Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historia FrauRyszardy przypomniała mi o moich perypetiach z paniami w dziekanacie. Problem…

Historia FrauRyszardy przypomniała mi o moich perypetiach z paniami w dziekanacie. Problem był z moim dyplomem. A konkretnie z tym, że go nie było.

W pocie czoła naskrobałam swoją pracę magisterską, obroniłam i czekam na papierki. Było to już lata temu, więc nie pamiętam za dobrze, jaki uczelnia miała termin na sporządzenie ich, ale po tym terminie dyplomu oczywiście nie było. Nawiedzałam dziekanat, ale nie ma i nie ma. Panie coś tam tłumaczą, że wszystkie dyplomy się spóźniają, że jest jakiś problem z suplementami itd itp. - nie wnikam już w szczegóły, bo nie robiłam notatek z tych wywodów a pamięć jednak zawodna.

Od września po ukończeniu studiów miałam rozpocząć pracę w szkole. Żeby móc ją rozpocząć, musiałam się wylegitymować uprawnieniami, czyli w praktyce przynieść w zębach dyplom ukończenia uczelni wyższej, którego nie posiadałam. Pani w dziekanacie starała się być pomocna i wystawiła mi zaświadczenie o tym, że studia ukończyłam i "magazynierem" pełną gębą już jestem. Niestety w świetle naszych przepisów takie zaświadczenie nie jest honorowane, a że studia jednolite i licencjatu się nie robiło, formalnie trzeba mnie było uznać za osobę z wykształceniem średnim.

Na szczęście w kwestii zatrudnienia w szkole istnieje pewna furtka: w szczególnych przypadkach dyrektor szkoły może poprosić Kuratora Oświaty o zgodę na zatrudnienie nauczyciela nie posiadającego jeszcze odpowiednich kwalifikacji, pod warunkiem oczywiście, że w pewnym konkretnym czasie (nie chcę skłamać, chyba mówiono coś o roku, ale to może zależy od decyzji Kuratora). Zaraz pewnie posypią się gromy, więc pozwolę sobie na małą dygresję: taka "furtka" jest bardzo potrzebna, w niektórych szkołach, szczególnie wiejskich, zapewne trudno o wykształconą kadrę i pewnie lepiej przyjąć do pracy studentkę 5 roku, choć jeszcze nie ma dyplomu, niż w ogóle nie mieć nauczyciela.

W moim przypadku zgoda została wydana bez problemu - w końcu de facto kwalifikacje już miałam, nie miałam tylko papierka. Jednak z racji braku papierka musiano mnie zaszeregować jako nauczyciela-stażystę bez kwalifikacji, wobec czego w pierwszym miesiącu pracy (a dodam, że od razu miałam więcej, niż etat) na moim koncie pojawiła się zawrotna suma niecałych 900zł. Tyle dostałam będąc magistrem z przygotowaniem pedagogicznym tylko dlatego, że uczelnia nie wydała mi jeszcze dyplomu.

Odkąd zaczęłam pracę, nękanie dziekanatu stało się o wiele trudniejsze. Dlaczego? Ano dlatego, że otwarty był 3 razy w tygodniu w godzinach 10:00-12:00, czyli w godzinach, w których prowadziłam zajęcia. W moim zawodzie nie istnieje coś takiego, jak urlop na żądanie, nie można nie przyjść na zajęcia. Żeby móc się udać do dziekanatu, za każdym razem musiałam wnioskować o urlop bezpłatny (który w przyszłości różne rzeczy komplikuje, ale ja nie o tym).

Niestety pani z dziekanatu, która bywała pomocna, odeszła z pracy, pojawiła się na jej miejsce wyjątkowo niesympatyczna kobieta, która pomimo długiej kolejki potrafiła za kwadrans dwunasta zamknąć drzwi studentom przed nosem i stwierdzić radośnie, że mają przyjść w kolejnym terminie, bo ich już nie obsłuży. Każda wizyta kończyła się więc awanturą. A dyplom? Oczywiście brak. Dodam, że dowiedzenie się czegokolwiek przez telefon było absolutnie niemożliwe. Nawet jeśli udało się dodzwonić, pani obcesowo odpowiadała, że telefonicznie żadnych informacji udzielić nie może i należy stawić się osobiście.

W listopadzie już wyszłam z siebie, ile ta farsa może trwać? Zrobiłam dziką awanturę i chyba byłam bardzo wiarygodna, bo pani zmiękła, wyznaczyła konkretny termin na początku grudnia, kiedy mam się po dyplom zgłosić i zapewniła, że na tysiąc procent wtedy już będzie.

Przybywam w dniu X. Wchodzę, witam się, pytam o mój dyplom. "NIE MA!" - odpowiada mi wyjątkowo uprzejmym rykiem znudzonego lwa pani w dziekanacie, nie ruszywszy nawet pupy z krzesła. Proponuję, żeby sprawdziła. "MÓWIĘ, ŻE NIE MA! PROSZĘ PRZYJŚĆ PO NOWYM ROKU." Dalej nie podniosła czterech liter, żeby chociaż zerknąć. Znowu afera taka, że dziw, że budynek nie runął w gruzach, w końcu łaskawie pani się podniosła, otworzyła szafeczkę i co? No niespodzianka, jest. A chciała mi zafundować kolejny urlop bezpłatny i kolejny miesiąc śmiesznej pensji tylko dlatego, że z krzesła za ciężko było wstać.

by fanfarelle
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar smokk
23 23

Poinformowałaś przełożonych tej pani o jej zachowaniu?

Odpowiedz
avatar bukimi
25 25

Też się zastanawiam czy ograniczyłaś się do kontaktów z dziekanatem. Na moje oko była to sprawa raczej na list polecony bezpośrednio do władz uczelni z ŻĄDANIEM (a nie prośbą) wydania swojego dyplomu. Uczelnia nie może też wówczas wymagać od Ciebie odbioru o 10:00 w dzień roboczy...

Odpowiedz
avatar khartvin
0 8

Tak po prawdzie, to uczelnia może wszystko. To takie państwo w państwie...

Odpowiedz
avatar ZaglobaOnufry
3 19

Ale straszna k**wa. Majcher otwiera sie w kieszeni.

Odpowiedz
avatar ross13
16 16

Czy Autorka zapomniała z chwilą ukończenia studiów o istnieniu dziekana i prodziekanów oraz rektoratu z rektorem na czele? Też miałem problem z otrzymaniem dyplomu i po dwóch bezowocnych wizytach w dziakanacie odwiedziłem dziekana, a dyplom odnalazl się na drugi dzień. Brat nie mógł doprosić sie suplementu do dyplomu, a że dziekan był na wakacjach, więc odwiedził prorektora i jak za dotknieciem czarodziejskiej różdżki wydano mu suplement "od ręki". Reasumując, po co krzyczeć i "aferować się" w dziekanacie, gdy są inne sposoby zalatwienia sprawy, i co wazne - szybkie i skuteczne!

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 4 kwietnia 2013 o 12:08

avatar fanfarelle
9 9

Ross, z dziekanem też jakieś przeprawy były, z jakiegoś powodu wszystkie dyplomy były spóźnione, ale nie uwzględniam tego w historii, bo nie chcę nakłamać a pamięć zawodzi, nie jestem w stanie przypomnieć sobie dokładnie, o co się 'rozchodziło'. Koniec końców udało mi się uzyskać uznanie moich kwalifikacji po dostarczeniu dyplomu i dostałam wyrównanie, więc już dalej się z nimi nie bujałam, ale byłam przygotowana na poszarpanie się trochę z uczelnią, bo jednak mówimy o stratach materialnych spowodowanych ich opieszałością. Niemniej niezależnie od podjętych działań 'obocznych' i uzyskanych efektów, samo podejście do człowieka jest po prostu piekielne.

Odpowiedz
avatar Naa
5 5

Mogłaś jeszcze pogrozić, że zażądasz na drodze sądowej zwrotu różnicy między pensją, którą byś dostawała, a tą, którą Ci płacono jako nie do końca wykwalifikowanej nauczycielce - i od pań w dziekanacie, i, w razie konieczności, od uniwersytetu (a uniwersytet niech sobie potrąci z pensji osób odpowiedzialnych). Też by to mogło zadziałać mobilizująco...

Odpowiedz
avatar fanfarelle
2 2

To na pewno było grane już na samym początku i nie podziałało mobilizująco. Być może wiedzieli to, o czym nie wiedziałam wtedy ja, że jestem w stanie uzyskać wyrównanie po dostarczeniu dyplomu.

Odpowiedz
avatar kaede
0 4

czyli jest jeszcze coś jak niewykwalifikowany nauczyciel-stażysta, mhh, dobrze wiedzieć. Po dostarczeniu dokumentów dalej kontynuujesz staż tylko z wyzsza pensja? A dziekanat piekielny, nawet jesli mialy jakis problem z wydawanie dyplomów to kurcze mogły to zalatwic jakos uprzejmiej. Zreszta wiadomo ze w takiej sprawie nikt nie odpuszcza, wiec nie wiem co zyskiwaly na takim ciaglym odsylaniu.

Odpowiedz
avatar fanfarelle
2 2

Ach, dzięki za przypomnienie, o tym zupełnie już zapomniałam. Oczywiście przez tę całą sytuację byłam rok "w plecy", bo staż na następny stopień awansu można rozpocząć tylko we wrześniu i tylko jak się ma pełne kwalifikacje. Nie mając dyplomu nie mogłam rozpocząć stażu. Kolejny stopień zdobywałam z rocznym opóźnieniem. W sumie to też uszczerbek finansowy, bo o rok wcześniej zarabiałabym więcej.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
4 4

Nauczyciel stażysta nie jest na stażu - jest normalnie zatrudniony, tylko nazywa się 'stażysta'; to po prostu pierwszy stopień awansu zawodowego. Tak, też uważam że to dziwne, ale minister tak chciał. Vox ministeri, vox Dei, jak to mawiają. :D

Odpowiedz
avatar nisza
-1 3

U mnie tez byly problemy z dyplomem... Najpier tlumaczono,ze zmieniaja sie wydzialy, potem, ze dziekan gdzies wyjechal, pozniej jeszcze - ze zmiana rektora. W koncu kolega postraszyl prawnikiem i ministwrstwem (wedle przepisow dyplom powininien byc do odbioru ok. miesiac po obronie) - dyplom dostal 2 dni pozniej z podpisem prorektora. Przy okazji uslyszal niewybredne komentarze na swoj temat, ale papierek przynajmniej dostal. Za to caly rok postanowiono ukrac za bezczelnosc tegoz kolegi w sposob taki, ze odmowiono nam uroczystego rozdania dyplomow. Przyznam, ze jakos nikt sie nie przejal, bo najprawdobodobniej odbyloby sie w srodku tygodnia kolo poludnia, gdzies w listopadzie/grudniu...

Odpowiedz
avatar Jasiek5
1 1

No cóż, czasy już trochę inne. Ja swój dyplom odbierałem w Sekretariacie Głównym Uczelni czyli u pani sekretarki Rektora w miesiąc po obronie, bo tak jest u nas we zwyczaju. Nie musiałem się pieklić na panią z Dziekanatu. Ponadto powiem że tuż po egzaminie dyplomowym Dziekanat może wystawić "Zaświadczenie o ukończeniu studiów" które ma taką moc urzędową jak Dyplom, tyle że trzeba wiedzieć o tym. I dodatkowo że uroczyste wręczanie dyplomów organizuje się dla absolwentów którym Rada Wydziału przyznała Dyplomy ukończenia studiów z wyróżnieniem.

Odpowiedz
avatar fanfarelle
0 0

Jasiek5, takie zaświadczenie uzyskałam, o czym piszę w historii. Ale w tej kwestii nie miało ono mocy. Moc miało jedynie taką, że dzięki temu bez problemu dostałam zgodę Kuratora Oświaty na pracę.

Odpowiedz
avatar okretka
0 0

@Jasiek5: ja broniłam się w październiku, pracę w szkole miałam od września. Dyplom dostałam dopiero w grudniu a w styczniu szkoła dopiero mi go zaliczyła. Czyli mimo, że miałam magistra od października, pensję magistra miałam od stycznia. I tak, miałam zaświadczenie o ukończeniu studiów i obronie, ale mogłam równie dobrze je sobie w wychodku powiesić. Zemściło się to jeszcze przy obliczaniu pensji w czasie zwolnienia w ciąży, bo brali średnią pensji z 3 ostatnich miesięcy i załapałam się na te niżej płacone.

Odpowiedz
avatar FrauRyszarda
-1 1

strasznie piekielne, ale zaczynam się przyzwyczajać do takich "kwiatków"

Odpowiedz
avatar kkk4
0 0

Dziwne to wszystko dla mnie bardzo. Przecież w momencie obrony dostaje się zaświadczenie z uczelni o uzyskaniu tytułu mgr i to wystarczy pracodawcy. Przecież nie ważne czy się broni w czerwcu, czy we wrześniu, dyplom odbiera się w listopadzie, grudniu, zależy od uczelni, u mnie uroczyste rozdanie dyplomów było w styczniu. A od września pracowałam w szkole, dostawałam normalną pensję mimo że mój dyplom zobaczyli prawie pół roku później.

Odpowiedz
avatar fanfarelle
0 0

Ja dostałam wyrównanie po dostarczeniu dyplomu, więc w ostatecznym rozrachunku też dostałam normalną pensję - no, jeśli się czepiać to gdybym wkładała co miesiąc pensję na lokatę to stratna jestem parę groszy ;)Ale miałam jasną i czytelną informację z Kuratorium Oświaty, że na podstawie zaświadczenia z uczelni, bez dyplomu, moich kwalifikacji oficjalnie uznać nie mogą. Twoja historia pokazuje mi, że być może jak wszystko w tym kraju to też zależy od personalnej decyzji 'urzędnika'.

Odpowiedz
avatar Gerciu
1 1

Wiesz co? Ten dyplom tam leżał pewnie od pierwszego terminu w którym miał być odebrany. Ah te dziekanaty...

Odpowiedz
avatar PanKlekswKosmosie
0 0

Takim lampucerom zachowanie bierze się z tego, że dostały prace po znajomości, łatwo przyszło łatwo pójdzie.

Odpowiedz
Udostępnij