Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Dziś na święta przyjechał do domu mój brat. Przypomniało mi się, jak…

Dziś na święta przyjechał do domu mój brat. Przypomniało mi się, jak wyglądała jego poprzednia świąteczna wizyta.

Mieszkam w małym mieście (22 500 mieszkańców według danych z 2010 roku). W wigilijny poranek przyjechał do domu mój starszy brat, mieszkający w innym, większym mieście. Brat jest lekarzem, jest w trakcie robienia specjalizacji z diabetologii. Rodzice mieszkają w bloku, na ładnym i zazwyczaj spokojnym, strzeżonym osiedlu, jeśli to ma znaczenie dla historii.

Brat wypił herbatę, zdążył zjeść ciasto i kiedy mieliśmy zacząć ubierać choinkę do drzwi zadzwonił dzwonek. Sąsiadka. Nie bliska, a mieszkająca dwie klatki obok. Znana zarówno mi, jak i rodzicom tylko z "dzień dobry". Kobieta nie przyszła po szklankę cukru czy z podzielić się opłatkiem. Pani zauważyła, że doktor przyjechał i z teczką swojej dokumentacji medycznej, pewnym krokiem weszła do mieszkania. Mamie, która otworzyła jej drzwi głupio było wypraszać kobietę, zwłaszcza w święta. Bratu z kolei głupio było odmówić, tym bardziej, że mama już wpuściła kobietę.

No trudno, szybka porada lekarska i wracamy do przygotowywań świątecznych. Wigilia przebiegła spokojnie, w ciepłej rodzinnej atmosferze. Gdzie spotkała nas kolejna piekielność? Na pasterce. Podczas przekazywania sobie znaku pokoju, inna kobieta odwróciła się by podać rękę wiernym z naszej ławki, jednak przy moim bracie mruknęła jeszcze:
- Pan doktor zaczeka po mszy, ja o swoim cukrze opowiem.
Szepnięcie to usłyszało najwidoczniej dwoje starszych ludzi obok, bo po tych słowach nachylili się do zainteresowanej, pytali o coś zerkając na mojego brata, a następnie wspólnie (tu już chcąc nie chcąc usłyszałam) próbowali sobie przypomnieć, jakich to leków im brakuje, coby doktora o poprosić o ich przepisanie.
Nie muszę chyba wspominać, że z pasterki ulotniliśmy się błyskawicznie. W pierwszy i drugi dzień świąt łącznie trzykrotnie mieliśmy do domu telefony od bliższych i dalszych znajomych, liczących na konsultację lekarską, plus jeszcze jedną wizytę (tym razem pan nie został nawet wpuszczony przez próg).

W mojej miejscowości przyjmuje na kasę chorych dwóch diabetologów. Rozumiem, że kolejki do specjalistów są ogromne i często nie dają chorym szansy na odpowiednie kontrolowanie choroby, ale zakłócanie świąt poprzez takie wizyty i telefony uważam za co najmniej niegrzeczne. Mam nadzieję, że tegoroczne święta spędzimy spokojniej.

by konto usunięte
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Agness92
38 38

Jak się zacznie, to wywieście cennik na drzwiach.

Odpowiedz
avatar Wizardess
24 24

Oczywiście. Z uśmiechem na ustach - porada w dzień świąteczny jak najbardziej, minimum stówka. Od razu przestaną

Odpowiedz
avatar notaras
14 16

Tylko stówa? Przecież tyle potrafi kosztować normalna wizyta prywatna (a czasem nawet więcej). W święta, w stanach nie zagrażających życiu, stawka powinna rosnąć przynajmniej o 600%.

Odpowiedz
avatar ieyasu
9 11

Nie wiem czy twój brat nie powinien w takim razie pomyśleć o wystawieniu rachunku za usługę.

Odpowiedz
avatar zaziza
1 5

W Gorzowie to jest aż 2 diabetologów na 120 tys mieszkanców, oj tutaj to miałby ciężko z pacjentami. :)

Odpowiedz
avatar BlueBellee
2 4

Nawet nie wiedziałam, że tylko tyle mamy:P

Odpowiedz
avatar konto usunięte
16 22

W sensie, znajomi i rodzina sie nie rozbierają, czy przeciwnie, od razu jak do rosołu przychodzą? ;-)

Odpowiedz
avatar JasniePanQrdupel
-1 5

@Soldier - "ju mejk maj dej" i po raz kolejny znajdziesz się pewnie na mistrzach. Twoja wypowiedź o czystości rasowej jeszcze niedawno była tam odkopywana...

Odpowiedz
avatar CatGirl
1 5

Ludzie w ogóle nie mają wyczucia.

Odpowiedz
avatar cashianna
7 9

są dwa wyjścia - grzecznie odmawiać tłumacząc, że brat jest w domu prywatnie i nie przyjmuje pacjentów - mówić, że owszem, tyle i tyle za konsultację, szczególnie, że brat jest poza godzinami pracy

Odpowiedz
avatar lucy1980
7 9

Z doswiadczen mojej lekarskiej rodziny (tez male miasteczko): ludzie przychodza ZAWSZE - niewazne czy to noc, Wigilia czy niedziela. Poprostu poza godzinami pracy czy dyzurami telefon stacjonarny jest wylaczany, niestety pacjenci przez wiele lat poznali juz nr komorkowe swoich lekarzy, wiec numery nieznane nie sa odbierane albo odbiera inny czlonek rodziny mowiac, ze pan/pani doktor jest w tej chwili nieosiagalny/a, poza tym jest np. Wigilia i prosze nie dzwonic, jesli jest potrzeba to wezwac karetke. Tak samo jest jak pacjenci przychodza pod drzwi - doktora nie ma i nie bedzie. A czy pacjent w to wierzy czy nie to juz jego sprawa, inaczej sie nie da, bo nic innego poza ignorowaniem nie dziala. Pamietam nie jedne swieta, gdzie siadalismy do stolu, a tu dzwonek do drzwi, a za nimi pacjent z bolem zeba (ciocia ma gabinet w domu), bo on nie moze juz wytrzymac. A od kiedy pana boli? Od kilku dni/tygodnia, ale przyszedl teraz bo juz nie moze wytrzymac. W takich sytuacjach ciotka zyczy powodzenia w szukaniu dyzurujacego w swieta dentysty albo zaprasza na wizyte po swietach.

Odpowiedz
avatar JasniePanQrdupel
-1 5

A ja się zastanawiam - skąd, do licha, dalsza sąsiadka oraz pani na pasterce wiedziały, ze Twój brat jest lekarzem? Przyjechał na święta w kitlu i ze stetoskopem na szyi czy macie wśród najbliższej rodziny/najbliższych przyjaciół wyjątkowych plotkarzy? Jeśli to ten drugi przypadek, to moze warto zweryfikować znajomości...

Odpowiedz
avatar konto usunięte
4 6

To małe miasto, nie tylko plotki,ale też wcześniejsze odbywanie stażu przez brata w rodzinnym mieście sprawiły,że ludzie zwyczajnie wiedzą.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-1 3

To musi być irytujące. Można na tym zarobić, o tak, z pewnością. To każdy wam powie. Ale nikt nie potrafi postawić się w tej sytuacji. Robisz coś sam, lub z rodziną, dla przykładu, który najlepiej zobrazuje wam to: czytacie książkę, właśnie usiedliście i za moment upiecze wam się ciasto i ktoś dzwoni. Numer nie znany, osoba też... ,,A bo widzi no wiesz ten no ja yyy... Ty diabetyolog, ta? Bo kurde ja tego, no, yyy cukier a y kumpela mi powiedziała, że ty...". Upierdliwe, prawda? Jestem "klasowym fotografem" (niedługo nauczę się podstaw przerabiania fotografii) i szkolną "specjalistką od homemade" albo porad życiowych, i tym podobnych. Lubię jak ludzie pytają się mnie o radę, lubię komuś pomóc, choć niektórzy wybitnie zawracają głowę (a bo masz zdjęcia z tego tak, to mi wyślij tu - żadnego dzień dobry, proszę, tylko "daj", nawet maila nie dadzą, bo przecież mam ich mail, bo poprzednio wysyłałam, a jak nie chce mi się szukać w logach to znak, że jestem leniem, bo im się nie chce pisać tego samego, to mogłabym zapamiętać w końcu), a jak przychodzi co do czego, to nikt nie ma, dajmy na to, tuszu w drukarce, bo ta jedna ich praca na kartkę lub dwie a4 zjadła cały. Że aż na moją nie starczy. Żeby to jedna osoba była chociaż. Ale 8? Kilka osób mówiło prawdę, wiem, bo znam te osoby. Ale... Jestem nadal wściekła, bo jedna osoba po otrzymaniu lekcji, wysłaniu zdjęć, udzieleniu odpowiedzi na kilka pytań nagle zmyła się, kiedy tylko poprosiłam o druk jednej pracy, wymawiając się zepsutą drukarką i drukującą koleżanką, a następnego dnia wepchnęła mi druk tego, co wrzuciłam w .txt (cała lekcja + własne komentarze) i z internetu. Wydrukowane tuż po otrzymaniu tego, co napisałam. I tłumaczenie się działającą drukarką i... Innymi pierdołami. Ludzie, bądźcie ludźmi. Chociaż może piszę to w złym miejscu. Lubię pomagać. Wiem, że inni też. Pomogła mi osoba, której nic nie dałam, której nic nie wysyłałam, która siedziała ze mną półtorej godziny i pomagała znaleźć osobę, która by mi wydrukowała. Ot, Polak Polakowi wilkiem.

Odpowiedz
Udostępnij