Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Piekielna "koleżanka" (będzie baaardzo długo) ważny rys sytuacyjny: koniec ubiegłego tysiąclecia, otrzymuję…

piekielna "koleżanka" (będzie baaardzo długo)
ważny rys sytuacyjny:
koniec ubiegłego tysiąclecia, otrzymuję pracę w malutkiej, wiejskiej szkole, razem ze mną zatrudniona zostaje moja znajoma, Baśka (tzn kojarzę nazwisko, bo chodziłyśmy do jednej podstawówki, ona kilka lat później, mieszka niedaleko i pochodzi z dość "charakterystycznej"- czyli znanej w okolicy rodziny);
Ważne dla tej historii-Baśka ma brata w Anglii i dzięki temu, od kilku lat, w domu komputer z internetem. Dla mnie wtedy posiadanie komputera było tak realne jak posiadanie prywatnego helikoptera a i sama obsługa maszyny to istna czarna magia. Dziś to wydaje się śmieszne, ale komputery i informatyka w szkole to dopiero początek tego tysiąclecia.
Ja mam ukończone studia i kilka lat pracy (różnej), ona właśnie jest na ostatnim roku magisterki (nie dość, że młodsza ode mnie to jeszcze coś tam po drodze zawaliła w swojej edukacji);
Malkontentom wszelakiej maści wyjaśniam, że jeszcze kilkanaście lat temu chętnych do pracy w malutkich szkółkach, daleko od większego miasteczka i to chętnych na stanowisko np nauczyciela angielskiego, można było szukać miesiącami a nawet latami.
Toteż jej kandydatura została przyjęta radośnie, bo dziewczę miało już licencjat, więc uczyć mogło warunkowo zwłaszcza, że przyniosło zaświadczenie z uczelni o kończeniu magisterki.
Było miło i sympatycznie...było, bo pojawiło się wtedy coś takiego jak ścieżka awansu zawodowego.
Są trzy stopnie: kontraktowy, mianowany i dyplomowany- na ten pierwszy stopień staż trwa rok, na pozostałe- po trzy lata.
Ponieważ jest to okres przejściowy, pojawiają się właśnie gimnazja, zatrudniani są nowi nauczyciele, a niektórzy zaczęli pracę jeszcze na starych zasadach awansu, więc ministerstwo wprowadza takie małe ułatwienie. Nauczyciel, który był zatrudniony w szkole przed 2000 rokiem i jeszcze nie uzyskał starego awansu, automatycznie ma zaliczony pierwszy rok nowego stażu i otrzymuje "tytuł" nauczyciela kontraktowego oraz może od razu rozpoczynać staż na kolejny stopień.
I tu zaczyna się wstęp do piekiełka o którym ja, nieświadoma burzy dziejowej przetaczającej się wokół mojej osoby, nie miałam nawet fioletowego pojęcia.

Awans na pierwszy stopień otrzymałam automatycznie, Baśka niestety nie, mimo, że zatrudniona w tym samym czasie co ja. Dlaczego? Bo nie miała ukończonych studiów i pracowała warunkowo coś bardziej jako stażysta, niż nauczyciel z uprawnieniami i dyplomem. Nie moja wina- gdyby nie zawaliła roku, byłoby po problemie.
Z początkiem nowego roku Baśka SAMA! nieproszona, przychodzi do mnie i ma propozycję. Cobym poczekała rok aż ona skończy awans na kontraktowego. Potem razem zaczniemy kolejny stopień, bo ja:
- nie mam komputera i drukarki, a cała ogromna dokumentacja (w zależności od weny nauczyciela i tego, czy chce mu się fajnie pracować, czy tylko na odwal) to dwa, trzy grube tomy- kilkaset kartek- większość z tego robiona na komputerze;
- nie umiem posługiwać się komputerem i się nie nauczę, bo jedyny w szkole to sprzęt dyrektora- przecież mnie nie wpuści do gabinetu i maszyny gdzie jest ważna dokumentacja abym sobie poklikała;
- nie mam dostępu do internetu (zresztą po co mi jak nie mam sprzętu?)a większość wzorów wniosków, zaświadczeń, formularzy i innych dokumentów znajduje się na stronach MEN;

Nawet się ucieszyłam z propozycji a w tym czasie już diabełek rączki zacierał...

Kończył się rok, Baśka awans uzyskała, więc lecę do niej i pytam na kiedy się umawiamy. Baśka na to, że na razie wakacje, trzeba trochę odpocząć, potem chce pomóc rodzicom, jedzie do brata, brat przyjeżdża. Zadzwoni po połowie sierpnia to na spokojnie siądziemy i napiszemy wnioski oraz plany awansu- a wcześniej to ona sama pogrzebie w internecie i poszuka informacji na temat tego jakie są wymagania. Ja jej w tym wypadku nie jestem potrzebna- no fakt, taż nie będę gapić się na jej ręce.

Czekam spokojnie, na początku sierpnia dzwonię z pytaniem jak tam nasze spotkanie, ona, że na razie nic nie szukała, nie miała czasu, wiadomo pomagała w czasie żniw, wyjazdy, teraz zbiera maliny. Po dwudziestym sierpnia, kiedy nadal była cisza, dzwonię kolejny raz- twierdzi, że jeszcze nie patrzyła, na razie pisze rozkłady materiału bo początek roku. Spotkamy się w szkole to pogadamy.
Widzimy się pod koniec sierpnia w szkole na posiedzeniu, baśka mówi, że jeszcze mamy czas, bo to na razie tylko wniosek i plan pracy.
Zaczął się rok szkolny, masa roboty, mam jeszcze wychowawstwo i samorząd pod opieką, więc obowiązków i papierów masa a wszystko ręcznie pisane.
Zapomniałam o awansie, zwłaszcza, że Baśka solennie zapewniała, iż zadzwoni i się spotkamy.

I nagle dostałam kubeł lodowatej wody na głowę.
Jest piątek, czternastego września, popołudnie. Baśka wręcza dyrektorowi wniosek o rozpoczęcie stażu na mianowanego i plan awansu.
Moja żuchwa stuknęła o podłogę. Ale jak to? Przecież miałyśmy razem usiąść, poszukać, napisać, sama mnie o to prosiła rok wcześniej, ja nawet nie mam na czym pisać i na czym wydrukować, nie wiem jak wygląda wniosek.
Co słyszę od Piekielnicy?
- No przecież wszystko jest w internecie na stronach MEN, mogłaś sobie sama poszukać i napisać.
Na czym?!? Teoretycznie mogłam jeszcze dogadać się z kuzynką, żeby udostępniła mi swój służbowy komputer i pomogła w napisaniu, tyle, że to był ostatni dzień na złożenie papierów, o czym z satysfakcją nie omieszkała poinformować mnie Baśka.

W efekcie swój staż rozpoczęłam o kolejny rok później. Kuzyn załatwił mi starego Atari z likwidowanej przestarzałej bazy komputerowej w swojej firmie i opanowałam maszynę.

Jedyne wyjaśnienie jakie przychodzi mi do głowy to zemsta Baśki za to, że ominął mnie jeden stopień awansu i miałam okazję szybciej od niej zrobić kolejne.

Jednak może dzięki temu paradoksalnie pracuję nadal. Dwa lata później pożegnałam moją pierwszą szkołę, bo zaczęły się problemy z ilością dzieci, klas i etatami, a że byłam w trakcie awansu, dyrektor szukał z własnej inicjatywy godzin dla mnie w okolicznych szkołach, gdyż z barku pracy przepadałby mi cały awans. Znalazłam pracę o kolejne kilkanaście kilometrów dalej, mam świetnych szefów i współpracowników i na razie nie boję się (przez najbliższe kilka lat)o brak pracy. Może nie mam całego etatu, ale zawsze do wspólnej kasy domowej dojdą chociaż pieniążki na opłacenie rachunków.

A Baśka? Pracowała jeszcze w ubiegłym roku w dawnej szkole, ale tylko na część etatu i niestety, musiała się przekwalifikować, bo szkoły już nie ma, jest tylko przedszkole. Basieńka musiała zacząć studia dla przedszkolanek. Wiem, że dzieci w przedszkolu jej nie lubią (mam jeszcze dużo znajomych mam z mojej dawnej pracy i czasem się z nimi spotykam na zakupach).
Wypadałoby chyba podziękować Basieńce za moje opóźnienie awansu, bo gdybym go skończyła o czasie, to prawdopodobnie pracowałabym jako wpieniona na cały świat biurwa albo zostałabym kurą domową :)

szkoła

by konto usunięte
Dodaj nowy komentarz
avatar alohamiru
17 25

za długa ta historia... nie rozumiem niektórych dygresji, jedno, co zrozumiałam to to, że komuś uwierzyłaś "na słowo" i dałaś się wycyckać. koleżanka oczywiście zachowała się nielojalnie, ale jeśli Ci na czymś naprawdę zależy, a ktoś zwleka, to albo ciśniesz tę osobę, albo samej Tobie powinno zależeć, by wszystko przygotować. dorosła kobieta, a naiwna jak dziecko - że niby tamta nie miała prawa do rywalizacji, bo Tobie się zrobiło przykro?

Odpowiedz
avatar konto usunięte
14 16

Ja również zrozumiałam, że zamiast sama się swoim awansem zainteresować liczyłaś na koleżankę, która zrobiła Cię w (tu odpowiednie słowo). Swoją drogą jak bardzo by Ci zależało na tym awansie to już dawno wpadłabyś na coś takiego jak "kafejka internetowa" i tam wyszukała odpowiednie informacje, a nie czekała na innych.

Odpowiedz
avatar Aribeth
9 13

Ogółem nie jestem tropicielem fejków, ale ten "koniec ubiegłego tysiąclecia" i koleżanka po licencjacie jakoś mi się nie zgrywa. Choćby dlatego, że system boloński zaczął obowiązywać na polskich uczelniach dopiero w 2005 roku....

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 25 sierpnia 2013 o 12:19

avatar Fomalhaut
-3 11

Mniejsza o nazwę, ale o ile pamiętam to wtedy były tego typu szkoły. Nazywało się to jakoś tak "studium nauczycielskie", czy coś w podobnym stylu. Te placówki nie miały prawa do nadawania stopni magistra, ale z ich dyplomem można było być nauczycielem.

Odpowiedz
avatar chiacchierona
1 1

Też, na początku, mi się ten licencjat nie spodobał, ale Fomalhaut ma rację, faktycznie były takie trzyletnie studia dla nauczycieli. Nazywanie tego licencjatem merytorycznie nie jest do końca poprawne bo programy były inne chociaż po takim studium można było startować na magisterkę.

Odpowiedz
avatar Aribeth
0 0

Ok, dzięki za wyjaśnienie :).

Odpowiedz
avatar the
1 17

brednie, że sprawozdanie na mianowanego ma "kilkaset stron". zwięzłe, oparte na faktach wg paragrafów może mieć choćby 45 lub inną ilość i jest dobre. w kuratorium nikt encyklopedii nie wymaga. poza tym obsmarowujesz czyjeś wykształcenie, chwaląc się swoim, ale.. być może swój przedmiot znasz lepiej od zasad pisowni w ojczystym języku. kolejne potwierdzenie tutaj - halo, mam studia (och, ach, czerwony dywan), ale pisać nie umiem :D

Odpowiedz
avatar gorzkimem
3 21

To w czasach, których dotyczy historia, nauczycieli nie obowiązywały zasady interpunkcji, czy też przyjmowali takich głąbów, którzy ich nie znali?

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 25 sierpnia 2013 o 13:33

avatar zujka
18 22

Czytam drugi raz i mam problem. W tej historii chodzi o to, że Ty zamiast sama złożyć dokumenty o awans, za namową koleżanki poczekałaś rok, aż i ona będzie mogła to zrobić, napisać, tak za jednym zamachem? I to tylko dlatego, że Ty nie miałaś komputera?

Odpowiedz
avatar Fomalhaut
5 15

Chyba lepiej, żeby to był fejk. Jakoś trudno mi wyobrazić sobie gapę, która czeka na koleżankę tylko dlatego, że ona ma komputer z dostępem do internetu. "Koniec ubiegłego tysiąclecia" to nie średniowiecze, były wtedy komputery na uczelniach, w bibliotekach, w kafejkach internetowych.

Odpowiedz
avatar FrancuzNL
5 9

i jeszcze to "uzyn załatwił mi starego Atari"

Odpowiedz
avatar EmielRegisRohellecTerzieffGodefr
7 9

"komputery i informatyka w szkole to dopiero początek tego tysiąclecia" - NIE Rok 1990 mam już trzeci komputer (po Atari i Amiga), a szwagier zaczyna liceum w klasie o profilu informatycznym.

Odpowiedz
avatar grupaorkow
2 4

W latach 90 mój osobisty chłop brał udział w zawodach e-sportu (zabijcie nie pamiętam o jaką grę chodziło). Ja w tym czasie miałam PC z Windowsem 3.5 :D, a w mojej szkole była salka informatyczna. Działało mnóstwo kafejek internetowych, a w większych miastach były gralnie gdzie zapitalano w Starcrafta :) ale to już sama końcówka lat 90. Komputer w końcówce tysiąclecia to już nie była maszyna co robi "ping", tylko całkiem popularne urządzenie. Jest dla mnie cokolwiek niezrozumiałe, że autorka przez rok nie mogła do niego uzyskać dostępu, zwłaszcza, że chodziło o jej awans, czyli rzecz bardzo ważną.

Odpowiedz
avatar Dedi
0 4

Potwierdzam - mieszkam na południu w mieście, które kiedyś było wojewódzkim. Skończyłem podstawówkę 1999/2000 - szkoła liczyła prawie 1000 uczniów więc spora - nie mieliśmy sali informatycznej ani takiego przedmiotu, dopiero w szkole średniej, ale na tak starych komputerach, że szkoda gadać.

Odpowiedz
avatar grupaorkow
1 7

Jak Internet nie istniał jak istniał... co ty opowiadasz. Ja akurat wychowałam się na wsi gdzie psy tyłkami szczekają, więc do sieci podpięłam się późno, ale od połowy lat 90 był dostępny net przez Neostradę i znani mi zapaleńcy komputerowi taki Internet mieli. Poza tym sama piszesz, że Basia miała dostęp do sieci - to w końcu ta sieć istniała czy nie? :) I podkreślam - wychowałam się na wsi. Małej wsi. Moja szkoła więcej niż 100 uczniów miała chyba tylko w czasach największego wyżu demograficznego. I moja siostra kończąca tą szkołę w roku 1998 miała lekcje informatyki. Ty nie miałaś komputera - ok wierzę, ale nie wmawiaj nam, że w tamtych czasach był on niedostępny jak lot w kosmos, bo to po prostu nieprawda.

Odpowiedz
avatar Poison_Ivy
-1 1

@grupaorkow: jakkolwiek zgadzam się ze stwierdzeniami dotyczącymi dostępności komputerów (lata dziewięćdziesiąte to przecież Windows 95 i 98), to Neostrady w połowie lat 90. mieć nie mogłaś. Poczytaj o historii Neostrady: 15 stycznia 2001 - pilotażowe uruchomienie usługi Neostrada przez TP SA w opcjach 256 kb/s, 512 kb/s, 1 Mb/s i 2 Mb/s (abonament miesięczny odpowiednio 300, 500, 1000 i 1500 zł); usługa była dostępna wyłącznie dla abonentów TP w Warszawie obsługiwanych przez centralę przy ul. Pięknej.

Odpowiedz
avatar grupaorkow
-1 1

Poison_ivy - jak sama napisałam ja Neostrady nigdy nie miałam :) I mieć nie będę. Ale pamiętam, że ludzie korzystali z jakiegoś internetu - może to nie była akurat ta usługa, jak coś pokręciłam to przepraszam. Ale to była jakaś usługa pochodząca od TP.

Odpowiedz
avatar Poison_Ivy
4 4

@grupaorkow: pewnie to było połączenie przez modem i numer TP. Prawie jak Neostrada ;) @all. W historii autorki zastanawia mnie jeszcze coś innego. Wszelkie polskie instytucje państwowe i urzędy były (niektóre dalej są) uporczywie opieszałe w udostępnianiu jakichkolwiek materiałów przez internet. Ciężko mi uwierzyć, że już w latach dziewięćdziesiątych "większość wzorów wniosków, zaświadczeń, formularzy i innych dokumentów znajduje się na stronach MEN". Może i tak było, nie będę się sprzeczać. Jeśli tak, to brawa dla MEN za postępowość.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 2

Przed neostradą dzwoniło się przez modem 14 do 56 kb na numer 202122, użytkownik i hasło ppp. Opłata jak za połączenie lokalne, w ciągu dnia licznik bił co 3 minuty, wieczorem i w nocy co 6. Tak było na pewno w roku 1998. Internet w Polsce był jakoś od 92 roku, ja miałam dostęp od 93 z uczelni. <br> Pod koniec lat dziewięćdziesiątych komputery były w większości bibliotek uczelnianych, ja nie miałam trudności ze znalezieniem dostępu do sieci w obcym mieście (pierwsze kafejki). W sprawie tak ważnej jak awans można się przejechać kilka razy do większego miasta, były też usługi typu przepisywanie tekstów, coś można było wymyślić. <br> Ciężko mi uwierzyć, że rzesza nauczycieli nie mogła dostać awansu z powodu niedostępności sprzętu komputerowego.

Odpowiedz
avatar pinslip
1 3

Szkołę podstawową skończyłam w 1997 roku, już w 7 klasie mieliśmy informatykę (czyli rok 1995), w tym samym czasie mój brat rozpoczął naukę w liceum w klasie informatycznej, do której ja sama trafiłam dwa lata później. Szkoła mieściła się w 25-tysięcznym mieście. Także bez przesady z tym brakiem komputerów w małych miejscowociach

Odpowiedz
avatar Bryanka
1 5

W 2000 roku akurat z tego co sama pamiętam kafejki miały się bardzo dobrze. Ci co mieli w domach internet łączyli się głównie przez telefon. Nie było to tanie, ani łatwe i szybkie, więc kafejki przeżywały wtedy bum.

Odpowiedz
avatar Dedi
-3 5

Bryanka - tak, ale w miastach 100000+ mieszkańców.

Odpowiedz
avatar EmielRegisRohellecTerzieffGodefr
4 4

Mieszkam w mieście na południu Polski,które miało wtedy niespełna 30 tysięcy mieszkańców - 1990 - szwagier trafia do liceum z profilem informatycznym, a ja i żona mamy w podstawówce informatykę na Atari. W liceum były nowocześniejsze komputery. W 1995 żona szalała za boysbanadami i chodziła do kafejek (w moim mieście było ich 5) internetowych "pochodzić po stronach", a kumple siedzieli na chatach. Ja trafiam do technikum o profilu elektronik-informatyk - od pierwszej klasy nauka programowania-komputery IBM. Dostęp do internetu i komputerów (dla tych, którzy go nie mieli)był w kafejkach i bibliotekach. W 2000 roku oboje byliśmy na studiach, każde miało swój komputer i internet "wdzwaniany" przez modem. Komputery i dostęp do internetu nie pojawiły się w Polsce na początku XXI wieku.

Odpowiedz
avatar the
-3 7

nadal bredzisz. i, o ile dobrze rozumiemy - sprawozdanie rysowałaś, bo żadnego z programów do pisania nie znałaś.. wątpię, abyś była nauczycielką. komisja zawsze czyta, nawet jeśli częściowo, a mile widziane są np. prezentacje, a nie ustne opowieści. bredzisz napastliwie. a mnie pouczać będziesz, jak sama się nauczysz :)

Odpowiedz
avatar grupaorkow
1 3

Gdzie były kafejki? Ano np. w mieście liczącym 25-30 tys. mieszkańców. Byłam, widziałam, korzystałam.

Odpowiedz
avatar grupaorkow
2 2

A jak już pijemy do wieku - w latach 70, jeszcze za panieńskich czasów moja mama spotkała pewnego młodego programistę :)

Odpowiedz
avatar eshter
4 4

à propos...

Odpowiedz
avatar grupaorkow
4 4

Przysięgłabym, że 2001 to początek nowego tysiąclecia, a nie końcówka starego.

Odpowiedz
avatar mrkjad
4 6

"W jaki więc sposób człowiek miał się nauczyć pracy z komputerem? Internet wtedy jeszcze nie istniał." Skoro nie istniał to jak wnioski mogły znajdować się na stronie MENu? Oczywiście, najfajniej jest jak ktoś coś zrobi za nas, łatwiej tez mieć pretensje do kogoś nie do siebie. Twoje tłumaczenie się z błędów i literówek, które się same pojawiają jest żenujące, jakoś nikomu innemu się to nie przydarza. Mam nadzieję, że to fake, bo jeśli nauczyciele w tym kraju są tak roszczeniowi i pełni pretensji do świata to martwię się o naszą przyszłość.

Odpowiedz
avatar grupaorkow
5 5

@mrkjad: z jednej strony internetu nie było, a z drugiej koleżanka go miała, z jednej był usługą kompletnie niedostępną i nigdzie poza największymi aglomeracjami go nie było, a z drugiej nie dało się dostać bez niego awansu, bo MEN tak wyprzedził epokę, że wszystkie dane i wnioski umieścił na swojej stronie i nigdzie indziej. Po prostu internet Schrödingera :) Mnie interesuje też przedział czasowy historii: raz jest mowa o końcówce tysiąclecia (czyli późne lata 90), raz o roku 2000, a raz o 2001. Niedługo dojdziemy do 2005.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 2

W 2001-2002 to ja już sprawdzałam prognozę pogody w Tatrach przez wap (internet) w telefonie. Komórkowym, nie na korbkę.

Odpowiedz
avatar Onatoja
7 7

To jak przed erą "komputerową" nauczyciele awansowali? Ryli w tablicach glinianych? Moja mama - także nauczycielka - podczas awansu wszystko pisywała ręcznie, a potem odnosiła do przepisania. Z internetem nie było problemu, a w razie wątpliwości wystarczył jeden telefon i mailem wysyłali jej do szkoły, gdzie dyrektor bez problemu drukował. Z Twojej historii wynika, że bez komputera i internetu NIE DAŁO SIĘ awansować. W ogóle abstrahując od internetu i komputera - co to za nauczyciel, który jak naiwne dziecko czeka na koleżankę i ma pretensje, że ją wykiwała? Ach, i jako "wpieniona na caly swiat biurwa" to inaczej "pracownica biurowa" , tak?

Odpowiedz
avatar Bryanka
1 3

No jak to jak? Jeden "wybraniec" na cały powiat miał internet i on właśnie awansował :D

Odpowiedz
Udostępnij