Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Pewnie każdy z was widział lub słyszał jedną z wielu kampanii "Rodzicu…

Pewnie każdy z was widział lub słyszał jedną z wielu kampanii "Rodzicu nie zwalniaj dziecka z lekcji WF", w takiej reklamie wypowiadają się sportowcy jak to zaczynali właśnie na takich lekcjach swoją karierę, są pokazane piękne hale sportowe i szczęśliwe dzieci.
W artykułach na ten temat podawane są powody dla których uczniowie nie chcą ćwiczyć, ze brzydkie hale, że się wstydzą rówieśników, że dziewczynki się wstydzą chłopców i na odwrót, albo że mało atrakcyjne zajęcia.
A ja bym chciała napisać jak to jest na prawdę w szkole, i jakie są prawdziwe powody, więc:
1: Zajęcia sportowe najczęściej są na pierwszych lekcjach lub w środku, rzadko się zdarza by były w planie ostatnie, zatem wygląda to tak, że ganiają nas przez lekcję*, a po niej od razu musimy pędzić na kolejną chemię czy matematykę. W szatni nie ma nawet zlewu żeby się ochlapać,więc musimy zakładać czyste ubrania na nasze spocone ciałka i do końca zajęć tego dnia dość nieciekawie pachnieć.
No ale jeśli się oburzymy to zaraz usłyszymy że w szkole przecież są prysznice. Ano są, w jednym pomieszczeniu przy szatni BEZ DRZWI są sobie 3, całe zagrzybiałe prysznice, niczym od siebie nie oddzielone, więc dzięki, ale po pierwsze: nie mam ochoty z gołym tyłkiem się wszystkim pokazywać, a po drugie: nawet jeśli ktoś by się skusił na taki prysznic miałby na niego 5 min – tyle ile trwa przerwa.
2: Kilka osób z mojej klasy miało** niepełne zwolnienia z WF, czyli np. zwolnienie z biegów, zwolnienie z ćwiczeń obciążających kręgosłup, zwolnienie z ćwiczeń angażujących ręce itd. No i fajnie że mają takie zwolnienia, ale co z tego? Gó...o za przeproszeniem. Bo przecież trucht to nie bieg! Co z tego ze boli cię biodro? Z truchtu nie masz zwolnienia!, Co masz? Zwolnienie z ćwiczeń obciążających chory łokieć, a gramy w siatkówkę? Oj tam, oj tam.
Jako 3 powód można by dopisać brak zrozumienia przez nauczycieli, czyli np. zabieranie nas na zajęcia na dwór o 8 rano, kiedy mamy krótkie spodenki i koszulki (bo powiedzieć dzień wcześniej, że jest opcja, ze wyjdziemy nie można, najwyraźniej musimy opanować czytanie w myślach – bo w planie jak byk wpisane że dzisiaj mamy salę), a kolejnego dnia wielkie zdziwienie, że żadna nie ćwiczy z powodu przeziębienia.
No i 4 powód może i banalny, ale pewnie niektóre panie zrozumieją: czasem się zdarza, że w te dni boli brzuch, mimo to ćwiczyć musimy, ok, bierzemy strój biegamy, gramy w tę nieszczęsną siatkę, no ale kurcze, żeby kazać robić brzuszki? Albo wymyk na drążku?
Więc nie dajcie się, drodzy Rodzice, omamić tym spotom, i porozmawiajcie z dzieckiem, bo może nie jest śmierdzącą ofermą niechcącą z lenistwa ćwiczyć? Może powód próśb o zwolnienie jest inny? A zawsze można postawić ultimatum: ok, będziesz miał zwolnienie z WF, ale za to 2x w tygodniu chodzisz na basen/siłownię/karate.
Tak jeszcze tylko dopiszę, ze mam w szkole mistrza Polski w pewnej dyscyplinie sportowej, ale chłopaczek zwolnienie z WF posiada :)

*zanim powiecie, że na tych lekcjach przecież się nie pocimy, spróbujcie proszę biegać non stop przez 45min, lub pograjcie tyle czasu w koszykówkę/siatkówkę.
**miały, bo teraz mają już całkowite zwolnienie.

zajęcia WF

by 13655249
Dodaj nowy komentarz
avatar MrSpook
12 38

Z moimi kumplami w zimę graliśmy bez kurtek w nogę na zakopanym w śniegu boisku, prosiliśmy nauczyciela by pozwolił nam grać poza salą nawet w listopadzie/marcu, mimo,że mieliśmy tylko krótkie spodenki i koszulki... jak się utytłaliśmy, to szło się do łazienek z ręcznikami i wycierało do czysta namoczonymi ręcznikami. Nikt nie biadolił na prysznice, bo ich nie było, lub jeden do czyszczenia szmat przez woźne. Czasami dostawaliśmy od woźnej brudną szmatą przez plery jak zapomniało się nam pozacierać ślady po nas... jojczyć tylko potraficie. Moje roczniki patrzą na tych od parkuru ze śmiechem, bo wtedy, kto nie umiał się wspiąć na 3 metrową komórkę po ceglanym murze, przeskakiwać nad siatkami, płotami, ściągnąć piłkę z wysokich starych kasztanowców, itp, był uważany za upośledzonego nieprzydatnego kalekę. To samo odnosiło się do dziewczyn, jak nas namówiły czasami jakimś cudem do zagrania z nami w siatkę... A teraz towarzystwo nie pobiega, nie pogra, bo musi poszukać w sklepie jakiś ciuchów, by porobić samojebutki na fc-zbuka by się wykazać przed znajomkami... Niewygody i wyzwania kreują charakter i chart ducha, zaradność, zaangażowanie oraz pozwalają osiągnąć w życiu sukces, a nie użalanie się nad brakiem wygód... Po prostu podziwiam rodziców, którzy hodują sobie w domku życiową cipę... na własne życzenie... W dorosłym życiu, nikt z wami nie ma zamiaru się certolić. Większość światowej klasy sportowców nie miała takich udogodnień jak wy, często pochodzili z biedoty... trenowali w najtańszych trampkach, ciuchach, na rozlatujących się obiektach/ ulicy, mimo to wypracowali w sobie talent, który dopiero jak łowcy głów go dostrzegli, doposażyli w lepszy sprzęt takie perełki.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 4 razy. Ostatnia modyfikacja: 8 stycznia 2014 o 1:18

avatar LittlePretty
13 21

Co do kolegi sportowca- zapewne ma zwolnienie, aby nie nabawić się kontuzji podczas lekcji, która mogłaby zakończyć jego karierę. Mój wujek- trener często "swoim" sportowcom załatwia takie zwolnienia z tego powodu. W kwestii nauczyciela- wątpię aby którykolwiek nauczyciel wziął na siebie odpowiedzialność za ewentualny uszczerbek na zdrowiu zwolnionego ucznia. Jeśli rzeczywiście tak zrobił trzeba było iść do dyrekcji. W pozostałych punktach zgadzam się z fabryką_czekolady. Jeśli jesteś fair wobec nauczyciela, nauczyciel będzie fair wobec Ciebie (np. przy bólach brzucha).

Odpowiedz
avatar Bryanka
6 10

Miałam przez całe liceum takie "sportowe" zwolnienie z wfu, nie tyle z powodu obawy przed kontuzjami, ale dlatego że wyrabiałam już normę na codziennych treningach poza szkołą. A zwolnienie miałam od dyrekcji.

Odpowiedz
avatar blabla
4 18

U mnie na wfie w ramach prysznica popularne były takie mokre chusteczki, zawsze coś. Odnośnie punktu drugiego to nie wiem jaki jest problem powiedzieć: "Mam zwolnienie z biegania, więc sobie usiądę" i tyle. Jak nauczycielka się drze, to bierze się to zwolnienie, idzie grzecznie do dyrektorki i wyjaśnia sytuację. Chociaż zaraz pewnie się okaże, że dyrektorka też wredna a nauczycielka wfu to jej droga przyjaciółka. To samo zresztą przy okresie. Nie wiem, odnoszę wrażenie, że tak strasznie narzekacie a nikt nie próbował z tym nic zrobić. Nikt nie zgłosił rodzicom, że nauczycielka każe biegać jak jest zimno?

Odpowiedz
avatar Austenityzacja
10 18

W gimnazjum miałam w-f w sali przerobionej z klasy (tak, była zawieszona siatka i grałyśmy w siatkówkę w tym malutkim pomieszczeniu, masakra), szatnie nie miały drzwi, prysznice w ogóle nie istniały (w gimnazjum, czyli podczas dojrzewania, w trakcie lekcji po w-fie można było umrzeć ze smrodu). Dwie baby z w-fu o łącznej masie 160 kg, każda po 1,5 m wzrostu (może i jest tak, że dobry trener nie musi być wysportowany, ale te baby nie miały potrzebnego wykształcenia i wcześniej zajmowały się nauczaniem klas 1-3 szkoły podstawowej). Z założenia mieliśmy mieć w-f w liceum, które stoi obok, ale jakoś nigdy do tego nie doszło. Jaką przeciętny uczeń mojego gimnazjum ma motywację, żeby uczestniczyć w tej szopce zwanej szumnie "wychowaniem fizycznym"? Te spoty to jest jakaś kpina, jak zacznie się porządnie prowadzić lekcje wychowania fizycznego, w odpowiednich do tego warunkach to i uczniowie nie będą chcieli unikać sportu.

Odpowiedz
avatar ihoujin
4 12

Tak się trochę wtrącę historyjkami z czasów podstawówki i wyższych... Zawsze starałam się ćwiczyć. Z kondycją nigdy za dobrze nie miałam - po lekkim biegu serce wali, tchu złapać nie mogę. Ale to są lekcje - no to jakoś się staram. Nawet w czasie, gdy krew się ze mnie lała. Inne dziewczyny miały dużo wymówek - a to coś boli, chore gardełko czy okresik. No ale biegały (jak już musiały) szybciej, coś tam robiły sprawniej... Kto miał lepsze oceny? No zgadnijcie - na pewno nie ja, co może raz miałam zwolnienie, bo chora już poważniej. Przynajmniej na sam koniec liceum wuefistka mnie doceniła. Dała mi 5 - nie za biegi, z których miałam 2 i 3, ale za to, że właśnie ćwiczyłam - raz lepiej, raz gorzej, ale prawie zawsze.

Odpowiedz
avatar Pennywise
4 4

A to chyba mialas zlego nauczyciela. Gdy jeszcze chodzilem do gimnazjum, to oceny na wf zawsze byly pod ucznia - inaczej ocenia sie wynik biegu osoby z duza nadwaga, a inaczej wysportowanego chlopaka. Owszem, osoby 'slabsze' nie otrzymywaly ocen celujacych (bo tu juz jednak nalezalo miec wybijajace sie wyniki, ale piatki jak najbardziej. Bo liczy sie zaangazowanie wlasnie i to ze jak na mozliwosci, to wyniki sa bardzo dobre.

Odpowiedz
avatar piesekpreriowy
-2 2

Czyli uwazasz, ze debil (to choroba) z iq ponizej 70 powinnien dostac 5 z matmy bo stara sie dodac 2 do 2? To moze slaby przyklad bo oni maja zajecia oddzielnie, ale jesli ktos biega na 2 to ma 2 i tyle. Nic mnie tak nie irytowalo jak ocenianie starania sie. Co to ma niby byc - staranie sie? Albo masz czas na km ponizej, albo powyzej 3:30 i tyle.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
4 12

Heh- u nas też były cyrki z prysznicami. Niby były w każdej przebieralni. I nawet z zamykanymi na klucz drzwiami. Co z tego, skoro na 3 szatnie przy sali: -jeden prysznic szanowne panie sprzątaczki przerobiły na swój prywatny składzik (jak z resztą połowę kibli na parterze, gdzie trzymały po 1 mopie, no ale przecież nie będą zaiwaniać 10 metrów dalej, bo po co) -przez 4 lata chodzenia do szkoły w jednym był nieskończony remont, który tak naprawdę zupełnym przypadkiem okazał się być... jakąś graciarnią, przechowalnią starych sprzętów z WFu, jakichś wiader, pędzli, folii i gruzu; skąd to wiem? Bo raz nasz nauczyciel chciał nas zagonić do "pomocy" przy sprzątaniu (czytaj mieliśmy za frajer to wyczyścić- koniec końców powiedzieliśmy, że jak nam zapłacą, to pewnie) -ostatni prysznic był nawet fajny... gdyby nie to, że na ścianach i suficie był piękny grzyb, który- gdy tylko ktoś dał się zwieść iluzji pięknego prysznica i odkręcił wodę- zaczynał spadać na delikwenta. Na szczęście umywalki były :) Koniec końców i tak wychodziła opcja ze śmierdzeniem na lekcjach bo jak chodziłem 4 lata, tak nigdy nie zdarzyło mi się mieć WFu na końcu- praktycznie zawsze po 2 godziny pod rząd na początku, tylko raz mieliśmy w środku. Tak więc ćwicz, poć się i idź śmierdzieć na resztę lekcji! :)

Odpowiedz
avatar Jorn
5 7

U mnie w obu podstawówkach (zmieniłem szkołę w połowie) i w liceum też były prysznice zamykane na klucz. Nawet więcej: nigdy nie były otwierane. O ich istnieniu dowiedziałem się zaglądając przez dziurkę od klucza.

Odpowiedz
avatar Cysioland
0 16

Mam zwolnienie z powodów zdrowotnych. Każdego, kto generalizuje, żem leń mam ochotę zaj​ebać

Odpowiedz
avatar fabryka_czekolady
5 7

Oczywiście, że istnieją jednostki, która tak jak w Twoim wypadku zwolnienie z WF mają ze względów zdrowotnych. Niestety na 1 takiego jak Ty, przypada kilkoro takich, którzy z WF nie chcą mieć nic wspólnego. I jeżeli by zapobiec wystawianiu lipnych zwolnień reputacja Twoja, i podobnych Tobie wzrosłaby znacząco. Także myślę, że nie ma się co denerwować i puścić takie opinie mimo uszu. W końcu Ciebie one nie dotyczą :)

Odpowiedz
avatar Cysioland
3 3

Fakt, że nie mam się co martwić. Ja się na szczęście spotkałem z taką postawą, że zwolnienie było jednym z najgorszych okresów dla wszystkich kolegów, którzy nim byli obdarowywani. Bo oni tak bardzo chcą pobiegać, a nie mogą.

Odpowiedz
avatar kocio
12 16

Jakoś nie spotkałam się na żadnym etapie edukacji, żeby nauczycielka wf-u podchodziła wyrozumiale do miesiączki. "Okres to nie choroba", "jak poćwiczysz, to przestanie Cię boleć", "kto by pomyślał, że takie delikatne jesteście"... Zwolnienia częściowe z wf-u to była jakaś tragedia, sprawa nie do przeskoczenia. "Stania na rękach nie możesz robić, bo masz zwolnienie, na przewroty masz zwolnienie, na cośtam zwolnienie... Tego Ci na ocenę nie dam, bo to w kolejnym semestrze, tamto nie, bo nie ma w programie... Z czego ja mam Ci ocenę wystawić? Mam wpisać nieklasyfikację, czy przyniesiesz całkowite zwolnienie z zajęć do końca roku?" Skoro nauczycielka wychowania fizycznego nie chciała mnie oceniać z czegokolwiek innego, to przyniosłam zwolnienie, żeby po prostu mieć spokój. W kolejnych latach liceum nawet nie próbowałam ćwiczyć, bo nie było po co. Wyjście do parku pod koniec października, 10 stopni, wieje bardzo - zajęcia miały być na sali, ale że gdzieś słonko się przebijało, to nauczycielka stwierdziła, że wychodzimy. Ona w polarku, dziewczyny w krótkich spodenkach i topach, na nic zdały się protesty. Nauczycielka była na następnych zajęciach oburzona, że tyle nieobecnych i niećwiczących jest, co my sobie wyobrażamy. Okna otwarte na sali (okna pod samym sufitem) bez względu na porę roku też były czymś cudownym. Grzanie włączane było w momencie, kiedy sprawdzona została lista obecności, wyłączane zaraz po dzwonku na przerwę. Nauczyciele i dyrekcja stwierdzali, że okien zamknąć nie można, bo nie. Nadal nikt nie wie, czy kiedykolwiek zimą na sali było jakkolwiek ciepło. Szkoła nijak nie zachęca do uczestnictwa w zajęciach wf. Nauczyciele zachowujący się, jakby tam byli za karę, niewłaściwe warunki, nudny program. Ileż można grać w siatkówkę, szczególnie, gdy 1/3 lub 1/4 nie radzi sobie z odbijaniem piłki bądź się jej panicznie boi (tak, w liceum! nauczycielka siedząc na ławeczce krzyczy tylko "Kasiu, nie bój się tej piłki, odbij ją!" - jak nikt Kasi nie chciał nauczyć obchodzenia się z piłką, tak nadal ma to w nosie).

Odpowiedz
avatar Kanna
2 2

Mnie akurat podczas okresu to nauczycielka sama kazała siedzieć. Zawsze cierpiałam tak, że było to widać i wyglądałam jak duch. Zazwyczaj to zwalniali mnie do domu, bo tabletki mi w pierwszy dzień nie pomagały. Natomiast w pozostałe dni nie było problemu żebym ćwiczyła ;). Jeśli chodzi o lekcje to owszem, w gimnazjum ćwiczyli tylko Ci co chcieli, a w zasadzie grali. Bo nie było nic innego tylko siatkówka. A nauczyciele mieli gdzieś kto gra, ważne że ktoś w ogóle gra. Siedzieli całą lekcję w swoim kantorku i w sumie można było robić co się chce. Dobrze, że do żadnego wypadku nie doszło. Natomiast w podstawówce, liceum i na studiach wf wspominam bardzo miło ;)

Odpowiedz
avatar zgredek
1 1

Jeśli chodzi o okres, to u nas w liceum było w porządku-kobitki nie robiły problemów, jeśli któraś wyjaśniła o co chodzi. Ale najlepsze zajęcia miałam na studiach, w ramach wych. fiz. miałyśmy zajęcia na basenie i tam od razu było powiedziane, że raz w miesiącu można nie ćwiczyć (bez podania przyczyny), i dopiero jak któraś za często kombinowała to gościu robił problemy :)

Odpowiedz
avatar Mikaz
4 10

Mnie potwornie denerwowałam wuefistka w liceum, bo wymyśliła sobie, że dziewczyny muszą koniecznie ćwiczyć w krótkich spodenkach.

Odpowiedz
avatar elda24
2 8

wydaje mi się, że obecni rodzice przechodzili to samo w szkołach, znają to od podszewki i wychodzą z założenia, że jak oni dali radę, to obecne małolaty też dadzą. U nas w-f był na początku lub w środku zajęć, nie było prysznica, nieraz zdarzało się, że jeszcze w gimnazjum mieliśmy szatnie koedukacyjne z chłopakami z klasy i dawałyśmy sobie (dziewczyny) z tym świetnie radę. A jak która miała okres, to przynosiła zwolnienie od rodzica i było ok. Przecież chyba nadal taką karteczkę może wypisać rodzic do szkoły? Wydaje mi się, że obecna młodzieży ma zbyt wygórowane wymagania od wszystkich, samemu z siebie dając niewiele. Szkoda.

Odpowiedz
avatar JanMariaWyborow
6 8

Ja w ogóle uważam że powinna być możliwość rezygnacji z lekcji WF, jeżeli ktoś regularnie ćwiczy w klubie sportowym. Zaświadczenie z klubu plus raz na semestr test ogólnosprawnościowy i test z własnej dyscypliny (w szkole, ew. w obecności trenera z klubu) na zaliczenie i wystarczy. W końcu nie każdy musi mieć opanowaną siatkówkę, biegi i co tam jeszcze. Jedni wolą wioślarstwo, inni tenis czy rzut młotem, ważne żeby tą sprawność fizyczną mieć.

Odpowiedz
avatar truskawkowa82
9 15

Odnośnie ćwiczenia w chłodne dni... Uczęszczałam do liceum w centrum miasta, 5-10 minut spacerkiem od szkoły znajdowała się rzeka z niewielkimi błoniami. Nauczycielka uprzedzała nas zwykle wcześniej, że danego dnia mamy wyjść na dwór, więc uważała, że skoro zostalismy powiadomieni to wyjście w połowie listopada nie jest problemem - przecież przyniesiemy cieplejszy dresik. Co w tym najbardziej piekielnego? Pewnego wieczoru złapał silny przymrozek, śnieg padał całą noc i cały poranek, w południe miał być wf i wypad nad rzekę, by zrobić zaliczenie z rzutu oszczepem. Byłyśmy pewne, że skoro spadł śnieg, mróz koszmarny, to na pewno zostaniemy na sali - jakże się pomyliłyśmy! Wfistka była szczerze zdziwiona naszą niechęcią do ćwiczenia w taką pogodę, wiało koszmarnie, ciągle padał śnieg lub śnieg z deszczem. Sama założyła kurteczkę, kozaczki, a my marsz w trampkach i dresikach - bez czapek, bez szalików, bez rękawiczek, bo - uwaga! - zapocimy się. Przemarzłam i przemokłam strasznie, cud że nie nabawiłam się odmrożeń (przemoczone trampki, mróz i 90 minut wfu? Wynik chyba każdy zna). Osobiście przez 3 tygodnie leczyłam zapalenie zatok i anginę, a po wyleczeniu dziadostwo i tak wróciło i czekała mnie kolejna kuracja antybiotykowa... Nie wspominam miło. Osobiście uważam, że lepiej zwolnić dziecko z durnych zajęć wfu, które nie wnoszą zbyt wiele do edukacji fizycznej (szczególnie gdy wfista nie urozmaica lekcji, byle samemu nic nie musieć robić) i zapisać dziecko na zajęcia dodatkowe, które go zainteresują - jakiś basen, sztuki walki, spinning, balet. Dzieciak nie będzie się denerwował przedmiotem którego nie lubi, zainteresuje się konkretną dyscypliną, z pożytkiem dla wszystkich oprócz kieszeni rodzica ;)

Odpowiedz
avatar pijana_krewetka
3 3

Hah.. pamietam jak kolezanka ze skrzywieniem kregoslupa miala wlasnie zwolnienie z cwiczen obciazajacych kregoslup, a wuefistka kazala jej stawac na glowie (tak, nie na rekach, jest niby takie cwiczenie ale nie wiem nie znam sie), i upierala sie ze ona nigdy jej zwolnienia nie widziala a do pielegniarki gdzie bylo do wgladu chodzic nie bedzie bo to nie jej interes.

Odpowiedz
avatar pijana_krewetka
1 1

@MrSpook: Ja np. mam wrodzona wade kregoslupa do pomozy mnie zawsze 'gonili' wiec moze nie generalizuj

Odpowiedz
avatar ladybugg
-5 13

I pomyśleć, że moim największym problemem było przeskoczenie kozła :/ (no nijak mi to nie szło). Kurde, ale teraz macie wymagania. Dobra, nie wypowiadam się, widocznie z innej bajki jestem. Chciałam jeszcze tylko do tych ćwiczeń w czasie okresu się odnieść: na ból miesiączkowy NAJLEPSZE są właśnie ćwiczenia, każdy lekarz to powie.

Odpowiedz
avatar Izura
11 17

Tak? To pogadam chętnie z takim lekarzem, mialam miesiaczki przy których rzygalam jak kot, 2 dni wylam jak pies i jakikolwiek wysiłek fizyczny kończył się po minucie- leżąc na glebie i zwijajac się ciężko coś robić. Dopiero hormony mi pomogły i normalnie te dni przechodzę.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
7 9

Izura, przybij piątkę. Lądowanie co miesiąc w szpitalu, bo nie jest się pewnym, czy to jeszcze okres czy już agonia. Czołganie się co godzinę do toalety, bo tampax już przecieka i tygodniowe zwolnienie ze szkoły od lekarza. Od kiedy biorę hormony sport w tych dniach jest okej, choć dziwnie osłabione jestem mimo leków. Ale z takimi problemami to już za drugim razem (bo pierwsza miesiączka z reguły jest nieprzewidywalna, bo to coś nowego dla organizmu) od razu badania i recepta, nie ma co czekać.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
6 8

Izura, dodajmy do tego środki higieny intymnej, które podczas intensywnych ćwiczeń lubiły się przesunąć - i już cała klasa miała radochę, kiedy jedna czy druga nieszczęsna biegła do szatni zasłaniając plamę na pupie rękami. (I tylko bez bredni, że są tampony - większość dziewczynek poniżej 14-15 roku życia ich nie używa). Owszem, jeśli ktoś przechodzi przez ''te'' dni bezboleśnie i jedynym objawem niedyspozycji jest krew, to spoko - niestety, wiele z nas - w tym i ja - nie mamy takiego szczęścia. Ból, wymioty, biegunka, nieraz i omdlenia, albo zwyczajnie bardzo obfity okres - już lecę na salę gimnastyczną!

Odpowiedz
avatar zgredek
2 2

@ladybugg: ćwiczenia owszem, ale niekoniecznie uczestnictwo w zajęciach, na których jest intensywny wysiłek fizyczny. Dobra jest jazda na rowerze, ćwiczenia rozciągające, jakieś skłony i tego typu bajery...

Odpowiedz
avatar Mikaz
1 1

Dokładnie - specjalne ćwiczenia rozluźniające, a nie bieg na 1 km...

Odpowiedz
avatar mim
7 9

Placówka oświatowa w której otrzymałam wykształcenie podstawowe przewidziana była na 540 osób (w sumie 17 sali mogących pomieścić do 28-32 osób). Za moich czasów uczniów było około 700. W związku z brakiem miejsca, klasy które nie załapały się na salę lekcyjną miały wpisany w plan nieszczęsne wychowanie fizyczne. Jednorazowo na hali (której wymiary nie do końca odpowiadały wymiarom boiska do siatkówki) zajęcia miało 5 klas. W szatni, wiecznie śmierdzącej kiszoną kapustą, po zostawieniu plecaków przez wszystkich uczestników zajęć, nie było miejsca na ludzi. Musieliśmy przebierać się w toaletach – za co dostawaliśmy reprymendę. Latem wychodziliśmy na dwór, jednak po powrocie z zajęć nie było miejsca w którym można było się odświeżyć (prysznica po prostu nie było, pomieszczenia z toaletami i umywalkami pozbawione były drzwi, przez co każda osoba stojąca na korytarzu widziała kto stoi przy umywalkach, w których nawiasem mówiąc, nie było ciepłej wody). Takie ciepłe dni były najgorsze – połowa dziewczyn po zajęciach wyjmowała dezodoranty, których różnorodność aromatów razem z potem oraz wiecznie obecnym w szatni smrodem, tworzyły obezwładniający fetor. Zimą, jedna klasa rozgrywała mecz siatkówki (w którym uczestniczyło 12 osób, zajmując całą salę), podczas gdy reszta nieszczęśników siedziała pod ścianami, mając nadzieję że oni również zdążą pograć. Ci którzy się nie zmieścili wychodzili na korytarz i ćwiczyli przewroty i skoki przez skrzynie. Do tej pory zastanawiam się jakim cudem nikt nie zahaczył głową o stare oprawy oświetleniowe podczas tych ćwiczeń. Nauczyciele to kompletnie inna historia. Najgorzej wspominam panią, która nie chciała uznać mojego semestralnego zwolnienia z zajęć (dość mocno skręciłam kostkę, gdy podczas jej lekcji niefortunnie postawiłam nogę na jednej z ruchomych desek parkietu, który zamieniał podanie kozłem w loterię). Ponieważ zwolnienie obejmowało cały letni semestr, pod koniec którego należy wystawić ocenę roczną, pani zaproponowała mi ugodę w postaci … nie klasyfikacji. Z tego co słyszałam osoba ta uczy dalej, pomimo odpowiedzialności za wiele urazów (od siniaków i krwotoków z nosa, aż po złamane kończyny). Na koniec mój ulubiony tekst nauczycielki wychowania fizycznego: „Podczas TYCH dni rekordy życiowe się bije!” A dla tych co sądzą, że osoba pisząca coś takiego zwyczajnie nie cierpi się ruszać: dziś mam sporo ponad 20 lat, regularnie pływam na basenie, uwielbiam chodzić po górach, spacerować po mieście, jeździć na rowerze. Z tym, że zajęcia WFu rzadko obejmują coś więcej niż bieganie i dwie gry zespołowe.

Odpowiedz
avatar Cekin
-3 21

A ja opowiem jak wyglądały Wf-y u mnie w liceum. Graliśmy w piłkę niemal zawsze, w końcu jedyne zajęcia, na które się chodziło bo chciało. Na boisko oddalone o 2 km biegliśmy na wyścigi, mróz czy nie mróz-graliśmy. Raz było 20 cm śniegu (w październiku bodajrze) i cała klasa w krótkich spodenkach biegała. Brak prysznica? Cóż nie sprawiało to większych problemów, braliśmy dezodorant, a twarz i ręce myło się w kiblu i wio na lekcje. Co do okresu, u nas wszystkie dziewczyny ćwiczyły zawsze, w końcu jedyna lekcja na której można się poruszać... Aż dziw bierze co się dzisiaj dzieje. Serio aż taka różnica pokoleń??

Odpowiedz
avatar Pennywise
-3 5

Tez wlasnie patrze tutaj na wypowiedzi i dochodze do wniosku ze to jakis inny swiat. U nas kazdy wyczekiwal wf bo to byla jedyna konkretna lekcja, gdzie sie cos dzialo. To czy byla na poczatku, koncu czy srodka dnia to jakos nikogo zbytnio nie interesowalo - grunt aby pokopac sobie pilke troche i powyglupiac z kumplami. A teraz to nie wiem co powiedziec, z takim podejsciem to nigdy nic nie bedziemy znaczyc na swiatowej arenie sportu. Co do zwolnien, to czasem sie zdarzalo, choc zazwyczaj nie byly to 'naciagane' zwolnienia a raczej powazne sprawy. Sam w podobny sposob zakonczylem moja przygode z wf, gdy mialem problemy z kolanami. Lekarz wrecz zabronil mi uczestniczenia na wf przez jakies 2 miesiace, ktore szybko sie zamienily w zwolnienie do konca roku, profilaktycznie.

Odpowiedz
avatar truskawkowa82
1 1

@Pennywise "grunt aby pokopac sobie pilke troche i powyglupiac z kumplami"? Najwidoczniej trafiłeś na na prawdę w porządku nauczycieli. W mojej szkole nie było mowy o wygłupach. Była tylko dyscyplina, kto akurat nie grał w siatkówkę musiał biegać kółka wokół boiska lub wykonywać inne ćwiczenia, a zwykle grało wciąż te same 12 osób (drużyna siatkarska), przez co reszta biegała i biagała, i biagała... Oczywiście wszystko w ciszy i powadze, gęsiego. @Cekin Co do okresu, oczywiście były dziewczyny które wykorzystywały to jako wymówkę, bo nikt nie był w stanie sprawdzić, czy to prawda. Jedna miała okres przez 3 tygodnie... W moim liceum nie było czegoś takiego jak "mam miesiączkę, nie ćwiczę". Która się przyznała lub po której można było poznać, że ma "te dni" (nauczycielka była niesamowitym wykrywaczem okresów, chyba sobie zapisywała w kalendarzu kto kiedy ma :/), zaraz była wystawiana jako pierwsza do biegu i pilnowana przez nauczycielkę najbardziej. Ja miesiączki przeżywam koszmarnie, zwykle pierwszy dzień przesypiam lub jestem zupełnym zombie. Dopiero gdy zwymiotowałam na sali z bólu, wfistka pozwoliła mi usiąść (dokładnie - miałam się ogarnąć, sprzątnąć i wrócić na salę, by sobie posiedzieć). Jakiekolwiek zwolnienia też były mitem. Koleżanka miała odciąganą wodę z kolana, zrobił jej się jakiś paskudny stan zapalny i goiło się długo, cały semestr praktycznie nie chodziła, a jak musiała to tylko o kulach i z trudem, noga zupełnie sztywna. Na koniec semestru wróciła na wf, głównie po to żeby trochę rozciągnąć zastałe mięśnie (wciąż miała zwolnienie z większości ćwiczeń obciążających stawy). Co usłyszała od nauczycielki? Że tak długo jej nie było, że teraz będzie nadrabiać... Wszyscy zaczynają bieg wokół boiska, dziewczyna siada na ziemię i zaczyna rozciąganie - jedynka. Gdy zaprotestowała - kolejna. Bo miała biegać, chociaż nie mogła. Jak widać nauczyciel może zniechęcić uczniów i taki wf wspomina się po latach jedynie jako przykry obowiązek. A szkoda, bo uwielbiam się ruszać. Pływam, biegam (mimo że nienawidziłam biegać w szkole), jeżdżę na rowerze i chodzę po górach każdego lata. Lepiej zwolnić się z wfu i samemu zadbać o swoją edukację fizyczną, uczęszczając na jakieś dodatkowe zajęcia lub we własnym zakresie, niż się męczyć i zniechęcać.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 19 stycznia 2014 o 3:16

avatar saracen123
2 14

Wybacz jestem rocznik 68 , WF był dla nas super lekcją , przyszniców nie było , nikt bie narzekał wręcz przeciwnie , nie rozumiem Cię

Odpowiedz
avatar CherryPie
0 14

Dobrze, że nas oświecasz, bo my przecież nie mieliśmy zajęć z WF-u... Jakaś ta młodzież jest teraz strasznie przewrażliwiona. Na WF-ie każą ćwiczyć na zewnątrz - czy to taki problem zabrać profilaktycznie jakąś bluzę? Jak znacie już trochę nauczyciela, to można się domyślić co będziecie robić, nam nikt w planie nie wpisywał sali lub boiska, a jakoś nikt nie przychodził zaskoczony.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
3 3

Gdy ja chodziłam do szkoły, to spotkałam się z prysznicem tylko w podstawówce. Rzadko kto z niego korzystał, bo zwykle był zamknięty a też nie było czasu. W gimnazjum miałam chyba najgorsze wfy, bo nauczyciel uparł się na siatkówkę, z której byłam kiepska. Ja lubiłam ćwiczenia, które stosuje się w rozgrzewce albo tzw. tory przeszkód, gdzie wykonywało się różne zadania. W liceum to nauczycielka nas bardzo cisnęła, ale same dziewczyny to też zwolnienia przynosiły, a paliły jak smoki. Najgorszy problem to był z chłopakami w liceum, bo oni prawdopodobnie nie znali za bardzo środków higieny, bo jak wchodziłyśmy po nich do 'przebieralni', to niesamowicie śmierdziało. Nawet pomysł niektórych dziewczyn, że kupią na mikołajki zestawy Adidasa pod prysznic nie pomogły. A co do samych wfów- dla mnie powinny być bardziej zróżnicowane. Nie każde dziecko jest dobre w siatkówce, gimnastyce czy piłce. Ja miałam pecha, że nauczyciele woleli kazać nam grać w cokolwiek i spokój.

Odpowiedz
avatar pandora
2 4

U nas w gimnazjum był klub siatkarski prowadzony przez naszego WF-istę, w skutek czego graliśmy TYLKO w siatkówkę. Nie pamiętam ani jednych zajęć, na których robilibyśmy cokolwiek innego. Było to dla mnie szokiem, bo w podstawówce mieliśmy genialną panią od WFu, u której na każdych zajęciach robiliśmy coś innego - a to hokej, a to lekki fitness, biegi, skoki przez kozła (uwielbiałam!), gra w kosza, w nogę (nieraz z chłopakami, chociaż nie byli zbyt chętni grać "na baby" :P) nawet były ze dwie lekcje jogi. Przez gimnazjum znienawidziłam i siatkówkę i wf chyba do końca życia (mimo, że w podstawówce miałam w niej całkiem niezłe osiągnięcia i jeździłam z innymi dziewczynami na zawody). Oh, pryszniców też oczywiście niet. Nigdy. Fetor z dezodorantów do dziś pamiętam, ale ustaliłyśmy z dziewczynami, że osoby z duszącym zapachem wywalamy za drzwi (oczywiście bez obrażania się, w formie żartu) :)

Odpowiedz
avatar avtandil
-1 5

Jak wszyscy piszą wspomnienia w-fowe, to i ja napiszę. Rocznik 83. W podstawówce - do 5-6 klasy zwolnienie ze względów zdrowotnych. Pod koniec szkoły już nie. Przy dobrej pogodzie zajęcia na boisku, macie piłkę, grajcie sobie. Na ogół kończyło się meczami Widzew kontra ŁKS, liczebnościowo 15 na 2. Trochę bez sensu, ale przynajmniej dzieciaki się mogły wybiegać. Prawdziwy trening jakichkolwiek umiejętności (zdaje się, dośrodkowania) był aż raz. Zimą - zajęcia w sali gimnastycznej. Piłka halowa, względnie (ale rzadko) koszykówka. Szatnię, jako taką, miały tylko dziewczyny (wf był często koedukacyjny, nikomu to nie przeszkadzało), my musieliśmy się przebierać na ławkach wzdłuż ściany. O prysznicach mowy nie było, tzn. - może dziewczyny miały, ale wątpię, czy działające. My nic. Same mecze - dwie drużyny grają, powiedzmy, 5 minut, reszta leży na materacach i czeka, potem przegrany schodzi. I tak cały czas. Zwolnień, poza prawdziwymi przypadkami chorobowymi, u chłopaków nie było. Bo każdy chciał się ruszać. I tak, wfy bywały na pierwszej lekcji. Nawet na zerówkach o 7:15. A i tak wszyscy z radością przychodzili. Liceum było ciut gorsze (z mojego punktu widzenia), bo się wfista uparł na realizowanie koszykówki (którą uważam za wyjątkowo mało atrakcyjną...), z elementami siatkówki od czasu do czasu. Piłka na boisku jedynie w ciepłe pogodne dni, a i to nie zawsze. Standard lepszy niż w podstawówce - dwie szatnie, nawet z prysznicami (podobno ktoś kiedyś skorzystał), koedukacji nie było. W czasie samych zajęć - bez zmian, dwie drużyny grają, reszta siedzi pod ścianą. Czasami dwie klasy były łączone. Z frekwencją już ciut gorzej, ale prawie nigdy nie zdarzało się, by na wfie brakowało kogoś, kto był na innych lekcjach tego samego dnia. W całej klasie na 17 chłopa trwałego zwolnienia nie miał nikt. I ćwiczyli, z lepszym lub gorszym skutkiem, wszyscy. Narzekania, jeśli były, to tylko na repertuar zajęć (jedni, że koszykówki za mało, drudzy, że w ogóle jest, zgadnijcie, kto się bardziej kumplował z wfistą?). Studia to już zupełnie inna bajka, więc pominę. Podsumowując (z punktu widzenia chłopaków, być może dziewczyny miały zupełnie inne odczucia): nikomu nie przeszkadzało, że szatnia mała, lub jej nie ma, nikomu nie przeszkadzał brak prysznica i zapach, ważne było, że można się wybiegać i poruszać. No i na dwór zawsze się wychodziło w krótkich rękawach i nogawkach, jakoś nikomu nie przyszło do głowy się przeziębić od tego... A w tej podstawówce bez szatni wychowaliśmy wielokrotnego reprezentanta Polski w piłce halowej.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 8 stycznia 2014 o 11:01

avatar ZlyTapczan
2 6

Rozumiem Twój punkt widzenia i nie sposób zaprzeczyć, że wymienione przez Ciebie powody mogą wpływać na niechęć uczniów do WFu. Jednak wciąż uważam, że problem zwolnień z WF to w 80% problem lenistwa młodzieży,w 20% niekompetencji nauczycieli, a kampanie społeczne są jak najbardziej potrzebne. Może powinny być kierowane nie tylko do rodziców, a także do dyrekcji, żeby zadbała o zaplecze sanitarne. Dlaczego myślę, że to niechciejstwo przyczynia się do masowych zwolnień? Na przykładzie własnych doświadczeń: W gimnazjum i liceum (łączone, 6 lat w jednym budynku) miałyśmy osobną szatnię damską z prysznicem (zamykanym!), a także nauczyciela, który rozumiał niedyspozycje, dbał o właściwy dobór ćwiczeń (inne dla dziewczyn, inne dla chłopców), miał przygotowany na cały semestr program. W ciągu semestru przerabialiśmy 2 lub 3 "dyscypliny" - siatkówka, koszykówka, gimnastyka, etc. Oceny dostawało się na podstawie pracy przez cały okres trwania „dyscypliny”. Na początku robiliśmy test, nauczyciel zapisywał wyniki, przedstawiał jak będzie wyglądało zaliczenie, potem przez miesiąc lub dwa pracowaliśmy nad danymi ćwiczeniami i następował drugi test. Jeśli Twoje wyniki były lepsze, ocena była pozytywna. Jasne, jedni nie cierpią koszykówki, inni mają problem z gimnastyką, wiadomo że czasem trzeba było przemęczyć się miesiąc lub półtora z nielubianą dyscypliną. Czasem w nagrodę mogłyśmy zagrać mecz(jej!). Nauczyciel mógł uchodzić za tyrana, bo motywował nas niczym drużynę bejsbolową („nie bądź miękka, wstawaj, każdy by to zrobił!”, „Twoja babcia biega szybciej!”)), ale ja go bardzo lubiłam. A z prysznica nie korzystałyśmy, każdy sobie jakoś radził mokrym ręcznikiem i dezodorantem. Pewnie, ćwiczenia są nudne. Ale rozwijają! Nie każdy w liceum może sobie pozwolić na basen czy karnet na fitness. Ile osób chodziło na WF? Całe 10. Ze wszystkich 22, które powinny były. Zaręczam, że tylko jedna ze zwolnionych była chora, reszta nie kryła się z lewymi zwolnieniami. Dlaczego załatwiały fałszywe papierki? Bo im się nie chciało. Dziewczyna, która urzymywała, że ma astmę, zimą popindalała na snowboardzie po Alpach. Seriously? To nie chodzi o to, żeby dzieci zmuszać do Wfu. Chodzi o to, żeby promować ruch. Widzę po swoich znajomych teraz, po 6 latach od skończenia szkoły, że Ci, którzy nie chodzili na WF (ani na inne zajęcia ruchowe pozalekcyjne),dzisiaj także się nie ruszają. Nie lubią jeździć na rowerze, chodzić na basen, nawet wypad w góry wydaje im się mało atrakcyjny. Tam też nie ma prysznica, a ludzi w pogodne dni tłumy....

Odpowiedz
avatar reinevan
3 11

Wybaczcie proszę, ale dla mnie 90% tego typu tekstów to biadolenie wypindrzonych małolat, natomiast prawdziwą przyczyną niechęci do WF jest obawa o rozmazany makijaż, zniszczone tipsy lub nie daj Boże zburzoną fryzurę. Ponadto uważam, że załatwianie zwolnień z WF zdrowym dzieciakom jest po prostu przestępstwem znanym potocznie jako oszustwo i de facto działaniem na szkodę tychże dzieci.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-1 5

Czytałam tę historię i się śmiałam. Właśnie takie łaski miałam przed oczami. Wf w styczniu na dworzu i brak prysznicy to coś normalnego. Są takie sposoby jak mokry ręcznik i dezodorant. Wiem o czym mówię, właśnie wróciłam z koszykówki na dworzu ;)

Odpowiedz
avatar cher
0 4

W moim LO była pewna klasa - złożona głównie z ludzi, którzy nie dostali się nigdzie indziej, a do zawodówki przecież nie pójdą. Zainteresowania tej grupy były dość okrojone: BMW, makijaż, impra, alko, kto z kim gdzie się bzykał. Przez jakiś czas mieliśmy WF w tym samym czasie, więc początkowo dziewczyny z obu klas ćwiczyły wspólnie. W naszej klasie panowała atmosfera ogólnego luzu, mało kto rozczulał się nad swoimi włosami, paznokciami itp. Za to panny, z którymi musiałyśmy ćwiczyć, to był jakiś cyrk. Przed wuefem w szatni poprawiały makijaż (a był to makeup na poziomie mega zaawansowanym, który nawet teraz, po tych 15 latach, uznałabym raczej za wieczorowy), na zajęcia przychodziły w misternie wyczesanych koczkach, loczkach itp., nosiły w torebkach (bo plecaki były mało trendi) prostownice i lokówki; jedna panienka raz na mnie naskoczyła, że za mocno rzuciłam jej piłkę w trakcie gry w kosza i mam jej oddać za tipsy o.O

Odpowiedz
avatar konto usunięte
3 3

Chociaż absolutnie nie należę i nie należałam do ''wypindrzonych'' małolat, wf był dla mnie traumą. Nie dlatego, że nie chciało mi się ruszać - poza szkołą chętnie jeździłam na rowerze, rolkach, śmigałam na łyżwach i całe dnie spędzałam na dworze, tylko dlatego, że moje starania w oczach nauczyciela zasługiwały na maksymalnie 3+. Do dziś jestem osobą, która woli się przespacerować pół godziny, niż jechać samochodem, wsiąść na rower zamiast siedzieć przed komputerem, ale bardzo, bardzo długo czułam się gorsza, oceniana i nie było mowy, żebym poszła np. na zajęcia fitness czy siłownię - bo się bałam, że znowu będzie ktoś, kto oceni mnie na 2, że nie nadążę i nie dam rady. Dlatego rozumiem wszystkie dzieciaki, które na wf chodzą niechętnie i kombinują jak tu z niego zwiać - pod warunkiem oczywiście, że ruszają się we własnym zakresie, a nie siedzą 8 godzin dziennie przed komputerem/telewizorem.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
4 4

Szkolne wychowanie fizyczne zawsze budzi we mnie spore emocje -jest winne temu, że do dziś, choć mam prawie 30 lat, uprawiając jakikolwiek sport - ot, głupie pływanie w basenie albo jogging - czuję się oceniana i zawstydzona, chociaż robię to sama dla siebie i niezależnie od nikogo. Taki mój los, że nigdy nie byłam dobra w sporcie, wolno biegałam, nie trafiałam w piłkę - i choćbym nie wiem jak się starała, po prostu mi to nie wychodziło. I dobiegałam do mety po biegu np. na 800m tylko po to, żeby nauczycielka podniosła wzrok znad kajecika i powiedziała że mój czas kwalifikuje się na dwa. I dwója szła do dziennika. Wtedy warunki nie wydawały mi się ważne - dziś rozumiem, że ćwiczenie w takiej sali, w jakiej miałam zajęcia w podstawówce nie jest normalne. To była nieco większa niż klasa aula szkolna, z obdartym parkietem, nieogrzewana, bez szatni - przebieraliśmy się w szkolnych toaletach. Na jej środku stały dwa wielkie pylony, na które ktoś zaabsorbowany grą często wpadał. O jakichkolwiek matach mogliśmy zapomnieć - przed robieniem serii brzuszków upychało się koszulkę jak najgłębiej w spodenkach, żeby nie otrzeć skóry o ten porysowany, pełen zadziorów parkiet. O prysznicach nawet nie marzyliśmy, choć dojrzewający chłopcy z mojej klasy po wf wydawali z siebie takie zapachy, że już w liceum nauczyciele innych przedmiotów zażądali przeniesienia wfu na ostatnie godziny lekcyjne. Non stop komuś coś kradziono, zwłaszcza na początku roku - a to podręcznik, a to piórnik, a to jakiś gadżet typu walkman. Ale przecież szkolny wf jest fajny! Zajęcia są takie różnorodne... Rok grania non stop w siatkę, koszykówkę, palanta albo dwa ognie (choć jednak głównie w siatkówkę) przeplatane zaliczeniami ze skoków przez kozła, rzutów piłką lekarską albo biegami. Ot tak, przychodzimy na lekcję, a pani mówi, że dzisiaj rzucamy piłką lekarską na zaliczenie. Pierwszy raz w życiu, albo pierwszy raz od roku, dwóch. W pierwszej liceum, zresztą jedynej z 4 lat, kiedy nie miałam zwolnienia z wf udało mi się wymigać od zajęć, bo babka która prowadziła zajęcia planowała wyjechać do syna do Stanów, i podczas wfu reszta klasy grała, a ja uczyłam ją angielskiego. Wf był koszmarem, na informację że w toku studiów też trzeba zaliczyć dwa semestry mojego ulubionego przedmiotu zbladłam, ale na szczęście tutaj już uczelnia stanęła na wysokości zadania - zajęcia były różnorodne, prowadzili je kompetentni ludzie - w sporej mierze dzięki nim polubiłam aktywność fizyczną i zrozumiałam, że można lubić ruch dla samego siebie - w wieku 24-25 lat :P

Odpowiedz
avatar Condemned
-1 3

Ja osobiście na żadnym z etapów nauczania (podstawówka, gimnazjum, technikum) nie widziałam powodów do narzekania na lekcje WF-u mimo to, że w każdej szkole w jakiej byłam "sceptycy" WF-u zgodziliby się z Tobą w 100%. Więc może to nie wina szkoły/wuefisty, a podejścia uczniów? Rozumiem osoby, które mają problemy ze zdrowiem i z tego powodu nie ćwiczą, ale siłą rzeczy w wielu sytuacjach to właśnie odpowiednie ćwiczenia są sposobem na radzenie sobie z problemami zdrowotnymi. A co do miesiączki- lekkie ćwiczenia to najlepszy sposób na bóle. Są nawet specjalne ćwiczenia na rozluźnienie mięśni brzucha w czasie miesiączki.

Odpowiedz
avatar ahoushi
2 6

45 minut trwa lekcja, znając młodzież to musi mieć co najmniej 5 minut na przebranie się do zajęć, kolejne 5 na przebranie się po zajęciach, bo przecież nikt nie chce na przerwie się przebierać. Kolejne kilka minut to czekanie na nauczyciela, sprawdzanie obecności (zwolnień). I możemy zacząć ćwiczenia, zostaje nam jakieś 30 minut. W te 30 minut trzeba przeprowadzić rozgrzewkę, dopiero późnej można zająć się tym co na zajęcia jest przygotowane. Rozumiem można się spocić po 30 minutowym bieganiu, ale to, że nie ma prysznica udostępnionego to nie koniec świata, nie raz używałyśmy wilgotnych chusteczek żeby się odświeżyć przed następną lekcją. Faktycznie mając okres może boleć brzuch, może czuć się dyskomfort, ale nigdy nie było to dla mnie wymówką od tego żeby nie robić brzuszków czy wymyku. Jak się ma obfity okres i boi się wpadki, to można założyć dwie pary majtek, czy spodenek, albo używać tamponów. (Bo nie uwierzę, że dziewczyny w gimnazjum czy liceum tamponów nie noszą...) To że sala gimnastyczna nie była może najładniejsza jakoś nikomu w mojej klasie nie przeszkadzało. Nie przeszkadzało nam również to, że w piątki zaczynaliśmy zajęcia o 7 rano dwoma godzinami w-fu, i że nawet jak padał śnieg to musieliśmy biegać wokół szkoły. Uważam, że w tej chwili dzieci robią wszystko żeby nie musieć się wysilać na zajęciach. I nie wyobrażam sobie żeby w mojej klasie ktoś nie ćwiczył na w-fie bo się spoci. Zajęcia były ciekawe więc ćwiczył każdy.

Odpowiedz
avatar truskawkowa82
0 2

W mojej podstawówce babka stała ze stoperem przed salką i liczyła nam czas, w którym się przebierałyśmy. Na koniec roku to zliczała i jak komuś wyszło średnio ponad 2 minuty na każde przebranie to nie miał mowy o 5. Za każde kolejne pół minuty odejmowała kolejne oceny... Natomiast w liceum przebieraliśmy się przed lekcją i po lekcji. Równo z dzwonkiem wchodziliśmy na salę i równo z dzwonkiem z niej wychodziliśmy. Obecność sprawdzana była jeszcze na przerwie. Nauczyciele innych przedmiotów często przetrzymywali nas w salach lekcyjnych na przerwach (żeby np. podyktować zadanie domowe), dlatego nie mieliśmy czasu żeby udać się np. do łazienki przed wfem. Po wfie mieliśmy wybór: albo się odświezyć husteczkami wilgotnymi i znowu nie opróżnić pęcherza, albo udać do toalety i na lekcjach śmierdzieć. Hala była mocno oddalona od sal lekcyjnych i nie było czasu na to i na to... A okres? Piszesz o tamponach. Nie każda dziewczyna/kobieta może ich używać. Mam ponad 20 lat a tampony używałam tylko trzy razy w życiu i każdy raz był koszmarem ze względu na ból brzucha - gorszy niż zwykle (a zwykle wymiotuję lub mdleję, w zalezności od wyczerpania organizmu). Uczucie jakby moje drogi rodne miały zamiar wyskoczyć na zewnątrz, doprawdy cudowne wrażenie... Niestety niechęć ćwiczenia na wfie nie zawsze uwarunkowana jest lenistwem (chociaż takich osobników znajdzie się pełno). Wydaje mi się, że częściej jest to po prostu monotonność ćwiczeń i brak dostosowania ćwiczeń do możliwości uczniów (nie wszyscy jesteśmy tacy sami, nie mamy takich samych możliwości ruchowych a dociskanie ucznia do podłogi podczas rozciągania przy akompaniamencie wrednych komentarzy uważam za krzywdzące nie tylko fizycznie).

Odpowiedz
avatar Hausgestapo
2 6

W pupciach się poprzewracało dzisiejszej złotej młodzieży, ot, co. Też chodziłam do szkoły, też miałam wf w środku, w szkole w ogóle nie było pryszniców i nikt się nie przejmował, bo jak śmierdzieli, to wszyscy. Ani tym ,że zaraz inna, trudniejsza lekcja, bo byliśmy młodzi i szybko regenerowaliśmy siły. Obok mojego liceum był stadion i tam ćwiczyłyśmy, jak było ciepło - tzn. biegałyśmy naokoło stadionu przez 45 minut. A potem na lekcje. Nie słyszałam, żeby ktoś kiedyś powiedział, że to źle. WF był jak każda normalna lekcja - raz na początku, raz w środku, innym razem na końcu lekcji. A co do tzw. niedyspozycji, jeden raz w miesiąu można było nie ćwiczyć.

Odpowiedz
avatar Hausgestapo
2 6

Tak sobie teraz popatrzyłam na ilość punktów przy komentarzach przeciwnych autorce - małolaty obsiadły komputery i minusują.A może by tak trochę poćwiczyć, poruszać się, a nie siedzieć przy komputerze. Pewnie w końcu i mój komentarz będzie poniżej poziomu :)

Odpowiedz
avatar 13655249
2 8

chciałabym dopisać takie małe "PS" w odpowiedzi na niektóre komentarze. Wiele z Panstwa pisze że za "moich czasów takie cos bylo nie do pomyślenia!" i że teraz młodym ludziom się w dupkach poprzewracało, i co to się zmieniło? Wydaje mi sie, że może zmieniło się podejście do higieny? Teraz młodzi ludzie niby szybciej dojrzewają i bla bla, i to właśnie może to jest powodem? Bo mimo że mam (może tylko) 19 lat, to nie wyobrażam sobie po wysiłku fizycznym przy którym się spociłam nie wziąć prysznica, a tylko wytrzeć się mokrym ręcznikiem czy chusteczkami.. Nie pocę się przecież tylko pod pachami czy na szyi, ale też na brzuchu, plecach, pocą mi się stopy i nogi, o pupie nie wspomnę. To wszystko mam wycierać takimi chusteczkami? I mam takie właśnie myślenie odkąd pamiętam.. już w podstawówce przeszkadzało mi (i także moim koleżankom!!!!!)ubranie czystych ubrań na spocone ciało. (Zapewne na takie myślenie ma też wpływ wychowanie przez rodziców, moja mama zawsze mi wpajała że higiena jest najważniejsza.) I jeszcze gdzieś wychwyciłam zdanie że "nikomu to nie przeszkadzało, bo jak śmierdzieli wszyscy to wszyscy", no ale przecież ludzie w autobusie czy sklepie nie śmierdzą, i nie uśmiecha mi się uchodzenie (w ich oczach, a raczej nosach:P )za osobę która nie wie jak posłużyć się mydłem..

Odpowiedz
avatar Hausgestapo
-2 2

A nie zastanowiłaś się dziewczynko droga, że kiedyś w szkołach nie było luksusu pt. prysznic, ew. umywalka w kibelku, do którego w każdej chwili ktoś mógł wejść rozwalając drzwi na oścież tak, że wszyscy na korytarzu widzeliby gołą babę przy myciu ?. Ja chodziłam do podstawówki w latach 80-tych, bardzo duża szkoła, miastowa, ale budowana w latach 50-tych i raczej wtedy takich standardów nie było. Dopiero chyba w 1000-latkach zaczęto prysznice wstawiać, bo u mojego syna w szkole są, ale muszę się mężą zapytać, czy tak było i za jego czasów, czy później dobudowali (bo też do tej szkoły chodził). W tamtych czasach również dezodorant był luksusem nie do zdobycia, ew. w PEWEX-ie za dolary, a raczej ludzi nie było stać na kupno deo co miesiąc w tymże przybytku. Pierwszy dezodorant kupiłam sobie w NRD w 1989 roku (od razu 3 butelki), kiedy byłam w 3 klasie liceum. A po podpaski stało się w kilometrowych kolejkach i często musiała wystarczać wata (po którą też się stało w tych samych kolejkach) zawinięta w papier toaletowy (który się cudem zdobywało też stojąc w kolejkach albo oddając makulaturę do skupów). O chusteczkach mokrych nikt nie słyszał. I też miałam wpajane, że higiena jest bardzo ważna, ale jak tu się umyć, jak wody częśto gęsto nie było, zwłaszcza zimą, jak rura pękła (moja siostra kiedyś o 3 w nocy po powrocie z wycieczki leciała z wiadrem do kranu ulicznego, bo bez mycia nie mogła się położyć. A teraz wybacz, ale powtórzę, w pupciach się od dobrobytu poprzewracało.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
1 3

Bez sensu porównanie. To tak, jakbyś twierdziła, że skoro za twoich czasów nie było kolorowej telewizji, to teraz też można oglądać czarno-białą. Jeśli w szkole są prysznice, to z założenia po to, żeby uczniowie z nich korzystali. A nie, że dzieciak nie będzie korzystał po wf z prysznica, bo w latach 80 jego mama też nie korzystała. I naprawdę, trzeba używać tekstów typu ''dziewczynko droga''?

Odpowiedz
avatar Hausgestapo
-2 2

Chodziło mi o zdanie, że zmieniło się podejście do higieny, a nie to, że ma nie używać prysznica. Tzn., że panienka uważa, moim zdaniem, że kiedyś ludzie się nie myli. NIe, podejście do higieny było takie samo 30 lat temu, tylko możliwości były inne. I dalej będę uważać, że dzisiejszej młodzieży w dupciach się poprzewracało. Szkoły nie mają na papier do ksero, więc skąd mają brać na remont pryszniców ? Jeżeli się inaczej nie da, to mokre chusteczki powinny wystarczyć. A jeżeli się młodzieży nie podoba, to może powinni zorganizować wraz z radą rodziców jakąs imprezeę rodzinna z kiermaszem i pozbierać na remont. W szkole moich dzieci tak to właśnie działa - kiermasze każdorazowo przynoszą jakieś 6-7 tysięcy dodatkowych pieniędzy.

Odpowiedz
avatar Hideki
2 2

W liceum dziewczyny z okresem mogły w ogóle nie ćwiczyć. W podstawówce - nie wiem. W podstawówce nie wiedzieliśmy, gdzie będą kolejne zajęcia i mieliśmy jeden strój na w-f - niezależnie od pogody czy miejsca wykonywania ćwiczeń, więc problemu nie widzę. W liceum to różnie bywało. Przeziębieni też musieli ćwiczyć, biegać itd. i tu również nie widzę nic złego. Zwolnienia kojarzę tylko całościowe i to od chłopaków z otyłością. W podstawówce w-f był o różnych porach, nigdy na końcu. Jakoś z tym żyliśmy. W liceum z reguły w-f był albo na ostatnich godzinach, albo na przedostatnich. Zmorą był za to basen, po którym musieliśmy wracać na historię z mokrymi głowami (również zimą).

Odpowiedz
avatar wielkiprzypadek
1 1

Ludzie ciągle krzyczą, że młodzieży w tyłkach się poprzewracało. Oni to, tamto. Jednak nie za bardzo możemy porównywać czasy PRLowskie, gdzie Polska stała na szarym końcu, a czasy dzisiejsze... Boże jedyny, chyba skoro wybudowano prysznic to powinno się z niego korzystać? Nie mówię, że w każdym przypadku, ale gdy lekcje są naprawdę ciężkie można takie coś udostępnić uczniowi. Poza tym nie mówicie, że to wszystko od dobrobytu. Nie, większość przypadków jest przez nieumiejętne wychowanie, ot co. W sumie nie można porównywać pokoleń. Technologia idzie do przodu, wszystko się zmienia.

Odpowiedz
Udostępnij