Ostatnimi czasy mam w pracy taki młyn (wiadomo, w święta trzeba błysnąć białymi ząbkami), że z rozrzewnieniem wracam do czasów studenckich i tuż po studiach. Przypomniała mi się moja pierwsza praca i piekielności z nią związane.
Moją szefową została koleżanka z roku. Nie była jakaś szczególnie zdolna, jednak posiadała pewien ważny walor - wręcz obrzydliwie bogatych rodziców, którzy już od czwartego roku kompletowali jej "wyprawkę" do własnego gabinetu. Ponieważ pochodzimy z tego samego miasta, zaproponowała mi pracę. Gdy pierwszy raz weszłam do gabinetu, prawie zaśliniłam się na widok tak nowoczesnego sprzętu, dziewczyna nie wydawała się wtedy szczególnie dziwna, więc cieszyłam się na myśl o mojej pierwszej pracy. Niestety, rzeczywistość układała się trochę inaczej.
Pomimo, że gabinet był dopiero co otwarty, a w środku pracowały dwie osoby tuż po studiach, od początku miałyśmy wielu pacjentów, większość przysłana przez mamusię i tatusia. Regularnie dostawałam od nich opieprz, że nie dostają zniżki "po znajomości", mimo że stać by ich było na kupienie dziesięciu takich gabinetów (o czym wielokrotnie mi przypominali), a ja sama nie pobierałam opłat (płacenie odbywało się w recepcji). Oczywiście okraszone wieloma epitetami na temat mojego plebejskiego pochodzenia.
Opieprz dostawałam również, gdy była godzina 9-10 (otwieraliśmy o 8), a ja nadal czekałam pod gabinetem z recepcjonistką i kilkoma pacjentami, którzy wygrażali się na moją niekompetencję w sprawie nieposiadania klucza. Moja koleżanka sądząc, że jak ma własny gabinet, to już "wszystko jej wolno", przychodziła do pracy, o której jej się podobało. A tak wcześnie, jak na 8 rano, to jej się wybitnie nie podobało, zwłaszcza jeśli dzień wcześniej ostro zabalowała. Klucza nie chciała dać ani mi, ani recepcjonistce, bo "jednak tyle zaufania to do nas nie ma", więc nie pozostawało nam nic innego, jak czekać pod drzwiami. Oczywiście nie zdarzało się to codziennie, ale 2 razy w tygodniu wystarczyło.
Jak już zebrała się w sobie i przyszła do gabinetu, wchodziła z ważną miną i kazała dać sobie kartę "najtrudniejszego" pacjenta. W 100% przypadków kończyło się to wpadaniem niemalże ze łzami w oczach do mnie, żebym jej pomogła, bo jej się "trafiło coś, co było na studiach, ale ona już tego nie pamięta, bo to było na trzecim roku" i nie wie, co robić, a pacjent wkurzony. Kiedy pacjent był jeszcze niezdiagnozowany i napotykała na "trudności" w trakcie, też szukała ratunku. W praktyce dotyczyło to co trzeciego pacjenta. W zasadzie, jak sobie przypominam, dobrze umiała tylko wybielać zęby.
Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć, ile w ciągu tych trzech miesięcy dotrwała do końca dnia. Zazwyczaj było tak, że ok. 13-14 słyszałam: "Sssssłuchaaaj, bo ja muszę wyjjjjjść na taką małą chwileczkę, weźmiesz moich pacjentów?", skutkiem czego ja siedziałam do 16-17 z jej pacjentami, przy akompaniamencie gróźb i złorzeczeń. Koleżanka pojawiała się późno, zazwyczaj bardzo zdziwiona, że jeszcze nie skończyłam (było to bardzo, bardzo dziwne, skoro musiałam robić za dwóch).
Oprócz bycia kiepskim stomatologiem, koleżanka również nie miała zielonego pojęcia o prowadzeniu gabinetu. Regularnie brakowało nam igieł do leczenia kanałowego, odpowiednich wierteł, materiałów do wypełnień, a nawet wałków z ligniny. Zazwyczaj kiedy przypominałam jej o konieczności zrobienia zamówienia była bardzo zdziwiona, że "już mi się skończyło, w końcu dopiero co zamawiała". Tak, pudełko rękawiczek.
Do tej pory nie mogę uwierzyć w to, że niektóre akcje działy się naprawdę i w to, że wytrzymałam tam aż trzy miesiące. Mimo wszystko, ta praca była niezłą szkołą życia i znacznie utwardziła mój tyłek. Ciekawa jestem tylko, jak miewa się obecnie Stomatolog Roku i czy jej gabinet nadal funkcjonuje.
Miałam jeszcze jednego ciekawego szefa, ale to już materiał na inna historię.
stomatologia
W jednej z placówek sklepu mieliśmy koleżankę, która potrafiła się tylko mądrzyć, ale jako że była znajomą szefowej, dostała coś w rodzaju kierownictwa. Miała doglądać sklepu ale głównie miała sama robić zamówienia (tak jakbyśmy wcześniej nie potrafili sami tego zrobić). Skończyło się na tym, że miała wolne najczęściej gdy były składane zamówienia więc i tak sami to robiliśmy, lub gdy już się pojawiła to zamawiała najmniej potrzebny towar albo powtarzała zamówienia. Ostatecznie my zbieraliśmy ochrzan za blokowanie kasy w niepotrzebnym towarze a ona zgarniała regularną premię za stanowisko kierownicze z którego się nie wywiązywała.
OdpowiedzTacy ludzie nigdy przenigdy nie powinni dostać prawa wykonywania zawodu...
OdpowiedzZgadzam się. Tego typu przemyśleniom szczególnie służy studiowanie medycyny czy stomatologii. Przez cały okres studiów byłam niemalże przerażona, że my wszyscy zostaniemy stomatologami, również osoby, które na czwartym roku nadal miały problem z powiedzeniem, ile kanałów ma np. przedtrzonowiec.
OdpowiedzU nas się zdarzali ludzie, którzy na ostatnim roku mieli problem z wskazaniem gdzie ma koń kolano.
OdpowiedzTo jeszcze nic! U nas na III roku archeologii dalej mamy jednego abstynenta...
OdpowiedzSecuritySoldier, wymiotłeś <3
Odpowiedzu mnie kolezanka majaca jakze swiatle pytanie typu " dlaczego noworodek nie ma tkanki tluszczowej w mozgu?" wlasnie skonczyla studia doktorskie kwiat psychologii polskiej normalnie
OdpowiedzAbstynent? Na archeologii? A myślałam ze jest tylko jeden taki przypadek. Nie rozumiem jak sie mu to udaje... toż to niemożliwe...
OdpowiedzSS, znowu jesteś na Mistrzach: http://mistrzowie.org/567143/Abstynent ;)
Odpowiedz@Sadystka: O matko!! Mam tak na lekarskim, też jestem przerażona, że my wszyscy zostaniemy lekarzami ;p
OdpowiedzWidzę motto życiowe koleżanki "Rodzice bogaci, to mi wszystko wolno"
OdpowiedzNormalnie pacjenci, zorientowawszy sie po pierwszych leczeniach, ze lekarz jest bez zielonego o wlasnym zawodzie, przestaja przychodzic, a praktyka zyje normalnie nie z przygodnych, tylko stalych klientow, czyli wolny rynek wygrywa w walce gospodarczej i firma znika po krotkim czasie. A jesli lekarze daja sie opieprzac przez nie szczedzacych epitetow i wygrazajacych, zlorzeczacych pacjentow, oraz nie potrafia ich przywolac do porzadku, to chyba na nic lepszego nie zasluzyli i nie moga oczekiwac od losu.
OdpowiedzAd. 1 Bo nie przychodzili. Moje pytanie na koniec było retoryczne. Ad. 2 Po pierwsze nigdzie nie napisałam o przywoływaniu pacjentów do porządku. To tylko Twoje domysły, że tego nie robiłam. Po drugie do świeżo upieczonych lekarzy/pielęgniarek/pracownicy poczty trzeba mieć choć odrobinę wyrozumiałości, bo na studiach nie ma takiego przedmiotu, jak "radzenie sobie ze stresem i wkurzającymi pacjentami" - to przychodzi z czasem. Rozumiem, że szanowny pan Zagłoba nie miał z tym nigdy problemu i dlatego tak wesoło rzuca tak żenujące teksty, jak ostatnie kilka słów swojej wypowiedzi?
OdpowiedzJak ta dziewczyna skończyła studia?
OdpowiedzI to wymagające studia?
OdpowiedzMoże pomogły znajomości rodziców?
Odpowiedz@moodlishka bingo! Koleżanka (a raczej jej rodzice) mieli takie znajomości na uczelni, że nawet zdając podstawowy wos mogłaby się spokojnie dostać.
OdpowiedzJak znam życie to na 100% to wieczorówka : D Igły do kanałówki? Chyba pilniki : P
OdpowiedzRzadko kiedy rodzice mający własny biznes przeciągają potomka przez wszystkie szczeble kariery, żeby nauczył się wszystkiego, od podstaw po zarządzanie. Niestety zazwyczaj taki żółtodziób zostaje od razu szefem, jakież więc może mieć pojęcie o pracy swoich tysiąc razy bardziej doświadczonych podwładnych? Mnie dziwi co innego - że takie firmy nadal się kręcą. Chyba tylko przez wysiłek i zaangażowanie pracowników, którzy nie mają innych perspektyw.
Odpowiedz