Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Pracuję w jednej z sieciówek w pewnej wrocławskiej galerii handlowej. Dopóki nie…

Pracuję w jednej z sieciówek w pewnej wrocławskiej galerii handlowej. Dopóki nie stanęłam "po drugiej stronie lady" z niewiadomych przyczyn wydawało mi się, że praca sprzedawcy w odzieżówce jest łatwa i sympatyczna. Ot, układanie ubrań, kasowanie zakupów, wręczanie numerków na przymierzalni... co w tym ciężkiego?
Po pewnym przepracowanym okresie miałam okazję dowiedzieć się, co.
W sklepie, w którym pracuję, ubrania eksponowane są na różnych rodzajach mebli. Obok wieszaków na ścianach, przeglądarek, "czołgów" (takie stojące wieszaki), mamy też stoły. Na stołach leżą zazwyczaj ułożone w stosy koszulki, złożone na pół dżinsy, czasem jakieś plecaki i dodatki.
Z niewiadomego powodu te poskładane w kupki koszulki działają na klientów jak płachta na byka- obowiązkowe jest wyszarpnięcie po drodze kilku sztuk, obejrzenie, zwinięcie w kulkę i rzucenie na stolik, albo w ogóle pozostawienie w kompletnie innym miejscu (na przykład na wieszakach ze spodniami, a i podłoga jest do tego celu idealna).
Ułożone na stolikach dżinsy często kończą z nogawkami leżącymi na ziemi, deptanymi przez przechodzących klientów (bo ktoś szukał sobie rozmiaru, znalazł, wyciągnął i tyle go interesowało).
Podobnie rzecz się ma z ubraniami wiszącymi na wieszakach- klienci prześcigają się w pomysłowym rozmieszczaniu asortymentu, i tak: skarpetki lądują tuż obok t-shirtów, męskie marynarki dzielą miejsce ze spódnicami, a puchowe kurtki dumnie wieńczą stojaki pełne wiszących bluzeczek.
Równie newralgiczne są wysepki z pudełek butów. Ludzie otwierają sobie pudełka, mierzą obuwie, zdejmują i idą dalej. A że buty zostały na podłodze, i najpewniej zaraz inny klient, idąc, wykopie je parę metrów dalej... a po co się przejmować, to nie my tu sprzątamy.
Z przodu sklepu na kilku słupkach wisi biżuteria i portfele.
Według niektórych osób, jeśli ktoś uszkodzi jakiś element biżuterii- rozerwie łańcuszek, odczepi zawieszkę z bransoletki, powinien niezwłocznie odłożyć zepsuty towar na podłogę/stosik koszulek na stoliku obok, oczywiście nie informując nikogo z obsługi (ja wiem, że ludzie boją się kary czy konieczności odkupienia towaru, ale... no na miłość boską. Zresztą, u nas tego typu kar się nie wymierza; zepsuta biżuteria trafia do szuflady z uszkodzonym towarem i tyle).
W przymierzalniach, wiadomo- dopasowuje się ubrania. Ale okazuje się, że nie tylko; niektóre panie wykonują również demakijaż- najlepiej jasnymi ubraniami. (Tu również, powiedzmy, że rozumiem- każdemu może się zdarzyć, ale naprawdę dziwi mnie, w jaki sposób trzeba wkładać sweter, by pokryć pomarańczowym fluidem dokładnie całą obwódkę wokół dekoltu?)
Do tego, jak się okazało, sklep z ubraniami oferuje usługi w utylizacji śmieci przynoszonych przez klientów! Wystarczy zostawić pustą butelkę po coli/plastikowe łyżeczki z fast-foodów/opakowania po batonach na terenie sklepu- najlepiej ukryte pomiędzy ułożonymi na stolikach ciuchami, wtedy błyskawicznie teleportują się do zsypu, całkiem same!

A teraz kilka zdań wyjaśnienia, zanim posypią się gromy. Oczywiście, że nie wymagam od klientów, żeby składali ubrania od linijki, czy ustawiali wieszaki w idealnym porządku. Zdaję sobie sprawę, że niektóre elementy ekspozycji sklepu są dość skomplikowane, i klient może po prostu nie mieć czasu/ochoty, a przede wszystkim- obowiązku, odtwarzać sposobu ułożenia danego ciucha. Od tego jesteśmy my, obsługa; to nasza praca, i za to nam w końcu płacą. Ale czy naprawdę tak trudno jest, jeśli już weźmie się ciuch ze stosu, przynajmniej złożyć go na pół czy na ćwiartkę, i odłożyć tam, gdzie leżał?
Kiedy rzuci się coś na wieszaki, to taka rzecz zazwyczaj jest regularnie potrącana przez przechodzących obok klientów, i po jakimś czasie spada na ziemię- gdzie już pozostaje, deptana i kopana, dopóki nie zauważy jej ktoś z obsługi.
Podobnie rzecz się ma z pudełkami butów, które wiecznie zostawiane są po prostu rozbebeszone. Myślę, że włożenie pary butów, którą się mierzyło, do pudełka, nie jest niemożliwym wyczynem.
I uprzedzam- tak, my, obsługa sklepu, zajmujemy się porządkowaniem sali sprzedaży- ale to nie jest nasze jedyne zajęcie, więc po prostu nie nadążamy poprawiać co chwilę każdej zmiętej w kłębek koszulki, ciągnących się po ziemi spodni, swetra który zsunął się z wieszaka i został potraktowany jak dywan, czy porzuconych na środku sklepu butów.
Pomijam już fakt, że dla personelu, który biega i setny raz składa ten sam stos koszulek czy podnosi leżące na ziemi rzeczy, takie zachowanie klientów to po prostu brak szacunku dla czyjejś ciężkiej pracy. Bo, niestety, ubrania nie składają się i nie wieszają magicznie- ktoś to musi zrobić.
A pozostawianie w sklepie śmieci nie wymaga chyba już żadnego komentarza.

centrum handlowe

by plague
Dodaj nowy komentarz
avatar ciara
4 8

Co do smieci Stalam kiedys przy kasie. Klient podczas placenia, wyciągał pieniadzę i paragony z kieszeni. Jeden zgniótł i upuścił (specjalnie). Powiedziałam do niego "Cos Panu upadło" i odeszłam. Kolezanka powiedziała, że spojrzał na mnie jakoś tak z szacunkiem i podniósł.. A poza tym, wspólczuję. Wiem co to za ból po raz setny składać koszulki na wyspach:)

Odpowiedz
avatar grupaorkow
15 15

Mnie jako klientkę wyspy też doprowadzają do białej gorączki, bo zanim znajdę swój rozmiar i dwa okoliczne muszę przekopać cały starannie ułożony stosik. Stosik oczywiście szlag trafia, mi jest głupio, że narobiłam chlewu i przez następne 10 minut stoję tam jak debil i usiłuję złożyć ubrania do kupy. Nie cierpię tego typu ekspozycji.

Odpowiedz
avatar plague
3 3

widzisz, przynajmniej do niego trafiło przesłanie ;)

Odpowiedz
avatar InkazLubinka
9 13

A ja tam "lubię" jak ktoś w markecie stoi po mięso (np. jak jest promocja i formuje się ładna kolejeczka), a potem, po namyśle, porzuca je gdzieś na odzieży albo w proszkach do prania...

Odpowiedz
avatar ocokaman
-1 11

Mocne, bo sama znam to i mam na codzień ;) Dopisałabym jeszcze tylko jeden punkt, przez który można dostać białej gorączki, a mianowicie: wchodzenie do sklepu ODZIEŻOWEGO, 5 albo 10 minut przed zamknięciem... i to nie z zamiarem kupienia konkretnej rzeczy (bo różne przecież są sytuacje, na zasadzie: wiem co chcę, wchodzę-pytam-jak jest to szybko przymierzam-kupuję/nie kupuję-wychodzę), tylko oglądanie/przymierzanie ot tak, na zasadzie "a może kupię, a może nie? A może sobie jeszcze przymierzę coś bo w sumie czemu nie? O a może niech pani mi poda jeszcze coś, bo SAMA NIE WIEM". O chodzeniu akurat po umytej części podłogi na koniec dnia już nie wspomnę ;)

Odpowiedz
avatar Szczurcia
4 8

OMG, to nie tylko w odzieżówkach - obsługiwałyśmy pacjentów w kurtkach bo za min 21 nam 4 osoby wpadły, nikomu to nie przeszkadzało beztrosko popytać o ceny - pan w niedziele, "ratunku, pali się", tez wlazł z sekundnikiem w ręce, nic nie kupił, pół godziny wypytywał czy korzystniej wyjdzie listek strepsilsu czy cholinexu oczywiście tradycyjnie wcześniej przez 20 min żywej duszy nie było ;) No i ofc ludzie, którzy liczą, że otworzymy im jeszcze apap sprzedać po godzinach, bo jak nie to drzwi wyrwą, no bo jak to zamknięte, jak w tej ciemności jakiś ruch widać :P Jak raz takiego delikwenta poinformowałam godzinę po czasie pracy (dyżur, zamówienie musiałam robić po godzinach, bo szaleju dostali tego dnia), że go nie obsłużę to mi nagadał, ze równamy w dół ;)

Odpowiedz
avatar Miryoku
5 13

Klienta nie musi obchodzić to, że myjecie podłogę przed zamknięciem sklepu. O ile nie siedzi w tym sklepie po jego zamknięciu, to może sobie do niego wejść nawet dwie minuty przed zamknięciem. Mnie strasznie denerwowało, jak w jednej piekarni zawsze towar był już zdjęty z półek i pochowany co najmniej pół godziny przed zamknięciem, a ekspedientka robiła wielką łaskę, że mi coś sprzeda. Po to są godziny otwarcia, żeby klient wiedział, o jakiej porze może wejść do sklepu i coś kupić bądź pooglądać.

Odpowiedz
avatar ocokaman
6 12

@Miryoku: Jeśli pracuję do 21 to pracuję do 21. Dajmy na to, co drugi dzień inna klientka wchodzi 2 minuty przed zamknięciem, zostaje do "5 po", plus do tego dochodzi jeszcze zamknięcie kasy przeze mnie, uprzątnięcie wszystkiego, bo w końcu na drugi dzień sklep musi jakoś wyglądać i się prezentować. I zamiast kończyć o 21, to często jest to 21:30 - niby nic takiego, ale przez dwa tygodnie w miesiącu (pi razy oko), to jednak zawsze jakiś to dodatkowy grosz.. a nie przepraszam, jaki "grosz?" przecież za to mi nikt nie zapłaci, ani klientka która wchodzi na ostatnią chwilę, żeby zabić nudę, albo się porozglądać (mimo, że jutro TEŻ JEST OTWARTE), ani szef. Bo to przecież nie jego wina nie? Może by tak troche wyrozumiałości i postawienie się też w sytuacji tej drugiej osoby? Zamiast tylko hejtować :) Pół godziny przed - ok, to mogło denerwować. Ale dosłownie 5 minut przed zamknięciem? No sorry... tam też ludzie pracują i też chcą skończyć o normalnej, wyznaczonej porze.

Odpowiedz
avatar Miryoku
-4 12

Ocokaman, to, jakie masz godziny pracy, to nie jest zmartwienie klienta, a umowa między Tobą a pracodawcą. To, że nikt Ci nie płaci za czas poświęcony na sprzątanie, to już nie mój problem. Przeszkadza Ci to? Rozwiąż sprawę z szefem albo zmień pracę. Mój chłopak jest kucharzem, pracuje po 16 godzin, często musi sprzątać kuchnię już zamknięciu lokalu - i nie ma o to pretensji do klientów, a pieniądze za nadgodziny dostaje.

Odpowiedz
avatar ciara
4 8

Kiedyś jak pracowałam w księgarni kobieta weszła 10 minut przed zamknięciem. Wybrała ok 20 książek. Czytała je. Oglądała. Przeglądała. Wkońcu punkt 22 mowię - Przepraszam, zamykamy. Myślałam, że je odłoży i wyjdzie jak to się często zdarza. A ona chciała je kupić. Zostawiła mi w pustej kasie (bo pieniądze juz rozliczone) same stówy. I poprosiła o fakturę. Którą pisze się ręcznie. Wyszłysmy o 23..

Odpowiedz
avatar pasia251
6 6

@ocokaman znaczy się, szef cie wykorzystuje :) bo skoro sklep jest czynny do 22 to do 22 klient ma prawo robić w nim zakupy :) a za dodatkowe godziny poświęcone na sprzątanie szef powinien płacić... nawet biedronka ustala grafik pracownikom tak, że przychodzą do pracy godzinę przed otwarciem sklepu, a druga zmiana wychodzi godzinę po zamknięciu...

Odpowiedz
avatar pasia251
8 12

te wyspy z koszulkami to w ogóle jest jakiś durny wynalazek - mówię od strony klient - strasznie mnie wkurza, ze muszę się przekopać przez stertę koszulek, zanim znajdę konkretny rozmiar, bo zazwyczaj nie są poukładane rozmiarami tylko np. kolorami, a jak tych koszulek na kupce jest 30 sztuk, to potem niby jak mam to ogarną? stać godzinę i układać z powrotem?

Odpowiedz
avatar pasia251
8 8

zazwyczaj koszulki rozmiar mają na metce, więc trzeba tych koszulek trochę przełożyć, a jak jest ich dużo to ciężko nad tym zapanować ;)

Odpowiedz
avatar plague
2 2

osobiscie również wysp/stolików nienawidzę- i jako klientka, i jako sprzedawca. niestety, o sposobie ekspozycji decyduje dekorator sklepu (który ma często wydawane rozkazy "z góry"), a my, szary personel, nie mamy nic do powiedzenia... za to do poskładania i owszem :p

Odpowiedz
avatar konto usunięte
4 4

To są syzyfowe prace... A w Tchibo musisz dodatkowo pakować ubrania w folie, tam jest dopiero rozpierdziel...

Odpowiedz
avatar chiacchierona
4 10

Najwyraźniej, sprzedawcy są po to, żeby klienci mogli odgrzebać głęboko skrywane pokłady chamstwa i prostactwa... Mnie najbardziej wkurzają pudełka po butach i same buty porzucone gdzie popadnie. Chyba w nadziei, że ktoś sobie wybije zęby i będzie co "obfocić ajfonem". Jeszcze bym mogła zrozumieć nastolatków, którym w domu może "starzy" nadają nad uchem i każą ciuchy składać zamiast rozwalać po chałupie, więc w sklepie sobie muszą odbić. Ale dorosłe kobiety?!

Odpowiedz
avatar katkaTT
0 4

E tam, w polskich sklepach jeszcze pod tym względem jest OK. W Anglii pod koniec dnia sklepy z ciuchami wyglądały, jakby przeszło przez nie tornado i trzeba było bardzo uważać i patrzeć pod nogi, żeby na nic nie nadepnąć.

Odpowiedz
avatar Temporary
2 4

Klienci wchodzący przed zamknięciem to historie z cyklu niekończących się. Pracuje w salonie meblowym czynnym do godziny 20:00 każdego dnia tygodnia. Niedzielny wieczór, godzina 19:58 z kolegą padamy na nosy. A tu wchodzi Pan zadowolony z siebie, i wypytuje o kuchnie. W rozmowie wtrącam że godzina 20:00 raczej z kuchnią już nie zdąży itp. Pan stwierdzil że on wszedł o 19:58 więc ja mam z nim siedzieć aż on się zdecyduje, kłócić mi się nie chciało, wyobraźcie sobie że do 22:09 z nim siedziałam bo wizualizacja bo tu szafkę zmienić, może tam inną wstawić, a na koniec stwierdził że on i tak nie zamówi... Nigdy więcej nie dałam się tak zrobić i o godzinie 20:00 powoli gaimy światła, co większość klientów rozumie. Na szczęście Szef nasz jest człowiekiem wyrozumiałym :)

Odpowiedz
avatar plague
2 2

wspólczuje piekielnego... niektórzy ludzie mają tupet, aż słów brakuje! u nas wczoraj była pewna pani; weszła chyba jakoś przed 21, zebrała kilka rzeczy i poszła mierzyć. w sumie całkiem o niej zapomniałyśmy, bo byłyśmy z koleżanką we dwie na cały sklep i biegałyśmy wte i wewte, żeby całość jakoś ogarnąć. o 21 zawsze wyłączana jest muzyka, i leci komunikat "zamykamy, dziekujemy za zakupy". do babeczki w przymierzalni chyba nie dotarło, bo pojawiłą sie przy kasie 21.15 z naręczem ubrań... szkoda, że kasa była już rozliczona i zamknięta, a my miałyśmy wychodzic. na szczęscie klientki, przyszła kierowniczka i pozwoliła jej zapłacic.

Odpowiedz
avatar shpack
1 1

Hm, zastanawiam sie , dlaczego sprzedawcy psiocza na klientow a nigdy nie przyjdzie im do glowy, ze wlasciciel sklepu zatrunia za malo osob I one sie nie wyrabiaja ? A moze jednak sie wyrabiaja?

Odpowiedz
Udostępnij