Udzielam korepetycji i mam styczność z szerokim spektrum młodzieży. Przychodzą różni ludzie. Albo tacy którzy chcą się nauczyć albo tacy, którym mama kazała. Cóż takie życie, nie wybrzydzam, swoje robię, a efekty są.
Od czasu do czasu trafi się jednak taki uczeń/uczennica, który przebija nawet moje wyobrażenia o dzisiejszej młodzieży.
Jakiś czas temu udzielałem korepetycji koledze brata, zdolny, łapał w miarę szybko tylko leniwy. Efekty były bardzo dobre, bo z zagrożenia wyszedł na mocne 3, przy 3 miesięcznym nadrabianiu materiału. Zadzwoniła nawet jego mama i podziękowała mi za dobre przygotowanie (co było bardzo miłe).
Po roku od tego czasu dzwoni jego mama, przedstawia się i pyta się czy nie mógłbym pouczyć jej córki. Od razu mówi, że jej córka ma problemy z matematyką i czy chciałbym się podjąć. Powiedziałem, że nie ma problemu i ustaliliśmy konkretny dzień.
Dziewczynka jak się okazało chodzi do II gimnazjum. Spóźniła się 15 min, bo nie mogła trafić (mieszkamy 100m od siebie, przyprowadził ją jej brat, który przychodził do mnie przez 3 miesiące). Myślę sobie, że każdemu się zdarza, pierwsza lekcja, stres itp. Lecimy z materiałem.
Patrzę w zeszyt, zapisana Lekcja, Temat, pierwsze zadanie, potem pusto i zadanie domowe. Pytam się nazwijmy ją [K]asia, czemu nie ma reszty lekcji.
[K] A bo ten, yyyyy, bo siedzę w ostatniej ławce.
[Ja] To czemu nie siądziesz w pierwszej?
[K] Yyyyy... a bo jest za nisko i źle się siedzi i yyyyy krzesła niewygodne (poziom jest równy, a w każdej sali takie same krzesła - chodziłem do tego samego gimnazjum).
Dobra, widzę temat lekcji, to będziemy go robić z podręcznika. Ale podręcznika nie ma... Bo zapomniała.
Ogólnie po tej pierwszej lekcji już miałem duże podejrzenia, że będzie ciężko i będę musiał podziękować (do tamtej pory tylko raz mi się to zdarzyło). Reasumując:
- dziewczyna spóźniała się od 15 min do 1,5h, bo musiała zjeść obiad (oczywiście nikt mnie nie informował)
- Kasia przychodziła, ale ona nie wie czego ma się dzisiaj ze mną uczyć (czy matematyka, chemia czy fizyka o konkretnym temacie nawet nie wspomnę)
- jak dobrze poszło, to miała zeszyt ze sobą...
- nie wie co było na lekcji np. matematyki przez cały tydzień, w zeszycie pusto
- jak już udało nam się zacząć uczyć, wierciła się jakby miała owsiki, rozglądała się po pokoju, patrzyła przez dłuższą chwilę w jeden punkt i zero odzewu, moje próby zwrócenia uwagi działały przez 5 min i z powrotem to samo
- dostawała krótkie zadania domowe żeby przećwiczyć to co robiliśmy na danej lekcji, zgadnijcie ile odrabiała
- miała przychodzić co tydzień, ale mniej więcej co dwa tygodnie dawała jej mama znać, że jest chora i nie przyjdzie.
Stwierdziłem, że efekty mnie nie zadowalają, a nie mogę tak dalej pracować z kimś kto ma głęboko w d.pie to co ja mówię i chodzi tylko dlatego bo jej mama kazała. Zadzwoniłem do mamy i mówię grzecznie jak sprawa wygląda, że córka przychodzi ale nie chce się uczyć i szkoda jej pieniędzy i mojego czasu. Chyba że jakoś dotrze do córki, wtedy możemy jeszcze raz spróbować. Na co mama wręcz z oburzeniem powiedziała:
- Ale ja panu mówiłam, że ona ma problemy emocjonalne, z nauką, z koncentracją..., ona uczy się, ale bardzo wolno... ona ma duże problemy w swoim życiu.
Przez 5 dobrych minut słuchałem litanii na temat jak jej dziecko jest pokrzywdzone przez los.
Miała się zastanowić i dać znać do przyszłej lekcji. Oczywiście zadzwoniła 5 min przed rozpoczęciem, informując mnie, że muszą zrezygnować z moich usług, bo córka usłyszała jak z nią rozmawiałem przez telefon i ona teraz nie chce chodzić (nie ogarniam jak usłyszała ale mniejsza o to). Kamień z serca.
Od razu dodam, że uczyłem różne osoby, w tym chłopca autyzmem, który miał problemy z koncentracją, nauką ale widać było, że jego rodzina starała się pomóc i nie usprawiedliwiać wszystkiego jego ułomnością (a spokojnie mogli). Uczyłem go przez trzy lata gimnazjum, jasne z problemami, ale widziałem, że mimo dużych problemów były efekty. Z kolei zdrowa 13-letnia dziewczynka, z której robi się kalekę życiową, a jest najzwyczajniej w świecie leniwa, bo zamiast wytłumaczyć, porozmawiać, zmotywować lub krzyknąć to lepiej powiedzieć że się wszyscy uwzięli na nią, wszyscy nauczyciele i nawet ja. (jej brat był bardzo podobny, z tą różnicą, że jak już musiał to się uczył i nie odstawiał takich cyrków).
Najgorsze jest to, że coraz więcej rodziców przejawia postawę, "moje dziecko jest wspaniałe, zdolne, cudowne, tylko wszyscy się na nie uwzięli".
korepetycje
Ile ja takich słodkich idiotek jak ta Kasia pogoniłam na drzewo, a ile się na słuchałam ich problemów (np. złamany paznokieć, który kategorycznie uniemożliwia przyjście na lekcję, albo zakupy, albo katar, albo coś w telewizji...). Dlatego mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała wracać do udzielania korepetycji, bo matema "trudna przedmiot jest", a dzieci coraz głupsze, albo rodzice tych dzieci coraz głupsi?
OdpowiedzKiedyś ludzie byli mądrzejsi. Nie było obowiązku szkolnego, uczyli się ci którzy chcieli, a jak kto głowy do pisania i rachunków nie miał, szedł terminować do kowala albo zostawał na ojcowskiej gospodarce. Nikt nad nikim nie siedział, nie rozczulał się, nie ciągał na siłę z klasy do klasy. A jeśli ktoś już do tej szkoły szedł to uczył się na serio i zdobywał dużo większą wiedzę niż dziś, mimo że internetu nie było. Taki pierwszy lepszy przedwojenny maturzysta musiał opanować łacinę, grekę, z palcem w tyłku liczył całki i pochodne. Do tego, żeby funkcjonować jako tako w towarzystwie trzeba było grać na jakimś instrumencie, nauczyć się jazdy konnej i fechtunku. I języka francuskiego, bo na salonach mówiło się tylko po francusku.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 1 października 2013 o 8:32
Z większością się zgadzam, ale nie z tym, że uczyli się ci, co chcieli. Uczyli się przede wszystkim ci, którzy mieli na to pieniądze.
OdpowiedzA nie było to dobre? Ja jestem przeciw bezpłatnej edukacji, przynajmniej wyższej bo nie generuje ona zysków do budżetu tylko wydatki. Ja bym zrobił coś takiego że po maturze nie wolno by było iść na studia od razu tylko trzeba by było przepracować określony czas, dajmy na to 5 lat, obojętnie gdzie, nawet na kasie czy w Macu. Świadectwa pracy dołączałoby się do podania o przyjęcie. Za zarobione pieniądze studenci opłacaliby studia.
OdpowiedzRzadko się z Tobą zgadza, ale tym razem owszem. Poziom nauczania spada w tempie, którego nikt nie nadąża śledzić. Jestem ostatnim rocznikiem 8-klasowej podstawówki i przepaść między moim rocznikiem, a nieszczęśnikami, którzy wpadli w sidła reformy, jest ogromna. Powiem więcej: ten regres postępuje silnie we wszystkich gałęziach edukacji. Mój ojciec pracuje w Centralnej Komisji Egzaminacyjnej i jakiś czas temu dostali z ministerstwa zlecenie przygotowania egzaminu zawodowego dla NIEWIDOMEGO TECHNIKA BHP. Komentarz jest chyba zbędny.
OdpowiedzRównież z większością się zgadzam, z jednym wyjątkiem , edukacja bezpłatna niech zostanie, ale wróćmy z poziomu 20% wymaganej wiedzy , do każdy sprawdzian 50%+1 na dopuszczający, a na maturze 75% +1 jako próg, a studia 90%+1 jako absolutne minimum. To spowoduje ,że studia to nie będzie wybór spowodowany modą a możliwościami. Do tego odgórne progi przyjęć na poszczególne kierunki, jak wiadomo , że prace starci 7 tys nauczycieli nie szkolimy nowych , nie produkujemy z państwowych pieniędzy bezużytecznego tłumu i będzie dobrze.
Odpowiedz@WscieklyPL01 - zgadzam się z Tobą, że otwieranie nowych kierunków powinno być skorelowane z potrzebami rynku pracy. Dziś mamy tysiące "wykształconych", ale niepotrzebnych na rynku pracy, politologów, socjologów, pedagogów itp. Brakuje natomiast fachowców w dziedzinach, w których fachowców szkolą szkoły zawodowe i technika. Rozumiem, że w towarzystwie "jestem malarzem/murarze/piekarzem" brzmi gorzej, niż "jestem managerem/prezesem/kierownikiem", ale DOJRZALI, INTELIGENTNI ludzie nie oceniają ludzi po zawodzie/wykształceniu, a po wypowiedziach, zachowaniu itd. Mało tego, znam multum przypadków, gdzie ludzie po zawodówce zarabiają wielokrotnie więcej, niż ci z bezużytecznym wyższym wykształceniem w nieużytecznym kierunku.
OdpowiedzObecnie zostałam kierownikiem w firmie z ulotkami (ot "zaszczyt" mnie kopnął po kilku miesiącach roznoszenia ulotek), firma piekielna, ale... z braku laku lepsze to niż nic. Na stanowisko ulotkarza aplikują studenci i absolwentów takich kierunków jak zarządzanie, pedagogika, stosunki międzynarodowe, politologia. Dzisiaj aplikowała dziewczyna z dwoma kierunkami studiów! I najlepsze, oni przychodzą i roznoszą te ulotki.
OdpowiedzOK, tyle że ludzie chcący się uczyć (a także większość z tych, którzy nie chcą) nie potrzebują korepetycji.
OdpowiedzNieprawda. Ja chodziłam kilka lat na korepetycje z języka, najpierw żeby nadgonić w gimnazjum, a poźniej, jak już nie tylko nadgoniłam, ale wręcz przegoniłam klasę, to aż do końca liceum, chodziłam na korki żeby doskonalić wiedzę i się nie cofnąć. Inna sprawa, że chodząc ciągle do tej samej osoby, przez to 7 lat (zaczęłam w podstawówce) raz jedyny nie przyszłam na zajęcia, bo mi się pochrzaniły terminy. Miałam szczęście, że rodzice się nie dowiedzieli, bo dostałabym godzinny wykład o marnowaniu czyjegoś czasu i nieopdpowiedzialności...
OdpowiedzPrzepraszam, ale również się nie zgodzę. Twój wniosek jest - brzydko mówiąc - z dupy wzięty. Wiele korepetycji w życiu pobierałam, każde właśnie dlatego, że CHCIAŁAM się uczyć. Jestem kompletną nogą z matmy. Po lekcji matematyki w szkole, byłam głupsza niż przed nią. W domu próbowałam wszystko ogarnąć, siedziałam nad zeszytem, ale nie rozumiałam i tyle. Potrzebowałam po prostu osoby, która wytłumaczyłaby mi powoli, na chłopski rozum dany temat. Brałam też korki z chemii- bo miałam dwumiesięczne zaległości, których nie byłabym w stanie sama nadrobić. Szłam na korki, bo chciałam, a nie dlatego, że mama mi każe, bo mam złe oceny.
OdpowiedzW ogóle kwestia korepetycji to dla mnie temat rzeka... Rodzice myślą, że jak dziecko jest słabe z polskiego, historii czy innego tego typu przedmiotu to od razu koniecznie trzeba na korki. Ja rozumiem, że można nie rozumieć czegoś z matematyki, chemii, ale korki z polskiego? Serio? Jak to mówi moja mama nauczycielka, kiedyś jak dziecko miało złe oceny to się miało pretensje do dziecka, teraz jak ma słabe oceny to winny jest nauczyciel, otoczenie, za trudny materiał, ewentualnie jakaś dysleksja albo inna ułomność...
OdpowiedzJak ja chodziłem do szkoły to branie korepetycji było wstydem. Jak się klasa dowiedziała to dzieciaki śmiały się w kułak że matołkowi trzeba dwa razy tłumaczyć. A każdy się uczył bo wiedział że jak przyniesie dwóję to ojciec pasem przyleje. Albo wujek.
OdpowiedzU nas było podobnie, zdarzyło się, że poszłam, a i owszem jak miałam problem z chemią. Raz, na dwie godziny, gdzie znajoma mi pokazała o co chodzi. A teraz to chyba ludzie myślą, że jak pójdzie takie delikwent na korki to mu tam łopatą do głowy włożą...
OdpowiedzTeż nie rozumiem tych rodziców (bo dzieciakom to pewnie zwisa, w końcu nie ich kasa), którzy wywalają ciężkie pieniądze na korepetycje dla dziecka, bo myślą, że w ten magiczny sposób wszystkiego się nauczy. Zdaje mi się, że kiedyś, jak się czegoś nie rozumiało, to się szło po pomoc do bardziej pojętnego kolegi, taka pomoc międzyuczniowska. Ewentualnie do nauczyciela na jakieś konsultacje. Jeszcze żeby sobie uczniowie sami opłacali te korepetycje, to może staraliby się czegoś nauczyć, mieli szacunek do korepetytora czy coś...
OdpowiedzTakie pomaganie sobie nawzajem nie jest domeną minionych lat. Raptem 4, może 5 lat temu, wespół z koleżanką przyuczałem chłopaczynę do poprawki z chemii. Każde z nas z tego co było jego konikiem u mnie chemia organiczna, u niej nieorganiczna, zaliczył bez najmniejszych problemów. Widocznie w tym wypadku wszystkim zainteresowanym się chciało.
Odpowiedzmiałam identyczną mentalnie uczennicę u siebie. Nic tak nie denerwuje, jak jawna olewka Twojej nie tylko pracy, ale przede wszystkim osoby. No i rodzic, który jest zawiedziony niekompetencją korepetytora... ech...
OdpowiedzSłonko moje. Jedna rzecz mi się tu nie za bardzo zgadza. Uczyłeś dziecko z autyzmem i było widać efekty? Ludzie wykształceni w kierunku pracy z takimi osobami docierają do nich przez lata. Ludzie na to chorzy nie są w stanie pracować z kimś kogo nie znają bardzo dobrze. Dostają ataku paniki w obcym otoczeniu. Towarzyszą temu zaburzenia mowy a często jej brak. Potrafią się z wiekiem przystosować ale nigdy z tego nie wychodzą. Nie chce mi się wierzyć że mogłeś od tak pracować z takim młodzianem. Po 3 latach może by się uśmiechnął ale na pewno nie współpracował.
Odpowiedz