczynaja sie zawroty glowy i wymioty a praca grafika jest nieco mobilna i mogla autorka robote wykonywac z lozka na laptopie, wiec argument szefa pt zwolnie za chorobe jest inwalida
Odpowiedz@art513: ale taka wymiana to strzal w kolano.
OdpowiedzNa litość boską, nie od dziś jest opcja [Odpowiedz]...
OdpowiedzKazdy wlasciciel firmy idzie z przeziebieniem do roboty (ja chodzilem do praktyki z zapaleniem migdalow i ponad 39°C, a innym razem ze zlamana lewa reka w gipsie), a wielu zatrudnionych zostaje z roznymi duperelami w domu, znajdujac lekarzy, wystawiajacych im bardziej, albo mniej lewe L4. Ludzie czase nie wiedza, ze ryzykuja swoja prace, a o nowa w Polsce nie zawsze latwo.
OdpowiedzBardzo mądre to z Twojej strony. Pal licho rękę, ale o ile dobrze pamiętam, to jesteś lekarzem. Masz kontakt z ludźmi o niskiej odporności. Spotykanie się z nimi z temperaturą i innymi chorobami to narażanie ich na dodatkowe ryzyko.
Odpowiedz@archeoziele. Nie masz niestety chyba zielonego pojecia o bakteriologii, oraz zyciu i pracy ludzi posiadajacych firme, ktorym (w przeciwienstwie do u nich zatrudnionych) nikt nie zaplaci chorobowego, ani zadne L4 im nic nie pomoze, a koszta dalej leca (w przypadku niemieckiej praktyki lekarza domowego przewaznie minimum 10.000 €/miesiac). Widzac z jakimi drobiazgami ludzie czesto chca zostawac w domu, nie pracowac i przez to dransko wyzyskiwac/oszukiwac pracodawce, staja mi wlosy na glowie. A ryzyko zarazenia pacjenta przez lekarza infekcja migdalow jest znikome (nie wieksze, niz przez pobyt w jego poczekalni), tym bardziej, ze lekarz ma mozliwosci i potrafi je fachowo zminimalizowac przez intensywna higiene pracy. A pacjent zawsze mysli, ze lekarz ZAWSZE musi byc zdrowy i na jego kazde zawolanie, a tak nie jest w prawdziwym zyciu.
OdpowiedzPytanie, co lepsze dla ludzi chorych posiadających firmę. Czy 2-3 dni odpoczynku, które potrafią zdziałać cuda, czy tłuczenie się do roboty z gorączką i gilem do pasa (co może skutkować zapaleniem oskrzeli i dwoma tygodniami wyjętymi z życiorysu). A co do chorych lekarzy. Nadal twierdzę,że głupotą jest kontakt chorego lekarza z chorym pacjentem. Nie wyjdzie to na zdrowie ani jednej, ani drugiej stronie.
OdpowiedzMoim zdaniem przeziębienie, które zostało wyleczone po trzech dniach to nie był powód do wolnego, równie dobrze można było podkurować się w weekend.
Odpowiedz@Zagłoba nikt nie każe właścicielowi popinać gdziekolwiek w czasie choroby. To że przychodzi do pracy to wyraz jego determinacji, którą może wyprzedzać jedynie jego nieodpowiedzialność za zdrowie swoje i innych. Jest też druga strona barykady, w dobrym biznesie właściciel może pokazywać się rzadko albo wcale, jeśli nie chce. I jeździć na wakacje kiedy go stać(a jak dobry biznes to często). Natomiast pracownik ma stać na straży przybytku i znosić święte oburzenie z powodu braku determinacji
OdpowiedzZmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 11 stycznia 2014 o 23:00
Dwa przykłady. 1. Sytuacja sprzed roku. Koleżanka poszła do pracy z zapaleniem płuc. Źle się czuła, w samą wigilię była u lekarza, który stwierdził chorobę, przepisał silne antybiotyki (dwa rodzaje, na wszelki wypadek), chciał dać zwolnienie, ale nie wzięła. W pierwszy dzień świąt miała dyżur. Nie miał jej kto zastąpić, pracownicy porozjeżdżali się do domów, każdy miał swoje plany. Interesu nie można było "zamknąć na patyk", bo ten interes to eksperymentalny dom dziecka (normalne mieszkanie w bloku). Kilkoro wychowanków pozostało tam w święta. Koleżanka była w ciąży, o czym jeszcze wtedy nie wiedziała. Całe "pierwsze święto" przepracowała aż do rana, następne dwa dni miała wolne, trochę się podkurowała i z powrotem do roboty. No cóż... zapalenie płuc wyleczyła bez powikłań, ale ciążę, niestety, straciła niedługo potem. 2. Znajomy prowadzi firmę budowlaną. Jednoosobową. Jest doskonałym fachowcem, więc na brak zleceń nie narzeka. Roboty dużo, bo wszystko robi sam. I bardzo dba o swoją reputację. Któregoś dnia "się przeziębił". Kichał, prychał, smarkał. Ale to nic! Przejdzie! Na lekarza nie miał czasu, łykał paracetamol, był coraz słabszy, ale zasuwał. Bo terminy, bo umowy, bo KASA. Tak przetrwał dwa tygodnie. Aż nadszedł dzień, kiedy to nie miał siły podnieść się z pościeli. Lekarza musiał wezwać prywatnie. Za leki musiał zapłacić 100%. Wszystkie najbliższe terminy musiał odwołać. Nie wiadomo, co mu dokładnie było, jakaś wyjątkowo wredna infekcja. Przeleżał martwym bykiem 14 dni z gorączką 40 stopni. Kolejne dziesięć - rekonwalescencja, bo słaby był jak dziecko. Do konkretnej roboty był zdolny mniej-więcej po miesiącu. Stracił sporo kasy (o tyle, że jej nie zarobił), ale klienci POCZEKALI. I jakoś świat się nie zawalił. Zdrowie, drogi Onufry, mamy tylko jedno, tak samo, jak życie. Nie warto narażać ich na szwank i wystawiać na próbę. Jako lekarz powinieneś to doskonale rozumieć. Jako pracownik - również.
Odpowiedzznajomy, 40 latek, mial problemy z sercem robota biurowa wiec luz, szef wymyslil przemeblowanie i kazal ww nosic jekies szafy i nie interesowal go stan jego zdrowia. wzieli szafe we dwoch. znajomy upadl i juz nie wstal
OdpowiedzKarma to suka :D
OdpowiedzŻeby to zawsze tak działało, to świat byłby piękny...
OdpowiedzZadzwoń do byłego szefa i zapytaj ile go plagiat kosztuje. Możesz dodać także, że albo dobry, albo tani współpracownik.
Odpowiedz