Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Małe zestawienie tego, co rodzice potrafią "wymyślić", wysyłając swoją pociechę na kolonie.…

Małe zestawienie tego, co rodzice potrafią "wymyślić", wysyłając swoją pociechę na kolonie. Dotyczy to głównie dzieci w wieku 5-7 lat, ale także starszych.

1. Dziecko nie potrafi samo...
- Umyć się.
- Ubrać (np. zasunąć suwaka, zapiąć guzika).
- Zawiązać sznurowadeł.
- Skorzystać z toalety.
- Trzymać łyżki/widelca i trafić sztućcem do buzi. O posługiwaniu się nożem można zapomnieć.
- Chodzić po schodach(!) bo mama zawsze nosi.

2. Turnus trwa dwa tygodnie. Co pakujemy/zapominamy spakować naszemu dziecku do torby, żeby przetrwało ten czas:
- Jedną parę majtek i jedną parę skarpetek. w zasadzie te, które dziecko ma na sobie w dniu przyjazdu.
- Jedną parę butów, spakowane jak wyżej (na nogach dziecka). Przecież japonki idealnie nadają się na kilkugodzinną wycieczkę do lasu...
- Absolutnie nie dajemy dziecku żadnych pieniędzy. Niech sobie patrzy, jak w upale inne dzieci zajadają lody i piją napoje chłodzące, kiedy samo nie ma pieniędzy na takie luksusy.
- Żadnych kurtek, czy chociaż grubszego swetra. Latem nie zdarzają się chłodniejsze dni, deszcz to też jakaś abstrakcja.
- Zapas jedzenia na całe dwa tygodnie. Bo na pewno dziecko będzie chodzić głodne. Co tam, że po trzech, czterech dniach trzeba będzie wszystko wyrzucić, bo się popsuje, a ośrodek zapewnia cztery posiłki dziennie?

3. Leki i choroby.
- Karta kolonijna to jakieś głupoty. Kto by się przejmował wpisywaniem tam, że dziecko na coś choruje? Na pewno będzie ubaw, jak dziecko zje coś, na co jest uczulone, albo zemdleje na dłuższym spacerze, bo ma chore serce.
- Tak samo trywialną rzeczą są leki przyjmowane przez dziecko. Można wcale ich nie spakować albo dać ilość, która wystarczy tylko na pół turnusu. Nawet jeśli dziecko dostanie odpowiednią ilość leków, to nie trzeba nikogo informować, że te leki ma przyjmować. Pięciolatek, który pierwszy raz wyjeżdża gdzieś sam, na pewno będzie pamiętał, że trzy razy dziennie musi wziąć tabletkę.
- Spakujmy dziecku całą apteczkę, zawierającą takie leki jak ketonal, antybiotyki, środki przeczyszczające. Kiedy wychowawca skonfiskuje dziecku leki, żeby nie potruło siebie i kolegów, zadzwońmy z awanturą, że okradziono naszego szkraba.

4. Tak ogólnie:
- Wysyłamy na kolonie dziecko, które płacze za mamą, nawet kiedy ta wyjdzie do sklepu.
- Do ośrodka, w którym mieszka stado koni, kozy, owce, świnki wietnamskie i cztery duże psy, wysyłamy dziecko panicznie bojące się większych zwierząt.
- Do dziecka nie ma potrzeby dzwonić w ciągu tych dwóch tygodni, przecież pojechało na kolonie, żeby rodzice mogli sobie odpocząć. A że tęskni? Niech się uczy samodzielności!

Oczywiście to są odosobnione przypadki (chociaż o wiele częstsze, niż by się chciało...), ale przez cztery lata trochę się nazbierało. Pewnie jeszcze o niejednym zapomniałam. Wnioski nasuwają się same.

kolonie

by Poecilotheria
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Kikai
29 35

"1. Dziecko nie potrafi samo... - Umyć się." Na moich pierwszych koloniach w życiu - miałam siedem lat - nie byłoby to problemem, ponieważ prysznic udostępniano najmłodszej grupie raz na tydzień. Kolonie trwały ok. miesiąca. No, ale od czego są codzienne kąpiele w morzu i umywalka w toalecie...

Odpowiedz
avatar Poecilotheria
9 11

Współczuję, musiałaś bardzo źle trafić, ale akurat ośrodek, o którym piszę, jest (a przynajmniej był kilka lat temu, teraz nie wiem) świetny. Wiem o czym piszę, bo sama trafiłam tam pierwszy raz jako kolonistka:) Wróciłam następnego lata, a rok później zaprzyjaźniłam się już z kierownictwem i kadrą na tyle, że siedziałam tam całe wakacje w charakterze "animatorki" - nie byłam jeszcze pełnoletnia, pomagałam przy koniach, prowadziłam młodszym dzieciom zajęcia teoretyczne (anatomia konia, budowa rzędu, czym można konie karmić, takie tam pierdółki). Z sanitariatami nie było nigdy problemu, w czasie czterech lat, kiedy tam jeździłam, jeden raz zdarzyła się jakaś awaria i przez jeden dzień nie było ciepłej wody.

Odpowiedz
avatar Hausgestapo
2 4

Kikai pewnie pisze o koloniach w latach 80-tych, kiedy jeździło się na 3 tygodnie i rzeczywiście w większości ośrodków było tak, że była jedna wielka hala z prysznicami i wszystkie dziewczyny z danej grupy kąpały się razem raz na tydzień (20 dziewczyn razem, w przypadku starszych nieważne było, czy są tzw. "dysponowane", czy nie. A co do dzwonienia, to wtedy oczywiście nie było komórek i nikt nawet nie wpadł na to, żeby dzwonić do rodziców, albo żeby rodzice dzwonili do dziecka. Pisało się kartki i dostawało listy od rodziców. I jakoś nikt nie narzekał. Ja też dzwonię do mojego dziecka na koloniach, ale tylko dlatego, że dzwonią inni rodzice i żeby nie było mu przykro.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
20 26

Nie wiem na jakiej zasadzie dzieci trafiają na taką kolonię, ale może warto by dać rodzicom prostą instrukcję, jak przygotować dziecko do takiego wyjazdu. Coś w stylu "Zapakuj dziecku dodatkową parę butów nadających się na dłuższą wycieczkę" i tym podobne. Dziecko nie powinno cierpieć z powodu niedopatrzenia rodziców, a przyznam, że mi też zdarza się zapomnieć czegoś ważnego. Różnica polega tylko na tym, że mogę kupić tą szczoteczkę do zębów, czy strój kąpielowy na miejscu.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 29 maja 2013 o 6:33

avatar Poecilotheria
20 22

Ależ oczywiście, że były takie instrukcje. Pamiuętam, ze napewno oprócz takich rzeczy jak kurtka, buty na zmianę, klapki kąpielowe był wypisany płaszcz przeciwdeszowy. Rodzice dostawali szczegółowy program kolonii (może nie dokładnie co którego dnia, bo to często było zależne chociażby od pogody), gdzie były wypisane wszystkie zajęcia, jakie się odbędą. Więc opcji, że rodzice nie wiedzieli o wycieczce do lasu teoretycznie nie ma. A w praktyce... to komu się chce czytać jakieśtam programy i instrukcje?

Odpowiedz
avatar soraja
-5 13

nie mogę edytować :-/ miało być "że wada serca ujawnia się przy większym wysiłku a alergia przy wizycie w lesie". Podobnie ze zwierzętami, jeśli dziecko mieszka w bloku i rodzice trzymają co najwyżej rybki, mogą nie wiedzieć, że przy koniach i kozach dostanie alergii.

Odpowiedz
avatar butelka
18 22

no ale przeciez winni sa rodzice! przedszkola raczej nie chca przyjmowac dzieci ktore nie potrafia same jesc ( a w historii autorka mowi o dziecku ktore nie potrafilo lyzka trafic do buzi ), czy korzystac z toalety. poza tym to rodzic wychowuje i uczy dziecko, placowki go tylko w tym wspieraja. swoja droga znajoma mojej mamy uczyla w przedszkolu na wsi, a jej dziecko chodzilo do przedszkola w miescie, no i w miescie dzieci jadly lyzka, a na wsi nozem i widelcem :D.

Odpowiedz
avatar truelove
13 15

Takie sprostowanie w stosunku do przedszkola:) Z nożami oczywiście masz racje, nie daje się dziecku w żadnej grupie. Widelcem posługują się już dzieci w grupie najmłodszej, normalnie jak każde inne dziecko, zupę jedzą łyżką, a ziemniaki czy ryż na drugie widelcem:) I nie wmawia się rodzicom nic, to od Ciebie zależy czym Twoje dziecko je w domu, czy używa noża czy nie, w przedszkolu nie może i kropka. :)

Odpowiedz
avatar Vividienne
9 9

Ciekawe dlaczego, przecież widelcem znacznie łatwiej zrobić komuś krzywdę, niż tępym stołowym nożem z ząbkami.

Odpowiedz
avatar Poecilotheria
9 9

Co do używania sztućców - nie czepiam się tego, że dziecko nie potrafi, tylko tego, że jeśli nie umie, to się dziecka nie wysyła na kolonie, bo logiczne jest, że nie zawsze ktoś będzie mógł mu pomóc, kiedy pod opieką jednego dorosłego jest więcej dzieci. Jeśli chodzi o choroby - fakt, były przypadki, że jakaś choroba się ujawniła podczas wyjazdu. Jednak pisałam o tych, kiedy rodzice wiedzieli, że dziecko jest chore i nie poinformowali o tym, bo im się nie chciało, albo dlatego, że wydawało im się, że ośrodek nie przyjmie dziecka z alergią... Zwierzęta - nie pisałam o alergii, tylko o chłopcu, który na widok każdego większego zwierzęcia reagował atakiem paniki (kilka miesięcy wcześniej został pogryziony przez dużego psa), a rodzice nie widzieli problemu w tym, że spora część zajęć jest z udziałem zwierząt - jazdy konne, przejażdżki wozem, nauka dojenia kozy itd. Wszędzie w zasięgu wzroku na terenie ośrodka były jakieś zwierzęta - konie pasły się na padoku tuż obok, z drugiej strony ujeżdżalnie, gdzie odbywały się jazdy konne, któreś psisko leży sobie na schodach przed budynkiem administracyjnym, na trawniczku 20 metrów dalej pasą się kozy... Wskutek tego dzieciak prawie całe dwa tygodnie spędził w swoim pokoju, bo bał się wyjść na zewnątrz.

Odpowiedz
avatar ncc1701
19 37

Ja bym 5-latka na kolonie nie puścił. Pomimom tego, że mój syn umiał te wszystkie wymienione rzeczy (jak jedzenie sztućcami czy wchodzenie po schodach :]). Nie wiem jaki wiek jest odpowiedni - przeglądając fora na necie najczęściej powtarza się 2-3 klasa (czyli 8-9 lat). Granicę ośmiu lat podaje także wielu psychologów (chodzi o umiejetność rozwiązywania konfliktów, nie wnikam dalej). Ale skoro organizotorom tak bardzo zależy na kasie, że ustalają dolną granicę wieku na pięć lat, to niech się później męczą z dziećmi, które nie sa jeszcze na to gotowe...

Odpowiedz
avatar rage_material
16 16

Od wielu lat jestem harcerką. W naszym szczepie na kolonie zuchowe jeżdżą dzieciaki już od pierwszej klasy szkoły podstawowej (7-latki, w tym roku także 6-latki). Obóz trwa trzy tygodnie, w lesie, pod namiotami, bez łazienki, toalety, prądu, telefonów i innych udogodnień cywilizacyjnych - i wbrew pozorom dzieciaki wracają z nich żywe i zadowolone.

Odpowiedz
avatar ncc1701
12 16

@rage_material - yep, ale to są 7-latki. 5 latki a 7-latki to jednak różnica. Ba - 6 latkii 7-latki to wciąż jeszcze spora różnica (tak duża że zorganizowano całą kampanię społeczną). To co - 6 latek jest za mały aby iść do szkoły na pare godzin, a 5-latek wystarczająco duży, żeby go puścić na 2 tygodnie samego bez rodziców?

Odpowiedz
avatar Poecilotheria
10 10

między szkołą a koloniami też jest różnica - do szkoły chodzi się prawie codziennie przez prawie dziesięć miesięcy w roku i narzuca ona na dziecko obowiązki. Na kolonie dziecko jedzie, żeby się dobrze bawić. Osobiście też uważam, że pięć lat to ciut za wcześnie, chociaż widziałam wielu pięciolatków, którzy na koloniach świetnie sobie radzili, dobrze się bawili i byli xschwyceni - zarówno dzieci jask ich rodzice. Widziałam też nastolatków, którzy stanowczo nie nadawali się, żeby wyjeżdżać gdziekolwiek, gdzie zabraknie nadzoru rodziców, bo wychodził z nich diabeł;)

Odpowiedz
avatar InuKimi
0 0

@ncc1701: Generalnie wszystko zależy od dziecka. U nas najmłodsza uczestniczka obozu miała 5 i pół roku. Jechała ze starszym bratem. Ostatnio wróciłam z obozu na którym był świeży sześciolatek... Złoty chłopiec, zero problemów. :)

Odpowiedz
avatar digi51
29 33

Szczerze, to uważam, że 5 lat to trochę za mało na wyjazd na 2 tygodnie. Na tydzień - no jeszcze, ale na kolonie, na której jeden opiekun na pod opieką najwyżej kilkoro dzieci, bo jednak wymagają one więcej uwagi niż 9 czy 10 latki. Natomiast co do nie spakowania najpotrzebniejszych rzeczy - to jest straszna nieodpowiedzialność i wiem, że jest to bardzo uciążliwe dla opiekunów. Moja koleżanka była opiekunką maluchów na kolonii, zdarzały się wypadki, że musieli coś dzieciakowi dokupywać na miejscu z własnych pieniędzy, no bo co zrobić z dzieciakiem, który nad morzem nie ma żadnej kurtki, a akurat trafił się deszczowy tydzień? Przecież nie sposób trzymać go dwa tygodnie w ośrodku, podczas gdy inne dzieci chodzą na jakieś wycieczki. Domyślam się, że nie byłoby to łatwe do realizacji, ale uważam, że jeżeli rodzice dostają wytyczne co do tego, co dziecko koniecznie powinno wziąć na wyjazd i nie dba o to, to powinien być zobowiązany do dostarczenia brakujących rzeczy, osobiście albo kurierem, lub do zwrotu poniesionych w związku z ich zaniedbaniem kosztów.

Odpowiedz
avatar C3PO
12 14

Podpisuję się pod tym, że 5 lat to za wcześnie na wyjazdy kolonijne. No chyba że byłyby to takie kolonie, na które rodzice próbnie wysyłali mnie w podstawówce - kilkanaście kilometrów od domu, w znanym ośrodku. Ponieważ nie było wtedy komórek - albo dzwoniłam do nich ja z budki telefonicznej, albo oni do ośrodka, no i odwiedzali mnie dwa czy trzy razy podczas dwóch tygodni pobytu. Dopiero później pojechałam na dalszy wyjazd, nad morze :)

Odpowiedz
avatar wonka0
13 13

Ja miałam 6 lat,jak pojechałam na pierwsze kolonie. Po powrocie do domu chciałam jechać jeszcze raz. Więc w odstępie jednego turnusu,pojechałam kolejny raz. Na kolonie jeździłam do ośrodka oddalonego 140km od domu. Nie było telefonu w domu,mama dzwoniła kilka razy z pracy do ośrodka,i przysłała mi list. Rodzice odwiedzili mnie tylko raz,kiedy byłam na koloniach już 5-6 raz w życiu. Kochałam jeździć na kolonie :)

Odpowiedz
avatar anndab7
11 11

Też kiedyś siedziałam w temacie - w czasach liceum byłam wolontariuszką zajmującą się biednymi dziećmi z okolicy - w większości patologia, w sporadycznych przypadkach po prostu brak pieniędzy, dzieci wpadały co piątek do świetlicy pobawić się, zjeść coś ciepłego, itd - i raz udało nam się załatwić dzieciakom wyjazd na kolonie. Dla niektórych z nich miał to być pierwszy wyjazd gdziekolwiek. Pomijam fakt, iż załatwienie kart kolonijnych niektórych dzieciaków graniczyło z cudem, bo rodzice woleli czas przepić, jedna mama nie do końca ogarniała do którego przedszkola chodzi jej dziecko, a inna w godzinach porannych wróciła właśnie z "pracy" odstrzelona w panterkę i kabaretki.. No nic to, dzieciaki pojechały i... część z nich po tygodniu musiała wrócić. Czemu? Okazało się, iż nieprzywykłe do regularnego mycia się dostały jakiejś alergii / wysypki. Fakt, iż niektóre pojechały bez szczoteczek do zębów pomijam.

Odpowiedz
avatar misiafaraona
13 15

5-cio latki na kolonie O_O

Odpowiedz
avatar Zmora
6 10

Gdy pierwszy raz byłam na koloni, w wieku lat sześciu, nie miałam jeszcze komórki. Czasem rodzice dzwonili do ośrodka, ale ja jakoś specjalnie na te telefony nie czekałam, a gdy przyjechali mnie odwiedzić... Jezu, jaka nieszczęśliwa byłam. Inne dzieci jeździły konno, bo była to kolonia konna, a ja musiałam się nudzić z rodzicami, o czym, jako bezpośrednie dziecko, oczywiście ich poinformowałam. xD A potem rok, w rok to samo, aż w końcu udało mi się wyperswadować im, że nie chcę, żeby mnie odwiedzali, ale chyba tylko dlatego, że byłam wtedy już po trzeciej klasie a kolonia była wyjątkowo daleko. Ale ja w sumie zawsze byłam trochę dziwna pod tym względem. Mama do tej pory opowiada, jak to przez pierwszy rok przedszkola nikt nie mógł mi wytłumaczyć, że z rodzicami wypadałoby się chociaż pożegnać, a nie tylko zdjąć kurtkę i od razu "biec do dzieci". :D

Odpowiedz

Zmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 29 maja 2013 o 13:47

avatar Poecilotheria
7 9

Co do pięciolatków na koloniach - pomijając przypadki takie, jak opisane wyżej, to najczęściej były to dzieci z bliska, rodzice odwiedzali nawet kilkukrotnie. Sporo dzieciaków przyjeżdżało też ze starszym rodzeństwem - np. pięciolatek, trzynastoletnia siostra na obozie jeździeckim i szesnastoletni brat na obozie "szkoła przetrwania". Raz mieliśmy nawet czterolatka. Brał udział w programie "indiańskim", było z nim starsze rodzeństwo, a jego mama była kolonijną pielęgniarką:)

Odpowiedz
avatar nick
6 6

odnosnie braku uwag w karcie dziecka: wyslano mi dziecko z autyzmem raz stwierdzonym i oczywiscie, po co dzieckiem ma sie opiekowac doswiadczony psycholog jak moze 20 letni gosc dopiero po kursie :) ale co ja wiem pol kolonii spedzilem na nauczeniu tego goscia adresu osrodka i wsadzajac mu karteczki do kieszeni z tymze adresem i telefonem do mnie... albo dziewczynke ktora ryczala cale dwa tygodnie dzien w dzien! niech kradnie na dodatek wszystkie rzeczy innym dzieciom, bedzie naprawde cudownie <33 kocham kolonie xd

Odpowiedz
avatar pasia251
-1 9

"- Do dziecka nie ma potrzeby dzwonić w ciągu tych dwóch tygodni, przecież pojechało na kolonie, żeby rodzice mogli sobie odpocząć. A że tęskni? Niech się uczy samodzielności!" jak ja jeździłam na kolonie - pierwszy raz byłam na zimowisku w klasie I, więc nie miałam jeszcze 7 lat - nie było komórek i rodzice nie dzwonili do dzieci przez 3 tygodnie... i nie było problemu... naprawdę rodzice muszą dzwonić do dziecka?

Odpowiedz
avatar wizjonerlokalny
4 4

Teraz są komórki to podchodzi się do tego inaczej. Kiedyś też się wychodziło rano z domu, wracało po południu i cały boży dzień nikt nic nie wiedział, chyba że szkoła ścigała rodzica telefonicznie w pracy, bo coś się stało. I było to normalne - dziecko nie meldowało się, bo jak? Rodzic nie wydzwaniał, bo dokąd? Jak się jechało na kolonie, to były żetony do budki/potem karta TP, dało się z tego zadzwonić 2 razy na 3 tygodnie i pogadać 10 minut. Pisało się kartki. Teraz wiadomo, każdy ma komórkę, to jak dziecko albo rodzic 12 godzin nie dzwoni, to już panika i stan przedzawałowy.

Odpowiedz
avatar Poecilotheria
2 2

Niekoniecznie muszą. Ale jeśli dzieciak prosi wychowawcę, żeby ten zadzwonił do mamy, bo dziecko chce pogadać, bo tęskni (a komórki na kolonie nie dostał, bo jeszcze zgubi...), a mama mówi wychowawcy, że z dzieckiem nie chce rozmawiać, nie ma czasu, po to go wysłała, żeby od niego odpocząć etc. i się rozłącza, to chyba nie jest do końca w porządku, co? A jeszcze w tym konkretnym przypadku chłopiec stał obok wychowawcy i dokładnie słyszał, co mamusia powiedziała. Siedmiolatek.

Odpowiedz
avatar natalia
1 1

Ja pojechałam pierwszy raz jak miałam 8 lat. To nie był typowy obóz czy kolonie, tylko obóz taneczny naszego klubu. Co prawda byłam już samodzielna jak na swój wiek, często zostawałam sama w domu, ale że byłam tam najmłodsza, to nie było tak fantastycznie jak myślałam, że będzie. Ja miałam 8 lat, a reszta 13 i wyżej, do 18. Co prawda miałam tam swoje "koleżanki", ale i tak byłam przytłoczona tym, że ludzie rozmawiali tam o rzeczach, o których ja nie bardzo miałam pojęcie i że najzwyczajniej się nudziłam między zajęciami. A opiekunowie-trenerzy, którzy namawiali mnie i moich rodziców na ten wyjazd, mieli mnie gdzieś i traktowali mnie na równi z 15latkami. Dzielnie to znosiłam, dopóki nie dowiedziałam się, że rodzice mają zamiar mnie odwiedzić. Zaczęło się wyczekiwanie, płacze "kiedy wreszcie przyjadą", ale jaka ulga była jak się w końcu pojawili! Tylko kilka godzin wspólnie, ale odżyłam! Dalej i tak było drętwo, ale wszystko ma swoje plusy i minusy. Przebywając z ludźmi sporo starszymi ode mnie nauczyłam się prać skarpetki/majtki, zmieniać pościel, robić prawdziwe zakupy (znaczy nie chipsy i lody, ale chleb, wędliny itp) i inne czynności, w których na co dzień wyręczali mnie rodzice. Poza tym od starszych koleżanek dowiedziałam się, co to są kosmetyki inne niż mydło i szampon ;) Także kolonie/obóz to nie jest zły pomysł, ale na pewno nie wolno tam wysyłać na siłę dzieci, które tego nie chcą, bo można im zrobić dużą krzywdę.

Odpowiedz
avatar Draxi
4 4

Co do wysyłania dziecka z absurdalnym zapasem jedzenia to jeszcze nic, znajomy ze szkoły wojskowej opowiadał mi, że ma w klasie agenta, który zabrał w plecaku na poligon parę kilogramów kiełbasy o.O

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 7 czerwca 2013 o 15:26

avatar Miracidium
9 9

Piszesz tutaj o przypadku, kiedy rodzic nie spakuje dziecku podstawowych rzeczy jak bielizna, czy okrycie wierzchnie i masz oczywiście rację - jest to skrajna głupota i brak wyobraźni. Jednak chciałam tutaj poruszyć jeszcze jedną rzecz. 2 lata temu byłam na kolonii jako opiekun. Kolonia odbywała się nad morzem [dzieciaki z podkarpacia - szmat drogi, podróż pociągiem] a mnie przypadła grupa dziewcząt w wieku 10,11,12 lat i powiem Wam że to jak wyglądały ich walizki przyprawiało o zawał serca. 11letnie dziecko chwali mi się mniej więcej na początku kolonii, że zapakowała 11 par butów, ale mama jej i tak wyjęła 2 pary bo mówiła że to za dużo !!!!!!! LUDZIE, kontrolujcie co wasz dzieciak zabiera do walizki, bo opiekun nie jest w stanie nieść 10 wypakowanych toreb/waliz/plecaków ! Bagaż dziecka powinien być na tyle cięzki by mogło go ono samo w jakiś sposób transportować. Wiadomo, że taka dziesięciolatka nie podniesie walizki by wrzucić ją przez okno do pociągu [musieliśmy tak właśnie robić by w miarę sprawnie wszystko wpakować do pociągu], ale na litość, żeby nie dać rady samemu sobie jakoś tego dotransportować z peronu do ośrodka do którego było ok.200m .... koszmar.

Odpowiedz
avatar Nieuprzejma
5 5

Moje ulubione sytuacje związane z inteligentnymi inaczej rodzicami: 1. Twój pięcioletni synek z zaawansowanym ADHD powinien brać kilka razy dziennie leki? Nie powiedz o tym wychowawcom, nie napisz nic w karcie kolonijnej. Przecież jego siedmioletnia, nierozgarnięta siostrzyczka (śpiąca w innym miejscu, odbywająca zajęcia w innej grupie) z pewnością będzie pamiętać, żeby dawać mu lekarstwa. Przyznaj się w połowie turnusu, kiedy Twoje dziecko zaczyna wariować. 2. Wyślij na obóz dziecko z ogromnymi problemami psychicznymi, nie mów nic kadrze, której pozostawiasz go pod opieką na X czasu. Chłopak notorycznie uciekał, bił, kopał, rzucał się ale najgorsze? Potrafił przytulać i krótko mówiąc "obmacywać" chłopców, szczególnie upodobał sobie jednego z nich. Uwierzcie, dwunastoletni, odważny chłopak płaczący niczym mała dziewczynka, raczej nie przeraziłby się byle czego. Dopiero po wielu interwencjach odbierz łaskawie i przyznaj, że dziecko pochodzi z rodziny zastępczej i było molestowane przez ojca i przekłada to teraz na stosunku z innymi chłopcami. (Nie, piekielnie nie było dziecko, tylko rodzice, którzy ukryli ten fakt przed nieprzygotowaną kompletnie na taką sytuacje kadrą).

Odpowiedz
avatar Drzewo
3 3

Witam w dwudziestym pierwszym wieku. Do niedawna myslalam, ze to pojedyncze przypadki, ale dalsze doswiadczenia z dziecmi w tej grupie wiekowej uswiadomily mnie, zze wiekszosc dzieci jest tak po prostu wychowana. 7 lat i nie potrafi podetrzec sobie tylka, przekrecic klucza w zamku, isc samo do lozka, o posmarowaniu sobie bulki juz w ogole zapomnij. Coraz wiecej jest takich rodzicow, ktorzy wychowuja dzieci na kaleki spoleczne. A, do szkoly tez trzeba prowadzic za raczke najlepiej do dwunastego roku zycia. Kiedy wyrazilam sie na ten temat, powiedziawszy, ze tego nie rozumiem, bo w wieku szesciu lat otrzymalam wladny klucz, aby moc wrocic do domu i moc zrobic cos z obowiazkow domowych (zmycie naczyn, wyniesienie smieci, odkurzanie), bo bylam najwczesniej w domu - uslyszalam, ze bylam BARDZO ZANIEDBANYM i do tego pewnie niekochanym dzieckiem. A myslalam, ze rodzice, pracujac, po prostu starali sie o przychody, ktore pokryja nasze potrzeby... O ja glupia. A zreszta w wielu przypadkach slysze "przeciez to tylko dziecko, na to jest za male", a pozniej "ma juz tyle-a-tyle lat, powinno juz umiec". Jedyne co mnie ogarnia to frustracja.

Odpowiedz
avatar electrolyte
-1 3

Aż mi się nie chce w to wierzyć... Jak byłam mała to mama zawsze mi powtarzała „ucz się (myć/ubierać/wiązać sznurowadła etc) żebyś umiała jak pojedziesz na kolonię”.

Odpowiedz
avatar Foxsi
0 2

Przykre, że rodzice cieszą się gdy dzieci wyjeżdżają na kolonie nie z tego powodu, że dziecko spędzi fajnie czas z rówieśnikami, a dlatego że będą mogli mieć spokój... Do jakiegoś 10 roku życia jeździłam zawsze z rodzicami, bo oni sami stwierdzili, że jak nie ma mnie z siostrą z nimi na wakacjach to jest im smutno :).

Odpowiedz
avatar Mike92
1 1

W kwestii kolonii przypomniało mi się... Nie wiem, może nie jestem normalny, ale już od czasów podstawówki przez całe 12 lat szkolnej kariery, na wycieczkach, wyjazdach, koloniach i innych tego typu, mimo iż od 3 podstawówki miałem telefon komórkowy i telefonowanie nie było żadnym problemem, to nie odczuwałem potrzeby dzwonienia do rodziców. Tacie to nawet pasowało, jeden telefon na początku "Jak jest na miejscu?", jeden w trakcie "Czy dalej wszystko ok?", jeden na koniec "Kiedy dokładnie będziemy?" i wystarczało, częściej mama wydzwaniała... ale ogólnie zdarzało mi się nie dzwonić do domu przez np. 2 tygodnie

Odpowiedz
avatar lwona
1 1

Do całej Twojej listy dodam jeszcze jeden podpunkt 5. Wyślijmy dziecko chore np. ze świerzbem przecież na koloniach to wyleczą (matka o świerzbie wiedziała - przynajmniej tak to przedstawiło dziecko). I dziecko praktycznie całe kolonie spędziło w izolatce bo higienistka jeszcze w autobusie w czasie drogi sprawdzała dzieciom włosy i przy okazji wyłapała tego świerzba i dziecko odizolowała (na ile to było możliwe) od innych

Odpowiedz
Udostępnij